niedziela, 11 czerwca 2017

Rozdział 1.

Witam w pierwszym rozdziale! Mam nadzieję, że prolog sprawił iż macie ochotę na więcej :) Rozdział pisałam jakiś czas, nauczyłam się nie
poganiać samej siebie i nie śpieszyć się z rozdziałami. Skutkuje to lepszą ich jakością i długością. To dopiero pierwszy rozdział ,więc nie będzie zbyt obszerny, ale mam nadzieję, że sprawi Wam radość przy czytaniu, tak jak mnie podczas jego tworzenia. Pozdrawiam! :)

*~~~~~~~*~~~~~~~*

"Dobrze jest się bać. To oznacza, że ciągle masz coś do stracenia." - Richard Webber, Grey's Anatomy


*

Pociąg sunął po szynach z nieprzerwanym stukotem. Las za oknem stał się ciemnym, zielonym murem i oprócz uciekających kropli deszczu za szybą wagonu niczego nie była w stanie dostrzec. Siedziała obracając w dłoni lśniącą odznakę Prefekta Naczelnego i zastanawiała się kogo oprócz niej spotkało to wyróżnienie. Marzyła o tym od lat, jednak teraz, w świetle ostatnich wydarzeń, przysługujący jej tytuł nie sprawiał takiej radości jak powinien. Myślała o swoich rodzicach, żyjących gdzieś w Australii, nieświadomych tego że ich jedyna córka każdego dnia myśli o nich i tęskni za nimi tak bardzo, że czasami ciężko jej wytrzymać. Zaklęcie zapomnienia rzucone przed wojną na własnych rodziców, skutecznie pozbawiło ich wspomnień o córce, jednocześnie ratując im życie. -Coś za coś- pomyślała. Jeszcze raz otworzyła krótki liścik który dostała wraz z odznaką. Uśmiechnęła się widząc schludne, akademickie pismo nowej dyrektor Hogwartu Minervy McGonagall. Notka informowała ją o zostaniu Prefektem Naczelnym i zawierała informacje dotyczące pierwszego zebrania zaraz po Wielkiej Uczcie. Przeczesała palcami swoje długie, brązowe włosy, które od jakiegoś czasu dzięki nowym kosmetykom i zaklęciu, tworzyły gładką kaskadę zadbanych loków. Tak bardzo chciałaby móc świętować razem z rodzicami to wyróżnienie, jednak wiedziała że na razie musi jej wystarczyć babcia Rosie, którą kochała ponad wszystko i gdyby nie ona, pewnie nie wiedziałaby co ze sobą zrobić. Oczywiście, Pani Weasley przywitałaby ją z otwartymi ramionami, ale zważając na fakt że ona i Ron zakończyli swój związek niespełna miesiąc po bitwie, czułaby się w Norze niezręcznie. Z rozmyślań wyrwała ją wchodząca do przedziału przyjaciółka, która po zasunięciu drzwi usiadła naprzeciwko dziewczyny i głośno wypuściła powietrze z płuc.
- Mówię ci Hermiona.. - zaczęła umęczonym głosem Ginny. - Ci faceci zupełnie oszaleli. Nic tylko quidditch i quidditch!- rzuciła i zwinnym ruchem porwała jedną z czekoladowych żab leżących na przedziałowym stole. - Jeszcze nawet nie dojechaliśmy do Hogwartu, a oni już nadają o jakiejś nowej, super miotle, która ponoć kosztuje więcej niż pół Pokątnej.- ogniście ruda dziewczyna włożyła czekoladę do ust i gdy ją przełknęła, kontynuowała - Żebyś widziała minę Harryego i Rona, gdy Seamus Finnigan pokazywał im zdjęcie w magazynie. - na to wspomnienie uśmiechnęła się szeroko. - Harry z pewnością kalkulował, czy gdyby sprzedał swoją Błyskawicę i dom na Grimmauld Place 12, starczyłoby na ten nowy cud miotlarskiej technologii. - parsknęła.
- Dziwisz się im? - spytała rozbawiona brunetka. - To ostatni rok w którym mogą zdobyć Puchar Quiddicha, ostatni rok Harryego jako kapitana drużyny Gryfonów - dodała z nutką melancholii. - Jestem pewna że w przyszłym roku ty zostaniesz kapitanem. -
- Daj spokój Herm! - Ginny machnęła ręką ale w jej oczach można było doszukać się cienia nadziei. Zerknęła z ukosa na trzymany przez Hermionę przedmiot i znów się uśmiechnęła. - A jak się czuje nasza nowa Prefekt Naczelna? - zapytała przyjaźnie.
Hermiona wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieznacznie. Ginny od razu zrozumiała, że dla jej przyjaciółki powrót do Hogwartu nie jest najprostszy, dla niej też nie był. Po śmierci Freda jej rodzina ledwo otrząsnęła się z bólu i żalu, ale przynajmniej mieli siebie. Miała matkę której mogła wypłakać się w środku nocy i prosić o radę gdy czuła, że sobie nie radzi. Hermiona została prawie całkiem sama. Prawie, nie licząc jej babci, którą Ginny poznała podczas wakacji, gdy spędziła u Hermiony dwa tygodnie. Ale nie mogła ona zastąpić jej rodziców, choćby nie wiadomo jak się starała. Przyjaciółka położyła dłoń na ręce kasztanowłosej i potarła ją czule.
- Zobaczysz -zaczęła ostrożnie, ważąc każde słowo - Skończy się rok szkolny i razem pojedziemy ich szukać. Obiecuję. - dodała pewnie. - A gdy już ich znajdziemy znów wszystko będzie jak dawniej. Pamiętaj, że nie jesteś z tym sama Hermiono - uśmiechnęła się do niej czule.
- Dziękuję - wyszeptała i szybkim ruchem dłoni wytarła zbierające się w kącikach oczu łzy.
- Wiesz kto jest drugim prefektem naczelnym? - zaczęła Ginny chcąc rozładować smutną atmosferę. Hermiona pokręciła przecząco głową.
- Nie. Dowiem się dzisiaj po kolacji. - powiedziała i wstała po chusteczki znajdujące się w jej torebce na górnej półce.
- Czyli już niedługo, zbliżamy się do Hogwartu. - Ginny wstała, zaczęła zakładać na mundurek szatę i poprawiła swoje długie, sięgające pleców włosy.
Wracały do szkoły, kilka miesięcy po Bitwie o Hogwart która zakończyła Drugą Wojnę Czarodziejów, zamek znów majaczył na horyzoncie zapraszając w swe pełne tajemnic mury.

*

Wielka Sala jak zwykle zachwycała swoim ogromem i zaczarowanym sklepieniem. Lecz on, zatracony w swoich myślach nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi. Nie widział setek świec zawieszonych tuż pod sufitem, nie widział uczniów którzy go mijali lub widząc go zakrywali dłonią usta by móc coś szepnąć do sąsiada. Nie chciał tego widzieć, nie chciał tego słuchać i gdyby tylko mógł odwróciłby się na pięcie i pobiegł przed siebie. Tam gdzie nie znajdą go nienawistne spojrzenia i szepty. Lecz pomimo iż wszystko rwało się w nim do ucieczki, usiadł na swoim miejscu pomiędzy dwójką ostatnich przyjaznych osób które mu zostały. Blaise Zabini, czarnoskóry, wysoki chłopak usiadł po jego prawej stronie, a Pansy Parkinson, niewysoka, blada dziewczyna której czarne włosy sięgały ramion, po lewej.
- Na Salazara.. -mruknął mulat. - Mam nadzieję, że szybko uwiną się z ceremonią przydziału, bo umieram z głodu!- dodał i spojrzał na talerze z tęsknotą.
Pansy pochyliła się nad stołem i zmarszczyła brwi.
- Przecież w pociągu obżarłeś się jak prosie! - spojrzała na chłopaka i nie kryła zdziwienia. - Pochłonąłeś chyba z pół tuzina słodkich pasztecików z dyni.- dodała.
Zabini przymknął powieki, uniósł do góry swój palec wskazujący i wyglądał jakby chciał wytłumaczyć coś bardzo oczywistego.
- To były tylko przystawki Pansy, tylko przystawki. Prawdziwa uczta zaczyna się tutaj. - na te słowa klasnął w dłonie i szeroko się uśmiechnął.
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem i wyprostowała się na swoim miejscu. Kątem oka spojrzała na siedzącego obok niej Dracona Malfoya i cicho westchnęła. Już dawno zauważyła, że coś jest z nim nie tak. Stał się cichy i milczący. Nie zwracał uwagi na nic ani na nikogo.
Brak typowej dla niego maniery pana i władcy, wywoływał w niej dziwne uczucie strachu i lęku. Jakby wszystko co znała obracało się w proch. Ale.. przecież tak właśnie było. Świat w którym wyrosła zaczął się zmieniać i nic nie mogła na to poradzić. Nie żeby kochała ten świat, ale zdążyła się przyzwyczaić, że ona i jej podobni arystokraci czystej krwi znaczą w czarodziejskim świecie coś więcej. Teraz, gdy po wojnie ich czystość na niewiele może się zdać, odnosiła wrażenie że staje się niechciana i niepotrzebna, a świadomość iż w jej rodzinie ktoś służył śmierciożercom przekreślała jej szansę na szczęście w nowym świecie. Poczuła nieprzyjemną suchość w gardle. "Cytryny"-pomyślała-"Myśl o cytrynach". Poczuła jak ślina zwilża jej język i policzki i uspokoiła się trochę. Nagle z rozmyślań wyrwał ją dobrze jej znany, piskliwy głos. Spojrzała przed siebie a jej oczom ukazała się wysoka blondynka w szacie Slytherinu, obok której stała jej młodsza, ciemnowłosa siostra. "Tylko nie to"- pomyślała.
- Cześć Draco! - zaczęła jasnowłosa i uśmiechnęła się szeroko. - Jak minęły ci wakacje? - dodała jednocześnie kokieteryjnie opierając się o blat.
Arystokrata w pierwszej chwili w ogóle jej nie zauważył, lecz drgnął słysząc swoje imię i spojrzał niechętnie na stojące przed nim siostry Greengrass.
- Witaj Daphne, Astorio. - rzucił bez entuzjazmu. Nie miał zamiaru odpowiadać jej na pytanie i poczuł się jak w pułapce. Z pomocą przyszedł mu Blaise.
- Siadaj Greengrass, bo zaraz wkroczą pierwszoklasiści. Możesz usiąść na moich kolankach. - ochoczo poklepał się po udach i szeroko uśmiechnął.
Blondynka zrobiła zniesmaczoną minę i odeszła wraz z siostrą na swoje miejsce.
- Radzę ci uważać stary.- szepnął Blaise do Dracona. - Słyszałem jak w pociągu omawiały strategię usidlenia cię. Są gotowe na wszystko.- dodał rozbawiony.
Pansy prychnęła jak rozjuszona kotka, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć do sali wszedł profesor Filius Flitwick z grupką wystraszonych uczniów. Zapadła cisza, każdy przyglądał się nowo przybyłym i był ciekaw do jakiego domu zostaną przydzieleni. Draco jednak myślami był gdzie indziej.
Pytanie Daphne o wakacje obudziło w nim wspomnienia tegorocznego lata. Jego matka chcąc załagodzić ich obecną sytuację, postanowiła odnowić więzy ze swoją starszą siostrą Andromedą Tonks. Gdy pewnej lipcowej niedzieli do Malfoy Manor przybyła nieznana mu ciotka z małym, wrzeszczącym berbeciem, był szczerze zdumiony. Andromeda była niezwykle podobna do jego drugiej ciotki, Bellatrix, jednak jej uroda była łagodniejsza. Tam, gdzie szaleństwo odbiło się na twarzy Belli czyniąc jej wygląd odpychającym, u Andromedy rysy były miękkie i łagodne. Ubrana była w ciemnogranatową sukienkę bez rękawów sięgającą jej do kolan, a jasne, brązowe włosy gdzieniegdzie przyprószone siwizną zaplotła w warkocz i upięła w kok.
Mimo iż połowę życia spędziła u boku męża pochodzenia mugolskiego, wciąż można było dostrzec w niej klasę i surowość rodu Black'ów.
- Andromeda..- zaczęła niepewnie Narcyza. Draco mógłby przysiąc, że słyszy jak kołacze się w niej serce. - Witaj. - blondynka podeszła do niej raźnym krokiem i czule objęła. - A to zapewne mały Teddy. -dodała patrząc z uśmiechem na berbecia którego włosy z niebieskich, momentalnie zmieniły
kolor na zimny blond, taki jak u Narcyzy. Draco w pierwszej chwili nie lada się zdziwił, ale przypomniał sobie, że Teddy Lupin, odziedziczył po nieżyjącej już matce Nimfadorze, a córce jego ciotki, dar metamorfomagii.
- Lubi cię. - stwierdziła z uśmiechem Andromeda, na co Narcyza uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Draco już dawno nie widział matki w takim nastroju.
- Andromedo - zaczęła blondynka. -Poznaj mojego syna, Dracona.- chłopak podszedł bliżej kobiety, wziął ją za wolną, prawą dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Miło mi Panią poznać - powiedział i wyprostował się dumnie.
- Ciocię, kochany, ciocię.- poprawiła go z uśmiechem szatynka. - Mnie również jest miło. - dodała. - Poznaj mojego wnuka, a twojego kuzyna Teddyego Lupina.-
Draco spojrzał na malca i uśmiechnął się blado. Nigdy przedtem nie miał do czynienia z dziećmi. Były dla niego większą abstrakcją niż małe jednorożce i sfinksy. Ciszę, która nagle zaległa przerwała Narcyza.
- Zapraszam do salonu, skrzaty za chwilę podadzą obiad. Mam nadzieję że jesteś głodna siostro? - zapytała i zaczęła prowadzić wszystkich do pokoju.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. -odparła Andromeda. - Teddy zaczął ząbkować i zrobił się nieznośny. Nie zdążyłam nawet rano zjeść śniadania. - dodała jednocześnie całując malca w pucołowaty policzek. Narcyza wyczarowała wysoki fotelik dla dzieci z czego szybko skorzystała jej siostra uwalniając ręce. Obiad przebiegał w ciszy i spokoju, nie wliczając w to małego Teda, który rozbabrał dookoła warzywną papkę. Na wielkim, mahoniowym stole błyszczały resztki zmiksowanej marchewki a perski dywan zdobiły plamy sosu. Draco nie mógł wyjść z podziwu patrząc jak jego matka cierpliwie karmi brzdąca i nie zwraca uwagi na panujący dookoła chaos. Wiedział ,że gdyby ON zrobił taki syf, nawet będąc dzieckiem, obdarłaby go żywcem ze skóry. Po deserze kobiety wstały i skierowały się w stronę tarasu.
- Draco - zaczęła Narcyza. - Zajmij się Teddym, chcę porozmawiać z siostrą w ogrodzie. - kobieta prawie parsknęła śmiechem widząc przerażoną minę syna, lecz zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć wraz z Andromedą zniknęła mu z oczu.
- Świetnie. -warknął blondyn i wytarł usta chusteczką. Patrzył jak chłopczyk bawi się gryzakiem, lecz po chwili zabawka wyśliznęła się z małych, pulchnych rączek i z cichym tąpnięciem wylądowała na dywanie. Chłopiec zaczął marudzić.
- Zmorek!- zawołał Draco i sekundę później stanął przed nim łysy, garbaty skrzat ubrany w białą, czystą tunikę sięgającą mu do kolan.
- Panicz wzywał? - skrzat ukłonił się nisko i gdy Draco już chciał wydać polecenie ryk Teddyego mu w tym przeszkodził. Arystokrata zerwał się z miejsca nie wiedząc co się stało i stanął przed malcem. Nagle dotarło do niego, że chłopczyk pewnie nigdy nie widział domowego skrzata i musiał się wystraszyć, więc próbując przekrzyczeć wrzask zwrócił się do sługi.
- Zmorku, weź tę zabawkę, umyj ją i przynieś z powrotem, ale tak żeby dzieciak cię nie zauważył! - rozkazał.
- Oczywiście- skrzat ukłonił się, wziął gryzak i zniknął im z oczu. Jednak Teddy nadal płakał, a jego krzyk wwiercał się Draconowi w najdalsze zakamarki czaszki. Nie wiedząc co robić, wściekły na matkę i ciotkę za to że zostawiły go z nim samego, zawahał się przez chwilę aż w końcu wyjął chłopca z fotelika, przytulił do siebie i zaczął kołysać.
- Cicho już bądź ty wyjcu piekielny. - mimo wypowiadanych słów, ton głosu miał łagodny. - To tylko domowy skrzat. Chociaż ci się nie dziwię, do najpiękniejszych nie należy, to fakt. - Draco uśmiechnął się pod nosem. Odwrócił się i zauważył, że na stole leży czysty, umyty gryzak. Wziął zabawkę
i razem z Teddym na rękach wyszedł do ogrodu by odnaleźć jego babcię.
~
Chłopak czuł że ktoś nim szarpie.
- Draco!- zero reakcji. - Draco, ocknij się! - nadal nic. - Draco do cholery!- Chłopak zamrugał i spojrzał na zmartwioną twarz Balisea Zabiniego.
- Co? - zapytał głupio.
- Nie żadne co, tylko zacznij jeść.- Blaise wskazał przyjacielowi misy pełne najróżniejszych dań i dzbany pełne wszelakich soków. - O czym tak myślałeś? - zapytał brunet. - O zgrabnym tyłku jednej z sióstr Greengrass? - zakpił.
- Taak. - odpowiedział wciąż nieprzytomnie arystokrata, na co Pansy zmierzyła ich zdegustowanym spojrzeniem.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to szlama się na ciebie patrzy. - syknęła dziewczyna.
Draco podniósł wzrok i napotkał spojrzenie dużych, czekoladowych oczu. Jednak Gryfonka szybko odwróciła od niego twarz i wróciła do rozmowy z siedzącą obok niej Ginny Weasley. Blondyn niechętnie wziął stojącą obok misę z ziemniakami w gęstym sosie i nałożył sobie trochę na talerz. Miał już dosyć tego wieczoru, a przecież jeszcze czeka go wizyta u McGonagall. Skrzywił się lekko, odepchnął od siebie myśl o złotej odznace spoczywającej na dnie jego kufra i wziął spory łyk dyniowego soku.

*

- Mówię wam, muszę mieć w sobie to coś, skoro McGonagall drugi raz z rzędu wybrała mnie prefektem wieży Gryffindoru.- Ron wypiął dumnie pierś na której lśniła odznaka prefekta.
- Tak to sobie tłumacz Ron. - Ginny uśmiechnęła się kpiąco w stronę brata. - Po prostu mają deficyt dobrych uczniów po wojnie, więc musieli brać co dają. - wzruszyła ramionami i sięgnęła po kawałek czekoladowego tortu.
- Jesteś zazdrosna, bo zamiast ciebie wybrali Parvati Patil! - syknął oskarżycielsko rudy jak jego siostra chłopak.
- Uspokójcie się, ludzie patrzą.- Harry Potter po raz kolejny musiał zażegnywać spory do których dochodziło pomiędzy jego dziewczyną a przyjacielem.
Dodatkowo, Ron po zerwaniu z Hermioną stał się wyjątkowo drażliwy i potrafił się wściec o byle co.
- Już wszyscy gratulowaliśmy ci ponownego zostania prefektem - zaczął Wybraniec. - Jednak nie zapominaj, że wciąż jesteś obrońcą drużyny Gryfonów. Mam nadzieję, że natłok obowiązków ci nie przeszkodzi w tegorocznych rozgrywkach.- dodał przyjacielskim tonem.
- Jasne że nie! - odpowiedział rudzielec ochoczo. - Ach, gdybyśmy tylko mogli mieć Meteora3000! - wykrzyknął rozmarzony.
- Co takiego?- zainteresowała się Hermiona odwracając wzrok od stołu Ślizgonów i zwróciła się do Ginny.
Z odpowiedzią pośpieszył jej były chłopak.
- Meteor3000 Hermiono! - zaczął - Najlepsza miotła jaka kiedykolwiek powstała, cud techniki! - zachwycał się chłopak, jednocześnie żywo gestykulując rękami. W pewnym momencie strącił Harryemu okulary z nosa.
- Już się tak nie ekscytuj braciszku. - zaśmiała się Ginny podnosząc z podłogi okulary. - I tak żadnego z was na nią nie stać. - dodała i oddała je Harryemu.
- Niestety. - odparł smutno i głośno westchnął.
- Nie załamuj się Ron, z Meteorem czy bez, damy radę i zdobędziemy Puchar Quiddicha. - w oczach Harrego można było dostrzec błysk determinacji.
Ron nie wyglądał na przekonanego, ale po chwili uczta zaczęła dobiegać końca więc musiał wstać i razem z Parvati Patil odprowadzić pierwszoroczniaków do dormitorium.
- Zobaczymy się później!- Hermiona krzyknęła do Ginny i Harrego i zaczęła przeciskać się przez tłum uczniów wypływający z Wielkiej Sali.
Kierowała się w stronę Wieży Dyrektora, przeszła przez dziedziniec transmutacji i znajdując się już na szczycie Wieży Wielkich Schodów, stanęła przed groźnie wyglądającym gargulcem strzegącym wejścia do gabinetu.
- Sapere aude*. - powiedziała Hermiona wyraźnie na co gargulec odsunął się od przejścia i odsłonił wielkie, kamienne, kręcone schody.  Wspięła się po nich szybkim krokiem i już po chwili zapukała do drzwi gabinetu.
-Proszę! - Gryfonka usłyszała tak dobrze jej znany głos Minervy McGonagall, która od tego roku była nowym dyrektorem Hogwartu. Otworzyła drzwi i pierwszym co rzuciło jej się w oczy to fakt, iż gabinet praktycznie w ogóle się nie zmienił. Większość mebli i dziwnych przyrządów które stały tu za czasów Albusa Dumbledorea, wciąż zajmowały swoje stałe miejsce. Hermiona zwróciła uwagę na dwa, duże portrety wiszące za fotelem dyrektorki. Jeden przedstawiał Albusa Dumbledorea, drugi Severusa Snapea. Pierwszy z nich uśmiechał się w jej stronę przyjaźnie, zaś drugi ledwo zauważalnie skinął na powitanie głową.
- Witam panno Granger. - odezwała się Minerva. - Proszę usiądź, czekamy jeszcze na jedną osobę. - wskazała dziewczynie jedno z dwóch krzeseł stojących naprzeciwko jej biurka. Ledwo kasztanowłosa zajęła swoje miejsce, rozległo się ciche pukanie do drzwi.
-Proszę wejść!- zawołała McGonagall a w drzwiach, ku zdumieniu Hermiony, stanął Draco Malfoy we własnej, dumnej osobie. Wszedł powoli do komnaty, zamknął za sobą drzwi i usiadł obok Hermiony nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem. Gryfonka starała się ukryć zmieszanie. Nie pałała do chłopaka nienawiścią tak jak za dawnych lat, lecz wciąż nie darzyła go zbyt dużym  szacunkiem i zaufaniem. Dotarło do niej że to właśnie z nim będzie musiała dzielić obowiązki Prefekta Naczelnego. Po chwili głos zabrała dyrektor, tym samym potwierdzając jej podejrzenia.
- Witam was oboje. - zaczęła i spojrzała na nich spod swoich prostokątnych okularów. -  Mam nadzieję, że podróż minęła wam spokojnie - dodała. Hermiona przytaknęła, a Draco nie zareagował wcale. - Wybrałam waszą dwójkę z kilku powodów - kontynuowała McGonagall. - Po pierwsze, jesteście dwójką uczniów z najlepszymi ocenami ze Standardowych Umiejętności Magicznych na szóstym roku, czego wam serdecznie gratuluję. Po drugie, w tym roku będą miały miejsce w szkole dwa, ważne wydarzenia, których organizacją, mam nadzieję, się zajmiecie i w których będziecie uczestniczyć. Po trzecie, również w tym roku rusza wychowawczo - pedagogiczna akcja Ministerstwa pod hasłem "Jedność Domów". Będą to wspólne zajęcia odbywające się raz w miesiącu a ich głównym celem jest nawiązanie przyjaznych stosunków między uczniami czterech domów. Szczegółowe informację przekażę wam w odpowiednim czasie. - Minerva przerwała na chwilę
by wziąć głębszy oddech i po chwili ciągnęła dalej. - Zaraz zaprowadzę was do waszego wspólnego dormitorium, gdyż jak wiecie, prefekci naczelni dzielą jeden na piątym piętrze, zaraz obok łazienki prefektów. Z tą różnicą, iż w waszym dormitorium również macie własną. Wasze kufry już na was czekają. - powiedziała, po czym wstała i skierowała się do drzwi. Draco ruszył przed siebie nie odzywając się choćby słowem, jego milczenie było dla Gryfonki czymś szokującym. Spodziewała się jego głośnych protestów, uskarżań i gróźb w stronę dyrektorki zważając że będzie musiał mieszkać w jednym dormitorium ze znienawidzoną przez siebie szlamą. Jednak on milczał uparcie i jedyną zmianą jaką Hermiona mogła w nim zauważyć, to mocno zaciśnięte pięści. Szli korytarzami w milczeniu, słychać było jedynie stukot obcasów. W końcu stanęli przed obrazem przedstawiającym małą, jasnowłosą dziewczynkę, która na ich widok uśmiechnęła się promiennie.
- Hasło brzmi "Jedność". - odezwała się Minerva i gdy ramy odchyliły się ukazując przejście do dormitorium, przeszli pod portretem by stanąć w obszernym, jasnym salonie zbudowanym na planie dużego kwadratu. Po prawej od wejścia znajdował się ogromny kominek w którym wesoło tańczył ogień, przed nim stał niewielki stolik, duża jasna kanapa i dwa fotele w tym samym kolorze. Za kanapą znajdował się barek, duże, ciemne komody z książkami i zastawą a między nimi dwa wielkie, witrażowe okna. Po lewej były drzwi do ich pokoi oraz łazienki.
- Pana pokój, panie Malfoy, to ten pierwszy z lewej, drugi pokój jest pani, panno Granger. - Minerva spojrzała na nich, jakby chciała ocenić czy może spokojnie zostawić ich samych. Nie chciała by pierwszy dzień skończył się nikczemną awanturą w wykonaniu prefektów naczelnych. Po chwili niepewności nie zostało jej nic innego jak wiara w swoich najlepszych uczniów, więc powoli wycofała się z salonu życząc im dobrej nocy. Hermiona rozejrzała się po salonie i musiała w duchu przyznać, że pokój jest przyjemny i przytulny. Teraz wiedziała, że ciężka nauka i wiszenie po nocach nad książkami i pergaminami opłaciło się z nawiązką. Spojrzała na Malfoya który skierował się w stronę barku i już po chwili nalewał do szklanki Ognistej Whiskey.
-Emm...- zaczęła nieśmiało. - Czy mogę pierwsza zająć łazienkę? - zapytała będąc gotową na kąśliwe uwagi jej współlokatora. Draco jedynie skinął głową i usiadł na jednym z foteli. Odwrócił głowę w stronę kominka i pogrążył się w myślach, zostawiając współlokatorkę w głębokim szoku.
Hermiona nie miała pojęcia dlaczego Ślizgon zachowuje się w taki sposób. Przecież nigdy nie tracił okazji by jej dopiec, by jej ubliżyć i nazwać szlamą. Teraz miał ją podaną jak na srebrnej tacy, jednak nie padały w jej kierunku żadne raniące obelgi. Stała tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Uśmiechnęła się do siebie widząc jego wnętrze. Było tak samo duże jak salon i urządzone w podobnym stylu. Na środku, między dwoma oknami stało wielkie, dębowe łóżko na którym leżała biała, miękka pościel. Po obu bokach łoża stały dwie szafki nocne, a na jednej z nich zauważyła swoją podręczną torebkę. Kufer stał w nogach łóżka, tak samo jak klatka Krzywołapa, jednak kota nigdzie nie było. Hermiona wyciągnęła z kufra kosmetyczkę, piżamę na którą składały się krótkie szorty i sprany t-shirt, oraz szary szlafrok w różowe kropki. Wyszła z pokoju i spojrzała w stronę kominka. Malfoy wciąż tam siedział i powoli opróżniał butelkę bursztynowego płynu. Minęła go bez słowa i zamknęła drzwi do łazienki.
~
Mógł się tego spodziewać. To przecież było tak bardzo oczywiste! Któż inny mógł zostać drugim prefektem naczelnym jeśli nie ona.. Gdy zobaczył ją siedzącą naprzeciwko McGonagall, wewnątrz głośno jęknął, ale nie dał tego po sobie poznać. Tyle lat wzajemnej nienawiści, tyle lat wzajemnej niechęci i pogardy, a od teraz, jak na złość, będą musieli ze sobą żyć pod jednym dachem wspólnego dormitorium. Walczyła w nim chęć buntu. Jeszcze rok temu zerwałby się z miejsca na tę wiadomość i pognał ze skargą wprost do matki lub ojca, ale... no właśnie, ojciec. Teraz nie może zrobić nic. Zamknięty w jednej z cel Azkabanu mógł co najwyżej napisać do nich skromny list raz w miesiącu. Jako były śmierciożerca za kratkami nie miał żadnych praw, nie wspominając już o jakichkolwiek wpływach. Był nikim. Oto jak skończył Lucjusz Malfoy. Dumny, arogancki, czystokrwisty arystokrata który od lat był dla swojego syna wzorem.
Był - pomyślał Draco- Był nim, ale teraz... Nalał sobie kolejną szklankę alkoholu i usłyszał jak Gryfonka wychodzi z pokoju. Kątem oka zauważył jej szary szlafrok w kropki i uśmiechnął się pod nosem. - Zero wyczucia stylu - pomyślał. Mogła być najmądrzejszą czarownicą na roku, ale gustu nie miała za grosz. Wstał z fotela trzymając w jednej ręce szklankę a w drugiej butelkę i wolnym krokiem skierował się w stronę pokoju. Spojrzał jeszcze przelotnie w kierunku łazienki po czym zamknął się za drzwiami z Ognistą i własnymi myślami.
~
Obudził się z okropnym ciężarem na piersi i czuł, że boli go nie tylko głowa. Przecież nie wypił wczoraj aż tyle by dziś cierpieć takie katusze. Ale faktem było, że ledwo mógł przełknąć ślinę, nie wspominając o tym, że powieki ciążyły mu jakby były z ołowiu. Oddychał łapczywie ledwo biorąc dech i spojrzał w dół, by móc zlokalizować nieznany mu ciężar. Zamarł, gdy zobaczył że leży na nim zwinięty w kłębek wielki, tłusty, rudy kocur i śpi sobie w najlepsze. Ogarnęła go panika, lecz szybko nad sobą zapanował i mimo iż gardło miał wysuszone i spuchnięte, zdołał wyrzucić z siebie głośne, niemal agonalne:
- Granger!!! - kot zerwał się na równe nogi i gdy chwilę później do pokoju wpadła jego zaspana i rozczochrana właścicielka czmychnął jej między nogami, uciekając tym samym z pola widzenia.
- Malfoy, jest piąta rano, o co ci cho...- lecz przerwała w połowie zdania gdy zobaczyła jego spuchniętą, zaczerwienioną twarz. Widziała że z trudem łapie powietrze siedząc na łóżku, a wcześniej minęła się w drzwiach z Krzywołapem,co ją nieco zdziwiło, więc szybko skojarzyła fakty i zatkała sobie usta dłonią.
- Kot Granger, twój cholerny kot tutaj był!- wycharczał i położył rękę na sercu, bo czuł że za chwilę chyba wyzionie ducha. Hermiona podbiegła do niego i mimo iż zrobiła to z niechęcią chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą.
- Co ty robisz szlamo?!- warknął i wyszarpał się z jej uścisku.
- Biegiem do skrzydła szpitalnego Malfoy.- powiedziała drżącym od emocji głosem. Gdy nazwał ją szlamą nawet jej to nie zabolało. Na pewno już nie tak mocno jak kiedyś. Mogła się tego spodziewać i chyba czekała na to od samego początku. - Musisz natychmiast dostać eliksir odczulający, inaczej się udusisz! Chwyć mnie za rękę, masz opuchnięte powieki, nie będziesz widział dokąd biegniesz. - powiedziała i wyciągnęła w jego kierunku swoją drobną dłoń. Draco wahał się przez moment, lecz wizja bolesnej śmierci spowodowanej uduszeniem przez jakiegoś sierściucha, przechyliła szalę. Podał jej rękę i przezwyciężając zakorzenioną od dziecka pogardę i wstręt, pozwolił się prowadzić przez senne korytarze Hogwartu.





*Z łac. "miej odwagę być mądrym".

1 komentarz: