środa, 21 lutego 2018

Rozdział 14.

Witam w rozdziale czternastym! Zapraszam do lektury i zachęcam do komentowania .

*~~~~~~*~~~~~~*

„Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w mej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili.” - Nicholas Sparks – Pamiętnik

*

Pewnego dnia, gdy była małą dziewczynką ojciec zabrał ją nad jezioro. Było wielkie i głębokie, dookoła otoczone gęstym, ciemnym lasem. Słońce było w zenicie i przyjemnie grzało ich twarze. Wypłynęli łódką na środek jeziora i obserwowali pływające w nim ryby, oraz inne wodne stworzenia. Dziewczynka miała na sobie kapok, jednak nie był zbyt dobrze dopasowany przez co ją uwierał i podrażniał skórę. Gdy ojciec odwrócił wzrok by przyjrzeć się przelatującemu stadu dzikich kaczek dziewczynka zdjęła kapok i po chwili zwróciła uwagę na olbrzymią rybę która przepływała obok. Nie minęła minuta jak straciła balans i wpadła do jeziora z głośnym pluskiem. Nie zdążyła nabrać powietrza więc resztki tlenu które miała w ustach nie starczyły na długo. Miała wrażenie że czas się zatrzymał, jednak jej serce waliło jak młotem. Przerażona machała rękami jednak nic to nie dawało. Bała się że tata nie zauważył, albo że nie zdąży a ona umrze, jak te wszystkie dzieci które przez własną głupotę i nieuwagę nigdy nie będą miały szansy dorosnąć. Jednak gdy już miała zamknąć powieki zauważyła nad sobą duży cień. Po chwili ręka ojca chwyciła jej własną i pociągnęła ku słońcu.
Wypluwała z siebie wodę i gdy poczuła że może swobodnie oddychać zaniosła się głośnym płaczem. Ojciec później powiedział że chyba ostatni raz tak płakała na własnych narodzinach. Gdy minął szok i razem usiedli przy brzegu by słońce choć trochę mogło ich osuszyć, mężczyzna zwrócił się do córki spokojnym lecz zdecydowanym tonem.
- Hermiono, nie powiem mamie o tym co się dzisiaj wydarzyło, lecz proszę cię o jedną rzecz. –
Mała dziewczynka spojrzała w zarumienioną twarz swojego taty i przytaknęła głową na znak zrozumienia.
- Proszę cię, byś już nigdy nie pakowała się w takie tarapaty. Błagam, nie strasz mnie tak więcej. – dodał i przytulił ją mocno do siebie. –
- Dobrze tatusiu. – odpowiedziała i przyrzekła sobie w duchu że dołoży wszelkich starań by już nigdy nie być dla ojca powodem do zmartwień.
Jednak kilka lat później do jej domu zapukali ludzie którzy twierdzili iż posiada magiczną moc i powinna pójść do nieznanej jej szkoły Hogwart, by móc tam szlifować swoje magiczne umiejętności. I choć bardzo się cieszyła, czuła że obietnica dana ojcu zostanie wystawiona na próbę.
Nie myliła się.
Praktycznie rok w rok narażała swoje życie za każdym razem wplątując się w niebezpieczną przygodę, towarzysząc Harryemu Potterowi w jego walce z Lordem Voldemortem.
- Przepraszam tato że znowu złamałam obietnicę. – pomyślała. – Ale najbardziej przepraszam za to, że wcale tego nie żałuję. –


*


Pierwszą rzeczą którą była w stanie wyczuć swoimi zmysłami, był chłód i wilgoć podłogi na której się znajdowała. Bolały ją wszystkie mięśnie a powieki zdawały się być zbyt ciężkie by mogła je otworzyć. Westchnęła cicho i zmusiła się do wysiłku. Zamrugała kilkakrotnie i stwierdziła że leży na posadzce w jakiejś piwnicy, którą oświetlała jedna jedyna żarówka zwisająca z sufitu. Gdy próbowała wstać usłyszała dziwny hałas. Spojrzała w dół i z przerażeniem odkryła że jej prawa noga jest skuta łańcuchem i przykuta do kamiennej ściany. Próbowała nie wpaść w panikę, jednak każda próba uwolnienia się spełzła na niczym. Rozejrzała się po dużym pomieszczeniu i dokonała kolejnego szokującego odkrycia. Nie była tu sama. W najdalszym kącie piwnicy rękami do ściany został przykuty mężczyzna. Jego głowa zwisała bezwładnie a długie, jasne włosy sięgały niemal kamiennej posadzki. Był do połowy nagi, a na jego torsie Hermiona dostrzegła rany i siniaki. Chciała podejść do mężczyzny jednak jej łańcuch okazał się za krótki. Nie była pewna czy mężczyzna wciąż żyje, jednak gdy skupiła na nim wzrok dostrzegła delikatnie poruszającą się klatkę piersiową.
- Halo, słyszy mnie pan? – zaczęła nieśmiało. Minęło parę chwil lecz wciąż nie dostała odpowiedzi. Czując jak ogarnia ją bezsilność usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Próbowała sobie przypomnieć jak się tutaj dostała. Wiedziała że szkołę zaatakowali Śmierciożercy, a ona wraz z Draconem pobiegła pomóc nauczycielom. Jednak Draco chciał za wszelką cenę ukryć ją w wieży Gryffindoru, więc ciągnął ją wzdłuż korytarzy, aż nagle zza posągu Jednookiej Wiedźmy wychylił się Nott… No tak, Nott, pomyślała. To jego twarz widziała nad sobą po tym jak zaklęcie Dracona uderzyło w bombę. Więc to na pewno on ją tutaj przywlókł. Miała nadzieję że Draconowi nic się nie stało. Zaczęła zżerać ją niepewność a brak różdżki działał na nerwy.
Gdy po kilku minutach usłyszała jak otwierają się drzwi do piwnicy stanęła na równe nogi. „Uspokój się”, pomyślała i wzięła głębszy wdech. Teodor Nott zszedł powoli i gdy dostrzegł że Gryfonka już nie śpi stanął i oparł się o poręcz drewnianych schodów.
-  Dobrze się spało? – zakpił.
- Gdzie ja jestem Nott? – warknęła Hermiona nie siląc się na uprzejmości. – Dlaczego skułeś mnie łańcuchem? –
- Ech Granger, Granger. – zacmokał chłopak. – Ja zadaję ci grzeczne pytanie, a ty odpowiadasz w taki okropny sposób. No ale cóż.. – westchnął. – Czego więcej można było się spodziewać po brudnej szlamie? – zapytał a jego twarz z obojętnej nagle zrobiła się przerażająca. Wyciągnął z kieszeni różdżkę Hermiony i obrócił ją w palcach kilkakrotnie.
- Moja różdżka. – szepnęła szatynka i zmarszczyła brwi.
 - O tak, jest naprawdę niezła. – odparł brunet. – Tym bardziej dziwi mnie fakt że ktoś taki jak ty w ogóle był w stanie ją kupić. – dodał i zaczął powoli się do niej zbliżać.
Hermiona cofnęła się pod ścianę i poczuła jak adrenalina zaczyna uderzać jej do głowy. Wiedziała że Nott jest teraz nieobliczalny więc wolała już nic nie mówić.
- Nic na to nie odpowiesz? – zdziwił się chłopak. – Zawsze byłaś taka wygadana. – Teodor podwinął rękawy swojej czarnej koszuli i kontynuował. – Nie interesuje cię kto leży pod tamtą ścianą? – zapytał i ruchem głowy wskazał na ledwie żyjącego mężczyznę. – Obudźmy go. – dodał i podszedł do więźnia. Podniósł mu głowę i wlał do rozchylonych ust dziwnie pachnący eliksir. Hermiona od razu poznała że jest to mikstura otrzeźwiająca. Blondyn po chwili zakasłał,zamrugał i rozejrzał się tępo po piwnicy. Na widok stojącego przed nim Notta skulił się w sobie.
- Dzień dobry, mamy gościa. – powiedział Teodor i wskazał różdżką w kierunku dziewczyny. – Oto twoja kandydatka na synową, szlama numer jeden Hogwartu, Hermiona Granger. Przywitaj się ładnie. –
Kasztanowłosa nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten sponiewierany, wychudzony i jak widać torturowany mężczyzna był nikim innym jak Lucjuszem Malfoyem, ojcem Dracona. Zawsze pamiętała go jako wysokiego, eleganckiego i dumnego mężczyznę. Teraz leżał na podłodze i wyglądał jakby już wyzionął ducha. Nic nie zostało z jego dawnej prezencji ani dumy.
- Co… Coś ty mu zrobił?! – zawołała Hermiona i podeszła do Notta na tyle na ile pozwalał jej łańcuch. Nie mogła uwierzyć że Teodor w ten sposób potraktował ojca swojego najlepszego przyjaciela.
- Cóż, Lucjusz od początku stawiał pewne opory, więc myślałem że zdołam go złamać pewnymi sprawdzonymi sposobami. Niestety, okazały się daremne. Wyobraź sobie, nędzna, brudna szlamo, że nie zmienił zdania nawet po tym, gdy powiedziałem mu o twoim związku z Draconem. – powiedział brunet zniesmaczonym tonem. Kucnął przed Lucjuszem i podniósł jego brodę za pomocą końca różdżki Hermiony. – Powiedz mi, Malfoy, jak to jest umierać niczym zwykły mugol? – warknął i stanął na równe nogi. – Skoro ani Lucjusz, ani Draco nie chcą się do mnie przyłączyć, to muszą zginąć. Dopuścili się zdrady a w naszych szeregach zdradę każe się śmiercią. – odparł i spojrzał w wielkie, brązowe oczy Gryfonki. – Muszę przyznać że strach w twoich oczach jest naprawdę wspaniały. – dodał po chwili i zanim Hermiona zdołała wziąć choćby głębszy wdech wycelował w nią jej własną różdżką i wypowiedział zaklęcie.
~
Jej krzyk odbijał się echem po całej piwnicy. Próbowała się powstrzymać, lecz ból wdzierał się do każdego zakamarka jej ciała. Zastanawiała się dlaczego nie zabił jej od razu. Jeden, krótki błysk zielonego światła i byłoby po wszystkim. Po bólu, po cierpieniu. Jednak gdy uświadomiła sobie że wtedy już nigdy nie miałaby zobaczyć Dracona, mimo cierpienia jakie jej zadawał była mu wdzięczna. Może zanim zniknie zdąży zobaczyć jego twarz chociaż raz. W chwilach wytchnienia myślała o rodzicach, o obietnicach których już nigdy nie spełni, objęciach których nie poczuje. Pomyślała o babci Rosie, która jako pierwsza okazała Draco swoje wsparcie i dobroć. Tak bardzo za nią tęskniła…
Jej przepocona i zakrwawiona koszula już dawno przestała być biała. Spódniczka pokryła się brudem i kurzem z posadzki,  a długie, kasztanowe włosy zwisały smętnie. Leżąc twarzą do ziemi brała krótkie, przerywane oddechy. Liczyła w myślach godziny jednak już dawno straciła rachubę. Nie wiedziała od jak dawna się tutaj znajduje i czy ktoś w ogóle ruszył na jej poszukiwania. Nie wątpiła w Dracona, medalik ze smokiem który podarował jej w święta wciąż wisiał uparcie na jej szyi, jednak w myślach błagała by był bezpieczny. By nie ruszał się z Hogwartu i czekał na dzień w którym znowu się zobaczą. Między jedną torturą a drugą Nott lubił sobie pogadać. Miała wtedy ochotę wrzasnąć do niego by się zamknął, ale dzięki jego paplaniu czegoś się dowiedziała. Znajdowali się w opuszczonej leśniczówce na obrzeżach jakiegoś parku. Wcześniej Nott miał swoją dziuplę na przedmieściach Londynu, lecz jak sam stwierdził „Tu ma więcej przestrzeni.”  Oprócz niego w domu znajdowali się także pozostali uwolnieni przez niego Śmierciożercy, lecz aby jej wrzaski nikogo nie denerwowały Nott wyciszył pomieszczenie zaklęciem. Zrezygnowana leżała na mokrej i cuchnącej posadzce, zdając sobie sprawę z tego w jak strasznym znajduje się położeniu. Gdy brunet wyszedł z piwnicy i zamknął za sobą drzwi, zebrała w sobie wszystkie siły i z uporem próbowała wyrwać łańcuch ze ściany.
- Daj sobie spokój, to nic nie da. –
Usłyszała zachrypnięty, umęczony głos i przestała się szarpać.
- W najlepszym wypadku skręcisz kostkę, w najgorszym zranisz sobie nogę i dostaniesz zakażenia. –
- Wiem… - wyszeptała i spojrzała na wychudzonego Lucjusza Malfoya. Zawahała się przez chwilę, jednak skoro mężczyzna znalazł w sobie tyle siły by przez moment porozmawiać, postanowiła skorzystać z okazji. – Długo pana tak więzi? – zapytała nagle.
- Od samego początku. – odpowiedział jej Lucjusz. Hermiona nie potrafiła pojąć dlaczego ten niegdyś zagorzały poplecznik Voldemorta odmówił Nottowi swojego wsparcia.
- Dlaczego.. –
- Dlaczego się do niego nie przyłączyłem? – uprzedził ją arystokrata. – Cóż, czasami sam się sobie dziwię… Jednak w Azkabanie, z dala od Cyzi i Dracona zrozumiałem jak wielkim szczęściarzem kiedyś byłem. Miałem pozycję, pieniądze, piękną, kochającą żonę i wspaniałego syna. Owszem, wychowałem go na swoje własne podobieństwo, ale mimo to w moich oczach był idealny. – odparł i spojrzał wprost na nią. – Opowiedz mi jak Draconowi minął ten rok w Hogwarcie. Od miesięcy nie mam z nim kontaktu… -
- To był z pańskiej strony błąd. – Hermiona uniosła się na obolałym ramieniu i przeczesała palcami włosy. – Oboje jesteście tak samo uparci. – westchnęła i zamilkła na chwilę. Nie było teraz sensu go umoralniać. Siedzą w piwnicy jakiegoś obskurnego domu,a Nott co chwilę zabawia się nimi jakby wstąpił w niego duch samej Bellatrix Lestrange. Jeżeli ma coś opowiedzieć, niech będą to dobre wspomnienia. – Draco w finałowym meczu złapał znicza, w tym roku Puchar Quiddicha przypadł Slytherinowi. – zaczęła, a widząc zdumione spojrzenie Lucjusza kontynuowała.  – Na zakończeniu szkoły, podczas przedstawienia wystąpi w roli Romea, naprawdę świetnie mu szło na próbach, jestem pewna że da sobie radę podczas premiery. –
Hermiona opowiadała o tym w jaki sposób Draco dowiedział się że jest uczulony na koty. Opowiedziała o nauce latania i wytrwałości Dracona podczas nauki zaklęcia patronusa.
- Jego patronusem jest wilk. – dodała z uśmiechem. – Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zadowolonego z siebie, gdy mi go pokazywał. – zaśmiała się, lecz po chwili spoważniała. Ból i żal znów wpełzły na jej twarz. – Wiem co pan o mnie myśli. – zaczęła cicho. – Nie powinnam się tak spoufalać… W końcu on i ja.. – zabrakło jej słów. Mogłaby godzinami opowiadać o tym jak bardzo go kocha i jak ważny stał się dla niej jego syn. Wiedziała jednak że to nic nie da. Zrezygnowana położyła się na podłodze i przymknęła powieki. – Pański syn cały czas cierpiał. – zaczęła po chwili. – Zauważyłam to już w wakacje, podczas odbudowy zamku. Jego arogancja, duma i pycha zniknęły bez śladu, jednak zastąpiło ją coś, w moim mniemaniu, o stokroć gorszego. Wszyscy byli mu obojętni, na nic nie zwracał uwagi, z niczego nie czerpał radości. Przepełniony bólem i z piętnem Śmierciożercy spędzał dni na piciu w odosobnieniu. Ale ja, panie Malfoy, nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła. Wiedziałam że działam mu na nerwy, jak mała kręcąca się przy uchu mucha, jednak jego apatia była gorsza od nienawiści. – przerwała na chwilę i spojrzała na swoje splecione dłonie. Nie miała odwagi spojrzeć na Lucjusza. – Lecz kiedy z czasem poznałam go lepiej, zobaczyłam całą masę barw jakich wcześniej u niego nie dostrzegałam. Jest łagodny i dobry dla zwierząt, nie traktuje  skrzatów z pogardą, szanuje swoich przyjaciół i troszczy się o nich. Gdy gra wkłada w to całe serce i nigdy nie idzie na łatwiznę. Lubi książki, Ognistą Whisky i dobre perfumy. Kocha matkę chociaż ostatnio działała mu na nerwy  i bardzo, bardzo za panem tęskni. – powiedziała i poczuła jak po jej policzkach spływają łzy.
Lucjusz uważnie przyglądał się młodej Gryfonce. Doznał szoku gdy tak wymieniała cechy osobowości jego syna i gdy opowiadała jak bardzo się w ciągu tego roku zmienił. Znała go lepiej niż on sam, dostrzegła w nim mrok i dołożyła wszelkich starań by mu pomóc się z niego wydostać nim będzie za późno. „Brudna krew”, pomyślał, brudna krew tej dziewczyny stała się dla niego najczystszym złotem.


*


Lecieli trzymając się za ręce już dobre sto kilometrów. Dzięki zaklęciom wiatr nie chłostał ich twarzy więc lot sam w sobie był przyjemny, jednak Draco wciąż nie mógł się nadziwić że są w stanie pokonać taką odległość. Nie miał pojęcia czy to zasługa grupy, czy determinacji. Lecieli wysoko, otoczeni warstwą białej mgły i tylko różdżka dzięki zaklęciu nawigacyjnemu wskazywała im właściwą drogę.  Gdy zbliżali się do Snowdonia National Park, poczuł w sercu dziwny ucisk. Skrzętnie odganiał od siebie wizje udręczonej, ledwo żywej Gryfonki, lecz wiedział że taki widok też może zastać. Z zamyślenia wyrwał go głos Pottera.
- Lądujmy! Jesteśmy blisko. –
Draco kiwnął głową na znak zgody i po chwili wszyscy stali na skraju wielkiego, ciemnego lasu.
- Czy dobrze mi się wydaje, czy właśnie dokonaliśmy czegoś niemożliwego? – zapytał Blaise otrzepując swoje ciemne dżinsy. – Flitwick mówił że Śmierciożercy latali na maksimum dziesięć kilometrów, a my pokonaliśmy niemal połowę kraju niczym odrzutowiec.  – zachwycał się. – Nikt nie ma zawrotów głowy? – zapytał i w tym samym momencie usłyszał dźwięk wymiotowania.  – Trzymaj si ę Longbottom, to jeszcze nie koniec wrażeń. – odparł i ruszył w kierunku przyjaciela. – Co teraz? – zapytał nie patrząc na Dracona za to wpatrując się w ścianę lasu.
- Różdżka wskazuje mi drogę. Musimy iść. – odparł blondyn i nie czekając wkroczył między drzewa. Po chwili wszyscy ruszyli za nim.
Po godzinie marszu Ginny rozdała wszystkim wodę, którą dzięki zaklęciu zmniejszającemu ukryła w małym woreczku przypiętym do nadgarstka.
- Nie chcę narzekać, ale.. – zaczął Blaise lecz szybko przerwał gdy odbił się od niewidzialnej ściany i upadł na leśne poszycie.
- Wszystko w porządku? – Pansy podała chłopakowi rękę i pomogła mu wstać.
- Tutaj jest bariera. – Luna dotykała niewidzialnej przeszkody dłońmi. Ron po chwili zrobił to samo.
- I co teraz? – zapytał Weasley.
Draco myślał intensywnie. Taką barierę mógł postawić tylko czarodziej, a skoro tym czarodziejem jest Nott lub któryś ze Śmierciożerców, to jedyną przepustką mógł się okazać Mroczny Znak. Jednak on swojego już nie miał. Jednak zanim zawładnęła nim rozpacz i beznadzieja, pomyślał o czymś o czym wiedział już od drugiej klasy.
- Potter, wciąż umiesz mówić w języku węży? –
Harry spojrzał na arystokratę jakby ten zwariował.
- N-nie wiem… Chyba tak.. A co? –
- Spróbuj powiedzieć żeby bariera się otworzyła. – dodał bez słowa wyjaśnienia.
Harry wyprostował się i powoli, niespiesznie zaczął wydawać z siebie ciąg dziwnych dźwięków. Draco pewnym krokiem ruszył przed siebie jednak tak jak wcześniej Blaise, odbił się od niewidocznej barykady.
- Mógłbyś się trochę postarać? – zniecierpliwił się arystokrata. – Nie mamy czasu! –
- Nie warcz na mnie Malfoy,nic na to nie poradzę, nie mam bodźca. – odparł Harry.
- Bodźca? –
- To może być cokolwiek, obraz, rzeźba lub najzwyklejszy leśny wąż. Ale muszę widzieć do czego mówię. – wyjaśnił mu Gryfon.
Sprawa zrobiła się beznadziejna. Nikt nie wiedział skąd nagle wytrzasnąć węża, jednak Harryemu z pomocą przyszła Pansy. Wyczarowała patronusa o kształcie kobry egipskiej i stanęła naprzeciwko Wybrańca.
- A to może być? – zapytała i spojrzała na Zabiniego. – Blaise, ty wyczaruj swojego! – zawołała. Mulat poszedł w ślady Pansy i po chwili przed Harrym znalazły się dwa, olbrzymie, duchowe węże. Spróbował jeszcze raz, patrząc w ruchome ślepia gadów i wiedział że tym razem się uda. Już po minucie wszyscy przeszli przez barierę z niekrytym zadowoleniem.  
Jednak ich radość nie trwała długo, gdy ścieżkę prowadzącą do drewnianego domu zagrodził im Rudolf Lestrange, Goyle Senior, oraz rodzeństwo Carrow.


*


Dopijała resztkę stęchłej wody gdy drzwi do piwnicy stanęły otworem, a na stromych schodach pojawiła się sylwetka Teodora Notta. Zauważyła że coś się w nim zmieniło. Był spięty i podekscytowany. Wmaszerował do piwnicy raźnym krokiem i stanął naprzeciwko niej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Mamy gości. – zaczął niewinnie. – Twój kochaś chyba przystał na moje zaproszenie i postanowił się tu zjawić. Niestety, jak mogłem się domyślać przywlókł ze sobą całe stado patałachów. – powiedział i widząc zdumioną minę Gryfonki uśmiechnął się pod nosem. – Jak tylko z nimi skończę przyjdzie wasza kolej. Mam już was wszystkich dosyć. – powiedział po czym wyszedł z piwnicy zatrzaskując za sobą drzwi.
Hermiona poczuła jak zalewa ją fala paniki. Draco tutaj jest… przybył jej na ratunek. A skoro on jest tutaj to z pewnością jest także Blaise i Pansy. Nott wspominał że jest ich dużo, czyli pewnie Harry, Ron i Ginny też tutaj są. Nie wykluczała także Nevilla i Luny, gdyż nie raz wykazali się odwagą i męstwem w podobnych sytuacjach. Wiedząc że śmiertelne niebezpieczeństwo grozi jej przyjaciołom na powrót zaczęła szarpać się z łańcuchem, lecz ten uparcie więził jej nogę i nie puszczał, chociaż próbowała go wyrwać z całych sił. Zrezygnowana i zrozpaczona upadła na podłogę. Nic nie mogła zrobić. Nie było żadnej siły która mogłaby jej teraz pomóc. W myślach zaczęła błagać o pomoc, gdyż nic innego już jej nie zostało. „Godryku, Merlinie i Boże w Niebiosach, błagam… Pomóżcie mi..” łkała. „Tak bardzo chcę im pomóc." Nagle usłyszała donośny, metaliczny dźwięk. Coś upadło na podłogę zaraz obok jej nóg. Podniosła głowę i w zdumieniu szerzej otworzyła oczy. Po drugiej stronie piwnicy Lucjusz Malfoy wydał z siebie jęk zachwytu.
Obok łańcucha leżał duży, srebrny miecz, którego rękojeść była wysadzana rubinami. Nie mogła uwierzyć że to działo się naprawdę. Oto przy jej nogach leżał legendarny, wykonany z czystego srebra miecz Godryka Gryffindora, jednego z założycieli Hogwartu, o ponad tysiącletniej historii. Tym właśnie mieczem Harry w drugiej klasie zabił Bazyliszka, Ron zniszczył jeden z Horkruksów a Neville zabił Nagini, ogromnego węża Voldemorta w którym czarnoksiężnik ukrył część swej duszy. Tylko prawdziwy Gryfon o szlachetnym i prawym sercu mógł dzierżyć ów miecz, który ukazywał się tym którzy go potrzebowali. Hermiona zdławiła łzy wzruszenia i drżącą ręką sięgnęła po broń. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że właśnie tego chce od niej miecz. Wstała i podniosła magiczny przedmiot. Ku własnemu zdziwieniu odkryła że choć miecz wyglądał na ciężki i toporny, był w rzeczywistości lekki niczym rapier. Na dwa lata przed Hogwartem w każdy weekend ćwiczyła się w sztuce szermierki wraz z tatą, więc miała nadzieję że zostały jej w głowie jakieś podstawy. Spojrzała na łańcuch który wydał jej się teraz niebywale kruchy. Chwyciła miecz oburącz i choć przez chwilę bała się czy nie utnie sobie nogi, wzięła zamach i wyprowadziła cios. Miecz zarył o kamienną podłogę jednocześnie niszcząc zardzewiały łańcuch na strzępy. Została z niego jedynie metalowa obręcz zatrzaśnięta na jej kostce. W końcu była wolna.
Odetchnęła z ulgą i po chwili podeszła do Lucjusza w którego oczach zaczął błądzić strach.
- Proszę się nie ruszać. – powiedziała twardo i tak jak poprzednio chwyciła miecz w obie dłonie i jednym, szybkim uderzeniem miecza przerwała krępujące mężczyznę więzy. Lucjusz upadł na podłogę a kikuty łańcucha zwisały smętnie z jego nadgarstków. Hermiona rozejrzała się po piwnicy. W najdalszym kącie pomieszczenia dostrzegła kilka starych koców, więc czym prędzej wzięła jeden i rozłożyła go na kamieniach. Choć stary Malfoy był mocno wychudzony i pozbawiony siły, Hermiona z niemałym wysiłkiem położyła go na kocu i przykryła drugim. Mężczyzna spojrzał na nią wielkimi oczami, chciał coś powiedzieć lecz zabrakło mu siły.
- Proszę się trzymać panie Malfoy. – zaczęła Gryfonka opatulając wynędzniałego arystokratę. – Jeżeli pan umrze zrani pan tym Dracona, a tego panu nigdy nie wybaczę. – dodała patrząc mu w oczy. Mężczyzna lekko skinął głową na znak zrozumienia i zamknął powieki. Hermiona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w jego zapadłą twarz po czym chwyciła leżący obok miecz i szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu z piwnicy.


*


Na widok komitetu powitalnego wszyscy ścisnęli mocniej trzymane w rękach różdżki. Pierwszy odezwał się Lestrange, patrząc wprost na siostrzeńca swojej zmarłej żony.
- Witaj Draco. – powiedział i uśmiechnął się obrzydliwie. – Widzę że za bardzo się bałeś by przyjść tutaj w pojedynkę. – dodał kąśliwie na co reszta głośno zarechotała. – Taki duży chłopiec, a taki tchórz… -
Arystokrata poczuł jak zaczyna wrzeć w nim krew. Nienawidził gdy ktoś zarzucał mu tchórzostwo, tym bardziej po tym jak w szóstej klasie nie zdołał zabić Dubmledorea, na polecenie Voldemorta. Nie był tchórzem, po prostu nie mógł tego zrobić. Wściekły i rozsierdzony zrobił krok do przodu jednak mocna dłoń Blaisea zacisnęła się na jego przedramieniu.
- Nie daj się sprowokować Draco, oni tylko na to czekają. –
Głos przyjaciela skutecznie go uspokoił. Zaczął się zastanawiać skąd ta banda kretynów ma różdżki, jednak wiedział że Nott zapewne już wcześniej o to zadbał, dopuszczając się ohydnych czynów.
Lestrange widząc że nic nie wskóra z młodym Malfoyem, spojrzał na pozostałych i zatrzymał swój wzrok na Nevillu Longbottomie. Tego mu było trzeba.
- Jak tam rodzice Longbottom? – zapytał obślizłym, wstrętnym tonem, w którym mogli dosłyszeć się triumfu chorej satysfakcji. Wszyscy natychmiast się najeżyli. Dzięki Prorokowi Codziennemu który opublikował zbrodnie jakich dopuścili się Śmierciożercy, cały świat czarodziejów dowiedział się o okrutnym losie jaki spotkał rodziców chłopaka. Rok po narodzinach Nevilla, Bellatrix Lestrange, ciotka Dracona i żona Rudolfa torturowała państwo Longbottom w celu uzyskania od nich informacji, dotyczących zniknięcia Czarnego Pana, jednak oni nic nie wiedzieli. Klątwa Cruciatus doprowadziła Franka i Alicję Longbottom do utraty zmysłów, przez co resztę życia spędzą na oddziale psychiatrycznym w szpitalu Świętego Munga. Gdy Draco przeczytał te rewelacje w gazecie pierwszym jego odruchem była całkowita niemoc. Gdyby tylko wiedział… Poczuł wtedy do siebie jeszcze większą odrazę, za te wszystkie lata upokarzania i gnębienia szkolnego kolegi. Teraz spojrzał na zdeterminowaną twarz chłopaka i wiedział że już nic go nie powstrzyma.
- Poczują się lepiej gdy im powiem że kolejny Lestrange poszedł do piachu! – wrzasnął i w ułamku sekundy rzucił zaklęcie, które ugodziło Rudolfa w pierś. Lestrange gruchnął o ziemię niczym worek ziemniaków, po czym wszyscy jak jeden mąż zaczęli rzucać w siebie urokami. Mimo iż ich było więcej Śmierciożercy radzili sobie doskonale. Lata praktyki w torturowaniu, ucieczkach przed aurorami i misjach zadawanych przed Voldemorta nauczyły starego Goylea i rodzeństwo Carrow jak radzić sobie w takich sytuacjach. Blokowali zaklęcia rzucane przez uczniów Hogwartu i z wyrazem triumfu rzucali własne. Gdy Pansy zręcznie odbiła zaklęcie Hestii Carrow spojrzała w stronę Dracona i wrzasnęła.
- Biegnij do domu Draco! Biegnij do Hermiony! Będę cię osłaniać.  –
Blondyn zawahał się przez moment jednak po chwili pędził przed siebie niczym wariat. Jeszcze kilkanaście metrów i stanie na ganku tej zapyziałej dziury. Znów ją zobaczy, poczuje jej ciepło, spojrzy w wielkie, brązowe oczy. Jednak gdy dobiegał na miejsce drogę zagrodził mu Nott. Zatrzymał się w pół kroku i zacisnął palce na różdżce.
- Odsuń się Teodor. – warknął i zmarszczył gniewnie brwi. – Zejdź mi z tej cholernej drogi! –
- Po co te nerwy? – odpowiedział mu spokojnie Nott i zszedł z ganku na pokrytą żwirem ścieżkę. – Byłem pewny że przyjdziesz. – dodał i obrócił w palcach różdżkę jak pałeczkę od perkusji. – Szkoda że nie sam. –
Draco prychnął pod nosem.
- Chciałem, jednak w przeciwieństwie do ciebie mam trochę oleju w głowie. – nagle usłyszał odgłos wybuchu i czyiś donośny krzyk. Chciał się odwrócić, jednak wiedział że jeśli to zrobi Nott z pewnością go zaatakuje.
- Szkoda.. – mruknął cicho brunet. – Ale wygląda na to że będę musiał cię zabić. –
Zanim jednak zdążył wycelować w niego różdżkę na ganku pojawiła się osoba której najmniej się spodziewał. On jak i Draco spojrzeli na nią w tym samym momencie.


*
Drzwi do piwnicy nie były zamknięte na klucz więc otworzyła je z łatwością. Trzymając miecz w prawej ręce nieco chwiejnym krokiem przeszła przez korytarz i salon. Oba pomieszczenia były mocno zaniedbane i brudne. Wewnątrz domu panował bałagan a w powietrzu unosił się smród alkoholu i papierosów. Usłyszała dochodzące z zewnątrz odgłosy bitwy, krzyków i eksplozji, więc czym prędzej zmusiła swoje obolałe ciało do wysiłku. Wyszła na ganek a blade słońce popołudnia na chwilę ją oślepiło. Odzyskawszy wzrok oprócz stojącego po jej lewej stronie Notta, z prawej strony dostrzegła Dracona, który przyglądał się jej oniemiały. Wiedziała że musi wyglądać okropnie, w potarganych ubraniach, brudna, zakrwawiona i śmierdząca zatęchłą piwnicą. Jednak potrzeba znalezienia się przy nim była większa niż kiedykolwiek. Ścisnęła mocniej miecz i podbiegła do Dracona w kilku krokach. Ten w międzyczasie szybkim ruchem wyczarował między nimi a Teodorem niewidzialną barierę i chwycił Gryfonkę w ramiona niczym małe, bezbronne dziecko. Jej stan go przerażał, nie chciał nawet sobie wyobrażać co Teodor z nią wyprawiał, jednak teraz liczył się dla niego tylko fakt że jest żywa i stoi obok niego w ręku trzymając piękny, wielki miecz.
- Skąd.. skąd go wytrzasnęłaś.. – wydyszał Nott i wpatrywał się w miecz wielkimi od zdumienia oczami. 
Hermiona uśmiechnęła się krzywo i wycelowała w chłopaka ostrze które błysnęło złotym blaskiem w świetle słońca.
- Poddaj się Teodor, pozwól sobie pomóc. –
Chłopak zmarszczył brwi i wycelował w nią swoją różdżkę. Draco nie pozostał mu dłużny.
- Pomóc? Ty chcesz pomóc mnie?! A w jaki sposób taka szlama mogłaby mi pomóc w czymkolwiek?! – zawył. – Nic nie wiesz o odrzuceniu i samotności. O przegranej i stracie! Jednego dnia mamy wszystkich u swoich stóp by następnego stać się wyrzutkami społeczeństwa! Nie piszę się na to Granger. Nigdy więcej.. –
Hermiona zrozumiała jak wielką krzywdę Śmierciożercy wyrządzili swoim dzieciom. Wyrośli w przekonaniu że racja jest po ich stronie a wszyscy dookoła się mylą. Nie znali innej drogi, innego spojrzenia na świat. Bardziej szkoleni niż wychowywani każdego roku byli coraz bardziej przyuczani do ślepego wykonywania poleceń swoich przełożonych w szeregach Voldemorta. Coś podobnego miało już miejsce, w odległej przeszłości mugolskiego świata. Przypominali jej chłopców  z Hitlerjugend którzy przekonani o boskości swojego lidera o raz rodziców, ślepo zawierzali im swoje życie i los. Wiedziała że nie zdoła przekonać Notta do swoich racji, więc cicho szepnęła do Dracona przez ramię „osłaniaj mnie”, po czym ruszyła na Teodora z mieczem w prawej ręce. Zauważyła że jej różdżka wystaje z jednej kieszeni jego spodni, więc gdy Draco zręcznie odbijał zaklęcia bruneta, ona podbiegła i wytrącając mu końcem miecza różdżkę z dłoni, upadając wyciągnęła własną i rzuciła zaklęciem ogłuszającym w plecy chłopaka.
Nott wyłożył się na żwirze jak długi. Draco podbiegł i zabrał mu różdżkę po czym chwycił Hermionę w objęcia. Trzymał ją i dławił w sobie szloch. W końcu znów jest przy nim, w końcu może znowu bezpiecznie trzymać ją w ramionach. Oboje jednak wiedzieli że to jeszcze nie koniec, więc chwycili Notta z obu stron, położyli obok chatki związując zaklęciem i tak szybko jak to było możliwe pobiegli w stronę wciąż toczącej się walki.
~
Nie wiedziała kto to zrobił, ale gdy podczas potyczki przybyli Aurorzy ktoś rzucił w tłumie peruwiański proszek natychmiastowej ciemności. Las stał się nieprzenikniony i rzucanie zaklęć było całkowicie niemożliwe. Biegła w kierunku drewnianej chatki, tam gdzie powinna być Hermiona z Draconem, jednak obok ganku zauważyła tylko nieprzytomnego Notta. W panice rozejrzała się dookoła i nie zauważyła jak zza drzew rzuca się na nią Rudolf Lestrange. Upadła pod ciężarem mężczyzny a jej rude włosy rozsypały się kaskadą po szarym, ostrym żwirze. Śmierciożerca obrócił ją na plecy i zacisnął obie dłonie na jej gardle.
- Mała Weasley. – zasyczał z szaleństwem w oczach. – Co tam słychać u Artura? – dodał i zacisnął mocniej palce. Ginny wierzgała nogami jak oszalała i próbowała wbić paznokcie w dłonie Rudolfa, jednak czuła że nic to nie da. Lestrange z uporem maniaka i wybałuszonymi oczami przyglądał się agonii dziewczyny charcząc niczym dzikie zwierzę. Jednak w pewnej chwili coś pociągnęło mężczyznę do tyłu a Gryfonka znów była wolna. Trzymając się za obolałą szyję, próbując wziąć choćby najmniejszy oddech spojrzała przed siebie i nie wierząc własnym oczom, widziała jak wychudzony, obity i zakrwawiony Lucjusz Malfoy oplótł kark Rudolfa łańcuchem zwisającym z jego nadgarstków. Oboje upadli na ziemię i dopiero gdy Lestrange przestał się ruszać Lucjusz puścił łańcuch. Wyglądał jakby sam miał za chwilę wyzionąć ducha więc Ginny czym prędzej do niego podbiegła i odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zobaczyła że w jej kierunku zbliżają się Aurorzy z Ministerstwa.


*


Szpitalna biel kuła ją w oczy. Zapach medykamentów drażnił nos i na samą ich woń skrzywiła się okropnie. Draco widząc jej minę zmarszczył brwi i odłożył poranne wydanie Proroka Codziennego.
- Jeżeli zastanawiasz się w jaki sposób ominąć choćby jedną dawkę leku, to masz to sobie natychmiast wybić z głowy. – powiedział i podał jej fiolki które wcześniej przyniosła pielęgniarka. Kobieta oczarowana szelmowskim uśmiechem Dracona przystała na pomysł,  by to on doglądał brania przez Gryfonkę eliksirów. Hermiona z naburmuszoną miną wzięła pierwszą fiolkę do ręki i z miną cierpiętnicy połknęła gorzki płyn.
- Brawo, a teraz zjedz trochę obiadu. Rano ledwie ruszyłaś kanapki. – zakomenderował i ponownie otworzył gazetę na czytanej wcześniej stronie. Hermiona westchnęła ciężko. Draco od kilku dni zachowywał się jak mały, smoczy tyran. Nie odstępował jej na krok, chyba że już koniecznie musiał skorzystać z łazienki. Wróciła wspomnieniami do ostatnich wydarzeń i wzdrygnęła się lekko.
Gdy Aurorzy z Ministerstwa rozprawili się z rodzeństwem Carrow oraz starym Goylem i gdy zabrali ze sobą nieprzytomnego Notta oraz Lestrangea, w końcu mogli odetchnąć. Hermiona poczuła że leci na ziemię jeszcze zanim zdołała zapytać czy nikomu nic się nie stało. Na szczęście okazało się że jej przyjaciele oprócz drobnych urazów z potyczki wyszli zwycięsko. Mimo protestów, wszystkich zabrano na badania do Świętego Munga, gdzie po kilkudziesięciu minutach zjawił się prawdziwy tłum. Narcyza Malfoy, Pani Zabini, Ojciec Pansy, tym razem o dziwo w stanie trzeźwym, Artur i Molly Weasley, babcia Nevilla i Hermiony, oraz ojciec Luny, Ksenofilius Lovegood. Oprócz członków rodzin pacjentów do szpitala próbowali dostać się reporterzy, więc Aurorzy zostali zmuszeni do zajęcia stanowiska tymczasowych ochroniarzy. Gdy Hermiona po raz pierwszy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą twarz babci i Dracona, który siedział obok niej na małym, szpitalnym stołku i trzymał ją za rękę. Dopiero teraz Gryfonka pozwoliła sobie by zawładnęły nią uczucia. Na widok ukochanej babci i nie mniej ukochanego mężczyzny zalała się łzami. Była taka szczęśliwa, koszmar w końcu się skończył.
Drugiego dnia jej pobytu w szpitalu, odwiedziła ją Minerva McGonagall. Oprócz niej i Dracona do sali poprosiła przebywających na obserwacji Blaisea, Pansy, Lunę, Ginny której gardło całkowicie wróciło już do normy, Rona, Harryego oraz Nevilla. Z początku zrobiła im długi i wyczerpujący wykład o tym jak bezmyślnie się zachowali i że jednie cud i szybki kontakt z Ministerstwem uratował ich przed śmiercią, ale gdy już skończyła, wzięła  głęboki wdech i uśmiechnęła się ciepło ciesząc się że nic nikomu się nie stało i że mimo wszystko każdy z nich wykazał się ogromną odwagą. Hermiona sięgnęła pod łóżko i ku zdumieniu pozostałych wyciągnęła spod niego miecz Gryffindora.
- Ponoć gdy zemdlałam wciąż miałam go w rękach i za nic nie chciałam puścić. – zaśmiała się do siebie kasztanowłosa. – Wiem że był w gablocie, za biurkiem w pani gabinecie.. Czy to pani go wysłała? – zapytała i spojrzała w zaskoczone oczy dyrektorki.
- Nie, to nie ja. – odparła Minerva. - Prawdę mówiąc gdy wróciłam z Ministerstwa zauważyłam że miecz zniknął, jednak nikt oprócz mnie nie mógł wejść do mojego gabinetu. Cóż.. Od dawna sądzę iż miecz ten jest obdarzony swego rodzaju świadomością. Pojawia się w nieoczekiwanych momentach i tak naprawdę nie należy do nikogo. Jest wielką dumą Gryffindoru i jednocześnie jedną z największych magicznych zagadek. – odparła.
- Niech go pani schowa z powrotem w gabinecie.  – powiedziała po chwili szatynka. – Możliwe że kiedyś znów komuś się przyda. – po czym podała McGonagall wspaniały miecz.
Do zakończenia roku został tydzień i Hermiona na wieść o tym, że Astoria zrezygnowała z roli Julii prawie dostała zawału. Jej lamentom nie było końca, dopóki Draco nie usiadł obok niej na łóżku i z łobuzerskim uśmiechem nie oznajmił że to ona zagra czy to się jej podoba czy nie.  To ostatnie czego chciała, upokorzenia przed całą szkołą, jednak nie miała wyboru, rola Julii nie mogła zostać nieobsadzona.

~

- Byłeś u taty? – zapytała nagle obierając jabłko w całkowicie pozbawiony magii sposób. Lucjusz Malfoy do szpitala trafił w stanie przedagonalnym więc magomedycy musieli wprowadzić go w stan śpiączki. Narcyza widząc swojego męża w takim stanie osunęła się po szpitalnej podłodze i zaniosła najprawdziwszym płaczem. Dzięki Hermionie wszyscy dowiedzieli się że Lucjusz nie brał udziału w napadach i walce, lecz od samego początku był siłą więziony przez Teodora Notta, który trafił do Azkabanu tak jak pozostali i został poddany leczeniu.
- Byłem, jego stan się poprawia, ale wciąż jest nieprzytomny. – odparł sucho Draco. W jego głosie słychać było ból i strach. Z jednej strony cierpiał widząc swojego ojca w takim stanie, ale z drugiej bał się co będzie dalej, gdy ojciec się obudzi. Przerażała go myśl że może kazać mu zerwać wszelkie kontakty z Hermioną i poprze Arnolda Greengrassa, który nawet nie chciał słyszeć o zerwaniu zaręczyn. Narcyza jak na razie w ogóle nie wypowiadała się na ten temat. Zmartwiona i milcząca cały czas siedziała przy szpitalnym łóżku swojego męża i jedyne na co się godziła to na krótkie odwiedziny ich syna.

- Draco? – zagadnęła go Hermiona i uśmiechnęła się do niego czule. Nie chciała by znów się zamartwiał. – Przytul mnie. – powiedziała, a on od razu wszedł do jej łóżka i objął ją ramieniem. Jutro wracają do Hogwartu. Do murów które tak ukochali, do przyjaciół którzy już tam na nich czekają. Wracają by zakończyć ostatni rok nauki w szkole w której tyle przeżyli i która stała się dla nich drugim domem. Zmęczeni zasnęli praktycznie jednocześnie więc nie zauważyli jak Narcyza Malfoy przez chwilę im się przygląda, po czym wychodzi cicho zamykając za sobą drzwi. 











czwartek, 15 lutego 2018

Rozdział 13.

Zapraszam do kolejnego rozdziału. Komentujcie i oceniajcie kochani! 

*~~~~~~*~~~~~~*


„Była ucieleśnieniem moich marzeń. Dzięki niej stałem się tym, kim jestem, a trzymanie jej w ramionach wydawało się bardziej naturalne niż bicie serca” – Nicholas Sparks „Pamiętnik.”

*

Ciepłe, wiosenne powietrze wpadało przez otwarte okno.  Hogwart dopiero się budził, lecz oni nie spali od dłuższego czasu. Wtuleni w siebie słuchali swoich oddechów i w milczeniu czekali aż świt zaleje cały pokój. Blade, różowe słońce zamigotało na zielonych zasłonach i białych ścianach pokoju Malfoya.  Wkradło się do sypialni i rozświetliło stojące na nocnych szafkach szklane puchary. Kasztanowłosa wtuliła twarz w szyję chłopaka i zacisnęła powieki. Kolejny poranek, kolejny dzień który zbliżał ich do zakończenia szkoły.  Na samą myśl miała ochotę przeklnąć świat by pogrążył się w ciemnościach, tak aby już nigdy nie nadszedł nowy dzień. Draco wyczuł niepokój dziewczyny i przytulił ją mocniej. Opuszkami palców wodził po jej ramieniu i co chwilę przymykał oczy by mocniej poczuć zapach jej włosów, które pachniały rześkim porankiem. Od spotkania z Teodorem Nottem minęło kilka dni i choć starał się o tym nie myśleć, wciąż wracał do nieudanego spotkania ze starym przyjacielem.  Nie dawało mu to spokoju. Nott zmienił się nie do poznania. Był cieniem człowieka którego niegdyś znał i przerażała go myśl, że jego przyjaciel już na zawsze taki pozostanie. Czuł jak demony przeszłości wciąż nie chcą pozwolić o sobie zapomnieć. Wojna, ojciec, Voldemort, Śmierciożercy..
Draco wziął głęboki wdech i po raz kolejny odgonił od siebie czarne myśli. Nottem zajmie się później. Najpierw musi załatwić swoje własne sprawy. Pocałował Gryfonkę w czoło i niechętnie przerwał panującą ciszę.
-Hermiono.. – zaczął łagodnie. – Musimy wstać. Dzisiaj jest próba. –
- Wiem. – odparła cicho szatynka. – Dzisiaj ćwiczymy ostatnie sceny. – dodała z niechęcią.  Ostatnie na co miała dzisiaj ochotę, to na próbę przedstawienia. Choć starała się z całych sił zrozumieć Astorię, to ta zaczęła poważnie działać jej na nerwy. Pojawiała się przy Draconie na każdej przerwie, codziennie wysyłała listy przez sowę, a na próbach, między scenami starała się odciągnąć Ślizgona od grupy, a najbardziej od Hermiony. Mimo iż chłopak dał jej wyraźnie do zrozumienia by dała sobie spokój, Astoria w akcie rozpaczy postanowiła nie odpuszczać. Hermiona cierpliwie znosiła umizgi Ślizgonki, wiedząc w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje, jednak upór dziewczyny zaczął ją irytować. Za to tym co ją zszokowało, było zachowanie jej starszej siostry Daphne. Zawsze głośna i wyrachowana blondynka nie dopingowała swojej młodszej siostry w dążeniu do celu. O dziwo starsza z sióstr Greengrass tym razem postanowiła się nie wtrącać. Z tego co Hermiona dowiedziała się od Pansy, Daphne całkowicie ignorowała ją jak i Blaisea. Nie kryła się za to ze swoim związkiem z Terencem Higgsem. Wszędzie chodzili razem trzymając się za ręce, spędzali wspólnie przerwy i razem siedzieli podczas zajęć. Ponoć Daphne dostała od ojca list w którym mężczyzna kazał jej w trybie natychmiastowym zerwać wszelkie kontakty z Higgsem, jednak zaraz po przeczytaniu Daphne wrzuciła list do kominka.
- Nie zdziwię się jak wybuchnie jakiś skandal. – szepnęła konspiracyjnie Ginny gdy razem z Hermioną rozkładały kostiumy w Sali Pamięci, w której odbywały się próby. – Może ucieknie razem z Terencem? – zachichotała. – A może.. – szepnęła podekscytowana. – Może ty i Draco też uciekniecie? –
Hermiona popatrzyła na nią spode łba.
- Nikt nie będzie uciekał Ginny… - odezwała się kasztanowłosa. – Jaki jest sens w byciu razem, gdy nie można dzielić szczęścia z rodziną? – dodała smutno. Pomyślała że nawet jeśli nie ma zamiaru uciekać, to i tak nie ma z kim dzielić teraz tego szczęścia. Jej rodzice, wciąż pozbawieni pamięci żyli gdzieś w Australii i nie pamiętali że mają córkę.
Ginny podeszła do przyjaciółki i wzięła jej dłoń w swoją.
- Odnajdziesz ich. Jestem tego pewna. –
- Dziękuję. – odparła Hermiona  i uśmiechnęła się delikatnie. Po chwili jednak musiała wziąć się w garść, gdyż do Sali Pamięci zaczęli wchodzić wszyscy którzy brali udział w przedstawieniu. Napotkała wzrok Dracona który wszedł do Sali razem z Blaisem i Pansy. Jej serce zabiło szybciej, znów poczuła to wspaniałe uczucie które za każdym razem jej towarzyszyło, gdy tylko on znalazł się obok. Wyprostowała się, wzięła do ręki scenariusz i usiadła na miejscu reżysera.

*

Ostatnie tygodnie mógłby nazwać najgorszymi jakie kiedykolwiek miał w życiu, nie licząc tych wszystkich chwil w trakcie wojny. Wraz z nadejściem kwietnia nauczyciele katowali ich formułkami zaklęć, oraz ich praktycznym zastosowaniem, sporządzaniem eliksirów i całym mnóstwem dat, jakie musieli zapamiętać na zbliżający się egzamin.
- Owutemy to nie przelewki! – grzmiał profesor Flitwick zza swojej katedry. – O waszej przyszłości zadecydują wyniki egzaminu końcowego, więc przyłóżcie się do pracy. – przestrzegał.
Nikomu tak naprawdę nie musiał tego powtarzać. Wszyscy siódmoklasiści niczym w amoku wertowali zwoje pergaminów i notatek z ostatnich siedmiu lat. W salonie Prefektów Naczelnych codziennie zbierała się grupka uczniów złożona z Hermiony, Rona, Harryego, Dracona, Blaisea, Pansy, Nevilla, Hanny, Ginny i Luny, gdyż i one uczyły się na swój egzamin, zwany Sumami.
Mimo takiego zagęszczenia przez większość czasu panowała cisza w której słychać było tylko skrobanie piór o pergaminy, lub zadawane szeptem pytania. Nawet poprzedzający egzamin mecz o Puchar Quiddicha nie wzbudzał takich emocji jak sam test. Draco i Blaise oraz reszta drużyny Ślizgonów  trenowali co drugi dzień, aż do dnia meczu. Meteor 3000 niczym jaguar mruczał Draconowi w dłoniach za każdym razem gdy dosiadał miotły. Zamykał wtedy powieki i na krótką chwilę dawał ponieść się pędowi. Wiatr targał mu jasne, półdługie włosy i szeleścił peleryną. Czasami miał ochotę wznieść się jeszcze wyżej, unieść się ponad chmury i zobaczyć jak mały potrafi być świat i jego problemy. W takich chwilach czuł jak jego dusza jaśnieje, niczym sam złoty znicz. Zniżył swój lot gdyż na godzinę przed meczem nie wolno mu było przebywać na boisku i dostrzegł rozwiane, długie włosy Gryfonki, która właśnie zajmowała miejsce na trybunach.  Zawisł przed nią na miotle i oparł się rękami o barierkę.
- Więc masz zamiar kibicować Ślizgonom? – zapytał i uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie. – odparła Hermiona i zbliżyła się do Dracona. – Przyszłam tylko ci powiedzieć że Blaise cię szuka, robi jakieś super ważne spotkanie przed meczem. –
- Wiem, zaraz tam idę. – Draco westchnął i po chwili znów  się odezwał. – Ale tak serio, to komu zamierzasz kibicować? –
Hermiona zaśmiała się w duchu widząc zakłopotanie Ślizgona i jego niepewną minę.
- Pani dyrektor w drodze wyjątku zgodziła się bym usiadła wraz z nauczycielami, na neutralnym gruncie. – odparła rozbawiona, lecz widząc skwaszoną minę arystokraty po chwili  dodała poważnie – Kibicuję tak samo tobie jak i mojej drużynie, więc albo usiądę na trybunach dla profesorów, albo wcale. - 
- Dobrze, rozumiem. – odparł Draco i nachylił się by dać dziewczynie szybkiego, niespodziewanego buziaka. – Ale wiem, że to i tak mi będziesz kibicowała. – dodał uśmiechając się szeroko po czym odbił się od barierki i zniknął po chwili za boiskiem.
Hermiona nie zdążyła wydusić z siebie choćby słowa. Pokręciła tylko głową z niedowierzaniem i wciąż z uśmiechem na twarzy zeszła z trybun.
~
Po godzinie całe boisko pękało w szwach. Na trybunach pojawili się nie tylko wszyscy uczniowie Hogwartu ale także nauczyciele, stary woźny Filch, a nawet duchy ledwie widoczne w blasku popołudniowego słońca. Atmosfera była napięta ale jednocześnie pełna pozytywnej energii. Wszyscy chcieli zobaczyć mecz z udziałem bohaterów wojennych którzy po raz ostatni zagrają na szkolnym boisku. Gdy drużyna Gryffindoru wyszła na murawę wrzask z sektora Gryfonów, Krukonów i Puchonów praktycznie zwalał z nóg. Hermiona kątem oka zauważyła jak Minerva McGonagall próbowała dyskretnie zakryć swoje uszy, jednak na niewiele się to zdało. Zaraz za drużyną lwów pojawili się zawodnicy domu Salazara. Sektor Ślizgonów ryknął entuzjastycznie i  ku zdumieniu Hermiony po chwili do wrzawy dołączyły się pozostałe domy. Gryfonka poczuła wzruszenie. Na ten jeden mecz wszyscy postanowili zapomnieć o waśniach i wspierać wszystkich zawodników którzy przecież jak zawsze, dawali z siebie wszystko.
Gdy profesor Rolanda Hooch wyszła na boisko zapanowała cisza. Harry i Blaise jako kapitanowie drużyn uścisnęli sobie dłonie i po chwili wsiedli na swoje miotły. Już po chwili profesor Hooch uwolniła piłki i jako główny sędzia również wzbiła się w powietrze. Komentatorem spotkania został Terry Boot z Ravenclawu, który stojąc na specjalnym wzniesieniu obok loży nauczycieli, relacjonował przebieg meczu.
Draco poczuł jak adrenalina uderza mu do głowy.  Ostatni mecz w tej szkole. Ostatnia szansa na puchar. Próbował tak o tym nie myśleć. W końcu zawsze się starał jak mógł, jednak Potter praktycznie za każdym razem okazywał się lepszy. Spojrzał w stronę kapitana drużyny Gryfonów. Włosy Harryego powiewały na wietrze tworząc na głowie Wybrańca jeszcze większy nieład niż zwykle. Miał skupioną i zaciętą minę, próbował koordynować zespołem jednocześnie wypatrując znicza którego nigdzie nie było widać, i jak na razie wychodziło mu to całkiem nieźle.  Był nie tylko dobrym kapitanem, ale i świetnym zawodnikiem. Draco musiał to przed sobą przyznać. Wieloletnia niechęć do Pottera nie była czymś, czego sam pragnął. Podżegany przez ojca, wysłuchujący jak to przez niego Czarny Pan stracił władzę u szczytu swoich możliwości, wierzył że Harryego trzeba nienawidzić. Z zasady. Do tego otoczka Wybrańca i te jego zdolności do Quiddicha, które ponoć odziedziczył po równie uzdolnionym w tym sporcie ojcu. Jednak za każdym razem Potter udowadniał jak bardzo Voldemort i jego ojciec się mylili. Osierocony, gnębiony i z góry skazany na poświęcenie wciąż wiedział którą stronę ma wybrać. Odważny, uparty i nadpobudliwy. Nieustannie pakujący się w kłopoty. Czasami Draco czuł, że chciałby być taki jak Potter. Wolny. Tego zazdrościł mu najbardziej.
Spojrzał w kierunku Harryego który zataczał kolejne koło nad boiskiem. Był skupiony i pełen determinacji. „Niech wygra lepszy, Potter”, pomyślał i tak jak on wzbił się wyżej na swoim Meteorze 3000.
 Terry Boot grzmiał ponad rykiem tłumu dzięki zaklęciu które wielokrotnie wzmacniało jego głos. Gryffindor prowadził jedynie dziesięcioma punktami i każdy niecierpliwie czekał na moment, aż w końcu któryś z szukających złapie Złoty Znicz. Gdy jeden z zawodników drużyny Slytherinu strzelił gola i tym samym zremisował z Gryffindorem, Draco zaczął się denerwować. Miał wrażenie że oczy zaczynają go niemiłosiernie piec od ciągłego rozglądania się we wszystkie strony. Nagle zauważył złoty blask, zaraz obok loży nauczycieli, gdzie siedziała także Hermiona. Mała, złota piłeczka ze srebrnymi skrzydełkami które trzepotały jak skrzydła kolibra, lewitowała nie więcej jak dwa metry nad ziemią. Rzucił się w jej kierunku jak szalony i jedynie na ułamek sekundy pozwolił sobie spojrzeć na Harryego który zrobił to samo co on. Wrzask z trybun zapewne ogłuszał, jednak on już nic nie słyszał. Żaden dźwięk już do niego nie docierał, jedynie świst powietrza wdzierał mu się do głowy.  Wyciągnął prawą rękę przed siebie a lewą mocniej zacisnął na rączce miotły. „Proszę, szybciej” jęknął w duchu i poczuł jak Meteor wyrywa się do przodu. Po chwili zarył nogami o murawę i modlił się do Salazara by ich nie połamać. Zatrzymał się kilka metrów dalej i wciąż siedząc na miotle otworzył zaciśniętą rękę. Mała piłeczka w geście rezygnacji opuściła skrzydełka i leżała nieruchomo na drżącej od emocji dłoni arystokraty. Na chwilę zapanowała absolutna cisza i Draco nie wiedział czy to wciąż wina adrenaliny, czy jednak wszyscy na chwilę zamilkli. Jednak już po sekundzie rozdzierający ryk Ślizgonów jak i oklaski pozostałych kibiców zatrzęsły trybunami aż do samej ziemi. Blaise oraz reszta graczy wylądowała obok Dracona i w następnych minutach blondyn przechodził z rąk do rąk. Spojrzał na Harryego który stał wraz z Ronem, Ginny i pozostałymi Gryfonami po przeciwnej stronie i nie mógł uwierzyć widząc ich twarze. Myślał że zobaczy gniew, złość i niedowierzanie. Był pewny że Weasley się poryczy albo zacznie wygrażać mu pięściami, jednak oni stali tylko obok siebie i śmiali się na widok rozentuzjazmowanego tłumu. Harry poprawiał swoje roztargane włosy a Ron obejmował Lunę, która przybiegła do niego i pocałowała w rozgrzany policzek. Draco uścisnął jeszcze kilka dłoni i nie zważając na resztę rozhisteryzowanych Ślizgonów podszedł do reprezentantów domu lwa.
Zatrzymał się przed Harrym i nie wiedział co powiedzieć. Że wygrał lepszy? Nigdy się za takiego nie uważał, chociaż zawsze tego pragnął. Przez tyle lat Potter pokazywał mu gdzie jego miejsce, a teraz, na sam koniec to on zdobył puchar. To miotła, tak to na pewno przez miotłę. Meteor 3000 nie był zbyt sprawiedliwy w porównaniu do starszej miotły Wybrańca. Więc to nie jego zasługa, to miotła..
- Gratuluję Draco. – odezwał się nagle Harry wyrywając Ślizgona z jego myśli. – Byłeś świetny. – dodał i wyciągnął w kierunku arystokraty dłoń.
- Dzięki. – odparł blondyn. – Ty też. –
Stojący obok Ron zmarszczył brwi.
- Co jest Malfoy? – zdziwił się. – Wygraliście Puchar Quiddicha, a minę masz jakby było zupełnie inaczej. – dodał i spojrzał na Harrego który również nie wiedział co się dzieje.
- Draco.. –
Blondyn od razu odwrócił się na dźwięk jej głosu. Kasztanowłosa Gryfonka stała przed nim trzymając w dłoniach flagę Gryffindoru i Slytherinu i uśmiechała się do niego promiennie.
- Byłeś niesamowity. – kontynuowała. – Zauważyłeś piłeczkę na ułamek sekundy przed Harrym. Wiedziałam że ci się uda. – dodała pewnie.
Draco poczuł że znów staje się sobą. A więc tym razem był lepszy. Tym razem to on złapał Złoty Znicz i po raz ostatni jako szkolny szukający Ślizgonów udało mu się zapewnić drużynie zwycięstwo. Podszedł do Hermiony i objął ją czule, po czym uniósł wysoko lewą rękę do której przełożył wcześniej złotą piłkę i wydał z siebie głośny okrzyk radości. Zawtórowała mu cała szkoła krzycząc i klaszcząc z całych sił. Blaise klepał Terenca Higgsa po plecach z siłą nosorożca a młodsze Ślizgonki podskakiwały na swoich miejscach wywrzaskując nazwisko Dracona. Na murawę dumnym krokiem weszła Minerva McGonagall niosąc w rękach wielki puchar Quiddicha i podała go Blaiseowi, kapitanowi drużyny którego oczy niebezpiecznie się zaszkliły. Blaise natychmiast podał puchar Draconowi i oboje podnieśli go w geście zwycięstwa. Okrzyk radości uczniów Hogwartu niósł się przez całe błonia aż do murów zamku.

*

Profesor Slughorn będący jednocześnie opiekunem Slytherinu, od kilku dni nie mówił o niczym innym jak o tym, że uczniowie z jego domu podarowali mu najwspanialszy prezent na zakończenie roku jaki tylko mogli. Wielki, złoty, wysadzany kamieniami puchar spoczął w jego gabinecie i zdawać by się mogło że żadna siła nie będzie go w stanie stamtąd wyciągnąć.
- Za rok mu go odbiorę. – mruknęła Ginny gdy profesor po raz kolejny rozpływał się nad pucharem przy śniadaniu w Wielkiej Sali.
- Nie mam co do tego wątpliwości. – odparł Harry i wziął kolejną porcję jajecznicy.
- Jestem pewny że w przyszłym roku puchar znów wróci do Gryffindoru, postaraj się o to Ginny. – dodał Ron i spojrzał na swojego przyjaciela ze zdumieniem. – Harry, nie żebym się wtrącał ale nie uważasz że trochę za dużo już zjadłeś? –
Harry podniósł wzrok znad talerza i zmarszczył brwi.
- O so chi choodzi? – wybełkotał z pełnymi ustami.
- Za godzinę mamy pierwszy egzamin, jeszcze cię zemdli i dopiero będzie. –
- Nie bój nic. – odparł Harry przełykając porcję jajek . – I bez tego egzaminu mogę iść do akademii Aurorów, to tylko formalność.  Z resztą, ty tak samo Ron. – odparł i wziął łyk dyniowego soku.
Ron przytaknął mu niepewnie i mimo wszystko wyciągnął z torby ostatnie notatki.
~
Chodziła tam i z powrotem niczym nakręcona kluczykiem zabawka. Powtarzając w myślach formułki zaklęć, daty i wszystkie zdobyte przez te osiem lat informacje, próbowała skupić się na oddychaniu.
-Hermiono, za chwilę wychodzisz w podłodze dziurę. – odezwał się Draco. – Nie denerwuj się. – dodał i zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze profesor Flitwick zaprosił wszystkich uczniów do Wielkiej Sali która na potrzeby egzaminu pisemnego została pozbawiona stołów jadalnych. Kilkadziesiąt stolików i krzeseł ustawiono w równych rzędach i podpisano. Draco usiadł kilka miejsc za Hermioną i skinął w jej stronę głową. „Powodzenia”  wyczytała z jego ust i usiadła na swoim krześle. Położyła ręce na stoliku i wzięła głęboki wdech. Co ma być to będzie, pomyślała gdy profesor rozdał karty egzaminacyjne.
- Od tej chwili macie dwie godziny na napisanie egzaminu. – zaczął profesor Flitwick. - Wszelkiego typu ściąganie lub oszukiwanie będzie oznaczało niezdanie egzaminu i natychmiastowe opuszczenie sali. Mam nadzieję że nic takiego się nie wydarzy. Cóż, życzę wam powodzenia! – dodał i odwrócił klepsydrę. Piasek zamknięty w szklanym naczyniu powoli zaczął się przesypywać.

~
Jękom nie było końca.  Większość uczniów rozmasowywała nadgarstki i z niezadowolonymi, umęczonymi twarzami opuszczała salę egzaminacyjną.
- To była katorga. – marudził Ron. – Komu udało się odpowiedzieć na szóste pytanie z Historii Magii? Skąd mam do diabła wiedzieć czy konflikt między Urlykiem Gniewnym a Udygiem Czarnobrodym był jedną z dwóch setek  wojen między goblinami, czy jednak tylko zwykłą potyczką? Na Merlina.. –
Z odpowiedzią ruszyła mu oczywiście Hermiona.
-  Konflikt między Urlykiem Gniewnym a Udygiem Czarnobrodym był czterdziestą siódmą wojną między tymi plemionami. Powinieneś to wiedzieć, profesor Binns przypominał o tym dwa tygodnie temu. –
- Jasne.. – mruknął zrezygnowany Ron i wziął głęboki wdech gdy wyszli na szkolne błonia zalane ciepłym, majowym słońcem.  – Ciekawe jak tam szóste klasy, ponoć ich egzamin odbywał się w Sali Pamięci. Tak na dobrą sprawę powinni egzamin pisać w piątej klasie ale przez wojnę się nie odbył więc musieli zaliczyć go w tym roku.. – zaczął lecz widząc siedzącą na kocu Ginny i Lunę przyspieszył kroku.
- Wy już po? – zdziwił się Harry.
- SUMy to nie Owutemy. – wzruszyła ramionami Ginny. – Jak wam poszło? –
- Nieźle. -  skłamał Ron i usiadł obok Luny.
Po chwili do paczki dołączył Draco z Blaisem i Pansy, oraz Neville z Hanną. Pogoda rozleniwiała i choć wszystkich czekały kolejne testy, nikt nie wyglądał tak jakby się tym zbytnio przejmował.

*

Plugawy. Taki mu się teraz wydawał jego dawny przyjaciel. Kiedyś był dla niego wzorem, zrobiłby dla niego wszystko. Gdyby chciał obalić Voldemorta i sam przejąć władzę byłby pierwszym, który by mu w tym pomógł. Teraz nie zostało nic z dawnej dumy. Nic, tylko smród tej szlamowatej dziwki który czuł na jego koszuli, w tamtej rozwalającej się chacie.
Teodor Nott od tygodni planował to co chciał zrobić od dłuższego czasu. Wyrwać Dracona ze szponów mugolaczki, która jego zdaniem całkowicie przewróciła mu w głowie. Stary Malfoy na wieść że jego syn zadaje się ze szlamowatą dziewczyną popadł w jeszcze większą apatię.  Miał ochotę go zabić, liczył na gniew, ryki wściekłości i żądania natychmiastowego uwolnienia w celu zabicia tej brudnokrwistej dziewuchy, jednak Lucjusz Malfoy jedyne co powiedział na rewelacje Notta to ciche „A więc to tak”. Brunet kolejny wieczór spędzał w piwnicach obskurnego domu na zapomnianej przez Boga i cieszył się z faktu że tym razem nie musi wrzeszczeć na rodzeństwo Carrow, Rudolfa Lestrangea i starego Goylea. Wszystko było już gotowe, gdy kilka miesięcy temu zmusił emerytowane małżeństwo McCrasów by wyprodukowali dla niego kilka mugolsko – czarodziejskich bomb, nie sądził że aż tak dobrze im pójdzie. Trochę żałował że ich zabił, mogliby się jeszcze na coś przydać, jednak nie chciał mieć żadnych świadków. Ostrożnie skończył pakować materiały wybuchowe i wyszedł z piwnicy na pierwsze piętro, gdzie w obskurnym saloniku siedzieli pozostali domownicy i grali w magiczne karty.
- Za dwa dni ruszamy. – oznajmił suchym, beznamiętnym tonem. Położył ciężki pakunek obok wygaszonego kominka i wyszedł z salonu. Szedł krótkim, ciemnym korytarzem po czym skręcił do pokoju w którym wciąż przebywał skuty łańcuchami Lucjusz.
- Nie masz tego dosyć? – zapytał odpalając papierosa. Usiadł na jedynym krześle jakie znajdowało się w pokoju i odchylił się na nim do tyłu nogą opierając się o brudny parapet. Malfoy nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Głowa zwisała mu smętnie a niegdyś długie, jasne kosmyki były poplątane i brudne. – Niedługo ruszamy na Hogwart. Nie boisz się że twojemu synalkowi może się coś stać? – zapytał prowokacyjnie. Arystokrata drgnął, lecz wciąż nic nie mówił. Powoli doprowadzał tym Notta do szału.
- Rób co chcesz.. – warknął Teodor i zmiażdżył niedopałek o kamienny parapet. – I tak już na nic mi się nie przydasz. – dodał i wyszedł z pokoju szybkim krokiem. Zatrzymał się by wyciągnąć różdżkę i wypowiedzieć słowa zaklęcia uśmiercającego, lecz ostatecznie tego nie zrobił. Schował różdżkę z powrotem do kieszeni i po chwili zniknął za drzwiami własnej sypialni.

*

Gdy Pansy kolejny raz przyłapała Astorię na śledzeniu Dracona, obiecała sobie w duchu że jeśli znów to się powtórzy doniesie o wszystkim samej dyrektor. Młoda Greengrassówna dawała z siebie wszystko by Malfoy zainteresował się nią bardziej niż tylko na te krótkie chwile podczas prób. Jednak w głębi serca Ślizgonce było dziewczyny zwyczajnie żal. Z pewnością zdawała sobie sprawę, że po ślubie nic się nie zmieni. Dla Dracona wciąż będzie tylko koleżanką, nikim więcej. Westchnęła głęboko i położyła dłoń na ramieniu dziewczyny, która czaiła się za jednym ze szkolnych filarów. Zaskoczona nastolatka aż podskoczyła lecz zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo Pansy zaciągnęła ją w głąb korytarza.
- To co robisz jest głupie. – stwierdziła Pansy puszczając rękę dziewczyny. – Nic ci nie przyjdzie z łażenia za nim krok w krok. – dodała.
- Skąd możesz to wiedzieć. – odparła Astoria a na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. – Pansy zaczęła tracić cierpliwość. – Wiem że to trudne, bo.. –
- Nic nie wiesz! – przerwała jej nagle Astoria. – Nic nie wiesz... – dodała ciszej i spuściła wzrok. – Wiesz jak to jest patrzeć na człowieka którego kochasz, a który nawet nie zwraca na ciebie uwagi? Wiesz jak to jest dowiedzieć się że najprawdopodobniej zostaniecie małżeństwem i masz gdzieś fakt że to ze względu na interesy i kwestie czystej krwi, a później widzisz że twój przyszły mąż kocha kogoś innego? Nic nie wiesz…  Jeżeli się nie poddam, to może… to może w końcu mnie zauważy. Jednak, nie mam odwagi by mu powiedzieć jak bardzo… jak bardzo go kocham… Jestem żałosna. – powiedziała a po jej policzkach spłynęły łzy. Po chwili otworzyła szeroko oczy gdy poczuła jak ramiona Pansy ją obejmują.
- Nie jesteś żałosna. – usłyszała.
Parkinson puściła zaskoczoną dziewczynę i zanim odeszła powiedziała.
- Powiedz mu co czujesz. To raczej niczego nie zmieni, ale przynajmniej będzie wiedział. Będzie musiał o tobie pomyśleć. – uśmiechnęła się lekko i po chwili zostawiła Astorię samą.
~
Hogwart tonął w ciemnościach nocy. Jedynie blade światła pochodni rozświetlały korytarze i tworzyły klimat starego zamku. Oprócz cichych kroków dwójki Prefektów Naczelnych dookoła panowała cisza i spokój.
- Będziesz za tym tęsknił? – zapytała Hermiona gdy minęli kolejny korytarz.
- Za patrolami? – zdumiał się Draco. – Cóż, robię je z tobą, więc tak.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko jednak po chwili sprecyzowała pytanie.
- Chodziło mi bardziej o szkołę. O Hogwart. – powiedziała i dotknęła murów zamku. – Tyle wspomnień. – westchnęła. – Pamiętasz swój pierwszy dzień? W pociągu do szkoły cały czas pomagałam Nevillowi szukać jego ropuchy. – zaśmiała się Gryfonka. – Wtedy też poznałam Harryego i Rona, nie od razu zostaliśmy przyjaciółmi. – przyznała. – A jak było z tobą? –
Draco zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział.
- Cóż, Crabbeya i Goylea znałem od dzieciństwa, więc nie byłem sam, a że wychowywałem się w magicznej rodzinie to i Hogwart nie był dla mnie czymś zaskakującym. Widziałem go na wielu fotografiach i niejednokrotnie o nim słyszałem, ale przyznam, że mimo to zrobił na mnie wielkie wrażenie. – odparł i uśmiechnął się do Hermiony. – Ale wiem o co ci chodziło. Też będę tęsknił. – odparł i chwycił ją za rękę.
Szli razem przez szerokie korytarze pogrążonego w ciszy zamku i nie musieli nic mówić by wzajemnie się rozumieć. Za miesiąc skończą szkołę, opuszczą Hogwart jako uczniowie i już nigdy więcej nie będą nimi tak jak teraz. Osiem lat podczas których wydarzyło się tak wiele. Osiem lat radości, przyjaźni i uśmiechów, ale również osiem lat bólu, strachu i tak wielu poległych w walce o Hogwart, podczas ostatniej wojny.
Hermiona pomyślała o profesorze Dumbledorze. Czy nieżyjący już dyrektor Hogwartu byłby z nich dumny? Czy właśnie tego oczekiwał? Pragnął zjednoczenia między domami Gryffindoru i Slytherinu, więc w pewnym stopniu jego marzenie się spełniło.  Oto Gryfonka idzie trzymając za rękę Ślizgona i kocha go szczerze, tak jak i on ją.
- Draco.. – Hermiona zatrzymała się nagle. Sama nie wiedziała czemu ale czuła że właśnie to powinna zrobić w tej chwili. Ślizgon stanął obok niej i spojrzał w jej duże, brązowe oczy. Dziewczyna uniosła swoją drobną dłoń i położyła ją na chłodnym policzku chłopaka. Draco zmrużył oczy i dotknął jej dłoni swoją własną. Już miał coś powiedzieć gdy nagle zamkiem poruszył silny wstrząs i usłyszeli głośny wybuch na błoniach. Stali patrząc na siebie przez chwilę po czym ruszyli pędem by dostać się na wyższe piętro. Po drodze spotkali profesora Slughorna, który w samej piżamie wyszedł na korytarz.
- Co się dzieje? Co to było? – zapytał zduszonym głosem.
Jednak Draco i Hermiona nie zatrzymali się by mu odpowiedzieć. Biegli dalej aż dotarli do głównego wyjścia. Minerva McGonagall już tam była i zdecydowanym, stanowczym tonem wydawała polecenia. Dzięki zaklęciu jej głos rozbrzmiewał na cały zamek i przekrzykiwał odgłosy wybuchów.
- Wszyscy uczniowie mają zostać w swoich dormitoriach! Prefekci domów mają zadbać o ich bezpieczeństwo. Wszyscy nauczyciele natychmiast stawią się obok Wielkiej Sali. –
- Pani dyrektor! – zawołała Hermiona dobiegając do drzwi. – Co się dzieje? –
- Granger, Malfoy, wy także macie iść do swojego dormitorium. – powiedziała już normalnym głosem i poprawiła swoją pelerynę. – Nauczyciele już tu idą, poradzimy sobie. –
- Poradzicie sobie z czym? – zapytał Draco jednak gdzieś w głębi czuł że zna odpowiedź.
Minerva spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem i odparła.
- Śmierciożercy. Zdołali przełamać bariery wokół zamku dzięki tym dziwnym bombom. Musimy zrobić wszystko by nie wpuścić ich do zamku. Nie chcę tutaj powtórki z szóstego roku. – syknęła. – Wracajcie do dormitorium, natychmiast. – dodała i widząc nadbiegającą grupkę nauczycieli minęła oniemiałych Prefektów Naczelnych.
Draco chwycił Hermionę za nadgarstek i pociągnął ją w głąb korytarza. Prowadził ją w milczeniu na wyższe piętra i zatrzymał się dopiero na trzecim. Odwrócił się w jej stronę i siląc się na spokój puścił jej rękę.
- Idź do wieży Gryffindoru, tam jest Potter, Weasley, Neville i Ginny. Będziesz bezpieczna. Ja muszę iść na błonia, jeśli jest tam mój ociec… to mu nie daruję. – powiedział stanowczo.
- Nigdzie nie idziesz. – wysyczała Hermiona odzyskawszy nagle głos. – Nawet o tym nie myśl. – dodała i zagrodziła mu drogę.
- Hermiono.. – zaczął Draco błagalnie lecz ona nie ustępowała.
- Wiem co ci chodzi po głowie Draco, ale nie myśl że ci na to pozwolę. Jeżeli twój ojciec tam jest, to nauczyciele się z nim rozprawią. –
- On ich pozabija! – warknął blondyn i ruszył przed siebie.
Hermiona już recytowała w głowie zaklęcie paraliżujące, jednak przerwała gdy usłyszała czyiś głos.
- Twojego ojca tam nie ma, Malfoy. –
Draco odwrócił się natychmiast i zobaczył że przy posągu Jednookiej Wiedźmy stoi Teodor Nott. Leniwie obracał w palcach różdżkę i przyglądał się parze z zaciekawieniem. W tym samym momencie zamkiem wstrząsnęła kolejna eksplozja.
- Rodzeństwo Carrow spisuje się nieźle. – zauważył brunet.
Blondyn zmarszczył brwi i stanął przed Gryfonką, tak by zasłonić ją własnym ciałem.
- Więc to ty uwolniłeś ich z Azkabanu. – zauważył Draco i ścisnął różdżkę mocniej.
- Dopiero teraz na to wpadłeś? –
- Miałem takie podejrzenia, ale nie chciałem w to wierzyć. – odparł arystokrata. Poczuł jak dłoń Hermiony zaciska się na jego lewym ramieniu.
- Daję ci ostatnią szansę Draco. Dołącz do mnie. – powiedział Teodor i zrobił kilka kroków w stronę Malfoya.
- Przykro mi, ale nie. –
W powietrzu świsnęły zaklęcia. Nott i Draco zaatakowali w tym samym momencie. Hemiona popchnięta przez Dracona uniknęła zaklęcia i wyciągnęła własną różdżkę, jednak nie zdążyła się nią nacieszyć. Po chwili magiczny instrument wyrwał jej się z rąk i trafił prosto w wyciągniętą dłoń Notta. Na jego twarzy widniał obrzydliwy uśmieszek. Spojrzał przelotnie na dziewczynę po czym  jedną ręką blokując zaklęcia Malfoya, odsunął się nieznacznie i wyciągnął z kieszeni niewielką, czarną kulkę. Hermiona zrozumiała co to jest na sekundę przed tym, zanim Teodor zdążył tego użyć. Podrzucił kulę do góry, zaklęcie Dracona odbiło się od niej po czym nastąpiła eksplozja, która zwaliła Gryfonkę i Ślizgona z nóg.
Ostatnim co pamiętała było wyrzucone do tyłu ciało Dracona. Sufit zaczął się sypać a ona poczuła na skroni coś lepkiego i ciepłego. Nic nie słyszała, obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać i tylko czyjeś ciepłe dłonie sprawiły że uniosła się ponad zimną i brudną od pyłu posadzkę.
„Draco..” pomyślała resztkami świadomości, po czym odpłynęła w niebyt.

*

Ból rozsadzał mu głowę, nie wiedział gdzie jest i co się właściwie wydarzyło. Ciemność która nagle go pochłonęła była lepka i gęsta niczym smoła. Powieki wydawały się być zbyt ciężkie by mógł je otworzyć. Próbował zamrugać, jednak kolejna fala bólu opanowała jego ciało. Co się wydarzyło? Mimo cierpienia zmusił swój obolały mózg do pracy. Coś bardzo ważnego chciało dać o sobie znać.
Coś bardzo ważnego… coś..ktoś…
Hermiona!
Jego oddech przyśpieszył a ciemność rozjaśniło światło pochodni. Otworzył oczy i przez dobrą chwilę próbował rozeznać się w sytuacji. Otaczały go rzędy białych, metalowych łóżek, był w Skrzydle Szpitalnym. Z wielkim trudem uniósł się na lewym ramieniu i dostrzegł śpiącą w jego nogach Pansy Parkinson.
- Pansy.. – wychrypiał.
Dziewczyna drgnęła. Zamrugała kilka razy i gdy dotarło do niej że jej przyjaciel się obudził zerwała się na równe nogi.
- Draco, na Merlina jak dobrze że się obudziłeś. – powiedziała roztrzęsiona.  Draco nigdy wcześniej jej taką nie widział. Zmarszczył brwi i wziął głębszy wdech.
- Blaise dopiero co wyszedł. Zaraz wyślę po niego patronusa. Bardzo cię boli? Zaczekaj, zaraz pójdę po panią Pomfrey. – dziewczyna paplała jak najęta. Już miała odejść gdy nagle Draco chwycił ją za nadgarstek.
- Gdzie... gdzie jest Hermiona? Co się stało? – zapytał umęczonym głosem. Pansy spuściła wzrok. Niechętnie usiadła na krzesełku obok łóżka i spojrzała swojemu przyjacielowi w twarz.
- Wczoraj w nocy Nott wraz z rodzeństwem Carrow, starym Goylem i Rudolfem Lestrangem zaatakowali Hogwart. Carrowowie, Goyle i Lestrange użyli bomb nieznanego pochodzenia, ponoć to mieszanka magicznych i mugolskich materiałów wybuchowych…  - zaczęła spokojnie Pansy. – Notta z nimi nie było. Podczas walki nauczyciele mieli wrażenie że Śmierciożercy wcale nie chcą wejść do zamku, krążyli tylko wokoło i co rusz zrzucali bomby. Nagle w szkole nastąpił wybuch. Śmierciożercy się wycofali a nauczyciele popędzili na trzecie piętro, gdy tylko upewnili się że tamtych już nie ma. Gdy zjawili się na miejscu leżałeś pod gruzami, nie byłeś w najgorszym stanie, ale McGonagall kazała przenieść cię tutaj. – Pansy na chwilę przerwała i wzięła głęboki wdech. – Dyrektor wiedziała że byłeś razem z Hermioną ale nigdzie nie mogli jej znaleźć. Podczas odgruzowywania trzeciego piętra dostrzegli że przejście w garbie Jednookiej Wiedźmy jest odsunięte. Poszli nim aż do Miodowego Królestwa ale właściciele mówili że nikogo nie słyszeli. – przerwała na chwilę.
- Skąd wiedzą że to Nott? – zapytał Draco.
- Cóż… - Pansy sięgnęła do kieszeni w swojej spódniczce i wyjęła z niej małą karteczkę. – W posągu nikogo nie znaleźli, oprócz tego. – podała kartkę Draconowi który wziął do ręki kawałek papieru. Na samym wierzchu widniał napis „Do Dracona”. Chłopak otworzył liścik lekko drżącymi palcami i przejechał wzrokiem po krótkim zdaniu.
„Teraz jest moja.” – Nott
Arystokrata przez chwilę wpatrywał się w treść notatki, po czym ścisnął ją w dłoni i wyrzucił na podłogę.
- Gdzie jest moja różdżka? – zapytał hardo i ku przerażeniu Pansy próbował wstać z łóżka.

*

Kolejne dni okazały się być piekłem nie tylko dla niego,ale i dla reszty szkoły. Przerażeni rodzice co chwilę przychodzili do Minervy McGonagall sprawdzić czy ich dzieciom na pewno nic się nie stało. Prorok Codzienny rozpisywał się o ataku i na każdym kroku szukał winnych owego incydentu. Reporterzy koczowali pod bramami Hogwartu i jedynie na widok szarżującego w ich stronę Hagrida, postanowili udać się do pobliskiego Hogsmeade.
Harry, Ron i Ginny na wieść o porwaniu Hermiony niczym w amoku próbowali rzucić się jej na ratunek, i nawet trzeźwo myślący nauczyciele nie byli w stanie ich od tego odwieść. Jednak brak jakichkolwiek informacji gdzie ich przyjaciółka może przebywać, sprawił że zostali w szkole. Ginny każdego dnia wypłakiwała się na ramieniu Harryego, a Ron wściekły i czerwony po same uszy chodził po szkole z zaciśniętymi pięściami.
- Macie wszyscy udać się do wieży Gryffindoru i wypić eliksir uspokajający. – zarządziła dyrektor trzeciego dnia po ataku, gdy Ron wdał się w bójkę z jakimś szóstoroczniakiem podczas śniadania.
Bezsilność rozdzierała ich wszystkich, jednak nikt nie mógł równać się z cierpieniem Dracona.
Na drugi dzień odwiedziła go matka. Przerażona i roztrzęsiona przytulała go ostrożnie ciesząc się że nic mu się nie stało. Zaraz za nią do Skrzydła Szpitalnego weszła Astoria. Lekko zmieszana usiadła obok jego łóżka i położyła na nocnym stoliku kosz owoców. Miał wrażenie że zaraz zwariuje. Gdy Narcyza zręcznie przeskoczyła z tematu napadu na temat ich ślubu, kazał im wyjść. Nie mógł znieść jej ignorancji i braku jakiejkolwiek empatii dla Hermiony. Nie chciał jej słuchać, ani patrzeć na Greengrass.
Po czterech dniach mógł opuścić szpital i gdy znów znalazł się w pokoju wspólnym Prefektów Naczelnych, nagle poczuł cały żal, ból i smutek, jaki w sobie nosił od chwili wybudzenia. Salon był cichy i pusty. Gdziekolwiek by nie usiadł czuł jej zapach. Słodki, waniliowo truskawkowy aromat, który tak uwielbiała. Nagle poczuł że więcej nie wytrzyma. Wbiegł do łazienki, podniósł deskę od klozetu i zaczął wymiotować. Nie miał pojęcia gdzie jest i co się teraz z nią dzieje. Czy cierpi? Czy Nott zadaje jej ból? Może robi coś jeszcze bardziej ohydnego, lub mąci jej w głowie zaklęciami i gdy znów ją zobaczy ona nie będzie już sobą? Trzeciego dnia odwiedziła go babcia Hermiony. Gdy ją zobaczył poczuł wstyd. Nie potrafił obronić jej wnuczki, nie zasługiwał na nią, a ta biedna staruszka próbowała go jeszcze pocieszać. Objęła go niczym własnego wnuka i głaskała po głowie do momentu w którym nie przestał płakać.
Draco wstał z podłogi, przemył usta i twarz i odwrócił się gdy usłyszał długie, pełne wyrzutu miałknięcie. Krzywołap stał w przejściu i patrzył na Ślizgona wielkimi, złotymi oczami. Jakby chciał zapytać „gdzie jest moja pani?”.
- Obiecuję że ją odnajdę. – powiedział Draco do kota i podszedł do niego w kilku krokach. Kucnął, pogłaskał jego miękkie, rude futro i poczuł że znów ogarnia go przejmujący ból.  Nie wiedział jak długo siedział w tej pozycji, aż nagle usłyszał pukanie. Niechętnie wstał i otworzył ramy obrazu.
Na korytarzu stała Astoria. Jej oczy były smutne i sama całą swoją postawą przypominała człowieka zrezygnowanego.
- Cześć. – powiedziała cicho. – Czy moglibyśmy porozmawiać? –
Draco w pierwszym odruchu chciał odmówić dziewczynie, jednak to jak smutno wyglądała sprawiło że poczuł się nieswojo. Odsunął się od przejścia i wpuścił Astorię do środka.
- Napijesz się czegoś? – zapytał gdy dziewczyna usiadła na kanapie.
- Soku z dyni, jeśli można – odparła.
Arystokrata nalał dwie szklanki soku  i postawił je na stoliku. Usiadł w  fotelu i poczuł się zmęczony.
- O czym chciałaś porozmawiać? –
-  Chciałam cię przeprosić. – zaczęła niepewnie. – Twoja mama poprosiła mnie bym przyszła z nią cię odwiedzić w Skrzydle Szpitalnym. Nie mogłam jej odmówić… Na pewno byłeś zmęczony, a moja obecność pewnie cię tylko zdenerwowała. –
Draco przyjrzał się młodej Ślizgonce. Siedziała wyprostowana, jednak coś w jej postawie mówiło mu że jest spięta. Jej długie, ciemne włosy opadały kaskadami na ramiona. Policzki miała w kolorze bladego różu, a wzrok utkwiła w szklance z sokiem.
- Nie zdenerwowałaś mnie, to matka i … nieważne.. – westchnął. – Nie mam do ciebie pretensji. –
Astoria ożywiła się na te słowa i spojrzała na niego swoimi dużymi oczami.
- Może.. może miałbyś ochotę przejść się po błoniach? – zapytała nieśmiało. – Od kilku dni nie wychodzisz z zamku, dzisiaj jest taka piękna pogoda. – dodała przyjaźnie.
Draco rozważył za i przeciw. Nie chciał by Astoria źle go zrozumiała, jednak miał już dosyć otaczających go murów. Blaise, Pansy oraz Gryfoni starali się nad nim nie wisieć, więc przez większość czasu był skazany na samego siebie i swoje czarne, posępne myśli.
Wziął duży łyk soku z dyni i gdy odłożył szklankę odparł.
- To nie jest taki zły pomysł. Spacer dobrze mi zrobi.  – dodał i wstał z fotela.
Astoria uśmiechnęła się nieznacznie a jej oczy rozbłysły. Jednak gdy oboje zmierzali do wyjścia z pokoju Dracona zaczęły dochodzić dziwne odgłosy. Ślizgon przeprosił dziewczynę i wszedł do sypialni. Za oknem stała wielka, czarna sowa i biła dziobem o szybę. Draco wpuścił ją do środka, odpiął od jej nóżki liścik i przeczytał jego treść. Stał przez chwilę nieruchomo, jakby nagle wrósł w podłogę. Astoria już miała się odezwać, gdy w tym samym momencie Malfoy ruszył przed siebie niczym huragan. Przeszukał w pośpiechu kieszenie i wymacał różdżkę. Upewnił się że jest tam bezpieczna, po czym zdjął z siebie czarną marynarkę. Został tylko w czarnych spodniach i białej koszuli.  Przeczesał palcami włosy i jeszcze raz przeczytał treść listu.
- Astorio.. – dodał po chwili nie odrywając wzroku od kawałka pergaminu. – Przykro mi, ale nie pójdę teraz na spacer. Muszę coś załatwić. – powiedział i ruszył przed siebie.
Zaskoczona dziewczyna została sama w salonie Prefektów Naczelnych. „Nie dam rady”, pomyślała. Już więcej nie dam rady.. Wzięła się w garść, ruszyła za Draconem i gdy znalazła się dwa metry od niego, zawołała.
- Kocham cię! Kocham cię Draco! –
Jej głos niósł się echem po pustym korytarzu. Chłopak zatrzymał się wpół kroku po czym odwrócił w jej stronę.
- Kocham cię… - powtórzyła Astoria, a po jej policzkach spłynęły łzy. – Wiem jak bardzo beznadziejna jestem.. Tyle razy dałeś mi do zrozumienia że nie mam u ciebie szans, i choć próbowałam, naprawdę się starałam, to nie umiałam o tobie zapomnieć. Kocham cię od pierwszej klasy, ale nigdy nie miałam odwagi ci o tym powiedzieć. Teraz tego żałuję… -
Draco stał wstrząśnięty wyznaniem dziewczyny i nie umiał zrobić choćby kroku. Zawsze myślał że Astoria nic do niego nie czuje. Niczym posłuszna, grzeczna dziewczynka wykonuje polecenia swojego ojca, a jej próby lepszego poznania się wynikają tylko z chęci przypodobania się mu i jego matce. Teraz, gdy stał naprzeciwko niej i widział jej zapłakaną twarz, czuł się jak idiota.
- Gdy ojciec powiedział że to za ciebie mam wyjść naprawdę się ucieszyłam. Byłam taka szczęśliwa.. – kontynuowała. – Jednak ty byłeś nieobecny. Zmęczony wojną i ludzkim gadaniem widziałam jak cierpisz, jak przestajesz być sobą. Jednak… gdy lepiej poznałeś Granger coś się w tobie zmieniło. Od razu to zauważyłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Ty, Draco Malfoy, arystokrata czystej krwi magicznej tak dobrze dogadujący się z dziewczyną mugolskiego pochodzenia? I to w dodatku z samą Hermioną Granger… Ale z czasem zauważyłam że dzięki niej znów się uśmiechasz i to inaczej niż kiedyś. Bardziej radośnie, szczerzej. Ojciec nie mógł uwierzyć w twój romans z mugolaczką, ale ja… ja naprawdę się cieszę że to ciebie wybrał. Jesteś dobrym człowiekiem Draco. Cieszę się, że to w tobie się zakochałam. – dodała  a kolejne łzy spłynęły po jej twarzy.
Draco chciał podejść, wyciągnął w jej kierunku rękę, jednak ona lekko pokręciła głową i zrobiła krok w tył.
- Wiem że mnie nie kochasz i nie winię cię za to, ale mam już dosyć uganiania się za tobą. Odpuszczam. – odparła i wzięła głęboki wdech. – Ten list.. – wskazała ruchem głowy na pergamin który Draco trzymał w ręce. – Zakładam że jest od Notta. Wiesz.. jeśli uda ci się ją odzyskać to przekaż jej moje przeprosiny, ale nie będę mogła zagrać w przedstawieniu.  Nie dam rady. – powiedziała i uśmiechnęła się przez łzy. – Powodzenia. - dodała po czym odwróciła się i zniknęła w jednym ze szkolnych korytarzy.
Draco przez chwilę stał wpatrzony w miejsce w którym jeszcze parę sekund temu była Astoria, lecz po chwili wyszeptał cicho „Dziękuję” i ruszył przed siebie. Będąc w korytarzu prowadzącym do drzwi wyjściowych obok Wielkiej Sali, nie zauważył jak woła go Blaise.
- Draco! – wołał mulat lecz na próżno. Dogonił go dopiero przy wyjściu. Trwały zajęcia lecz oni będąc już po egzaminach mieli resztę dni dla siebie. Wokoło nikogo nie było ale mimo to Zabini starał zachowywać się cicho. – Dokąd biegniesz? – zapytał i spojrzał w twarz przyjaciela. Od razu wyczuł że coś się stało.
- Nic. – odparł zdawkowo blondyn. – Muszę coś załatwić. –
- I to „nic” jest takie ważne że biegniesz jak na złamanie karku? – zapytał podejrzliwie Blaise. – Nie oszukasz mnie stary, wiem że coś się dzieje. –
Draco zaczął tracić cierpliwość. Chciał już stąd wyjść i udać się do wskazanego przez Notta miejsca.
- Słuchaj, ja wiem że ostatnie wydarzenia to najgorsze gówno, jakie ci się przytrafiło i razem z Pansy chcieliśmy dać ci przestrzeń, ale chyba pora na to żebyśmy pogadali. – odezwał się mulat. – Draco! – zawołał gdy zauważył że blondyn nawet na niego nie patrzy. – Możesz mi zaufać. – dodał łagodnie.
- Wiem. – odparł arystokrata i po chwili wahania podał Blaiseowi pergamin. – Dostałem to przed chwilą. –
Zabini przeczytał na głos treść notatki.
- Mallwyd, Snowdonia National Park, SY91, Gwynedd. – spojrzał zaskoczony na Dracona i dodał. – To pismo Teodora! –
- Tak. – przyznał mu blondyn. – Pewnie tam się ukrywa i pewnie tam trzyma Hermionę. – dodał z wściekłością.
- I co? Zamierzałeś iść sam? –
- A mam jakiś wybór? –
- Masz nas Draco! – wskazał na siebie Zabini. – Mnie, Pansy.. –
 - Nie będę was narażał. – syknął Malfoy. – Z resztą, to was nie dotyczy. – odparł i ruszył przed siebie.
- Gdzie idziesz? – zawołał za nim Blaise.
- Aby móc się teleportować muszę wyjść poza bramy Hogwartu. – rzucił przez ramię Draco i przyśpieszył kroku rzucając na siebie zaklęcie kameleona.
~
Ku jego zdumieniu brama nie stawiała żadnych oporów. Otworzył ją bez najmniejszego problemu i postanowił odejść od głównego wejścia paręset metrów, tak by nikt nie mógł go zobaczyć. Zanim jednak dotarł na miejsce patronus olbrzymiego jelenia zagrodził mu drogę i przemówił głosem Harryego Pottera.
- Stój tam gdzie stoisz! –
Zaskoczony Draco stanął jak wryty lecz po chwili zaczął przeklinać pod nosem. Przeklęty Blaise! Mógł się tego domyślić. Ten facet nigdy nie odpuszczał, a z całą pewnością nigdy go nie słuchał. Po kilkunastu minutach sterczenia na środku drogi, gdy już miał zacząć teleportację, zauważył że w jego kierunku zbliżają się pary kilku stóp. Zmarszczył brwi jednak szybko zrozumiał co się dzieje gdy nagle peleryna niewidka opadła, a spod niej wyłoniła się cała armia czarodziejów. Obok Blaisea i Pansy stał również Harry Potter, Ron i Ginny Weasley, Neville Longbottom oraz Luna Lovegood. Arystokrata westchnął zrezygnowany i zwrócił się do Blaisea.
- Czy naprawdę musiałeś.. –
- Musiałem! – odwrzasnął mu chłopak. – Jesteś skończonym kretynem skoro chciałeś w pojedynkę udać się do dziupli Notta. On nie jest sam! A nawet jeśli jest, to mylisz się Draco. To dotyczy nie tylko ciebie, ale i nas. Hermiona to nasza przyjaciółka, wszyscy chcemy jej pomóc. I tobie też.. Więc jak będzie? – zapytał Blaise i zrobił stanowczą minę.
- W porządku. – odparł po chwili Draco i poczuł jak rozpiera go dziwne, nieznane mu wcześniej  uczucie. – Ale nie wiem jak się tam dostaniemy. Teleportacja łączna przy tak dużej grupie odpada. Nie mamy mioteł ani innych środków transportu… -
- A latanie? – zauważyła przytomnie Luna.
- Latanie? – zdziwił się Ron.
- W tym roku wszyscy zdawaliśmy egzamin z nauki latania. Nie wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale można to robić także w dużej grupie.  –
- Ale jak? – zapytał Harry przypominając sobie jak kiedyś dzięki magii latał Voldemort i Aurorzy, a w tym roku nawet on sam, ale zawsze w pojedynkę.
- Wszyscy musimy złapać się za ręce w ciasnym kole. Oczywiście wcześniej każdy z nas musi rzucić na siebie zaklęcie. Jedna osoba ma prowadzić całą grupę. Uważam, że to powinieneś być ty Draco. – blondynka wskazała na stojącego obok Ślizgona.
- T-tak, jasne. – odparł niepewnie blondyn. Cały ten pomysł wydawał mu się coraz bardziej niebezpieczny.
- Skąd ty to wszystko wiesz? – zdumiał się Ron.
- Przeczytałam w podręczniku. – odpowiedziała Luna i uśmiechnęła się do swojego chłopaka.
- Oczywiście, podręcznik. – zaśmiał się rudzielec.
- Zapachniało Hermioną, co? – zawtórowała mu Ginny i po chwili posmutniała. – Lećmy już. –
Zebrali się w ciasnym kole. Najpierw każde z osobna rzuciło na siebie zaklęcie po czym powoli podali sobie dłonie.
- Zaczekajcie!
Wszyscy natychmiast odwrócili się w stronę z którego dochodziło wołanie. Astoria Greengrass jednym ruchem różdżki pozbyła się zaklęcia kameleona które czyniło ją niewidzialną i stanęła naprzeciwko grupy trzymając się pod boki.
- Lecę z wami. – wydyszała i wzięła głębszy wdech.
- Nie ma mowy. – odparł Blaise. – Jeżeli coś ci się stanie twoja siostra zrobi z nas mielone. Nie wspominając o ojcu. Wracaj do zamku. –
- Ale, ale ja chcę wam pomóc! –
Nikt nie wiedział co zrobić. Czas uciekał a  wkrótce ktoś z pewnością zauważy ich nieobecność.  W końcu Draco wyłamał się z kręgu i podszedł do Astorii. Zawahał się przez chwilę, po czym ujął jej rękę i wsadził w dłoń kawałek pergaminu.
- Idź do zamku i daj to McGonagall. To list od Notta, tak jak przypuszczałaś. Niech dyrektor powiadomi Aurorów i poda im ten adres. – powiedział po czym ją puścił i wrócił na swoje miejsce.

- Uważajcie na siebie. – głos Astorii zabrzmiał lekko wśród wiatru który nagle się zerwał. Wszyscy jeszcze raz powtórzyli zaklęcie i mocno chwycili się za ręce. Otoczyła ich gruba warstwa białej, gęstej mgły. Poczuli jak unoszą się nad ziemią i jak w pewnym momencie dzięki prowadzeniu Dracona przyśpieszają z zawrotną prędkością. Zamek Hogwart, Hogsmeade oraz znajdujący się w miasteczku peron... wszystko zostało daleko za nimi.