Witam w rozdziale trzecim! Akcja powoli rozwija się do
przodu i mam nadzieję, iż uważacie że opłaca się czekać :) Dziękuję za każdy
komentarz i wejście :) W kolejnym rozdziale akcja trochę ruszy z kopyta i
pojawi się więcej bohaterów, ale mam nadzieję, że wciąż bawicie się dobrze.
Przyjemnego czytania!
*~~~~~~~*~~~~~~~*
"– Szukam przyjaciół. Co znaczy „oswoić”?
– Jest to pojęcie
zupełnie zapomniane – powiedział lis. – „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”.
– Stworzyć więzy?
– Oczywiście – powiedział lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko
małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję
ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz.
Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli
mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować." - Antoine de
Saint-Exupéry,Mały Książę.
*
Ciemność lubi wkradać się do serca stopniowo. Zakrada się
powoli i osiada w jego zakamarkach niczym mgła. Najpierw wydaje ci się, że to
nic takiego. Małe ukłucie. Lecz później, z każdym kolejnym razem, raniących szpilek przybywa, aż w końcu
budzisz się ze świadomością, że w twoim sercu istnieją miliardy igieł i nic już
nie możesz z tym zrobić. Najpierw ranisz innych, później w ramach odkupienia,
samego siebie. Ale one nie znikają, wciąż tkwią w twojej duszy aż zaczynasz się
przyzwyczajać. W końcu, któregoś dnia
dociera do ciebie, że nie ma już czego ratować.... I umierasz.
~
Słyszał jej kroki zaraz obok swoich. Mimo iż w gabinecie
pani dyrektor nie odezwał się ani słowem, w głowie aż roiło mu się od myśli. To
takie problematyczne.. - pomyślał. Nie przypuszczał, że w tym roku będzie miał
tyle roboty. Podejrzewał że jako prefekt naczelny będzie musiał odbębniać nocne patrole, ale nie
liczył na żadne dodatkowe obowiązki. Czy tej babie nie wystarczył fakt, że
przyznała rangę kapitana drużyny Ślizgonów Zabiniemu? - Warknął w duchu. Nie
żeby miał to Diabłowi za złe, jednak za każdym razem gdy o tym pomyślał czuł
żal. Nie do Blaisea, ani nawet do tej starej okularnicy, ale, o
dziwo, do samego siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to następna, przykra
konsekwencja jego wyborów z przeszłości. Jego i jego rodziców. Kolejna igła.
Już nawet ich nie liczył. Pocieszał się myślą, że wciąż jest szukającym i może,
może w tym roku uda mu się nie zawalić chociaż tej jedynej rzeczy która jeszcze
choć trochę go cieszyła. Już nie mógł
się doczekać treningów i momentu w którym znów usiądzie na miotle i wzbije się
w powietrze. Tam, wysoko ponad wszystkim, był wolny. Choćby trwało to chwilę, tylko tam mógł być
naprawdę sobą. Choć niejednokrotnie wiatr i deszcz chlastały mu boleśnie twarz,
choć wielokrotnie doznawał przeróżnych urazów, tylko tam czuł że żyje. Nigdy
nie mógł zrozumieć tych, którzy bali się latania. Longbottom z tym swoim
irracjonalnym strachem przed miotłą doprowadzał go do szewskiej pasji i nie raz
kpił z niego otwarcie. Jak można bać się wolności? Gdyby tylko miał taką
możliwość, już dawno poleciałby tam gdzie nikt nie mógłby go znaleźć. Nagle z
rozmyślań wyrwał go spadający na niego ciężar. Instynktownie odwrócił się i
chwycił ją za ramiona. Wyglądała na taką zaskoczoną.
- Co ty wyprawiasz Granger? - zapytał.
Zauważył że mu się przygląda. Jej wzrok błądził po jego
włosach, oczach i wargach i chyba intensywnie o czymś rozmyślała. Nie został
jej dłużny. Korzystając z chwili sam zaczął patrzeć na nią tak, jak jeszcze
nigdy wcześniej. Ma piękne, ciemne, migdałowe oczy.- pomyślał.- Pełne, lecz nie
do końca idealne usta, co dodatkowo było ich zaletą. Czuł jej miękkie ciało pod
własnymi rękami i zdawało mu się, że słyszy jak coraz mocniej bije w niej
serce. Nagle dziewczyna wyprostowała się zmieszana i zaczęła energicznym ruchem
otrzepywać mundurek.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - powiedziała wciąż unikając
jego wzroku.
- Patrz jak chodzisz. - mruknął. Zdziwił się gdy uzmysłowił
sobie fakt, iż nie poczuł złości, czy fali odrazy. Gdyby kiedyś taka sytuacja
miała miejsce, odepchnąłby ją wrzeszcząc że pobrudził się szlamem. Teraz nie
czuł nic. Zaczął przyłapywać siebie samego na tym już od jakiegoś czasu. Wszystko
i wszyscy zaczęli być mu obojętni. Sam już nie wiedział czy powinno go to
przerażać.
Skręcili w korytarz prowadzący do ich dormitorium, gdy
usłyszał jej głos.
- Co sądzisz o tym całym przedstawieniu? - zapytała. -
Będzie z tym masa roboty, ale myślę że damy radę. -
Draco nic nie odpowiedział. Jedyne co o tym myślał, to fakt
iż jest to zbędne zawracanie głowy.
- Do soboty jeszcze cztery dni, więc zdąrzymy wszystkich
powiadomić. Trzeba będzie zacząć pracę nad scenariuszem i ..-
- Granger..- przerwał jej Draco gdy dochodzili już do
portretu uśmiechniętej dziewczynki. - Nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. -
dodał, po czym wypowiedział słowo "Jedność" i przeszedł przez próg.
Nie zatrzymał się, ani nie przytrzymał dla niej ram obrazu. Zniknął za drzwiami
swojego pokoju gdy tylko Gryfonka weszła do salonu.
*
Blaise Zabini leżał na łóżku i już od dobrych kilku godzin
próbował zasnąć, bez skutku. Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że puste
dormitorium okaże się takim przekleństwem. W poprzednich latach dzielił pokój
wraz z Draco Malfoyem i Teodorem Nottem, ale odkąd Draco zamieszkał we wspólnym
dormitorium prefektów naczelnych razem z Granger, a Nott... No właśnie...Nott..
Jeszcze w trakcie wojny słuch o nim zaginął. Jego ojciec, tak jak większość śmierciożerców trafił za kratki Azkabanu, ale
o swoim synu podczas przesłuchań nie napomknął ani słowem. Z resztą, Nott był
już pełnoletni, więc nie ścigał go ani namiar, ani szkoła. Oprócz ojca nie miał
nikogo, matka zmarła przy porodzie a dalsza rodzina odcięła się od niego po
zakończeniu wojny bojąc się, że większa zażyłość z synem śmierciożercy może źle
wpłynąć na ich opinię. Blaise westchnął i dalej wpatrywał się w sufit.
Stwarzanie pozorów, obłuda i hipokryzja rodów czystej krwi zaczynała go mocno
przytłaczać. Fałsz który krył się za ich zakłamaną moralnością coraz mocniej
utwierdzał go w przekonaniu, że się mylił. Od samego początku. Ale nie tylko
on. Wszyscy ci, którzy uważali się za lepszych, tylko dlatego iż od pokoleń
mają w sobie magiczną moc. Powoli zaczynał gardzić środowiskiem w którym
wyrastał. Zaczął dostrzegać w nim brud, ohydę i niekończącą się samotność.
Przykładów nie musiał szukać daleko, jego własna matka już po raz siódmy wyszła
za mąż odkąd zmarł jego ojciec, i nic nie zapowiadało by Frank Smith został jej
ostatnim mężem. Nie lubił nad tym rozmyślać, ale podejrzewał, że jego matka tak
jak większość kobiet z rodów czystej krwi, nie umie być sama i wchodzi w
związki małżeńskie nie tyle co z miłości, a z rozsądku. Samotność nie wzbogaca,
zamożny mąż już tak. Blaise przymknął oczy w rozdrażnieniu i zacisnął pięści.
Za nic w świecie nie chciał skończyć w podobny sposób. Trząsł się ze złości na
wspomnienie jego ostatniej rozmowy z matką, która odbyła się na dwa dni przed
jego powrotem do Hogwartu.
~
Pogoda nie zachęcała do spacerów. W powietrzu czuć było
nadchodzącą wielkimi krokami jesień. Posiadłość Zabinich w końcu ziała
pustkami. W końcu, gdyż Pani Zabini przez całe lato urządzała wszelkiego
rodzaju bale, zabawy i przyjęcia. Blaise, mimo iż lubił rozrywkę i alkohol,
miał już po wyżej uszu tych wszystkich gości i członków rodziny którzy od
tygodni pałętali się po domu. Gdy wraz z matką zasiadł do kolacji, nie zdziwił
się iż nie ma z nimi Smitha. Jak zwykle wyjechał w interesach. Musiał przyznać,
że nawet lubi nowego wybranka matki, w przeciwieństwie do wielu przed nim, on
nie próbował wkraść się w jego łaski prezentami, czy udawanym ojcowskim
uczuciem. Był cichy, spokojny i tak jak Blaise lubił napić się Ognistej przed
zaśnięciem.
- Spakowałeś już wszystko do szkoły? - głos matki przerwał
ciszę panującą w jadalni. - Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałeś. - dodała
uśmiechając się do syna.
- Tak, wszystko już mam. - odpowiedział i wytarł usta
ściereczką. - Mogę już iść do swojego pokoju? - zapytał.
- A deser? - zamrugała. - Z resztą, chcę jeszcze o czymś z
tobą porozmawiać. Usiądź. - dodała gdy zobaczyła że jej syn powoli wstaje.
Blaise miał złe przeczucia. Zawsze gdy chciała z nim
porozmawiać przy kolacji, miała do przekazania jakieś nieprzyjemne wieści.
- Wiesz..- zaczęła. - Myślałeś już może co chciałbyś robić
po Hogwarcie? - zapytała. W tym samym momencie do jadalni wszedł mały skrzat i
zabrał brudne talerze.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. -odparł szczerze
chłopak. - Myślałem, że może quiddich.. -
- No tak, quiddich. - westchnęła kobieta. - Blaise,
kochanie, nie sądzę by quiddich zapewnił ci jakąkolwiek przyszłość. Tym
bardziej w tych czasach kiedy my.. to znaczy rody czystej krwi, jesteśmy w tak
trudnej sytuacji. - dodała i upiła łyk wina. - Rozmawiałam ostatnio z Narcyzą
Malfoy i zaproponowała mi bardzo kuszącą propozycję.-
Blaise poczuł jak dreszcz przechodzi mu po plecach. W
przeciwieństwie do Dracona, z którym szczerze się lubili, jego rodziców nie
darzył zbyt wielkim uczuciem. Nawet jego matki której do końca nie znał, jednak
w jakiś niewytłumaczalny sposób wzbudzała w nim lęk.
- To znaczy? - zapytał, czując że z każdą minutą nabiera
coraz większej ochoty na drinka.
- Cóż... Razem z Narcyzą martwimy się przyszłością naszych
jedynych synów, to zrozumiałe. - powiedziała, jakby już na samym wstępie
chciała się wytłumaczyć. – Czasy są ciężkie a twój tata nie żyje, ojciec
Dracona jest w Azkabanie, a interesy gorzej idą, więc..-
- Powiedz to w końcu mamo. - przerwał jej szorstko. Czuł
jak jego serce przyśpiesza od adrenaliny. Kobieta wzięła głęboki wdech i wciąż
patrząc mu w oczy powiedziała
- Narcyza uważa, z czym ja się zgadzam, że zaraz po
Hogwarcie powinniście przejąć rodzinne interesy. Dodatkowo ..- zawahała się na
moment. - Państwo Greengrass są zdeklarowani by nam pomóc.- dodała i znów
zanurzyła usta w pucharze.
- Greengrass? A co oni do tego mają? - zapytał marszcząc
brwi. Kobieta przełknęła ślinę.
- Są majętni, czystej krwi, o nieposzlakowanej opinii i
nie zachwianej pozycji. I oczywiście, mają dwie wspaniałe córki. -
Blaise zrozumiał to w ułamku sekundy. Jeszcze nigdy nie
poczuł takiej wściekłości.
- Jeżeli myślisz, że wyjdę za którąś z sióstr Greengrass, to
jesteś w wielkim błędzie matko!- wysyczał. - Nikt nie będzie mi ustawiał
życia!- wrzasnął i poderwał się z krzesła które z impetem upadło na podłogę.
- Po pierwsze - zaczęła spokojnym głosem Pani Zabini. - Nie
odzywaj się do mnie w ten sposób. Po drugie, nie ma nic złego w tym, by
zaplanować swoją przyszłość. Dobrą przyszłość Blaise. - dodała. - Co nas czeka,
jeśli nie połączymy naszych rodów? Jak myślisz, co się stanie z nami i
Malfoyami? Z naszymi rodzinami i domami? -
Przerwała, gdy do salonu wszedł skrzat trzymający w rękach
srebrną tacę. Odstawił na stół dwie salaterki pełne owoców w bitej śmietanie i
zniknął po chwili kłaniając się nisko.
- I tylko to cię interesuje, matko? - zapytał Blaise. -
Myślałem, że po wojnie to wszystko się zmieni. Podejście do życia, rodów i tej
całej machiny czystej krwi. - dodał z goryczą.
- Pewne rzeczy są niezmienne Blaise. - odparła kobieta i
spokojnie zaczęła jeść deser.
- A ja i Draco? Co z nami? - wciąż stał i gdyby tylko mógł
opuściłby dom od razu. Jednak miał nadzieję, że może, jakimś sposobem, uda mu
się nakłonić matkę do zmiany zdania. Czuł jak rozpacz i desperacja rozlewają
się po jego ciele. Wizja małżeństwa z rozsądku odbierała mu mowę.
- Jak to co? Będziecie żyć w dostatku u boku pięknych żon. To
mało? - wzięła do ust kolejny kęs owoców lecz po chwili odłożyła łyżkę i westchnęła
cicho. - Wiem co myślisz Blaise. Teraz ciężko ci się z tym pogodzić, ale kiedyś
mi za to podziękujesz. Ja kiedyś myślałam tak samo. - dodała i uśmiechnęła się
czule.
- Mylisz się. - warknął i wyszedł z salonu nie oglądając się
za siebie.
Pijąc kolejną szklankę Ognistej Whiskey zastanawiał się czy
Draco już wie o planach ich rodzicielek. Nie zamierzał poruszać tego tematu, bo
dla niego i tak żadnego tematu nie było. Nie wyjdzie za Greengrassównę i nie
spędzi życia jako cień samego siebie z przeszłości.
- Nie ma takiej opcji. - powiedział cicho i upił kolejny łyk
bursztynowego płynu, tym razem prosto z butelki.
~
Wyszedł z dormitorium lekko chwiejnym krokiem. Kolejna
zarwana noc na pewno nie pomoże mu w skupieniu się na zajęciach. Chwycił się za
skroń gdy usłyszał znajomy głos.
- Dzień dobry Blaise. - Niewysoka brunetka stała oparta o
kominek pokoju wspólnego. Swoje czarne, sięgające ramion włosy założyła za
ucho, a różdżkę włożyła do kieszeni
mundurka. - Zbyt dużo Ognistej? -zapytała.
- Dobry Pansy. - odpowiedział i stanął koło niej. -
Niezupełnie. - odparł.
- Bo ci uwierzę. Lepiej zacznij ograniczać procenty, bo
zaczynasz przypominać szczuroszczeta. -
- Miła jak zawsze. - odparł z lekkim uśmiechem. - Śniadanie?
- zapytał.
Skinęła głową na znak zgody.
- Co powiesz na to, by dzisiaj po zajęciach odwiedzić Smoka
w jego jaskini? - zapytał gdy przechodzili obok Astorii Greengrass, która tak
jak oni szła do Wielkiej Sali na śniadanie.
- Chcesz sprawdzić jak radzi sobie z dziewicą? -zakpiła
Parkinson.
- Tak jakby. - odparł i z o wiele lepszym humorem ruszył
przed siebie.
*
Kończyła poranną toaletę gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Już wychodzę! - rzuciła przez ramię i gdy po ostatnim
machnięciu różdżką wygładziła swoje włosy, wyszła z łazienki. Draco stał oparty
o ścianę ubrany w szare spodnie od dresu, biały, obcisły podkoszulek, a na
ramiona zarzucił czarny, satynowy szlafrok.
- Dzień dobry. - powiedziała szatynka przyjaźnie.
- Dzień dobry. -
odparł blondyn i wszedł do łazienki zatrzaskując za sobą drzwi.
Hermiona poczuła się nieswojo. Jego milczenie coraz bardziej
zaczynało jej dokuczać. Mieli przed sobą masę obowiązków, a nie miała pojęcia
kiedy uda im się omówić choćby jeden z nich. Weszła do pokoju by wziąć torbę i
zawahała się przez moment, czy poczekać na młodego arystokratę i zmusić go do
rozmowy, czy jednak odpuścić i powoli zacząć wszystko robić w pojedynkę.
Pogłaskała leżącego na łóżku Krzywołapa i opuściła dormitorium szybkim krokiem.
Wchodząc do Wielkiej Sali zauważyła siedzącą już przy stole Ginny.
- Miona! - krzyknęła Weasleyówna widząc przyjaciółkę.
Szatynka usiadła obok rudowłosej i wzięła do ręki kromkę
ciepłego jeszcze chleba.
- Jak tam spotkanie u McGonagall? - zapytała Ginny. - Czego
chciała?-
Hermiona machnęła ręką i westchnęła.
- Szkoda gadać. Nie dość, że w tym roku czekają nas owutemy,
to jeszcze okazało się, że czeka nas bal... Powtórka z rozrywki..- jęknęła, za
to oczy rudej zalśniły z przejęcia.
- Co ty, Hermiona! Ja uważam że to wspaniale! W końcu będę
mogła zatańczyć razem z Harrym! - rozmarzyła się.
- Nie ciesz się tak. - odparła szatynka nalewając sobie
kawy. - Szóste klasy mają nam pomagać w przygotowaniach, a przecież sami w tym
roku zdajecie sumy bo w tamtym roku się nie odbyły.-
- Daj spokój, ze wszystkim się wyrobimy. - odpowiedziała jej
ruda z niekrytą radością.
- To jeszcze nie wszytko. - ciągnęła Hermiona. - Na
zakończenie roku, wszyscy prefekci łącznie ze mną i Malfoyem, mają wystawić
sztukę teatralną. - powiedziała, po czym upiła łyk ulubionego napoju. Ginny
ściągnęła brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- Sztukę teatralną? Czyli takie przedstawienie jak w
telewizorze twojej babci, tylko na żywo? -
- Dokładnie tak. - potwierdziła Gyfonka.
- Ooo, a co dokładnie macie wystawić? - zapytała ruda.
- Romea i Julię. - odparła Hermiona z obojętnością.
- Nie wierzę! - klasnęła w dłonie Ginny. Tego lata obejrzała
wraz z babcią Rosie i Hermioną obie filmowe adaptacje Szekspirowskiego dzieła i
z miejsca je pokochała.
- Kto będzie Romeem? - ekscytacja w jej głosie zadziałała na
Hermionę krzepiąco. Uśmiechnęła się łagodnie i lekko wzruszyła ramionami.
- Jeszcze nic nie wiadomo. W sobotę organizuję spotkanie
prefektów i zaznaczam tutaj słowo "organizuję", bo Malfoy pewnie nie
kiwnie palcem. - dodała.
- To go zmuś. - Ginny puściła w stronę przyjaciółki oczko i
upiła spory łyk soku z dyni. - Za tydzień zaczynamy treningi quiddicha. -
powiedziała odkładając puchar na stół. - Harry z Ronem już obmyślają
strategię.-
- Już? - zdziwiła się szatynka. - Przecież doskonale znają
skład większości drużyn. - dodała.
- Niby tak, ale w tym roku zmienił się kapitan Ślizgonów.
Blaise Zabini może wprowadzić zupełnie inną taktykę niż Malfoy. -
Hermiona słysząc to zakrztusiła się kanapką i szybkim ruchem
porwała stojącą na blacie kawę. Popiła jedzenie i w akompaniamencie poklepywań
Ginny, wysapała.
- To Malfoy nie jest już kapitanem?-
- A no już nie. Wciąż gra na pozycji szukającego, ale
dowodzenie przejął Blaise. - odpowiedziała. - O, widzę Harryego i Rona! -
dodała i uśmiechnęła się w kierunku nadchodzących chłopaków.
Myśli Hermiony biegły do przodu niczym stado pędzących koni.
Tylko McGonagall mogła podjąć taką decyzję. Ale dlaczego to zrobiła? Czy miała
to być kara? Dyrektor zapewne doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż dla
Malfoya quiddich jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, a funkcja
kapitana drużyny Ślizgonów była jego powodem do dumy. Czy właśnie to było
powodem jego dziwnego zachowania? -Zastanawiała się kasztanowłosa. - Po
dłuższej chwili z zamyślenia wyrwał ją Harry i razem z przyjaciółmi poszła na
pierwsze tego dnia zajęcia.
*
Przejrzał się w lustrze i stwierdził ,że nie jest najgorzej. Czarna koszula i spodnie tego
samego koloru w niezwykły sposób kontrastowały z jego jasnymi włosami i stalowo
szarymi oczami. Czuł się zmęczony chociaż dopiero zaczął dzień. Na myśl o
dzisiejszym patrolu robiło mu się słabo. Wiedział, że Gryfonka nie odpuści i
będzie chciała zacząć omawiać szczegóły tego przeklętego przedstawienia. Westchnął
i wyszedł z łazienki zostawiając za sobą delikatną mgiełkę z własnych perfum.
Stanął na środku pokoju i zastanawiał się czy w ogóle iść, gdy nagle poczuł że
coś ociera mu się o nogi. Spojrzał w dół i ujrzał rudego kocura który
przymilnie okrążał jego łydki. W
pierwszym odruchu chciał go odepchnąć, lecz się powstrzymał. W jego domu nigdy
nie było zwierząt, nie licząc białego pawia w ogrodzie, ale jego nie zaliczał
do domowych pupilów. Był raczej ozdobą ich posiadłości. Dodatkową oznaką ich
majętności i bogactwa. Draco nachylił się i pogłaskał kota po grzbiecie na co
ten zareagował pełnym zadowolenia, głośnym mruczeniem. Blondyn wyprostował się
i minął futrzaka. Wychodząc z dormitorium pomyślał, że odczulanie się na kocią
sierść nie jest wcale takie złe.
~
Pod drzwiami sali od zaklęć dojrzał Pansy i Blaisea.
Podszedł do nich poprawiając torbę na ramieniu i kątem oka zauważył stojącą
nieopodal Hermionę. Śmiała się w głos z żartu opowiedzianego przez Pottera i
wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Zazdrościł jej tego. Jej i wszystkim tym,
którzy mogli się tak po prostu śmiać. Potarł lewe przedramię, jakby znów
zaczynało go piec. Ostatnio fantomowy ból od Mrocznego Znaku dawał o sobie znać
coraz częściej, co zaczynało utrudniać mu życie. Oderwał wzrok od roześmianych
Gryfonów gdy profesor Flitwick kazał im wejść do środka i zająć swoje miejsca.
Usiedli trójkami i spojrzeli na niskiego profesora który wszedł na wysoki
stołek, by móc wystawać ponad katedrę.
- Witam uczniów na pierwszej lekcji zaklęć w nowym roku
szkolnym! - zaczął z entuzjazmem. - Mam nadzieję że wakacje minęły wam
spokojnie, dzięki czemu w tym semestrze poświęcicie swój czas na naukę, gdyż
uwaga, będziemy zgłębiali dosyć niesamowitą umiejętność. Mianowicie, sztukę
latania. - z końca sali było słychać stłumiony śmiech. Nauczyciel jeszcze nie
skończył mówić, gdy zauważył podniesioną rękę jednego z uczniów. - Proszę,
panie Weasley. -
- Panie profesorze, ale większość osób potrafi latać na
miotłach, ćwiczyliśmy to w pierwszej klasie, więc nie wiem dlaczego mielibyśmy
znów to powtarzać. - zapytał Ron.
- Widzicie.. - zaczął profesor schodząc z katedry i stając
na przeciwko ławek. - Nie będę was uczył latania na miotle, ale czegoś o wiele
ciekawszego i niebezpieczniejszego. - zrobił pauzę by po chwili kontynuować. -
W tym roku nauczymy się latania bez pomocy mioteł, trestrali, lub innych
magicznych urządzeń czy stworzeń. -
- Chwileczkę..- tym razem przerwał mu Harry trzymając rękę w
górze. - Mówi pan że nauczy nas sztuki latania, czy chodzi o tę którą posiadał
Voldemort?-
- Tak, właśnie o tę umiejętność mi chodzi panie Potter. -
entuzjazm wciąż nie znikał z głosu Flitwicka, jednak w klasie zapanowała
absolutna cisza.
- To on potrafił latać? - zapytał w końcu Seamus Finnigan. -
Tak bez skrzydeł, bez niczego? -
- I bez nosa. -zaśmiał się Dean Thomas.
- A no potrafił.- odpowiedział mu profesor. - Naocznymi
świadkami tej umiejętności jest pan Harry Potter, Ronald Weasley i panna
Hermiona Granger, mam rację? - Cała trójka pokiwała potwierdzająco głowami. -
Sztukę tę w pewnym stopniu opanowali też poplecznicy Voldemorta, ale nie tylko,
również grupka aurorów, w tym Nimfadora Lupin z domu Tonks, Alastor Moody,
Kingsley Shacklebolt oraz profesor Severus Snape i Syriusz Black. Jest to
szalenie trudna umiejętność i tylko naprawdę potężny czarodziej, a takim mimo
wszystko był Voldemort, może opanować tę niezwykłą odmianę magii. Aurorzy jak i
śmierciożercy zgłębili ją w stopniu wystarczającym, by móc pokonać odległość
dziesięciu kilometrów lub utrzymać się w stanie zawieszenia przez półtorej
godziny. Nie oczekuję od was takich efektów, ale mam nadzieję że uda się wam
chociaż wzbić na wysokość paru, parunastu centymetrów i utrzymać w tej pozycji
przez kilka minut. - profesor rozejrzał się po klasie i z zadowoleniem
stwierdził iż tegoroczny temat był strzałem w dziesiątkę.
- Panie profesorze..- zaczęła nieśmiało Hermiona. - Ale
dlaczego w ogóle mamy uczyć się tej sztuki? - zapytała. Według niej było o
wiele bardziej praktycznych zaklęć których mogli się w tym czasie nauczyć.
- Ponieważ oprócz dobrej zabawy, będzie to doskonałe
ćwiczenie dla waszych charakterów. - odpowiedział. Hermiona nie wyglądała na
usatysfakcjonowaną tą odpowiedzią, ale
nic więcej nie dodała. - Proszę teraz byście wstali i odsunęli na bok wszystkie
ławki. - uczniowie posłusznie wykonali polecenie i po
chwili czekali na dalsze instrukcje. - A teraz weźcie do ręki różdżkę,
odwróćcie ją końcem w waszą stronę i wypowiedzcie zaklęcie "Alas
Libertatem*". Jeżeli uda się wam rzucić na siebie zaklęcie, poczujecie
przyjemne ciepło. - wszyscy zaczęli mruczeć pod nosem formułkę, jednak nikt nie
wiedział czy z powodzeniem udało mu się rzucić czar. Nie byli pewni czy ciepło
które poczuli to efekt zaklęcia, czy ich własnych nerwów. Hermiona zamknęła
oczy i poczuła jak przyjemne doznanie rozlewa się po jej ciele. Miała wrażenie
że wszystkie włosy zaczynają unosić się w powietrzu tak, jakby była pod wodą.
Starała się nie myśleć o lataniu samym w sobie. Nie lubiła odrywać się od ziemi
i nigdy nie czerpała radości z nauki latania na miotle, ale sztuka latania
niczym ptak niesamowicie ją wciągnęła. Na początku była sceptyczna, ale
pomyślała że taka umiejętność może się kiedyś przydać. W tym samym momencie,
stojący parę metrów dalej Draco Malfoy czuł to samo co jego współlokatorka. Z
zamkniętymi oczami czuł jak jego ciało ogarnia fala gorąca. Czuł jak powoli
jego ciało traci na ciężkości i wydawało mu się że jeszcze chwila i oderwie się
od podłogi. Ciszę która zaległa w klasie przerwały słowa profesora.
- Moi drodzy, spójrzcie tylko, Hermiona Granger i Draco
Malfoy rzucili bezbłędne zaklęcie "Alas Libertatem*". Po dwadzieścia
punktów dla Gryffindoru i Slytherinu!-
dodał. Na te słowa Gryfonka i Ślizgon otworzyli oczy. Hermiona wpadła w
lekką panikę gdy zdała sobie sprawę iż unosi się kilka centymetrów nad ziemią.
Malfoy za to wyglądał na spokojnego, chociaż na jego policzkach można było
dostrzec lekkie rumieńce.
- Jak to zatrzymać? - zapytała Hermiona.
- Proszę skierować na siebie różdżkę i powiedzieć
"Finite". - profesor wyglądał na zachwyconego.
Draco i Hermiona niemal jednocześnie wypowiedzieli zaklęcie
i opadli na równe nogi.
- Oczywiście to tylko początek drogi do umiejętności jaką
jest sztuka latania, ale wszystko po kolei moi drodzy. - zaczął profesor i
powoli podchodził do każdego ucznia by mu pomóc.
*
Wieczór nadszedł szybciej niż mogła się spodziewać. Kolację
zjadła w pośpiechu i gdy podała Harryemu, Ronowi i Ginny hasło do jej
dormitorium prawie biegiem wróciła do swojego pokoju. Chciała móc go złapać
jeszcze przed patrolem. Nie wiedziała czy go zastanie, ale miała głęboką
nadzieję że uda im się coś razem omówić. Przeszła pod portretem i doznała szoku,
gdy w salonie oprócz Malfoya zauważyła Zabiniego i Parkinson.
- Dobry wieczór Granger! - uśmiechnął się Zabini. - Draco
zaprosił nas na małą imprezkę, dołączysz? - zapytał przyjaźnie.
- Wypraszam sobie Blaise. Sami się wprosiliście. - mruknął
blondyn patrząc w ogień rozpalonego kominka.
- Nie bądź taki Smoku. - szturchnął go przyjaciel. - Siadaj
z nami Granger. - dodał i spojrzał na Gryfonkę wyczekująco.
Hermiona była szczerze zdziwiona. Oto, w bądź co bądź jej
salonie, siedziało dwóch dodatkowych Ślizgonów i popijali Ognistą Whiskey jak
gdyby nigdy nic. Przeżyła jeszcze większy szok, gdy zauważyła Krzywołapa
śpiącego sobie w najlepsze na kolanach Pansy Parkinson.
- Krzywołap..- mruknęła Hermiona.
- Fajnego masz kota Granger. - Pansy uśmiechnęła się krzywo
i upiła łyk drinka.
- Dzięki. - odparła kasztanowłosa.
- Czego się napijesz? - zapytał Blaise. - Soku? Wody?-
zaczął.
- Ognistej. - odpowiedziała siadając na drugim fotelu zaraz
obok Ślizgonki. Draco podniósł na nią swój wzrok i lekko zmarszczył brwi.
- To pani prefekt naczelna potrafi pić? - zaśmiał się
Blaise, po czym przywołał zaklęciem szklankę, nalał do niej alkoholu i podaj ją
Gryfonce.
- Żebyś wiedział Zabini. - odpowiedziała i upiła łyk. Nawet
się nie skrzywiła. Latem nauczyła się pić drinki przy Harrym i Ronie, którzy od
czasu do czasu lubili się w ten sposób odprężyć.
- Słyszałem, że McGonagall szykuje dla nas w tym roku parę
atrakcji. - ciągnął Zabini. - Jeśli chodzi o bal, to jestem za. Mogę zająć się
muzyką i alkoholem. – dodał uśmiechając się łobuzersko. - A to całe
przedstawienie, macie już jakiś plan? - zapytał i spojrzał na Hermionę i
Dracona. Gryfonka już chciała coś powiedzieć gdy nagle przejście pod obrazem
się otworzyło i w salonie stanęli nie mniej zszokowani od nich Harry i Ron.
Rudzielec wyglądał jakby go spetryfikowało, natomiast Harry otrząsając się z
pierwszego szoku powiedział
- Cześć, Hermiona, myśleliśmy że wpadniemy na chwilę, ale
chyba jesteś zajęta, więc..-
- Potter! Weasley! - krzyknął nagle Blaise.
- Zabini? - odpowiedział Harry tonem, jakby mówił do
wariata.
- Nowi kompani do picia! Siadajcie! - wrzasnął Blaise i
wyczarował obok sofy dwa wielkie, wygodne fotele z czarnej skóry. Harry i Ron
wahali się przez moment, ale w końcu usiedli między Hermioną a lekko wstawionym
już Ślizgonem. Malfoy nawet nie spojrzał w ich stronę, za to Pansy uśmiechnęła
się pod nosem.
- Omawialiśmy właśnie sprawy balu i przedstawienia - zaczął
Blaise nalewając Ognistej Whiskey nowo przybyłym. - Pytałem właśnie Hermionę..
znaczy Granger.. czy mają już z Draconem jakieś plany, ale... nic na razie nie
mówią. - dodał uśmiechając się błogo.
- Moment, jaki bal, jakie przedstawienie? - zaczął Ron
patrząc w stronę przyjaciółki.
- Draco. - Pansy wstała zrzucając z siebie delikatnie kota.
- Możemy pogadać na osobności? -
Arystokrata skinął głową, wstał i poszedł przodem do swojego
pokoju. Dziewczyna zamknęła za nimi drzwi w momencie, gdy usłyszała jak
Hermiona zaczęła tłumaczyć Weasleyowi
plany nowej dyrektorki. Zauważyła że Blaise odprowadza ich wzrokiem. Zamknęła drzwi, rzuciła
zaklęcie wyciszające i odwróciła się w stronę chłopaka. Ten jednak stał do niej
odwrócony plecami, w ręku wciąż trzymając drinka.
- O co chodzi?- zapytał odwracając się i upijając kolejny
łyk.
- To wszystko mi się nie podoba Draco. -zaczęła.
- Co wszystko?
- To co się dzieje dookoła. Mieszkasz teraz z tą całą
Granger, nie przychodzisz do pokoju wspólnego Slytherinu i jeszcze ta sprawa z
kapitanem drużyny..
- Nie wiem do czego zmierzasz Pansy, z resztą, minęły
dopiero dwa dni szkoły. Nie histeryzuj. - odpowiedział spokojnie.
- Tak, minęły dopiero dwa dni szkoły, ale już zaczynają
krążyć o tobie dziwne plotki. - warknęła.
- Jakie plotki?
Dziewczyna zawahała się przez moment i przygryzła dolną
wargę. W końcu postanowiła mówić dalej.
- Gadają że starego Malfoya już nie ma. Że nie tyle
straciłeś tytuł kapitana drużyny, lecz się go dobrowolnie zrzekłeś na poczet
innych przywilejów. Ja wiem że to bzdura, ale oni tego nie wiedzą. Mówią że
skoro teraz mieszkasz z Granger to pewnie staniesz się fanatykiem szlam, a Nott
nie wrócił do szkoły właśnie przez twoje zachowanie... Jeżeli nie zaczniesz
czegoś robić to całą twoją wcześniejszą reputację w Slytherinie trafi szlag. -
powiedziała z goryczą. Zapanowała cisza. Draco wpatrywał się przez chwilę w
pustą szklankę aż w końcu zabrał głos.
- Powiedz mi Pansy, od kiedy to tak bardzo przejmujesz się
zdaniem innych, co? - spojrzał na nią zimnym wzrokiem i ruchem głowy odgarnął
grzywkę która opadała mu na oczy. - Albo powiedz mi, jaką to też reputację mam
ratować? Władca Slytherinu? Nigdy nim nie byłem. Książę Slytherinu? Dziecinada
która trwała przez lata, ale już mi się znudziła. Wiem dlaczego to mówisz,
cholernie się boisz bo wszystko co znałaś zaczyna się zmieniać. Szlamy?
Wypowiem to słowo na głos to albo mnie zlinczują, albo zamkną w Azkabanie...-
przymknął powieki i chwycił się u nasady nosa. Po chwili otworzył oczy i złożył
ręce na piersi. - Nic nie możemy zrobić Pansy. Historię piszą zwycięzcy,
zapamiętaj to sobie. - powiedział i zaczął iść w kierunku drzwi. Zanim jednak chwycił
za klamkę poczuł jak dłoń dziewczyny zaciska się lekko na jego ramieniu.
- Jeżeli masz jakiś problem..- zaczęła nie patrząc mu w
twarz. - To możesz mi o tym powiedzieć. -
- Dzięki. - rzucił i po chwili wszedł z powrotem do salonu.
~
Zanim wyszli na patrol, Harry wraz z marudzącym na pomysł
balu i przedstawienia Ronem, opuścili pokój wspólny prefektów naczelnych. Zaraz
po nich zebrał się Blaise, którego musiała podtrzymywać lekko przygasła na
duchu Pansy. Hermiona posprzątała zaklęciem puste szklanki i usiadła na fotelu
czekając na Malfoya. W końcu wyszedł z pokoju i skinął na nią głową na znak, że
jest gotowy. Wstała i pierwsza wyszła z dormitorium. Korytarze tak jak mogli
się spodziewać zaczęły świecić pustkami. Gdzieniegdzie było słychać jeszcze
wracających do pokoi uczniów i kończące się rozmowy. Hogwart powoli zapadał w
ciszę nocną. Szli obok siebie i znów nie odzywali się do siebie ani jednym
słowem. Hermiona zauważyła że chłopak bezwiednie zaczął trzeć lewą rękę.
Zmarszczyła brwi i walczyła sama ze sobą. Wiedziała co chciała zrobić, ale
obawiała się jego reakcji. Co jeśli się wścieknie? Albo pomyśli że jest
nienormalna? A w ogóle, czemu się tym
przejmuje? To nie jej sprawa, nie jej ręka i nie jej cholerny interes. Ale coś
pchało ją ku temu by mu pomóc. Nie
wiedziała tylko co. Może współczucie? Empatia? A może naiwność. Przecież od lat
traktował ją jak robaka, a teraz nagle zaczął się zachowywać jakby w ogóle jej
nie było. Chciała wierzyć, że może mu ulżyć a on przyjmie jej pomoc, więc nie
zastanawiając się dłużej wyszeptała w myślach "Expecto Patronum", i
już po chwili ciemny korytarz rozświetliła wesoła wydra. Draco stanął jak
wryty. Patrzył jak zahipnotyzowany na duchowe zwierzę które nagle zatrzymało
się przed nim i głosem Hermiony Granger zapytało
- Nauczyć cię tego zaklęcia? -
Po czym zrobiło kilka wesołych salt wokół jego sylwetki i
zniknęło w jednym z ciemnych korytarzy. Blondyn odwrócił się w stronę Gryfonki
na której twarzy gościł delikatny uśmiech.
- Naucz mnie Granger. - odpowiedział spokojnym lecz
stanowczym głosem. - Proszę naucz mnie. –
Stali tak patrząc na siebie pośrodku szkolnego korytarza i
jeszcze nie wiedzieli, jak wielkie ta prośba przyniesie zmiany.
* z łac. "skrzydła wolności"
Bardzo przyjemnie się czyta ;). Mimo, że jest wiele różnic z oryginałem, to czuć, że to wciąż ten sam świat, ten sam Hogwart ;). I to jest super :). Czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuń