Witam w drugim rozdziale! Każda linijka tekstu wiele dla mnie znaczy.
Staram się przelać na "internetowy papier" własne uczucia i wiem że
nie zawsze może to się udać, ale staram się dać z siebie wszystko :) Każdy wasz
komentarz i wejście jest dla mnie nieocenioną pomocą i motywacją. Dziękuję za
to że jesteście :) W tej historii nie chciałam stworzyć Dracona Malfoya jako
zarozumiałego księcia Slytherinu, ani Rona Weasleya - zazdrosnego o Hermionę ex
chłopaka. Ten schemat został już chyba wyczerpany do cna! Tym razem chcę
pokazać bohaterów z trochę dojrzalszej i co za tym idzie, bardziej wrażliwej strony. Mam
nadzieję, że przypadnie Wam to do gustu. Kolejny rozdział już wkrótce. Życzę
przyjemnej lektury!
*~~~~~~~*~~~~~~~*
"– Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
– A jak to się robi? – spytał Mały Książę.
– Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siedzisz w pewnej odległości
ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie
powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł
siadać trochę bliżej…" - Antoine de Saint-Exupéry,Mały Książę.
*
Biegli pustymi korytarzami jakby się paliło, jakby zależało od tego ich
życie. Może nie do końca ich, ale jego z pewnością. Czuł jak coraz bardziej
brakuje mu tchu. Gardło z każdą minutą puchło coraz mocniej, a oddech stawał
się tylko delikatnym świstem. -Umrę przez kota Granger. - pomyślał. - Co za
głupia śmierć... - Ale czy istnieje nie głupia? Widział ich wiele. Martwych,
zastygłych ciał, które były już niczym więcej, jak tylko skorupą po tym, gdy
opuściła je dusza. Nie chciał o tym myśleć, nie chciał znowu wracać do tych
wspomnień. Przynajmniej nie świadomie i dobrowolnie. I tak powrócą same nocą, w
sennych koszmarach. Próbował się skupić na czymś innym pomimo brakującego tchu.
Zmusił obolały umysł do pracy i uświadomił sobie ciepło jej dłoni. Trzymała go
mocno i pewnie i wiedział, był o tym całkowicie przekonany, że go nie puści.
Nie pamiętał już kiedy ostatni raz ktoś go dotykał w ten sposób. Nie chodziło o
moc ani siłę, lecz o fakt, że ktoś go prowadził. Dał się porwać jej biegowi. Na
chwilę zaufał, a przecież nie robił tego od lat. Skręcili w ostatni korytarz
prowadzący do skrzydła szpitalnego i wpadli do komnaty gdy Gryfonka pchnięciem
wolnej ręki otworzyła drzwi. Hermiona praktycznie w biegu położyła go na jednym
ze szpitalnych łóżek i bez słowa pognała po panią Pomfrey. Po chwili wróciła ze
szkolną pielęgniarką która trzymała w ręce fiolkę z pomarańczowym płynem.
-Proszę to szybko wypić panie Malfoy. - rozkazała i podała mu eliksir.
Draco z trudem przełknął zawartość fiolki, lecz po kilku sekundach zaczął
odczuwać ulgę. Gardło już tak nie paliło i z każdą chwilą oddychanie
przychodziło mu z coraz większą łatwością. - Zdążyliście w ostatniej chwili. -
ciągnęła pielęgniarka. - Dlaczego nie powiedział pan, panie Malfoy, że jest uczulony na koty, zanim nie zamieszkał z
panną Granger w jednym dormitorium?
- Nie wiedziałem. -odparł sucho i spojrzał na nią spode łba.
- Rozumiem. W każdym razie, raz na miesiąc musi wypić pan ten eliksir,
by całkowicie odczulić się na kocią sierść. Kuracja trwa pół roku. -
W pierwszej chwili chciał zaoponować. Nie miał najmniejszej ochoty wlewać
w siebie eliksiry tylko po to, by uodpornić się na kota swojej współlokatorki,
ale z resztą, i tak było mu wszystko jedno. Wzruszył ramionami, położył głowę
na poduszce i zamknął oczy.
-Jest dopiero piąta czterdzieści - ciągnęła pani Pomfrey. - Proszę leżeć
do siódmej, do tego czasu opuchlizna zejdzie i będzie pan mógł iść na lekcje.
Chyba, że woli pan dzisiaj zostać tutaj?- zapytała.
- Nie. - odparł krótko nawet na nią nie patrząc. Pielęgniarka skinęła
głową na znak zrozumienia i zanim zniknęła za drzwiami swojego gabinetu,
machnięciem różdżki wyczarowała szklankę wody którą postawiła na nocnej szafce.
Draco leżał nieruchomo i skupiał się na miarowym oddychaniu, gdy usłyszał
skrzypnięcie stołka. Otworzył lewe oko i zobaczył jak Gryfonka delikatnie odsuwa
się od jego łóżka.
- Co ty tutaj jeszcze robisz? - wychrypiał wciąż słabym głosem.
Kasztanowłosa zmieszała się lekko, lecz po chwili nabrała odwagi.
- Pomyślałam, że mógłbyś czegoś potrzebować, a nie wzięliśmy różdżek,
więc..-
- Poradzę sobie. - przerwał jej i z powrotem zamknął powieki.
Lecz ona siedziała uparcie i przyglądała mu się ukradkiem. Nie mogła
uwierzyć, że ten zazwyczaj arogancki, perfidny i pozbawiony empatii arystokrata
znów nie wykorzystał okazji by się
na niej wyżyć. Leżał pogrążony w ciszy i nie zwracał na nią uwagi. Tak
przynajmniej jej się wydawało. Spojrzała za okno. Świt powoli wschodził nad
zamkiem, a mrok nocy rozmywały kolory jasnego różu i fioletu. Gwiazdy z wolna
zastępował błękit nieba, a nieprzeniknioną ciszę wieczoru pierwsze odgłosy
budzących się ptaków. Uwielbiała wschody słońca. Dawały jej nadzieję, że oto
budzi się kolejny dzień. Znów może zacząć wszystko od nowa i jeszcze na nic nie
jest za późno. Z zamyślenia wyrwał ją spokojny, męski głos.
- Idź się przespać Granger. Zdążysz jeszcze wziąć prysznic, bo przez ten
bieg pewnie strasznie się spociłaś. - rzucił kąśliwie.
- Wcale nie! - obruszyła się i wstała z miejsca. - Widzę że już ci
lepiej Malfoy, więc do zobaczenia na zajęciach. - rzuciła i ruszyła w stronę
wyjścia. Zanim zniknęła za drzwiami spojrzała przez ramię i w tym samym
momencie napotkała spojrzenie jego stalowo szarych oczu.
~
Wchodząc do łazienki zrzuciła z siebie t-shirt i resztę bielizny. Gorący
prysznic powoli rozluźniał jej spięte mięśnie i przynosił ukojenie. Już dawno
nie miała tak intensywnego poranka. Kto by pomyślał, że wielce szanowny pan
arystokrata ma uczulenie na koty. Cóż, było to do przewidzenia. Ot kolejna, mała
cegiełka w ich odwiecznym, ciągnącym się latami konflikcie. Westchnęła głośno i
nabrała do rąk ulubionego, truskawkowego szamponu. Kochała zapach truskawek.
Przypominał jej dom babci Rosie, znajdujący się na obrzeżach Londynu. Latem, w
ogrodzie, babcia sadziła sezonowe owoce i warzywa, a z truskawek zawsze robiła
orzeźwiający, słodki mus. Tego lata babcia poznała Ginny i z miejsca ją
pokochała. Najmłodsza z Weasleyów szybko zaskarbiła sobie przyjaźń babci
pomagając jej w plewieniu grządek, pieczeniu ciasta według przepisu pani
Weasley i oglądając wspólnie telenowele przy popołudniowej herbatce. Mugolski
Londyn był dla Ginny niesamowitym przeżyciem. Największą radość sprawiło jej
kino i salon gier w którym spędziły wesołe godziny. Hermiona uśmiechnęła się do
tych wspomnień i zaczęła myć swoje długie, brązowe włosy. Nagle przed oczami
stanęło jej jeszcze jedno wspomnienie z wakacji. Tak jak większość osób zgłosiła
się na ochotnika do odbudowy Hogwartu, by zdążyć naprawić powojenne szkody
przed wrześniem i nowym rokiem szkolnym. Oprócz ochotników na których składali
się pełnoletni uczniowie Hogwartu, ich rodziny i nauczyciele, do odbudowy
dołączyli się członkowie rodzin byłych śmierciożerców. Nikt o nic nie pytał,
jednak Hermiona przeczuwała iż nie zostali o nic poproszeni. Był to zapewne
jeden z warunków ich powrotu do magicznej społeczności. Wśród nich był także i
Draco Malfoy. Chcąc nie chcąc obserwowała go i to jak się zachowywał. Myślała
że będzie jak zwykle, głośno wyrażał swoje niezadowolenie z zaistniałej
sytuacji, jednak on wykonywał swoją pracę w ciszy i skupieniu. Niczego nie
przyśpieszał i nie uciekał od żadnego zadania przydzielonego mu przez grupę
naprawczą. Podczas przerw jadał w samotności, przeważnie w otoczeniu
nieuporządkowanych jeszcze szczątków zamku. Pewnego dnia, praktycznie pod
koniec prac remontowych, zauważyła że siedzi pod cieniem wielkiego drzewa,
znajdującego się na skraju błoni. Nie widziała żeby jadł i pił coś przez dzień,
więc trzymając w rękach kanapkę i butelkę soku z dyni podeszła do niego i
zagadnęła, chyba pierwszy raz w życiu.
- Cześć. - powiedziała krótko, na co on otworzył oczy i spojrzał na nią
swoimi stalowo szarymi oczami, jednak nie odwzajemnił powitania.
- W zamku szykujemy skromną kolację, za chwilę wszyscy wracają do domów,
może masz ochotę się przyłączyć? - zapytała i po chwili uzyskała odpowiedź. Nie
zdziwiła się gdy usłyszała:
- Nie, dzięki. - odparł wciąż się jej przyglądając. Wiatr potargał jego
półdługie, blond włosy. Zwinnym ruchem odgarnął grzywkę z oczu i oparł rękę na
zgiętym kolanie.
- W porządku. Szkoda. - sama się zdziwiła słysząc nutę żalu w swoim
głosie. - Weź chociaż kanapkę i sok. - dodała i podeszła do niego ostrożnie,
jakby się bała że za chwilę rzuci na nią jakąś paskudną klątwę. Położyła
kanapkę i napój obok chłopaka i odwróciła się na pięcie. Po paru krokach
usłyszała ciche "dzięki", lecz nie odwróciła się by na niego
spojrzeć. Wracając do zamku minęła się z Harrym, który jak przypuszczała, był
świadkiem tej sceny, jednak nijak jej nie skomentował. Przypomniała sobie
wówczas, że to właśnie jej przyjaciel, zaraz po wojnie, wstawił się za młodym
Malfoyem, by nie trafił tak jak ojciec za kraty Azkabanu. Od tego momentu Harry
i Draco mijając się czy to na ulicy, czy w szkolnych murach, wciąż nie
zamienili ze sobą ani słowa, jednak na powitanie zawsze lekko skinęli sobie
głową. "Niemy rozejm", tak właśnie nazwała ich aktualne relacje
Gryfonka. -Lepsze to, niż wieczne awantury- pomyślała. Ron za to przybrał
postawę traktowania arystokraty jakby był powietrzem. Przez prawie siedem
długich lat darzył Malfoya nienawiścią, nieraz zakrawającą o obsesję, lecz
śmierć Freda spowodowała w nim, i nie tylko w nim, niezwykłe zmiany. Widząc łzy
swoich rodziców, siostry i braci, czując ból który nie raz odbierał mu oddech, wydoroślał. Wyzbył się nienawiści, choć nie
przychodziło mu to z łatwością. Jednak wojna zmienia ludzi. Potrafi niszczyć
nie tylko to co dobre, ale i o dziwo to co złe. Nienawiść może wydawać się
prosta, lecz niepostrzeżenie zatruwa ci serce i oprócz zgorzknienia i gniewu
nie zostaje nic. Zamiast oddać hołd zmarłym, pragniesz zemsty na oprawcach.
Zamiast pielęgnować miłość do tych którzy odeszli, hodujesz w sobie potwora
który pewnego dnia cię pochłonie i nic nie zostanie z twojego dawnego "ja".
Tak trudno jest wybaczyć. Hermiona
wyszła spod prysznica i owinęła się miękkim, białym ręcznikiem, na którym
widniał wyszywany złotymi nićmi herb Hogwartu. Zaklęciem wysuszyła i
wymodelowała włosy, przebrała się w czysty mundurek, na który składała się
biała koszula, szara spódniczka przed kolano i sweterek bez rękawów z godłem Gryffindoru w tym samym kolorze. Nałożyła lekki
makijaż, przejrzała się w lustrze by ocenić efekt końcowy i wyszła z łazienki
prawie potykając się o Krzywołapa.
- Ty draniu. -mruknęła. - Dzięki tobie dzisiaj się nie wyspałam. -
Schyliła się i podrapała kota za uchem. - Nie wchodź do sypialni Malfoya,
rozumiesz? - dodała gdy kot zaczął iść w sobie tylko znanym kierunku. Nagle
ramy portretu się odchyliły, a w przejściu stanął wciąż zaspany, lecz już nie
opuchnięty Ślizgon.
- Jak się czujesz? - zapytała niepewnie.
Malfoy wzruszył ramionami i zniknął za drzwiami swojego pokoju. -Tośmy
sobie pogadali. - pomyślała smętnie i chwyciła swoją szkolną torbę. Była
dopiero siódma rano, lecz Hermiona nie miała ochoty wracać do dormitorium.
Wyszła na pusty korytarz i skierowała się w stronę Wielkiej Sali, gdzie
czekała już na nią zaparzona przez zamkowe skrzaty kawa. Do gorzkiego płynu
dodała mleko i cukier, a z torby wyciągnęła podręcznik od Obrony Przed Czarną
Magią stopień siódmy. Wczoraj, na uczcie powitalnej, profesor McGonagall krótko
przedstawiła uczniom nowego profesora tego przedmiotu. Był nim James Turner,
dobiegający czterdziestki auror. Mimo swojego dojrzałego wieku, wzbudził nie małe
zainteresowanie wśród starszych uczennic Hogwartu. Wysoki, dobrze zbudowany o
ciemnych, potarganych włosach i niebieskich oczach. Ukłonił się nieznacznie i
uśmiechnął gdy dyrektor wypowiadała jego imię, na co najbliżej siedzące
Krukonki zareagowały chichotem. Szybko się jednak zreflektowały, gdy napotkały
surowy wzrok Minervy McGonagall.
- Co tak czytasz? -
Hermiona podniosła wzrok znad książki gdy usłyszała znajomy głos.
- Dzień dobry Harry. - uśmiechnęła się przyjaźnie i odwróciła w jego
stronę okładkę tak, by mógł dostrzec tytuł.
- Nic nowego, co? - wybraniec uśmiechnął się pod nosem. - Zaklęcia
niewybaczalne i patronusy mamy w jednym palcu, więc tegoroczne zajęcia mogą
wiać nudą. - dodał i sięgnął po tosta i dżem truskawkowy.
- Nie przesadzaj. To że my jakoś sobie z tym radzimy, nie oznacza że
reszta klasy też potrafi to zrobić. - powiedziała i schowała książkę do torby.
Po chwili do stołu dosiadł się Ron i Ginny.
- Co mamy pierwsze? - zapytał rudzielec smarując chleb masłem.
- Obronę przed czarną magią ze Ślizgonami. - odparła Hermiona.
- Co?! - wrzasnął zaskoczony Weasley. - Przecież nigdy nie mieliśmy z
nimi tego przedmiotu!-
- Nie wydzieraj się Ron.- skarciła go siostra.
- Zapomniałeś? W tym roku wszystkie przedmioty mamy wspólne. - dodała
Hermiona i dokończyła pić swoją kawę.
- To jakiś koszmar.- powiedział słabym głosem i odłożył kromkę na
talerz. - Czyj to był pomysł?-
- Zapewne McGonagall. - odpowiedziała mu Ginny. - W tym roku kładą duży
nacisk na współpracę domów. Może być gorąco. - dodała uśmiechając się pod
nosem.
Zrzędzenie Rona przerwała olbrzymia, brązowa sowa, która nagle
wylądowała przed Hermioną. Wyciągnęła do dziewczyny nóżkę i gdy ta odpięła od
niej list, odfrunęła z gracją nie strącając ze stołu ani jednego sztućca.
Dziewczyna przeleciała wzrokiem po krótkiej notce i odpowiedziała na nieme
pytanie przyjaciół.
- Po zajęciach mam się stawić razem z Malfoyem w gabinecie pani
dyrektor. - westchnęła, po czym wstała i poprawiła mundurek.
- A jak spisuje się Smok? - zapytała ruda odkładając szklankę soku
dyniowego na stół.
- Kto?- Hermiona zmarszczyła brwi, bo o nikim takim wcześniej nie
słyszała.
- Malfoy, to jego ksywa. - odpowiedziała. Ron i Harry w żaden sposób
tego nie skomentowali, więc Gryfonka przypuszczała że już wcześniej musieli
znać przydomek arystokraty. Wzruszyła ramionami i zrobiła dziwną minę.
- W porządku. - rzuciła. - Ignorujemy się... A przynajmniej do
dzisiejszego poranka, kiedy z przerażeniem odkryłam, że jest uczulony na koty.
- dodała z lekkim uśmiechem.
- Żartujesz! - Ginny zrobiła wielkie oczy.
- Obudził mnie wrzask, więc przyszłam zobaczyć o co mu chodzi. Siedział
na łóżku cały popuchnięty, ledwo zdążyliśmy dobiec do pielęgniarki... raczej
nie polubi Krzywołapa.- dodała smutno.
- Akurat tego mu się nie dziwię. - mruknął Ron popijając herbatę.
Hermiona zwęziła gniewnie oczy i poprawiła leżący na jej ramieniu pasek od
torby.
- Pragnę ci przypomnieć Ronald - syknęła - Że to Krzywołap odkrył iż
Parszywek to nie szczur, ale tak naprawdę obleśny, dwulicowy sługa Voldemorta,
z którym spędzałeś każdy dzień i noc. - na te słowa Weasley skrzywił się okropnie.
Starał się z całych sił nie myśleć o tym przykrym fakcie. Niestety, czasami mu
się to jeszcze zdarzało.
- Nie spóźnijcie się na lekcję. Pa Ginny. - rzuciła kasztanowłosa i
ruszyła w stronę wyjścia. W drzwiach minęła Dracona w obstawie Pansy i Blaisea,
lecz nawet na nich nie spojrzała.
*
Klasa pękała w szwach. Większość uczniów siedziała w ławkach trójkami,
więc panował nieopisany zgiełk i hałas. Jednak wszystkie rozmowy ustały gdy
James Turner wszedł na katedrę i znacząco odkaszlnął.
- Witam was w siódmym roku nauki w Hogwarcie. Nazywam się James Turner i
od dzisiaj będę waszym nauczycielem obrony przed czarną magią. - przerwał,
spojrzał na klasę i po chwili kontynuował. - Od trzynastu lat pracuję w
Ministerstwie Magii jako auror, więc żywię nadzieję iż zdobyte przeze mnie
doświadczenie pomoże wam przyswoić niezbędną wiedzę. - Zszedł z katedry i
stanął naprzeciwko uczniowskich ławek. - Teoria jest bardzo ważna, to fakt,
jednak w przypadku tego przedmiotu ważniejsza jest praktyka. Musicie wiedzieć
jak się bronić, musicie być szybcy i niewzruszeni gdy ktoś będzie was atakował.
Chwila zawahania i może być po was. Pewnie większość osób na tej sali myśli,
"nastał czas pokoju, o czym on bredzi?". Pamiętajcie jednak, że świat
oprócz piękna które ukazuje na co dzień, skrywa w
sobie także mrok i zło, a od czasu do czasu lubi ono przypomnieć o swoim
istnieniu. - profesor wyciągnął z kieszeni czarnej szaty swoją różdżkę na co
wszyscy od razu się ożywili. - Dzisiaj spróbujemy wyczarować patronusa. -
powiedział, a po klasie przebiegł pomruk ekscytacji. - Patronus, jak wiecie, to
jedno z najtrudniejszych i najbardziej złożonych zaklęć obronnych. To dosłownie
wasza pozytywna energia, radość i siła w materialnej formie. Całkowicie uformowany
patronus przyjmuje postać konkretnego zwierzęcia, jednak nie łudźcie się, że
szybko opanujecie tak trudną sztukę. Jestem przekonany, że większość z was
będzie w stanie wyczarować jedynie obłok srebrzystej mgły, lecz i tak będzie to
ogromny sukces.. Proszę byście wstali i stanęli pośrodku sali.- rozkazał i gdy
uczniowie opuścili swoje miejsca, jednym ruchem różdżki pozbył się ławek, a
kolejnym przeniósł wszystkie torby pod jedną ścianę tak, by w klasie było jak
najwięcej wolnej przestrzeni. - Zaklęcie brzmi Expecto Patronum i z łaciny
oznacza "czekam na opiekuna". Stańcie w pewnej odległości od siebie i
pomyślcie o czymś przyjemnym. Przywołacie w umyśle jedną z najszczęśliwszych
chwil w swoim życiu i wtedy wypowiedzcie formułkę zaklęcia. Za kilka miesięcy,
a może nawet lat, powinniście uzyskać taki oto efekt - rzucił i wypowiedział
głośno dwa słowa.
- Expecto Patronum!- Z jego różdżki wystrzelił jaśniejący niczym kometa,
błękitny jastrząb, który okrążył klasę zgrabnym kołem po czym rozpłynął się w powietrzu
mijając jedno z okien. - Teraz wasza kolej - dodał po chwili. Ślizgoni
wyglądali na skonsternowanych, jednak Gryfoni tylko na to czekali. Spojrzeli po sobie z błyskiem satysfakcji w
oczach i jak jeden mąż wykrzyknęli pewne "Expecto Patronum!!!".
Wszyscy uczniowie z domu węża jak i profesor Turner stali oniemiali, gdy po
klasie zaczęły krążyć w pełni uformowane, zwierzęce patronusy. Był tam jeleń
Harryego Pottera, wydra Hermiony Granger, sokół Nevilla Longbottoma, lis
Seamusa Finnigana, ryś Deana Thomasa, Jack Russel terrier Rona Weasleya i
tygrys Parvati Patil. Sala lśniła niczym zamknięta w słoiku gwiazda, a oczy
Ślizgonów zrobiły się wielkie jak galeony. Po chwili wspaniały pokaz duchowych
chowańców dobiegł końca i w klasie zaległa idealna cisza.
- Nie przypuszczałem, że tyle osób potrafi wykonać to zaklęcie w tak
perfekcyjny sposób. - powiedział profesor z niekrytym zachwytem. - Czyje to
były patronusy?- zapytał. Gryfoni podnieśli ręce. - Czyżby członkowie dawnej,
sławnej Gwardii Dumbledorea? - zapytał z uśmiechem.
- Do usług! - zawołał Ron na co reszta uczniów z domu lwa wybuchła
śmiechem.
- Swego czasu zaszliście za skórę nijakiej Dolores Umbridge, słyszałem
tę historię - dodał rozbawiony.
- Co słychać u starej Dolorci? - zapytał roześmiany Seamus Finnigan.
- Z tego co się orientuję, wciąż przebywa w Azkabanie lecz na słowo
"koń", zaczyna chować się pod łóżkiem. - odparł profesor na co
Gryfoni znów wybuchnęli gromkim śmiechem. - No dobrze. - klasnął w dłonie
uśmiechając się szeroko. - Widzę, że połowa klasy ma to opanowane, więc proszę
by ci co już potrafią wyczarować patronusa, pomogli tym którzy jeszcze nie
opanowali tego zaklęcia. Ja również będę wam pomagał. - po czym ruszył w stronę
stojącego obok Blaisea i spojrzał na niego wymownie. Czarnoskóry chłopak
niepewnie wyciągnął różdżkę przed siebie i z nutą powątpiewania w głosie
wypowiedział formułkę zaklęcia.
~
- To była porażka... - marudził Blaise przy obiedzie. - Całkowita
katastrofa! Czy tylko mnie się wydaje, czy Gryfoni biją nas ostatnio na głowę
we wszystkim? Jestem pewny że zdadzą owutemy w palcem w du..-
- Przesadzasz Blaise. -odparł Draco patrząc przed siebie i nie zwracając
uwagi na fakt, że Zabini rozbryzguje dookoła ziemniaczane puree.
- A ja tym razem się z tobą zgodzę. - wtrąciła Pansy. - Ciekawe kto ich
tego nauczył? - dodała spoglądając na stół Gryffindoru.
- Potter. - rzucił krótko blondyn.
- Skąd wiesz? - Pansy spojrzała na przyjaciela z niekrytą ciekawością.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Gdzieś słyszałem, że nauczył się tego od profesora Lupina.- dodał
obojętnym tonem.
- Hmmm...- dziewczyna utkwiła wzrok w wybrańcu i intensywnie nad czymś
rozmyślała. Na ziemię sprowadził ją głos Blaisea.
- A od kiedy tak bardzo przejmujesz się tym co umiesz Pansy? - zapytał i
włożył do ust kolejną porcję ziemniaków.
- A od chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że za nie całe dziesięć miesięcy
skończymy szkołę i coś trzeba będzie zacząć po niej robić Blaise.-
odpowiedziała gniewnym tonem i sięgnęła po puchar z dyniowym sokiem.
Draco spojrzał na siedzącą obok niego dziewczynę. Doskonale wiedział o
czym myślała jego przyjaciółka. Matka Pansy, przez fakt pomagania i aktywnego
wspierania śmierciożerców, aktualnie odsiadywała roczny wyrok w Azkabanie.
Fakt ten wpłynął na znaczne pogorszenie sytuacji rodziny Parkinson w kręgach
zamożnych rodzin magicznych. Tak jak i on, była skazana na krzywe spojrzenia,
cichnące rozmowy gdy wchodziła do pomieszczenia i znacznie uszczuplony krąg
przyjaciół. Takie rody jak Zabini czy Greengrass, które po cichu popierały
Voldemorta, lecz nigdy oficjalnie się do niego nie przyłączyły, mogły spokojnie
dalej egzystować w czarodziejskiej społeczności. Z rozmyślań wyrwał go głos
którego nie spodziewał się usłyszeć.
- Cześć Zabini, cześć Parkinson. - Spojrzał przed siebie i zobaczył
stojącą po drugiej stronie stołu Hermionę Granger. - Cześć Malfoy.-
kontynuowała.
Wydawała się być spokojna, jednak coś w jej postawie zdradzało, że cała
jest spięta. Nikt jej nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli na nią jak na
najdziwniejsze zjawisko.
- Nie wiem czy dostałeś wiadomość od McGonagall. - zaczęła biorąc płytki
wdech. - Dzisiaj po lekcjach mamy stawić się w jej gabinecie. - dodała i
wyciągnęła w kierunku Dracona lekko zmiętą już karteczkę. Draco pochylił się
nad stołem i sięgnął po pergamin. W momencie gdy odbierał od dziewczyny
wiadomość, nieświadomie dotknął jej ręki. Była tak przyjemnie gładka i ciepła.
Zauważył, że Gryfonka wzdrygnęła się nieznacznie po czym szybko cofnęła dłoń.
- Dzięki. - rzucił i przeczytał treść krótkiego listu. Ku zdziwieniu
Hermiony nie wyrzucił kartki, lecz schował ją do kieszeni swojej czarnej
koszuli. Ciszę która zaległa przerwał głos Blaisea.
- Hej Granger, który to był twój patronus? -zapytał i uśmiechnął się
lekko.
- Wydra. - odpowiedziała i ku nie tylko jej zaskoczeniu kolejne pytanie
padło z ust Pansy.
- Ile czasu zajęło ci nauczenie się tego zaklęcia? - brunetka wyglądała
jakby toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą. Oto ona, wiecznie zarozumiała Pansy
Parkinson, pyta o coś normalnie Hermionę Granger. Sama nie mogła w to uwierzyć.
- Dwa dni. - odpowiedziała po chwili kasztanowłosa. Ślizgonka
wybałuszyła oczy ze zdumienia.
- Niemożliwe! - warknęła. - Dwa dni?!-
- Wiesz..- Hermiona złapała się za kosmyk włosów i zaczęła nerwowo go
gładzić. - Naszym nauczycielem był Harry, a jak on się na coś uprze, to nie
odpuści dopóki nie osiągnie celu, wiem coś o tym. - dodała spoglądając na stół
Gryfonów, przy którym Ron siedział z prawie otwartą buzią a Harry uśmiechał się
krzywo. Ginny wyglądała zaś na rozbawioną całą tą sytuacją.
- Nie zapomnij o spotkaniu u McGonagall. - rzuciła w stronę Ślizgona
Gryfonka, po czym odwróciła się na pięcie i usiadła z powrotem między
przyjaciółmi. Po chwili na sali zapanował standardowy zgiełk.
~
Cały dzień śledziła go wzrokiem. Próbowała tego nie robić, ale co chwilę
przyłapywała samą siebie na zerkaniu w jego stronę. Wydawał jej się inny.
Bardziej zdystansowany i zimny niż wcześniej. Gdy wchodził do wielkiej sali na
śniadanie i mijała go w drzwiach, usłyszała jak mówi do znajomych że tak
podłego poranka nie miał już dawno. Była ciekawa dalszej części jego wywodów,
ale zamiast się cofnąć, co z resztą wyglądałoby dziwnie, ruszyła prosto pod
klasę. Później, na zajęciach z obrony przed czarną magią widziała jak ze zmarszczonymi
brwiami obserwuje nowego profesora. Zauważyła, że co jakiś czas dyskretnie pociera
swoje lewe przedramię. Gdy przyszła pora na ćwiczenia patronusów i razem z
resztą Gryfonów wyczarowała swojego duchowego obrońcę, skierowała roziskrzoną
wydrę wprost na niego. Ta płynnym, zwinnym ruchem okrążyła głowę chłopaka.
Spojrzał wtedy na magiczne zwierzę z delikatnym uśmiechem i przestał trzeć
swoją rękę z taką zawziętością, aż w końcu całkowicie się odprężył. Później
patrzył jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym w końcu wydra rozpłynęła się w
powietrzu. Hermiona oderwała od niego wzrok i podniosła rękę gdy nauczyciel
zadał pytanie, by po chwili zacząć śmiać się wraz z przyjaciółmi gdy usłyszała
wzmiankę o Dolores Umbridge. Podczas obiadu zastanawiała się czy Malfoy
otrzymał list od McGonagall. Szczerze wątpiła by dyrektor zapomniała go uprzedzić,
jednak wolała się upewnić. Sama do końca nie wiedziała co nią kierowało gdy
podchodziła do stołu Ślizgonów. Po drodze napotkała nienawistne spojrzenie
Daphne Greengrass, lecz szybko je zignorowała. Pomimo nerwów chciało jej się
śmiać na widok min Ślizgonów. Już chyba dawno żaden nie wyglądał jakby został z
miejsca spetryfikowany. Ku jej zaskoczeniu Malfoy wziął od niej kartkę i wtedy,
przypadkowo dotknął jej skóry. Poczuła miły chłód. Jakby ktoś nagle dotknął jej
rozgrzaną od emocji skórę schłodzonym balsamem. Wzdrygnęła się bezwiednie, lecz
nie poczuła obrzydzenia. Wręcz przeciwnie, to zimno sprawiło jej przyjemność.
Zanim jednak mogła dłużej się zastanowić nad tym co przed chwilą poczuła,
usłyszała pytanie od jednego ze znajomych blondyna, więc szybko odgoniła od
siebie dziwne myśli. Zaraz po kolacji ruszyła w stronę gabinetu dyrektorki i
zastanawiała się jakież to nowiny ma dla nich głowa Hogwartu. Gdy weszła do
gabinetu Draco już tam był i siedział na zajmowanym przez siebie dzień
wcześniej krześle.
- Dobry wieczór panno Granger. - przywitała ją McGonagall.
- Dobry wieczór pani dyrektor. - odpowiedziała zamykając drzwi i usiadła
obok Ślizgona.
- Jest już późno, więc przejdę od razu do konkretów. - rzekła Minerva i
spojrzała na dwójkę prefektów naczelnych. - Od jutra do waszych codziennych obowiązków
należy patrolowanie korytarzy w godzinach dwudziesta pierwsza - dwudziesta
druga, to po pierwsze. Po drugie, tak jak wczoraj wspominałam, Ministerstwo przygotowało
nowy, wychowawczo - pedagogiczny projekt o nazwie "Jedność Domów".
Obejmuje on roczniki od jeden do pięć, więc was ta akcja już nie interesuje, jednak
musicie mieć o niej jakieś pojęcie. Tak więc każdego miesiąca, w wyznaczonym
dniu, uczniowie będą mieli za zdanie coś wspólnie stworzyć lub zdziałać. Może
to być wycieczka, zawody, lub inne tego typu imprezy. W każdym razie będą
musieli omówić cały plan wspólnie, razem podjąć decyzję a później razem wszystko
zorganizować. Jednak ta sprawa nie jest tą najistotniejszą o której chciałam
dzisiaj z wami porozmawiać. - dodała i zdjęła swoje okulary by przetrzeć nasadę
nosa i na powrót je założyć. - Po trzecie, chcę, by w tym roku powróciła
tradycja Balu Bożonarodzeniowego. Wiem jak wiele pracy będzie to od was wymagało,
ale oczywiście w sprawach organizacyjnych nie zostaniecie osamotnieni.
Ochotnicy z szóstych klas pomogą wam w realizacji balu, ponieważ nie będzie to
wasze ostatnie zadanie w tym roku. –
Nagle monolog dyrektorki przerwał głos Ślizgona.
- A co jeśli nikt się nie zgłosi do pomocy?- zapytał.
- Wtedy sama wyznaczę osoby które będą miały za zadanie pomóc w
organizacji takiego balu. - odpowiedziała mu spokojnie. Dracona ta odpowiedź
chyba usatysfakcjonowała bo już się nie odezwał, więc kontynuowała. - Po
czwarte i ostatnie, chcę by na zakończenie roku wszyscy prefekci z wami włącznie,
wystawili przedstawienie. -
Hermiona zmarszczyła brwi.
-Przedstawienie?- zapytała. - Ma pani na myśli coś jak w mugolskiej
szkole? -
- Dokładnie tak panno Granger.-
- Ale... ale pani dyrektor. W tym roku mamy owutemy, pełno egzaminów, do
tego jeszcze ten bal, a chłopcy za chwilę zaczynają treningi do meczy
quiddicha... Jak..Jak mamy się z tym wszystkim wyrobić? - powiedziała z coraz większym
przerażeniem w głosie.
- Jestem pewna że świetnie sobie ze wszystkim poradzicie. -
odpowiedziała jej Minerva. - Dodatkowo, osoby które będą brały udział w
przedstawieniu mają zagwarantowaną wyższą ocenę z egzaminów o jeden stopień.-
Draco spojrzał na dyrektorkę z takim samym niedowierzaniem jak Gryfonka.
- Jaką sztukę mamy wystawić? - zapytała Hermiona drżącym od emocji
głosem.
- Prawdę mówiąc pomysł z przedstawieniem także wyszedł z Ministerstwa,
oczekują że będzie ono poruszało problemy moralne, różnice społeczne i tym
podobne. Pani Giltruda Boodloy z wydziału jedności czarodziejów* zasugerowała
byście wystawili Romea i Julię, oczywiście nie w pełnej wersji lecz lekko
zmodyfikowaną, bogatszą o wasze własne słowa.- dodała. Myśli Hermiony
galopowały jak szalone. Taki natłok obowiązków sprawiał iż czuła się niczym
mityczny Atlas, któremu kazano dźwigać ciężar całego świata, jednak wyższa
ocena z owutemów i szansa pokazania co potrafi przed szerszą publicznością
niesamowicie ją napędzały. Zapanowała nad wcześniejszym atakiem paniki i
wyprostowała się na krześle. Minerva widząc rodzącą się determinację w oczach
dziewczyny ciągnęła dalej.
- W tę sobotę proszę zwołać zebranie organizacyjne. Mają się stawić na
nim wszyscy prefekci, bez wyjątków. Niech każdy zaznajomi się z grubsza ze
sztuką którą będziecie wystawiać, a za tydzień rozdzielicie między siebie role.
Będziecie mieć trzy tygodnie na przygotowanie tekstu, tak by od października
zacząć próby. Ich częstotliwość zależy już od was. Pani, panno Grenger i pan,
panie Malfoy, jesteście osobami odpowiedzialnymi za ten spektakl, ale
oczywiście również musicie wziąć w nim udział. Oczywiście, jeżeli okaże się że
brakuje wam osób, możecie zaproponować komuś daną rolę. Taka osoba także będzie
miała wyższy stopień ze swoich egzaminów. Czy na tę chwilę wszystko jest jasne?
- zapytała i spojrzała na nich spod swoich prostokątnych okularów. Hermiona
pokiwała twierdząco głową a Draco jak zwykle nic nie odpowiedział.
- Wspaniale. - odparła dyrektor. - Na dzisiaj to wszystko, w razie
jakichkolwiek pytań proszę się ze mną konsultować. Dobranoc. - po czym wzięła
plik pergaminów leżących na jej biurku i zaczęła je przeglądać. Hermiona wstała
z krzesła w tym samym momencie co Draco. Ślizgon zatrzymał się na chwilę,
otworzył drzwi i przepuścił ja pierwszą. Szli do dormitorium w milczeniu. Większość
uczniów już poszła spać lub oddawała się swoim ulubionym zajęciom we własnych
pokojach. Mijali bez słowa kolejne korytarze, a każdy krok przybliżał ich do obrazu
z uśmiechniętą dziewczynką. Hermiona spojrzała ukradkiem na Dracona i musiała
przyznać, że chłopak jest naprawdę przystojny. Był wysoki, szczupły, ale nie
tykowaty. Czarna koszula i spodnie zamiast go dodatkowo odchudzać, podkreślały
jego wysportowaną sylwetkę szukającego. Półdługie, blond kosmyki opadały mu na twarz
dzięki czemu wyglądał jakby dopiero co przeczesał ręką włosy. Zbliżyła się do
niego odrobinę i poczuła zapach jego perfum. Przymknęła na chwilę powieki by móc
mocniej wdychać ten upajający zapach i nie zauważyła jak powoli zatacza się w
jego stronę. W końcu, gdy na niego wpadła, zszokowana otworzyła oczy. Trzymał
ją za ramiona i przyciskał do siebie ratując przed upadkiem.
- Co ty wyprawiasz Granger? - zapytał.
Jeszcze nigdy przedtem nie była tak blisko niego. Omiotła wzrokiem jego
jasne włosy które teraz opadały mu na policzki, a od których pomarańczową łuną odbijało
się światło pochodni, zauważyła że ma małą bliznę na łuku brwiowym i spojrzała
w jego stalowo szare oczy. Po chwili pomyślała, że byłby wspaniałym Romeem.
*Postać i urząd wymyślone przeze mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz