piątek, 23 marca 2018

Epilog


Epilog.
Całkowite i ostateczne zakończenie „Koloru Twojej Duszy”. Fakt iż udało mi się dotrzeć do tego momentu jest dla mnie niezwykle ważny i motywujący. Dziękuję wszystkim, którzy czytali i w przyszłości będą czytać to opowiadanie, mam nadzieję, że było ono powodem wielu wspaniałych dla Was chwil. „Kolor Twojej Duszy” nie jest moim pierwszym opowiadaniem, ale pierwszym w pełni zakończonym i bardziej dojrzałym niż poprzednie. I choć ta podróż się kończy historia Dracona i Hermiony wciąż jest dla mnie inspiracją. Dlatego zapraszam wszystkich na moje drugie opowiadanie w duchu Dramione! „Porywy Namiętności” czekają byście je odkryli. 
Data nowego opowiadania: 25.03.2018 r.

*~~~~~~*~~~~~~*

„I to uczucie przemieniło go na zawsze. Prawdziwa miłość potrafi to zrobić z człowiekiem, a jego miłość była prawdziwa.” - Nicholas Sparks

*

Ciepłe, majowe powietrze wpadało przez otwarte okno i poruszało białymi zasłonami we wszystkie strony. Dziesiątki ciętych kwiatów w wysokich, szklanych wazonach sprawiało że dookoła unosił się słodkawy zapach. Miała wrażenie że jej skóra za chwilę też przeniknie tym zapachem i zamiast ulubionym balsamem będzie pachnieć białymi różami, frezjami i bzem. Lekki wietrzyk poruszył kosmykami jej włosów i wprawił diamentowe kolczyki w ruch. Siedziała na miękkim, atłasowym, wygodnym stołku i patrzyła w znajdujące się naprzeciwko niej lustro. Wzięła głęboki wdech. Czekała na ten dzień od kilku lat i za każdym razem obiecywała sobie w duchu, że gdy już do tego dojdzie, to nie będzie się denerwować.  Oczywiście nic z tego nie wyszło, jedynie spokojny głos ciężarnej przyjaciółki koił jej nerwy.
- Uff.. muszę rzucić na buty zaklęcie komfortu, inaczej nie wytrzymam w nich całego wieczoru. – rzuciła  Ginny i po chwili ze skupieniem zaczarowała swoje niewysokie szpilki.
Hermiona spojrzała na rudą przyjaciółkę i uśmiechnęła się pod nosem. Siódmy miesiąc był już mocno widoczny, a na myśl że w środku rośnie jej przyszły chrześniak,  mały James Syriusz Potter, Hermiona czuła przeogromną radość.  Tę samą radość czuła już od lat. Pierwszy raz w chwili gdy po zakończeniu szkoły poszła odwiedzić rodziców Dracona w Malfoy Manor po raz pierwszy. Z początku bała się tego miejsca, pamiętała jak wiele cierpienia doznała w tym domu i jaki ogrom zła widziały te mury. Jednak zmiany jakie zauważyła tuż po przekroczeniu bramy kazały je wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Ogród, niegdyś praktycznie pusty, teraz wypełniały krzewy kolorowych kwiatów. Górowały nad nimi białe róże, które jak się okazało były dumą i największą pasją Narcyzy Malfoy. Sam dom również uległ zmianie. Na zewnątrz i w środku nie królowały już ciemne zielenie i czerń, a jasne beże, biel i brązy.  Nienanoszalny dwór w hrabstwie Wiltshire, okalany makowymi łąkami był niczym żywcem wyjęty z powieści Jane Austen. Dla Gryfonki prawdziwą przyjemnością było przechadzanie się po ogrodzie z matką Dracona i poznawanie lepiej swoich przyszłych teściów.
Draco oświadczył  się miesiąc po tym, jak wspólnie wyruszyli do Australii i dzięki pomocy Ministralnego wywiadu odnaleźli jej rodziców. Jean i William Grangerowie odzyskawszy pamięć nie żywili do córki żadnych pretensji. Cieszyli się że przeżyła wojnę i całkowicie rozumieli powody jej postępowania, jednak życie jakie sobie przez ten czas ułożyli pokochali równie mocno. Obiecali dzwonić, pisać i odwiedzać swoją córkę jak najczęściej, dom który po sobie zostawili przekazali prawnie Hermionie, która później go sprzedała, a za uzyskane pieniądze opłaciła magiczne studia. Po roku wynajmowania mieszkania w Londynie uległa namowom swojego narzeczonego i zamieszkała razem z nim w Malfoy Manor i choć z początku czuła się nieswojo, z czasem przywykła, tym bardziej że do ogromnego dworu Draco sprowadził babcię Hermiony. Poczciwa staruszka ku uldze Gryfonki znalazła wspólny język z Narcyzą i razem pielęgnowały olbrzymi ogród. Lucjusz, który wciąż odbywał areszt domowy nauczył się obchodzić bez różdżki i choć od czasu do czasu z tęsknotą w oczach spoglądał w kierunku magicznego artefaktu, nigdy, przez cały czas trwania kary, nie próbował wziąć go do ręki.
Czas mijał a życie Hermiony z dnia na dzień stawało się bardziej barwne i ciekawsze. Razem z Draconem dostali się do Ministerstwa i choć pracowali w dwóch różnych departamentach, on w Biurze Bezpieczeństwa , a ona w departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, to w ciągu dnia wychodzili na wspólną kawę czy lunch. Z czasem widzieli coraz więcej znajomych twarzy. Harry i Ron zaczęli pracować jako Aurorzy a Blaise i Pansy wspólnie, w Biurze Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów. Ginny do czasu ciąży grała w quidditcha dla Harpii z Holyhead, a Luna nawet po ślubie z Ronem  jako dziennikarka Proroka Codziennego, zwiedzała nie tylko magiczny ale i mugolski świat. Neville i Hanna zostali nauczycielami w Hogwarcie, i choć on został profesorem zielarstwa a ona nauczycielką astronomii, to młoda, małżeńska para profesorów cieszyła się dużym szacunkiem i sympatią wśród uczniów. Ponoć dyrektor Minerva McGonagall przywitała ich z otwartymi ramionami.
Myśli Hermiony zaczęły odpływać, lecz stanowczy głos przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia.
- Zaraz przyjdzie tu Luna, pomoże mi ubrać cię w suknię, sama nie dam rady.  – oświadczyła i pogłaskała się czule po brzuchu. Jak na komendę w drzwiach stanęła Luna trzymając w rękach jedną z najpiękniejszych sukien jakie Hermiona widziała w całym swoim życiu.
- Suknia, buty, makijaż, fryzura, biżuteria, bukiet, wszystko już masz… - zaczęła wyliczać ruda. - Och, jeszcze biała podwiązka od pani Malfoy! -
Pansy, która zjawiła się kilka minut wcześniej sięgnęła po leżący obok skrawek materiału i zwinnie zanurkowała pod warstwami sukni ślubnej Hermiony.
- Gotowe. – powiedziała i uśmiechnęła się do Gryfonki serdecznie. Hermiona poczuła jak zaczynają trząść się jej nogi. Dopiero teraz, na kilka minut przed ceremonią poczuła jak fala paniki zalewa całe jej ciało. Ginny widząc co się dzieje podeszła do kasztanowłosej, wzięła bukiet z jej rąk podała go stojącej obok Pansy i chwyciła swoją przyjaciółkę za obie dłonie.
- Hermiono, Hermiono spójrz na mnie. – powiedziała łagodnie i gdy ciemne oczy Hermiony spojrzały w jej własne kontynuowała. – Tam na dole, w ogrodzie, czeka na ciebie Draco. Nie ktoś obcy, Draco. Mężczyzna którego kochasz i który kocha ciebie. On na ciebie czeka… wyobraź sobie że oprócz was nie ma tam nikogo innego. Dzisiaj liczy się tylko on, prawda? Dla ciebie liczy się tylko on. – uśmiechnęła się ruda i odetchnęła z ulgą widząc i czując jak jej przyjaciółka zaczyna się uspokajać.
- Masz rację. – odparła Hermiona i wyprostowawszy się wzięła od Pansy bukiet. – Liczy się tylko on. – dodała z uśmiechem i gdy jej przyjaciółki opuściły pokój po chwili i ona wyszła, by na zawsze stać się panią Malfoy.

*

Czuł że za ciasno zawiązał krawat. Poprawiał go już dwa razy i za każdym kolejnym wiedział że wychodzi mu  to coraz gorzej. Mógł użyć różdżki, ale bał się że z nerwów pomyli zaklęcia i się podpali. W końcu z pomocą przyszedł mu Blaise, który ze stoickim spokojem wpatrując się w zawiązywany przez siebie krawat, zapytał.
- To co, idziemy tam czy uciekamy tylnym wyjściem? – nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Daj spokój. – westchnął ciężko arystokrata. – Wiesz że czekam na ten dzień od pięciu lat, byłbym idiotą gdybym teraz dał nogę. –
- Więc uszy do góry! – wrzasnął Blaise i poklepał Dracona po ramionach z całych sił. – Nie masz czego się bać, twoi rodzice uwielbiają Hermionę. – dodał i zaczął bacznie przyglądać się swojemu odbiciu w lustrze.
- Nie w tym rzecz.. – zaczął blondyn. – To dzisiaj, ślub… To wielka odpowiedzialność. – dodał i zaczął wkładać czarny frak. – Mieszkamy razem już cztery lata ale zawsze wiedziałem że jest ta możliwość rozstania, a teraz… - ciągnął. – Co jeżeli się rozmyśli? Co jeżeli będę czekał a ona się nie pojawi?  Mając na uwadze przeszłość moją i mojej rodziny, wcale bym się nie zdziwił, gdyby w ostatecznym rozrachunku stwierdziła że jednak nie ma zamiaru się w to pakować. – dodał i poprawił swoje półdługie, jasne kosmyki.
- No proszę, proszę, Malfoy ma pietra. –
Draco słysząc ten głos od razu się odwrócił. W drzwiach stał Ron Weasley i Harry Potter. Oboje ubrani w czarne, eleganckie garnitury wyglądali na niezwykle zadowolonych i wyluzowanych.
- Wiesz jaki jest twój odwieczny problem Malfoy? – ciągnął dalej Ron wchodząc do pokoju. – Zawsze, ale to zawsze patrzyłeś na siebie przez pryzmat swojej rodzinki. –
- Akurat tutaj muszę się z nim zgodzić. – przytaknął mu Blaise i podał obojgu dłoń na przywitanie.
- Nie przyszło ci do głowy, że ten dzień jest dowodem na to, że Hermiona patrzy na ciebie zupełnie inaczej? – zapytał się rudzielec i wkładając obie dłonie do kieszeni stanął przed Malfoyem. – Nie znam osoby o większym sercu i większej skłonności do wybaczania niż Hermiona. Przez te wszystkie szkolne lata mimo iż nie raz zachowywałeś się jak idiota, ona zawsze gdzieś tam próbowała cię tłumaczyć, nie Harry? – zapytał Weasley przyjaciela. Harry poprawił swoje okrągłe okulary i przytaknął.
- To prawda, gdy na szóstym roku miałem, co tu kryć, obsesję na twoim punkcie i twojego domniemanego śmierciożerstwa, ona za każdym razem dawała mi jasno do zrozumienia że w jej mniemaniu nim nie jesteś. –
- I się myliła. – dodał gorzko Draco.
- Czyżby? – zapytał Ron i wyciągnąwszy dłonie z kieszeni chwycił lewą rękę Dracona. Szybkim lecz uważnym ruchem podwinął mu rękawy i odsłonił czystą, pozbawioną blizn skórę. – Może i kiedyś miałeś w tym miejscu Mroczny Znak Malfoy, ale dla niej nigdy nie byłeś prawdziwym Śmierciożercą, z resztą dla nas też. – powiedział i puścił blondyna. Draco poczuł na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Spojrzał na Blaisea który z powagą dodał.
- Zapomnij w końcu o demonach przeszłości, Smoku, czy ona nie dała ci już wystarczająco dużo dowodów swojej miłości? – zapytał.
Zapanowała cisza którą po chwili przerwał głos Harryego.
- Musimy już iść, wszyscy goście zajęli swoje miejsca a i dziewczyny pewnie za chwilę zejdą z góry. –
- W takim razie chodźmy! – odparł Blaise i ruszył przodem. Gdy wszyscy opuścili pokój Draco jako ostatni zamknął za sobą drzwi.

~

Stał obok ołtarza który uginał się pod bukietami kwiatów, wstęg i ozdób których nazw nawet nie znał. Nad ołtarzem wisiał wielki, drewniany krzyż którego pnącza rzeźbionych róż oplatały całą jego długość. Ten sam krzyż, dzieło Rubeusa Hagrida, zawisł nad nimi podczas szkolnego przedstawienia. Kiedyś już czuł się podobnie, lecz teraz nie uczestniczył w szkolnej sztuce. Dzisiaj naprawdę miał stać się mężem. W swoim dotychczasowym życiu musiał odegrać niezliczoną ilość ról. Syna, ucznia, szukającego… Śmierciożercy. Lecz dzisiaj przypadła mu inna, o wiele ciekawsza od pozostałych kwestia. Dzisiaj miał stać się rodziną z kobietą, którą pokochał ponad wszystko. Z kobietą, która zmieniła nie tylko kolor, ale i kształt jego duszy. Przez lata udręczona, ciemna i ponura, przy niej zajaśniała najpiękniejszym blaskiem. Czuł jak jej dobro zmienia go i formuje na nowo. Świadomość że już za kilka chwil będzie mógł nazwać ją swoją żoną, przyprawiała go o dumę i zawrót głowy.
Rozejrzał się po przybyłych na ten dzień przyjaciołach. Oprócz najbliższej rodziny swojej i Hermiony, dostrzegł w tłumie Nevillea, Hagrida, profesor McGonagall, a nawet Daphne i Terenca Higgsów. Wiedział że Astoria jest w Stanach Zjednoczonych i razem ze swoim narzeczonym z sukcesem podbija mugolski świat kina. Nagle orkiestra zaczęła grać marsz Wagnera a w nim spięły się wszystkie mięśnie. Wszyscy goście wstali i równie mocno wyczekiwali nadejścia panny młodej.
Najpierw z domu wyszła Ginny, która uśmiechając się promiennie podeszła do Harryego i złożyła na jego policzku czuły pocałunek. Zaraz po niej wyszła Luna która zajęła miejsce obok swojego męża i Pansy, która uśmiechając się w stronę Blaisea puściła mu perskie oczko i stanęła obok Daphne.
W końcu, gdy myślał że już się nie doczeka, nareszcie ją zobaczył. Szła pewnie obok swojego ojca, którego trzymała pod ramię. Pierwszą myślą jaka przebiegła mu przez głowę było to, że jest piękna. Wiedział to od lat, jednak w tym momencie była dla niego niczym uosobienie kobiecości. W jej oczach odbijał się blask słońca, a twarz delikatnie uśmiechnięta zdradzała uczucie zakłopotania i zawstydzenia. Miał ochotę się rozpłakać. Miał ochotę podbiec do niej, chwycić ją mocno w ramiona i pocałować jak jeszcze nigdy przedtem. Marsz dłużył mu się w nieskończoność i gdy w końcu stanęła obok niego, a William Granger podał mu jej dłoń, poczuł że w końcu wszystko jest na swoim miejscu.
- Jesteś boska. – szepnął jej dyskretnie do ucha i w tym samym momencie muzyka przestała grać. Nie mógł oderwać od niej oczu. Jej długie, brązowe włosy opadały na odsłonięte ramiona i jedynie kilka pasm upiętych nieco wyżej utrzymywało delikatny welon. Od razu rozpoznał diamentową klamrę jego matki, teraz wpiętą w jej włosy nad welonem. Gorset sukni, w kształcie serca, wysadzany małymi szlachetnymi kamieniami z klasą uwydatniał jej kobiece wdzięki, a rozkloszowany, kilkuwarstwowy długi dół sprawiał, iż wyglądała jak najprawdziwsza księżniczka. Dopiero słysząc głos pastora odwrócił od niej swój wzrok.
- Zebraliśmy się tutaj,  by połączyć świętym i magicznym węzłem małżeńskim tych dwoje. -  zaczął pastor, który oprócz duchowej posługi był również czarodziejem. Ceremonia trwała niespiesznie. Ogród Malfoy Manor, w którym odbywały się zaślubiny tonął w biało złotych dekoracjach. Róże Narcyzy pyszniły się w majowym słońcu a dziesiątki wstęg i kokard powiewały na lekkim wietrze. Ogromny, biały namiot pod którym młodzi mieli za chwilę złożyć sobie przysięgę stanął pośrodku ogrodu na twardym podeście, z pięknego drewna w kolorze miodu.
Nagle rozbrzmiały tak oczekiwane słowa pastora.
- Czy ty, Draconie Lucjuszu Malfoy, bierzesz tę oto kobietę za żonę? –
- Tak. – odparł pewnie Draco.
- Więc powtarzaj za mną słowa przysięgi. -
- Ja, Dracon Lucjusz Malfoy, biorę Ciebie Hermiono Jean Granger, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. – powiedział arystokrata, po czym włożył na palec dziewczyny delikatną, złotą obrączkę.
Teraz przyszła kolej Hermiony.
- Czy ty, Hermiono Jean Granger, bierzesz tego oto mężczyznę za męża? –
- Tak. – odparła spokojnie.
- A więc powtarzaj za mną. -
- Ja, Hermiona Jean Granger, biorę Ciebie Draconie Lucjuszu Malfoy, za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. – po czym tak jak on wcześniej, wsunęła na jego palec złoty krążek.
Kaznodzieja wymówił słowa trudnego zaklęcia, po czym z jego różdżki wytrysnęły złote, różowe i srebrne iskry.
- Ogłaszam was mężem i żoną. – powiedział po chwili z uśmiechem, po czym dodał. – Może pan pocałować pannę młodą. –
Draco jak gdyby tylko na to czekał. Wpił się w usta swojej  nowo poślubionej żony i od razu przyciągnął ją bliżej siebie. Hermiona nie pozostała dłużna. Zarzuciła mu ręce na ramiona i poddała się pełnemu pasji uczuciu. Rozległy się gromkie brawa, po chwili zniknął ołtarz a w jego miejsce pojawił się długi, pięknie przyozdobiony stół pary młodej. Hermiona i Draco przez kilkanaście minut przechodzili z rąk do rąk, by w końcu oficjalnie rozpocząć wesele.
Gdy orkiestra zagrała pierwsze nuty melodii, a artystka pięknym, melodyjnym głosem wraz ze swym estradowym partnerem zaczęli śpiewać słowa piosenki, Draco chwycił Hermionę i zaprowadził na środek Sali.

„Byliśmy obcymi ludźmi, rozpoczynając tę podróż
Nie śniło nam się, przez co będziemy musieli przejść.
Teraz jesteśmy tutaj, i nagle stoję
Na początku, razem z tobą
Nikt mi nie mówił, że Cię odnajdę.
Nie spodziewałem się tego, co zrobiłaś mojemu sercu
Kiedy straciłem nadzieję, byłaś tutaj by mi przypomnieć
że to jest początek.
A życie jest drogą, którą chcę podążać
Miłość jest rzeką, którą chcę płynąć
Życie jest drogą, teraz i na zawsze
Cudowną podróżą
Będę tam, kiedy świat przestanie się kręcić
Będę tam, kiedy rozpęta się burza
Na końcu, chcę stać
Na początku, razem z tobą

Byliśmy obcymi ludźmi, w tej szalonej przygodzie
Nigdy nie śniliśmy, jak nasze marzenia mogą się spełnić
Teraz stoimy tutaj, nie obawiając się przyszłości
Na początku, razem z tobą

I życie jest drogą, którą chcę podążać
Miłość jest rzeką, którą chcę płynąć
Życie jest drogą, teraz i na zawsze
Cudowną podróżą
Będę tam, kiedy świat przestanie się kręcić
Będę tam, kiedy rozpęta się burza
Na końcu, chcę stać
Na początku, razem z tobą

Wiedziałem, że gdzieś jest ktoś
Tak jak ja, samotny w ciemności
Teraz wiem, że mój sen będzie trwał.
Czekałem tak długo
Już nic nas nie rozdzieli.

I życie jest drogą, którą chcę podążać
Miłość jest rzeką, którą chcę płynąć
Życie jest drogą, teraz i na zawsze
Cudowną podróżą
Będę tam, kiedy świat przestanie się kręcić
Będę tam, kiedy rozpęta się burza
Na końcu, chcę stać
Na początku, razem z tobą…”*

Wirowali w rytm muzyki obejmując się delikatnie. Zachodzące promienie słońca zastąpił blask magicznych lampionów. Iskrzące się w ich świetle diamentowe ozdoby stwarzały niezwykłe złudzenie spadających na ziemię gwiazd. Jeszcze nigdy nie czuli się tak szczęśliwi. Otoczeni przyjaciółmi i kochającą rodziną jedyne o czym mogli myśleć to o sobie nawzajem. Ból i cierpienie poszło w niepamięć, już nigdy nie dadzą mu wygrać. Teraz, silni swoim uczuciem które wypełniało każdy zakamarek ich ciała, wiedzieli że razem pokonają wszystko.
- Czy jest pani szczęśliwa, pani Malfoy? – zapytał szeptem Draco gdy reszta gości dołączyła się do tańca. Na policzkach Hermiony zalśniły dwie, małe łzy wzruszenia które arystokrata starł pocałunkami.
- Jestem najszczęśliwsza na świecie. – odparła Hermiona. – A ty, mój mężu? – zapytała choć poczuła że jeszcze minie trochę czasu zanim się do tego wszystkiego przyzwyczai. Dracona przeszedł przyjemny dreszcz. 
- Jedynie twoje szczęście może się dzisiaj równać z moim. – odparł i znów ją pocałował. Nagle poczuł że ktoś ich zatrzymuje.
- No dobra, dobra, starczy tych publicznych obmacywań, ja też chcę zatańczyć z nową panią Malfoy. – zarechotał Blaise po czym bezceremonialnie odsunął Dracona i nie robiąc sobie nic z ogólnego chichotu gości, porwał Gryfonkę do tańca.
Wieczór którego oboje tak się obawiali mijał wesoło i spokojnie. Wielki, kilkupiętrowy tort cały przyozdobiony w lukrowe róże i lilie zanim został podzielony, najpierw przeszedł prawdziwą sesję fotograficzną w wykonaniu Luny Weasley. Gdy Pansy złapała rzucany przez Hermionę welon pierwszy raz w życiu zaczerwieniła się po same uszy, podwiązkę złapał Cormac McLaggen i Draco poważnie zaczął się zastanawiać czy zaproszenie go na ślub było dobrym pomysłem.  Gdy podczas kolejnego tańca rozemocjonowany Blaise powiadomił Dracona i Hermionę o tym, że przed chwilą oświadczył się Pansy a ona powiedziała tak, młoda para zarządziła specjalny taniec dla narzeczonych. Wszyscy wypili zdrowie świeżo zaręczonej pary i przyozdobiona w welon Hermiony Pansy zgrabnie poruszała się w ramionach Zabiniego.
Było już mocno po pierwszej w nocy gdy oboje wymknęli się na chwilę z namiotu. Lucjusz co chwilę wraz z panem Grangerem opijali zdrowie swoich pociech więc już mocno nawaleni zaczęli śpiewać pijackie piosenki. Lucjusz magiczne, William mugolskie, więc oboje wyli bez ładu i składu. Za to Narcyza, Jean i babcia Hermiony Rosie miały przy tym niesamowicie dużo śmiechu.
Noc była ciepła i jasna, gdyż na niebie mocno świecił księżyc. Hermiona przystanęła przy jednym z cedrów i spojrzała na srebrny glob. Poczuła jak ramiona Dracona obejmują ją czule. Chłopak oparł brodę o jej ramię i szepnął.
- Kocham cię. –
Hermiona odwróciła się w jego stronę więc Ślizgon wyprostował się przenosząc ręce na jej talię. Gryfonka objęła jego twarz i patrząc mu prosto w oczy odparła.
- Również cię kocham, Draconie Malfoy i cieszę się że będę mogła spędzić z tobą każdy dzień mojego życia. – po czym złożyła na jego ustach gorący pocałunek. Objął ją mocniej a ona zarzuciła mu ręce na szyję. W oddali słychać było dźwięki wciąż grającej orkiestry i bawiących się gości. Trwali tak pośród ciepłej, jasnej nocy czując jak przepełnia ich miłość i wierząc że przyjdzie im jej doświadczyć jeszcze o wiele, wiele więcej.

-----------------------------------------------------------------

Śmiech wypełniał cały ogród. Dwójka małych, przepełnionych energią brzdąców właśnie zaczęła swoją pierwszą naukę latania na dziecięcej miotle. Obie babcie i dziadkowie głośno kibicowali swoim wnukom, nie mniej mocno jak prababcia.
- Scorpius, Rose, skupcie się. – zarządził z powagą ojciec. – Wiecie już jak przywołać miotłę, teraz pora na coś trudniejszego. – powiedział i wsiadł na swojego Meteora 3000 który miał już swoje lata, lecz wciąż potrafił zadziwić szybkością.
- Tylko nie strofuj ich za bardzo. – uśmiechnęła się do niego czule żona. W ręku trzymała swoją miotłę,  Nimbusa 2001, zrobioną lata temu na specjalne zamówienie przez jej męża.  – Pamiętaj że oni mają dopiero po sześć lat. – dodała przyciszonym tonem i spojrzała na dwójkę bliźniaków. Chłopiec z jasnymi, prawie platynowymi włosami i brązowymi oczami jak jego matka właśnie przywoływał do swojej małej rączki miniaturowej wielkości magiczną miotłę. Za to dziewczynka o kasztanowych, długich włosach i stalowo szarych oczach już dosiadała swoją miotełkę.
Hermiona i Draco spojrzeli na swoje ukochane dzieci. Dzień ich narodzin był dla nich najpiękniejszym momentem w ich życiu. Zgadzali się, że miłość którą poczuli gdy na świat przyszedł ich syn i córka była najpotężniejszą siłą. Chwycili się za ręce. Każdego dnia, gdy patrzyli jak owoce ich miłości pną się w górę ciekawe magicznego i mugolskiego świata, wiedzieli że to co było w ich życiu złe lub trudne, było niczym i przeszliby dla nich przez to wszystko jeszcze raz.
- Gotowi? – zapytał Draco i przyjął pozycję. Hermiona po chwili zrobiła to samo. – Ja i mama będziemy was asekurować. – dodał i lekko uniósł się w górę.
Kilka minut później cała magiczna rodzina unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią.

Życie jest rzeką która cię prowadzi. Życie jest miłością która daje ci siłę. Miłość jest niespokojnym snem i ukojeniem w cierpieniu. Jest niewiadomą i oczywistą odpowiedzią.

Miłość jest.


KONIEC.


*Anastacia – „At the beginning”

poniedziałek, 19 marca 2018

Rozdział 15.


Witam w piętnastym, ostatnim rozdziale! Do końca został jedynie epilog, który ukaże się niebawem. Dziękuję wszystkim, którzy polubili to opowiadanie za cierpliwość, komentarze i duchowe wsparcie dla mnie, jako twórcy. Miłej lektury!
 *~~~~~~*~~~~~~*
„Jestem tym, kim jestem, dzięki Tobie. Jesteś każdą myślą, każdą nadzieją, każdym moim marzeniem, i nieważne, co przyniesie nam przyszłość: każdy wspólnie spędzony dzień to najwspanialszy dzień mego życia. Zawsze będę należał wyłącznie do Ciebie.” – Nicholas Sparks.

*

Suche, czerwcowe powietrze wdzierało się przez uchylone, witrażowe okna. Wysoko na niebie księżyc w pełni rozświetlał zamek i błonia niczym ogromna, srebrna pochodnia. Gdy wróciła do Pokoju  Wspólnego Prefektów Naczelnych nikogo w nim nie zastała, nawet Krzywołapa. Spojrzała na mały skrawek pergaminu leżącego na stole i wzięła go do ręki. Na białym papierze widniało tylko kilka słów: „Czekam przy zagrodzie”. Domyślenie się o co chodzi zajęło jej tylko chwilę. Uśmiechnęła się do siebie i kilka minut później wyszła z dormitorium.
~
Stał cierpliwie i wpatrywał się w ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Wspaniały hipogryf, stworzenie będące w połowie koniem a w połowie ogromnym orłem, przechadzało się spokojnie po miękkiej trawie, od czasu do czasu spoglądając w stronę jasnowłosego chłopaka.
- Jestem pewny że wiesz, o co chcę cię dzisiaj prosić. – szepnął Malfoy a w jego jasnych kosmykach odbiły się refleksy księżycowego światła.
- Och, wie o tym doskonale. –
Chłopak odwrócił się słysząc ukochany głos. Gryfonka bezszelestnie podeszła do niego na odległość dwóch metrów i z promiennym uśmiechem wpatrywała się w jego zaskoczoną twarz. Był przekonany że użyła zaklęcia wyciszającego, by nie mógł usłyszeć jej kroków.
- Lubisz się tak zakradać, Granger? – zażartował i podszedł do dziewczyny.
- Odkąd pamiętam, Malfoy. – odparła i pocałowała go czule gdy się nad nią pochylił.
Draco chwycił Hermionę za rękę i podprowadził do zagrody.  Gdy weszli do środka stanęli zaraz za barierką i ukłonili się nisko hipogryfowi, który do nich podszedł.
- Przeczuwałam, że będziesz chciał to zrobić. – powiedziała spokojnie Hermiona głaszcząc Hardodzioba po szyi. – To ostatnia okazja. – dodała nieco smutno i poczuła jak ręce Dracona oplatają jej talię.
- Dlatego chciałem dzisiaj być tutaj z tobą. – odparł i odwrócił ją w swoją stronę. – To przedostatnia noc w Hogwarcie, chciałbym… Chciałbym ją dobrze zapamiętać… - dodał i westchnął. –
Nic nie odpowiedziała, dobrze wiedziała jakie uczucia się w nim gromadzą gdyż czuła dokładnie to samo. Strach i niepewność o jutro. Ból i cierpienie na myśl o zbliżającym się rozstaniu.
Mimo iż Teodor Nott został ujęty i osadzony w Azkabanie a ojciec Dracona uniewinniony, ich przyszłość  nie była pewna. Lucjusz Malfoy wciąż przebywał w Szpitalu Świętego Munga a Narcyza skupiona na mężu nie podejmowała prób rozmowy o ślubie Dracona i Astorii. Hermiona podejrzewała że Narcyza mimo wszystko nie zmieniła zdana, a sam Lucjusz z pewnością poprze żonę w planach dotyczących ich jedynego syna. W końcu w oczach jego rodziców ona wciąż była zwykłą, nic nie znaczącą szlamą.
Wzięła głęboki wdech. Nie będzie o tym myśleć, nie dzisiaj. Podała Draconowi rękę i usiadła przed nim na Hardodziobie. Uwielbiała czuć pod palcami delikatne pióra magicznego zwierzęcia. Błyszczały niczym srebrny pył i były przy tym delikatne jak puch. Draco chwycił za cienką linę która imitowała lejce i nie musząc nic robić, szepnął jedynie „biegnij”, po czym hipogryf zerwał się do galopu. Po chwili szybkiego biegu rozłożył olbrzymie, srebrne skrzydła i uniósł się w powietrzu.
Znów to poczuli. Wolność jaką dawało im unoszenie się w powietrzu. Ciepły wiatr rozwiewał im włosy i przyjemnie lizał policzki. Tafla jeziora odbijała blask księżyca a panująca dookoła cisza koiła zmysły. Hipogryf leciał spokojnie i równo, jak gdyby wiedział że dzisiejszego wieczoru nigdzie nie musi się śpieszyć, nic nie musi udowadniać, jedynie lecieć przed siebie, aż po horyzont. Arystokrata objął ramionami Gryfonkę i przybliżył usta do jej policzka. Pachniała latem, ciepłym powietrzem i słoneczną łąką. Jej brązowe, długie włosy powiewały niczym ciemny welon.  Chciał zatrzymać tę chwilę na zawsze. Sprawić by nie było jutra i zakończenia szkoły. Objął ją mocniej i wtulił twarz w jej ramię. Po chwili poczuł jak dziewczyna odwraca się w jego stronę.
- Pomóż mi. – powiedziała i ku przerażeniu Ślizgona zaczęła się podnosić na wciąż lecącym zwierzęciu. Draco mocno chwycił ją za biodra i pomógł okręcić się w miejscu. Teraz siedziała odwrócona twarzą w jego stronę. Uśmiechnęła się szeroko i chwyciła jego twarz w swoje dłonie. – Chcę na ciebie patrzeć. – „póki jeszcze mogę” dodała w myślach i znów go pocałowała.
Unosili się w powietrzu na pięknym hipogryfie trzymając się mocno i całując namiętnie wiedząc, że nie tylko lot, ale i ich czas zbliża się ku końcowi. Jeszcze tylko jeden raz, jeszcze tylko jedna chwila dzieliła ich od bolesnego rozstania. A przecież tak się starali, tak mocno, ze wszystkich sił próbowali nie zadawać sobie ran. Przez te wszystkie lata ranili się wzajemnie karmieni bezsensowną nienawiścią a teraz, gdy znaleźli miłość muszą się z nią pożegnać. Niezwykła podróż zbliżała się do końca, jednak oni wiedzieli że nigdy nie zapomną tego, co między nimi było i na zawsze już pozostanie. Uczucie które się pojawiło wypaliło w ich sercach znamię które już zawsze będzie dawało o sobie znać. Nigdy nie zapomną tego niezwykłego roku. 
Tej pierwszej chwili gdy podczas letniej odbudowy Hogwartu pewna uparta Gryfonka podeszła do samotnego Ślizgona i zaproponowała mu wspólny posiłek, tych nocnych patrolów, rozmów przy kominku, nauki latania, kłótni i pierwszego pocałunku. Chwil radości i smutku, łez i śmiechu które od roku dzielili na dwoje. Tej nocy po Bożonarodzeniowym Balu i wszystkich innych podczas których stawali się jednym. „Nigdy nie zapomnę”, obiecał sobie w duchu, „Twojego świata który mi pokazałaś”.
Jednak gdzieś, w głębi jego duszy czuł że będzie musiał walczyć o to, by nie zapomnieć. Bał się że życie jakie szykują dla niego rodzice skutecznie zatrze wspomnienia o niej i tym wszystkim czego się dzięki jej dobroci nauczył. Szara codzienność powoli lecz skutecznie, dzień po dniu, znów będzie go pchać w szpony cynizmu, oziębłości i wyrachowania. Na samą myśl zaciskał ręce ze złości. Bezsilność doprowadzała go do szału, zaczynał się zatracać w beznadziei lecz nie teraz. Teraz był z nią. Wciąż był z nią… Trzymał ją mocno i czuł jak miękkie i słodkie są jej malinowe, pełne wargi. Przycisnął ją mocniej. Chciał zapamiętać każdy fragment jej ciała, zapach i kolor włosów w blasku nocy. Nigdy nie da jej odejść. Choćby dzielił ich od siebie cały świat, ona zawsze pozostanie w jego pamięci. I choćby tylko w swojej głowie, zbuduje tam dla nich bezpieczny dom.

*

Wielka Sala pękała w szwach. Zniknęły stoły i wielkie ławy, za to pojawiły się wygodne krzesła na których  zasiadały setki uczniów, którzy skończywszy uroczysty obiad czekali z niecierpliwością na spektakl w wykonaniu siódmych klas. Nauczyciele usiedli z przodu, tak jak i niektórzy rodzice którzy przybyli do szkoły specjalnie na tę okazję. W miejscu gdzie wcześniej znajdował się stół nauczycielski, teraz pyszniła się wielka scena schowana za ciężką, czerwoną kurtyną. Po prawej i lewej stronie podestu sceny ustawił się ubrany w białe szaty chór profesora Flitwicka z Cho Chang na czele, która trzymając w rękach skrzypce pomachała swojej matce na powitanie. Wszyscy czekali aż rozpocznie się sztuka.

~

W międzyczasie w garderobie, która teraz mieściła się w pokoju obok stołu nauczycielskiego Hermiona Granger czuła że jeszcze nigdy, w całym swoim życiu się tak nie denerwowała. Gdy Ginny uwijała się wokół i robiła z niej najprawdziwszą Julię, ona z całych sił próbowała opanować drżenie rąk. Bała się spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, gdyż nie była pewna co w nim ujrzy. Widziała już wcześniej piękne suknie które jej przyjaciółka wraz z Luną Lovegood i Hanną Abbott praktycznie przez cały rok szyły na to przedstawienie, jednak nie miała pewności czy jej osoba pasuje do tak pięknych strojów. Fakt że Astoria praktycznie w ostatnim momencie wycofała się z roli Julii nie zmartwił jej aż nadto, jednak teraz miała ochotę udusić Ślizgonkę gołymi rękami.
- Hermiono nie denerwuj się tak. – powiedziała Ginny i uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. – Znasz tę rolę na pamięć, wszystko ci się uda, zobaczysz. –
- Dzięki Gin. – odparła szatynka i wzięła głębszy wdech. Usłyszała śmiech chłopaków z męskiej części garderoby i nieco się rozluźniła. Przecież nie musi być idealnie. Skoro oni traktują to jak dobrą zabawę, to na Merlina, ona choć raz też coś tak potraktuje. Włożyła w to dużo pracy, jednak wiedziała że nie jest to Teatr Narodowy a jedynie Hogwarcka Wielka Sala. Fakt ten i głośny śmiech zza kotary skutecznie przegoniły jej zdenerwowanie. Spojrzała na siedzące obok koleżanki. Daphne grającą matkę Romea, Pansy grającą matkę Julii, Padmę Patil jako Martę, opiekunkę Julii i Parvati jako narratorkę. Tak jak ona były już prawie gotowe. Chwila rozpoczęcia sztuki już prawie wybiła więc zza kotary wyszli mężczyźni. Harry jako Tybalt, krewny Julii, Ernie Mcmillan jako ojciec Julii, Ron jako Parys, narzeczony Julii, Neville wcielający się w rolę ojca Laurentego, Blaise Zabini jako Merkucjo przyjaciel Romea, oraz Terence Higgs jako Benvolio kuzyn głównego bohatera. Po chwili pokazał się również Michael Corner jako ojciec Romea i Cormac McLaggen jako Escalus, książę panujący w Weronie.
Hermiona wstała i z zapartym tchem patrzyła jak zza kotary wyłania się Draco, tego dnia będący Romeem. Przecisnęła się przez tłum uczniów oraz szóstoroczniaków którzy grali czy to gości na balu czy to zwykły, sztuczny tłum podczas scen na mieście. Stanęła naprzeciwko blondyna i poczuła jak serce bije jej mocniej. Ubrany był w lekką, złotą zbroję gdzieniegdzie muśniętą srebrnym ornamentem. Jego jasne, półdługie kosmyki zaczesane były do tyłu a lewą rękę zaciskał na rękojeści miecza będącego atrapą miecza Godryka Gryffindora. Wpadła na ten pomysł kilka dni przed zakończeniem szkoły. Niech Romeo dzierży miecz Godryka, niech dzierży go Draco. Chce by wszyscy to widzieli, może dzięki temu zrozumieją przesłanie jakie chce im przekazać. Miała stworzyć sztukę Romea i Julii bazując na Szekspirze, więc by jej magiczni przyjaciele zrozumieli treść tej historii, postanowiła co nieco pozmieniać. Uśmiechnęła się do chłopaka i odkryła że w takim wydaniu wydaje się być jeszcze wyższy niż zazwyczaj.
- Pięknie wyglądasz. – powiedział po chwili. – Ta suknia jest wspaniała. –
- Dziękuję, to dzieło Ginny, Luny i Hanny. – odparła Gryfonka i jeszcze raz przyjrzała się swojemu kostiumowi. Jej długa, biało złota suknia ciągnęła się aż do ziemi. Rękawy również były długie i rozkloszowane na końcach. Ginny rozpuściła jej gładkie włosy i jedynie dwa, niewielkie pasma po bokach zaplotła i związała ze sobą z tyłu. Na nogach miała wygodne, złote baleriny na niskim obcasie a delikatny makijaż dopełniał całości. Hermiona od razu zauważyła że pasuje strojem do Dracona.
Korzystając z chwili zamieszania arystokrata pocałował dziewczynę przelotnie.
- To był pocałunek Dracona, od teraz będzie całował cię Romeo. – uśmiechnął się łobuzersko i odszedł w kierunku Blaisea, który poprawiał swoją granatową zbroję.
Mimo iż dookoła panowała wrzawa i poruszenie poprzedzające rozpoczęcie spektaklu, w jej głowie zapanowała cisza. Możliwe, że któryś pocałunek na scenie będzie ich ostatnim. Nie chciała zakończyć tego jako Julia, dramatyczna bohaterka która wybiera śmierć gdy pojawiają się problemy, zakończy to jako Hermiona Granger i chociaż na scenie wbije sobie sztuczny sztylet w serce, jej prawdziwe zostanie nienaruszone, a wraz z nim wspomnienie Dracona. Wiedziała że nawet jeśli to ich ostatnie wspólne chwile, dla niej on zawsze będzie obok. Zmieniła go, ale nawet się nie spostrzegła kiedy on zmienił i ją. Przez tyle lat miotała się między jednym światem a drugim. Jako dziewczyna, kobieta, czarownica, szlama, przyjaciółka, córka, wnuczka… którą rolę przyjdzie jej odegrać gdy opuści mury Hogwartu? Jak zniesie ból który już zaczął kiełkować w jej sercu? Cóż..  Pomyśli o tym jutro, bo przecież dzisiaj, dzisiaj jest Julią.

*

Gdy olbrzymie okna Wielkiej Sali zostały zasłonięte ciemnymi kotarami a jasne światło magicznych reflektorów padło na scenę, zapadła idealna cisza. Czerwona kotara rozsunęła się lekko na boki, tak by mogła przejść jedna osoba i w tym samym momencie przed widownią stanęła Parvati Patil, ubrana w jasnoniebieską, średniowieczną suknię. Chór Profesora Flitwicka zaczął nucić cichą, smutną melodię gdy Parvati rozpoczęła swój monolog.
- Oni się jeszcze nie poznali, a już są straceni . Jeszcze ręka nie zna tamtej ręki dotyku, a już wszystko przegrane jest i wypełnione, bo gdzieś już się rozstają i grób się otwiera a czas ostrzem jedno ciało dzieli od drugiego . Oni się  jeszcze nie poznali a przecież każdy nasłuchuje kroków co przyjdą i słów wymówionych którymi tętni przestrzeń zamilkła . I tak za niewidoczną szybą trwając skroń przy skroni skazują się nawzajem…* Dwa rody, jednako wspaniałe i sławne w mieście Weronie mają swą potęgę. Syna i córkę których przetną miłości i nienawiści wstęgę. Podczas tej podróży sami więc oceńcie, miłość czy nienawiść, co wygrywać będzie? –
Parvati poważnym wzrokiem omiotła publiczność po czym płynnym ruchem zniknęła za kotarą. Po chwili czerwony materiał uniósł się całkowicie odsłaniając pierwszą scenę, przedstawiającą uliczną kłótnię między Tybaltem, Parysem, Merkucjem i Benvoliem, pochodzącymi z dwóch wrogich sobie rodów. Uczniowie przyglądali się jak Harry, Ron, Blaise i Terence wcieleni w swoje role niczym Gryffindor i Slytherin skaczą sobie do gardeł. Mogli wyglądać i mówić inaczej, mogli nazywać siebie Capuleti i Monteki, jednak wszyscy na sali czuli, jaki naprawdę wydźwięk ma ta sztuka. Panowała idealna cisza, gdy rozpoczęła się scena balu, a wśród tańczących ludzi znalazł się Romeo w lśniącej, złotej zbroi. Na widok miecza wielu wstrzymało oddech. Julia stojąc samotnie dostrzegła jak nieznany  rycerz zmierza w jej kierunku. Teraz byli tylko oni. Dwoje nieznanych sobie ludzi, którzy znaleźli się na tym balu by sprawić radość lub przykrość innym.
- Dlaczego tak piękna niewiasta nie tańczy? - zapytał Romeo wciąż patrząc w tłum. - Jaka to szkoda, że tak wspaniały diament nie ma szansy dzisiaj rozbłysnąć. -
Julia uśmiechnęła się blado i odpowiedziała nieznajomemu niespiesznie.
- Wiele diamentów jest dziś na tej sali i wszystkie błyszczą najpiękniej. - dodała.
- Lecz jestem pewien że jeden przyćmiłby je wszystkie. - spojrzał z delikatnym uśmiechem na dziewczynę i wyciągnął ku niej swą dłoń. - Czy pozwolisz? - zapytał.
Po chwilowym wahaniu Julia podała rękę kompanowi i objęta przez niego w pasie pozwoliła się prowadzić w rytm spokojnej, nastrojowej muzyki. Jej biało złota suknia odbijała światło i iskrzyła się niczym miliony małych gwiazd. Trzymał ją mocno i patrzył w oczy które zachłannie wodziły po jego twarzy. Jakby to naprawdę miał być ich ostatni taniec. Po chwili Romeo i Julia przestali wirować i niezauważenie wymknęli się do ogrodu. Usiedli na jednej z ławek stojącej między krzewami róż.
- Piękna noc. - zauważył Romeo. - Lecz przy twej urodzie mógłbym zwać ją brzydką. - dodał.
Julia zachichotała.
- Wszystkie panny raczysz tak pięknymi słowy? -
- Co do jednej! - zażartował. Julia na chwilę zamilkła po czym zaśmiała się w głos.
- Twoja szczerość Panie mnie zdumiewa. - spojrzała na księżyc i po chwili dodała przyciszonym głosem. - Pełnia. -
- Jak co miesiąc. - dodał Romeo również spoglądając na srebrny glob.
- Zmienny niczym uczucie. - powiedziała dziewczyna.
- To znaczy? -
- Uczucie męża do niewiasty niczym ta kula jest zmienne. Raz pełne, gorące i żywe, po chwili zaś cienkie i nikłe niczym sierp księżyca. -
- Muszę się z tym nie zgodzić. Ja kochać potrafię! -
- Nie przeczę. - uśmiechnęła się Julia. - Tylko na jak długo? -
Romeo uśmiechnął się lekko.
- Jak masz na imię? -
- Czy to ważne? - zapytała Julia przenosząc na niego swój wzrok.
Po chwili milczenia Romeo odpowiedział.
- Nie. -
Nagle rozległ się miły i melodyjny głos Parvati Patil.
"Siedzieli tak w blasku księżyca i rozmawiali poznając się wzajemnie, aż w końcu bal zbliżał się ku końcowi. Godzina rozstania wybiła zbyt szybko i wciąż tylko jedno pytanie zostało bez odpowiedzi. Jak brzmi twoje imię?"
- Powiedz mi proszę. - odezwał się Romeo gdy ucichł głos narratora.
- A czy ty zdradzisz mi swoje? – zapytała.
Chłopak potwierdzająco kiwnął głową.
- Więc zdradź mi je pierwszy. - nalegała.
- Romeo Monteki. - odpowiedział.
Twarz dziewczyny natychmiast stężała. Wstała i odsunęła się od niego kilka kroków.
- Nie, nie.. - szeptała.
Zaskoczony chłopak również uniósł się z miejsca i powoli kroczył za dziewczyną.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic. Iść już muszę, zaraz Marta szukać mnie zacznie. - powiedziała Julia a w oczach stanęły jej łzy.
- Marta? -
- Mamka moja najdroższa. -
- Rozumiem, powiedz jednak co się stało. - nalegał chłopak wyciągając ku dziewczynie swą dłoń.
- Przekleństwo. - powiedziała dziewczyna łamiącym się głosem. - Prawdziwe przekleństwo iż tak dobrym kompanem dzisiejszego wieczoru okazał się Romeo Monteki!
- Dlaczego? -
- Gdyż ja... Julia Capuleti mam na imię, a tyś mój największy wróg! - dodała z bólem. - Lecz dzisiaj w tobie wroga dostrzec nie umiałam. Za to innym uczuciem zaczęłam cię darzyć... Tak różny od tych co wcześniej poznałam i co ojciec mój drogi na męża mi daje.. Odejdź i więcej nie wracaj, bo cię zabiją lub do lochów wtrącą. -
Romeo podszedł do dziewczyny i chwycił ją pod brodę tak by spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie straszne mi ni lochy ni śmierć. A imię twoje, o Julio, najdroższym mi będzie. - po czym złożył na ustach dziewczyny delikatny, lecz pełen pasji pocałunek. - Wieczorem przyjdę, wypatruj mnie miła. – po czym odszedł szybkim krokiem znikając za krzakami róż.
- Julio!- zawołał nagle ojciec który w końcu dopatrzył się córki. Ciągnąc za sobą Parysa uśmiechnięty od ucha do ucha stanął obok dziewczyny.
- Córko ma najdroższa, wiem  że piękno ogrodu w tak wspaniałą noc zachwyca, jednak nie zapominaj o obowiązkach. – pogroził jej palcem i wskazał na stojącego obok chłopaka. – Parys czeka aż uraczysz go tańcem. –
Chłopak w bordowej zbroi  ukłonił się nisko i chwycił nieśmiało dłoń Julii. Dziewczyna odchodząc ostatni raz spojrzała za siebie.

~

Stała na balkonie patrząc jak goście jeden po drugim opuszczają pałac. Gdy w końcu wszystko ucichło pozwoliła sobie na kilka łez. Podczas balu ojciec powiadomił ją że Parys jej narzeczonym od teraz będzie. Do ślubu niech się szykuje i suknie wybiera, gdyż młodość ma to do siebie że trwa nazbyt krótko.  – grzmiał narrator w tle. – Romeo... Przeklęty niech będzie ród Montekich! Wstała i już miała zejść z balkonu gdy nagle usłyszała znajomy głos.
- Julio! –
Romeo wspinał się po gęstym bluszczu i z niemałym wysiłkiem wszedł na balkon. Miecz zazgrzytał o kamienną poręcz.
- Romeo? – niedowierzała Julia własnym oczom.
- Tak to ja, we własnej osobie o najjaśniejsza Pani. – zaśmiał się Romeo po czym dodał poważnie. – Obiecałem przecież że przyjdę. –
- Tak.. Wyczekiwałam cię… - odparła dziewczyna.
- Czyżby to z tej tęsknoty na twym obliczu pojawiły się łzy? – zapytał Romeo i starł z policzka dziewczyny słony płyn.
Julia spojrzała na niego po czym odwróciła się tak by nie mógł spojrzeć jej w twarz.
- Poznanie ciebie, o zacny Monteki, było niespodziewane. – zaczęła. – Mimo iż nasze rody dzielą pewne kwestie nie sposób nie przyznać, żeś jest wspaniały, jednak… jednak odejdź już proszę i nie wracaj więcej. – powiedziała na co Romeo zmarszczył brwi.
- Czymże, o wspaniała Julio Capuleti zasłużyłem sobie na to zesłanie? Uraziłem cię czymś podczas balu? -
– Nie. - odparła krótko. – Lecz odejdź już proszę. –
Romeo chwycił Julię za ramię i zmusił by ta spojrzała mu w oczy.
- Odejdę gdy powiesz dlaczego. –
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w stalowo szare oczy chłopaka po czym odparła.
- Ponieważ mój narzeczony, którego dzisiaj mój ojciec łaskaw był mi przedstawić, mógłby cię tutaj zastać, co twą rychłą śmiercią mogłoby się skończyć. –
Zapanowała cisza. Wszyscy czekali na ruch Romea. Zostanie czy odejdzie? Jasnowłosy rycerz puścił dziewczynę po czym oparł się o balkon. Spojrzał przed siebie jakby rozciągał się przed nim widok na niezliczoną ilość gwiazd.
- Przyszedłem na bal by szukać burdy.. – zaczął powoli. – Jednak coś po stokroć lepszego znalazłem… Owszem, wroga mi być powinnaś jednak podczas dzisiejszej nocy odkryłem, że ród Capuleti nie jest mi wrogiem. Nie jak memu ojcu… - dodał cicho. – Kiedy i która z gwiazd przesądziła o tym losie? Losie wrogów co za nic mają sobie braterstwo dusz? Skoro grzeszę przeciwko ojcu mając cię za najdroższą, to trudno! W grzechu przyjdzie mi dokonać żywota, ale wiedz, że nie odpuszczę… Nie po tym gdy w przejmującym chłodzie samotności dostrzegłem twe światło. – powiedział i już chciał zejść z balkonu jednak poczuł jak smukłe palce Julii zaciskają się na jego ramieniu. Odwrócił się w jej stronę i zobaczył jak po policzkach dziewczyny spływają świeże łzy.
- I tyś mi drogi, Romeo Monteki… droższy niż własne imię. –
Usta chłopaka natychmiast znalazły się na jej wargach i niczym spragniony wędrowiec spijały z nich miłość która zaczęła rodzić się w ich sercach. Lecz czym jest miłość, gdy rodziców nienawiść przepełnia?
- Romeo… - szepnęła Julia.. – Czemuż ty jesteś Romeo? Tylko twe imię jest mi wrogie, gdyż dla mnie nie Montekim jesteś, lecz ukochanym co ciemną, zimową noc w letni poranek przerobił.. – załkała. –
- Zwij mnie kochankiem skoro me imię ci wrogie, zwij mężem który każdą noc słodyczą przepełni. –
Na te słowa Julia podniosła wzrok a w jej wielkich oczach można było dojrzeć szczere zdziwienie.
- Za miesiąc od teraz, o najdroższa Julio, ślubować ci będę wieczne miłowanie. Ojciec Laurenty mym dobrym jest druhem więc na ślub z chęcią przystanie. –
- Za miesiąc od teraz.. – powtórzyła drżącym głosem… niech więc tak się stanie. – odparła i znów poczuła na swych ustach jego ciepłe wargi.

~

- Dlaczego ona?! – grzmiał Merkucjo miotając się po scenie. – Dlaczego dziewka Capuletich? Bracie! –
Romeo niespiesznie wstał i podszedł do przyjaciela. Uśmiech na jego twarzy był łagodny i przyjazny, jakby złość kompana nie była niczym strasznym.
- Od miesiąca, na kamiennym balkonie przekonuję się mocno jak w wielkiej nienawiści żyją nasze matki, o ojcach nie mówiąc… Ona… jest mi niczym przyjaciel, niczym druh najwspanialszy. Sekrety duszy mojej poznała zanim ja jeszcze mogłem je zgłębić i pokazała jak wspaniały może być ten świat... Julia jest życiem. – dodał i czekał.
Merkucjo rozluźnił się po chwili i uśmiechnął pod nosem. Westchnął głośno i położył rękę na ramieniu Romea.
- Pierwszy raz widzę w twych oczach takie oddanie… Niech i tak będzie. Julia jest życiem. -  po czym wraz z Romeem opuścili scenę.
Publiczność wciąż z pełnym skupieniem oglądała kolejne akty spektaklu i co chwilę słychać było ciche jęki zachwytu lub przejęcia, gdy klany Montekich i Capuleti co chwilę ścierały się ze sobą. Gdy nadeszła scena ślubu większość dziewczyn cicho pochlipywała nosem.
Neville, ubrany w długą, czarną togę stał na wzniesieniu pośrodku sceny. Za nim znajdował się ogromny, drewniany krzyż, który własnoręcznie wyciosał Hagrid. Był zdobiony w rzeźbione róże których płatki jak i kolce okalały całą długość krzyża. Była to misterna, wielomiesięczna praca gajowego. W tle cicho grały skrzypce gdy Romeo, ubrany w lśniącą, biało srebrną zbroję stanął przed ołtarzem.  Jednak cichy okrzyk zachwytu rozszedł się po Sali gdy na scenę wkroczyła Julia. Jej długa, biała, koronkowa suknia z rozkloszowanymi rękawami była niczym szata anioła. Wysadzana gdzieniegdzie perłami i szlachetnymi kamieniami iskrzyła się w świetle lamp. Długi, delikatny niczym skrzydła motyla welon zasłaniał twarz dziewczyny która stanęła obok ukochanego. Merkucjo i Marta zajęli miejsca świadków a muzykę zastąpiła cicha melodia śpiewana przez chór. Cho Chang zaczęła nucić.

„Wszyscy bądźmy wolni, wszyscy bądźmy wolni, by czuć się dobrze…
Bracie i siostro razem przetrwamy.
Któregoś dnia duch weźmie i pokieruje tobą.
Wiem że cierpiałaś... ale ja czekałem aby być przy tobie..
Będę tu, pomagając Ci w biedzie kiedy tylko będę potrafił.
Wszyscy bądźmy wolni , wszyscy bądźmy wolni, wszyscy bądźmy wolni,
Och wszyscy bądźmy wolni…” **

Ojciec Laurenty uśmiechnął się na widok młodych i zaczął poważnym, lecz przyjaznym tonem.
- Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny, są one na wzór prochu zatlonego co wystrzeliwszy gaśnie. Lecz miłości której gwałtowność przed ołtarz was przywiodła, do prochu porównać nie mogę. Jest niczym cud, który pośród mroków nocy wskazuje drogę…  Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje. –
Oczy Dracona spojrzały na jej pełną miłości twarz. Nie była już Julią lecz Hermioną. Spojrzała na niego zza delikatnego materiału welonu i uśmiechnęła się czule. Gdyby tylko mógł, zrobiłby to naprawdę. Choć było to tylko szkolne przedstawienie gdy wsuwał dziewczynie złoty krążek na palec lekko drżały mu ręce. Delikatnie, niczym płatki kwiatu ujął welon i podniósł go do góry. Gdy składał pocałunek na jej malinowych wargach usłyszał westchnienie dobiegające z Sali. Oboje lśnili niczym diamenty i choć kurtyna właśnie zaczęła opadać by zakończyć pierwszą część przedstawienia oni wciąż stali na środku nie przestając wymieniać pocałunków.
- Ekhm. –
Głośnie kaszlnięcie Ginny sprowadziło ich z powrotem na ziemię, odsunęli się od siebie lekko zawstydzeni.
- I jak? – zapytała Hermiona idąc do garderoby.
- Wszystko idzie świetnie.  - odparła ruda – Połowa dziewczyn ryczy już od dobrej godziny. Nie wiem jak zniosą finał. – zaśmiała się pod nosem.
Jak ja zniosę finał? Zapytała samą siebie Hermiona. Lecz zanim zdołała mocniej się w to zagłębić ruszyła kolejna część przedstawienia.
Gdy Romeo, znów w swojej pięknej złotej zbroi podczas kłótni zabił Tybalta, cała widownia aż wstrzymała oddech. Chłopak upadł na ziemię i spojrzał na swój miecz, który teraz zbroczony krwią, oczywiście sztuczną, leżał obok niego na zimnym bruku. Wyraz przerażenia nie znikał z twarzy chłopaka. Patrzył na swoje ręce i trząsł się na całym ciele. Chciał tylko obronić przyjaciela, gdyby Tybalt nie rzucił się z mieczem na Merkucja, nigdy by tego nie zrobił.
- Co ja uczyniłem.. – szeptał jak wariat. – Co ja uczyniłem… -
- Uciekaj! – wołał Merkucjo,a  Benvolio podnosił go z ziemi. – Uciekaj nim pojmać cię zdołają, gdyż z pewnością zabiją. Uciekaj!! -
Romeo niepewnie zaczął biec przed siebie i w kolejnej scenie, siedząc w piwnicy swojego domu rozpaczał w głos.
- Co ja zrobiłem, ojcze… Ojcze!!! – jego rozpacz była aż nader prawdziwa. Zalany łzami, z rozwianymi włosami kołysał się na stołku. Pan Monteki objął go czule i twardym , zdecydowanym głosem powiedział:
- Uciec ci trzeba.  Na południe, tam cię nie znajdą. Daj mi kilka tygodni, załagodzę sprawę. –
- Zabiłem człowieka.. – drżał wciąż Romeo.
- Capuleta. – odparł chłodno ojciec.

~

Gdy minął pogrzeb Tybalta rodzice Julii powiadomili swą córkę że jeszcze w tym tygodniu poślubi Parysa. Zrozpaczona Julia nie wiedząc co się dzieje z Romeem wykrzyczała rodzicom że nie poślubi ich wybranka. Dostała od męża jeden, jedyny list, z którego wylewała się rozpacz i żal. Jednak gdy ojciec cisnął nią o podłogę wrzeszcząc by nie zachowywała się jak niewdzięczna dziewka, wiedziała że już nic więcej nie ma do gadania. Zrozpaczona udała się do ojca Laurentego, który w pośpiechu podsunął Julii plan.
- Oto mikstura, która twe różowe lico na kilka godzin w marmur przemieni. Zwolni pracę serca, spłyci oddech.. W rozpaczy i żalu rodzice łkać nad twym grobem będą lecz bez obaw, nie umrzesz. Choć Bogu grzechu tego odpłacić nie zdołam, tobie moje dziecko mam wiarę, pomogę. Wyjedziesz do Romea gdy czas nocy nastanie i tam na wygnaniu razem znów będziecie, innej rady nie mam. –
Julia wzięła do ręki przeźroczystą fiolkę w której znajdował się biały płyn. Wiedziała że żoną Parysa nie zostanie nigdy, nawet gdyby naprawdę miała dzisiaj skonać.
- Wyślę list do Romea. – kontynuował ksiądz. – Niech wie o tym planie. -
Jednak Romeo gnany swym uczuciem nie wytrzymał i wcześniej do Werony wrócił. Z posłańcem się minął i gdy żałobne dzwony usłyszał nie mógł się powstrzymać i zagadnął stojących na ulicy, pogrążonych w żałobie ludzi.
Dwa słowa, Julia Capuleti.
A więc już jej nie ma? Nie, nie ona… Nie ta dzięki której mógł przetrwać to piekło. Jego noc  i dzień, ogień i woda, miłość i nienawiść, wszystko przepadło. Idąc prawie na oślep, wszedł do ciemnej uliczki gdzie szemrane typy jeszcze bardziej szemrane sprzedawały trunki.
- Śmierć mi sprzedaj. – nakazał suchym tonem i gdy chuda ręka sklepikarza podała chłopakowi fiolkę z czarnym płynem chwiejnym krokiem do Kościoła się udał.
Woń kwiatów wypełniała świątynię. Świece, niczym gwiazdy, rozświetlały ołtarz a pośrodku przejścia, niczym księżniczka leżała ta którą tak miłował. Podszedł do niej i drżącymi dłońmi dotknął zimnej skóry. Panującą ciszę rozdarł jego szloch. Płacząc w głos położył się obok i objął ją mocno, jak za dawnych dni, gdy jeszcze nienawiść nie zdołała jej zabić.
- Julio… - wyszeptał. – Moja piękna, najwspanialsza żono…  Dlaczego… - łzy kapały z jego policzków na satynowe posłanie a ręce błądziły po twarzy dziewczyny. – Taka piękna, nawet śmierć nie zdołała zabrać ci urody. – powiedział i pocałował jej delikatne usta. – Usłyszeć twój śmiech, mądrości słów kilka.. nie zostawiaj mnie, błagam.. – załkał po czym wrzasnął przez łzy. – Przeklinam was gwiazdy! Przeklinam was rody! Rody których serca nienawiści i żądzy są pełne… - po chwili wyciągnął z kieszeni fiolkę i odkorkował ją. – Życia bez ciebie życiem nie śmiem nazwać, dlatego ukochana, zaczekaj.. – znów ją pocałował i po chwili jednym haustem opróżnił całą fiolkę. – złożył na jej ustach ostatni pocałunek po czym położył się obok i cicho wyszeptał : - Miłując umieram. – fiolka wypadła mu z ręki z głośnym trzaskiem rozbiła się o kościelną podłogę.
W tym samym czasie powieki Julii lekko zadrżały, aby po chwili szeroko się otworzyć. Zdumiona dziewczyna rozejrzała się dookoła i choć nie zdziwiło ją iż leży w kaplicy, nie mogła zrozumieć dlaczego Romeo znajduje się obok. Dotknęła go delikatnie lecz ten nie poruszył się ani odrobinę.
- Romeo? – zaczęła niepewnie, lecz z każdą sekundą w jej głosie słychać było coraz większą panikę. Przecież nie miało go tutaj być, miał przeczytać list od ojca Laurentego i czekać na nią, więc co robi tutaj i dlaczego.. Nagle dostrzegła rozbitą na podłodze fiolkę i zamarła.
- Romeo.. – załkała, lecz po chwili jej szloch przerodził się w płacz. – Wszystko sam wypiłeś, nic nie zostawiwszy dla mnie? Jak mogłeś?! – zawołała lecz przysunęła się bliżej i wtuliła się w jego twarz. Kasztanowe włosy kontrastowały z platynowym blondem niczym dzień z nocą. Jej szloch wdzierał się widzom do uszu, lecz i ból, który malował się na twarzy dziewczyny nie był im obojętny. Panowała absolutna cisza, nie grała żadna muzyka, nikt nic nie mówił, jedynie cierpienie bohaterów wypełniało Wielką Salę.
Zrozpaczona Julia zauważyła że oprócz miecza, po drugiej stronie zbroi jej martwy mąż ma przytwierdzony krótki sztylet. Drżącą ręką sięgnęła po broń i spojrzała na swojego ukochanego.
- Znów cię zobaczę. – powiedziała i pocałowała go w usta. – Bez nienawiści, bólu, cierpienia. Bez naszych rodzin i ich ciągłych waśni… Znów cię zobaczę… - po czym wbiła sztylet prosto w swoje serce.
Wydała zduszony krzyk po czym opadła na ciało Romea. Cichy płacz kilku uczennic rozszedł się po Sali. Kilka chwil później do świątyni weszli rodzice martwych małżonków i gdy zobaczyli co się wydarzyło upadli na podłogę z głośnym jękiem i szlochem. Za nimi wkroczyli członkowie ich rodzin oraz ojciec Laurenty wraz z księciem Escalusem. Pani Capuleti i Monteki padły sobie w ramiona i razem opłakiwały swoje zmarłe pociechy. Głowy rodów wyraziły skruchę. Na końcu, niczym zjawa, pojawiła się Parvati Patil by wygłosić ostatni monolog.
- Świt zgody wstaje dzisiaj nad Weroną, choć miłość za karę zabiła im dzieci. Dwójka kochanków z tych zwaśnionych rodzin, sprawi iż w mieście nowy dzień zaświeci. Czy nienawiść wszelka widząc rodzin łkanie na nowo podniesie swe szpony zachłanne? Czy może, szanując tych dwójki oddanie wleje miłość w serca tych dwóch rodów marne? Jedno jest pewne, nienawiść zabija, a miłość tak piękna może wszystko zjednać. Tych dwóch godzin wnioski wyciągnijcie sami, co się tyczy mnie… mi już czas się żegnać. – powiedziała po czym zniknęła za kurtyną która opadła ciężko.
Po chwili ciszy w Wielkiej Sali wybuchła prawdziwa burza oklasków. Kilkoro uczniów zaczęło gwizdać i głośno wołać brawo. Ciemne zasłony zniknęły, więc słońce popołudnia znów wypełniło całą salę.
Hermiona uśmiechnęła się do leżącego pod nią Dracona. Dali radę. Była niesamowicie dumna ze wszystkich, jednak gra aktorska Śliozgona zaskoczyła ją samą. Podała mu dłoń i wraz z innymi wyszła przed kurtynę by ukłonić się nisko przed publicznością. Wyłowiła w tłumie swoją babcię i matkę Dracona. Obie klaskały i uśmiechały się szeroko. Gryfonka pierwszy raz widziała takie emocje na twarzy pani Malfoy. Wszyscy jeszcze raz się ukłonili po czym zniknęli za kotarą by przebrać się w swoje zwykłe, szkolne mundurki, po czym wrócili na Salę. Minerva McGonagall weszła na scenę i gdy ustały ostatnie szepty powiedziała.
- Ostatni rok nauki w Hogwarcie, dla was, siódme klasy, właśnie dobiegł końca. Był to niezwykły, pełen wydarzeń rok, który wielu z was nauczył czegoś nowego. Dla mnie był on niczym Feniks który spopielony za każdym razem rodzi się na nowo.  Zawarte w tym roku przyjaźnie, zdobyta wiedza i masa doświadczeń, przybliżyły was do dorosłości, która mam nadzieję, będzie nową, jeszcze wspanialszą nauką i przygodą. – powiedziała a głos lekko jej zadrżał. – Zaśpiewajmy proszę Hymn Hogwartu, ostatni raz, dla naszych wspaniałych, siódmych klas. –
Wszyscy wstali i jak jeden mąż zaczęli nucić szkolny hymn który sam w sobie był  niezwykle magiczny i nietuzinkowy. Oczywiście każdy zaczął śpiewać na własną melodię więc hymn rozciągnął się na dobrych kilka minut.

Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!

Draco stojąc obok matki zaczął rozglądać się po Wielkiej Sali i kiwnął przyjaźnie w stronę babci Hermiony, która czule obejmowała wnuczkę w pasie. Nagle coś przykuło jego uwagę. Jasnowłosy mężczyzna na wózku właśnie opuszczał Salę korzystając z chwili nieuwagi uczniów. Draco szepnął do Narcyzy że zaraz wraca i przecisnął się przez wciąż śpiewający tłum. Mężczyzna był już na dziedzińcu przed szkołą gdy usłyszał wołający go głos.
- Ojcze! –
Lucjusz spojrzał za siebie a towarzyszący mu Auror zapytał czy ma mu pomóc.
- Nie, proszę dać nam chwilę. – poprosił arystokrata po czym obrócił wózek w miejscu.
Draco podszedł do ojca i poczuł dziwne ukłucie w sercu na jego widok.
- Wypuścili cię ze szpitala? – zapytał blondyn.
- Tak, tylko ten jeden raz. Anthony.. – Lucjusz wskazał na stojącego kilka metrów dalej Aurora. – Pomagał mi wjechać tym ustrojstwem po schodach.  Niestety, o własnych siłach nie mogę jeszcze chodzić. – dodał i poklepał ramę wózka. – Byłeś dzisiaj.. naprawdę świetny Draco… - dodał po chwili i spojrzał w twarz swego syna. –
- Dziękuję. – odparł chłopak. Walczyły w nim sprzeczne emocje. Widząc ojca w takim stanie nie chciał zaczynać rozmowy która mogłaby wyprowadzić go z równowagi i doprowadzić do pogorszenia jego zdrowia, jednak wiedział że jeśli teraz tego nie powie, może już nie mieć do tego okazji. – Ojcze ja.. – zaczął lecz w tej samej chwili w słowo wszedł mu Lucjusz.
- Panna Granger była równie niesamowita. Oboje macie talent do aktorstwa. Nie uważam żeby było to zbytnio dochodowe zajęcie, ale z pewnością macie to tego dryg. Chociaż, może to tylko kwestia sytuacji.. – dodał po chwili namysłu.
- Hermiona… cóż, tak, zagrała świetnie. – powiedział zaskoczony Draco. – To ona napisała scenariusz na podstawie sztuki, Astoria miała zagrać Julię ale tak jakoś wyszło… - Ślizgon cicho westchnął. – Ojcze, co do Astorii. – kontynuował już pewniejszym tonem. Widział że ojciec przygląda mu się badawczo i nie wiedział jakiej reakcji może się spodziewać. – Nic z tego nie będzie. – ciągnął. – Nie wezmę z nią ślubu, chociaż wiem że byłoby to dla naszej rodziny korzystne. Mimo to, zdecydowałem że poniosę wszelkie konsekwencje tej decyzji. –
Lucjusz który wcześniej marszczył brwi słuchając dukającego syna, teraz odprężył się i poprawił swoje długie, platynowe włosy, których kosmyk przywiał mu na twarz podmuch wiatru.
- Konsekwencje mówisz? – zaczął. – Nasza rodzina od lat ponosi konsekwencje moich wyborów, Draco.  Jeszcze zanim przyszedłeś na świat, zacząłem kroczyć ścieżką która doprowadziła mnie, ciebie i Narcyzę do tego wszystkiego… Oczywiście chciałem dla nas jak najlepiej, ale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Ostatnie dwa lata były… koszmarem, sam dobrze wiesz i naprawdę, naprawdę chciałbym  by w końcu to się skończyło. Co do panny Granger… Owszem, nie zaprzeczę, że byłoby świetnie gdyby miała czystą.. to znaczy pełnomagiczną krew, jednak.. zauważyłem że zaczyna mnie to coraz mniej obchodzić. Jestem zmęczony, Draco. Tą ciągłą szarpaniną… To jak dzisiaj grałeś, to ile uczuć włożyłeś w ten spektakl, to byłeś prawdziwy ty. – powiedział, po czym przerwał na chwilę. Pogładził koła swojego wózka po czym kontynuował. – Gdy przez te parę dni byłem więziony razem z panną Granger, uzmysłowiłem sobie jak słaby i naiwny byłem przez te wszystkie lata i jak wielką krzywdę wyrządziłem swojemu synowi robiąc z niego zakładnika własnych poglądów. Bo przez te wszystkie lata nie byłeś sobą, Draco, byłeś odbiciem moich własnych pragnień.. I za to cię przepraszam. – dodał. – Od pewnego czasu razem z twoją matką poważnie rozmawialiśmy, tak jak jeszcze chyba nigdy wcześniej i wspólnie doszliśmy do wniosku, że sam powinieneś zdecydować co będzie dla ciebie najlepsze. Skończyłeś dzisiaj szkołę, od września zaczniesz nowe, dorosłe życie i będę cię w nim wspierał na ile tylko będę potrafił. –
Nim minęła sekunda Lucjusz poczuł jak smukłe lecz silne ramiona syna zaciskają się na jego szyi. Draco był w stanie wyszeptać jedynie ciche „dziękuję” i gdy w końcu puścił ojca obok stanęła jego matka.
- Widzę że sobie porozmawialiście. – powiedziała zadowolona i pocałowała męża w czubek głowy.
- Tak, właśnie mówiłem Draconowi jak wspaniały był spektakl, nie uważasz najdroższa? –
- Chwaliłam go już tysiąc razy. – zaśmiała się i położyła dłonie na uchwytach wózka. Auror Anthony zaczął powoli iść w ich kierunku, widząc że rozmowa dobiega końca.
- Ojcze, a co z Azkabanem? – zapytał nieśmiało blondyn.
- Cóż, Kingsley Shacklebolt zmienił resztę mojej kary na areszt domowy podczas którego oczywiście nie będę mógł używać różdżki, a raz na tydzień wizytę złożą mi Aurorzy z Ministerstwa… Prawdę mówiąc nie spodziewałem się tego, jestem mu wdzięczny. – powiedział i ścisnął dłoń żony którą Narcyza położyła mu na ramieniu.
- Przepraszam, ale czy możemy już iść? – zapytał Anthony podchodząc do Malfoyów. – Za pół godziny muszę złożyć raport w Ministerstwie. –
- Oczywiście. – odparł Lucjusz i znów spojrzał na swojego syna. – Zaproś pannę Granger, to znaczy Hermionę do nas, jeśli chcesz, chętnie ją bliżej poznam. – powiedział po czym prowadzony przez Narcyzę i Aurora zniknął za bramą Hogwartu.
Draco przyglądał się swoim rodzicom nie mogąc do końca uwierzyć w to co się właściwie stało. Poczuł jak dziwna fala emocji zaczyna zalewać całe jego ciało i nie bardzo wiedział jak ma to wszystko odebrać. Wiedział że właśnie on i cała jego rodzina zaczyna coś całkowicie nowego i do tej pory zupełnie im nieznanego, jednak czuł że idą dla wszystkich lepsze czasy. Zanim jednak zdążył głębiej się nad tym zastanowić czyjaś silna ręka obróciła go w miejscu i nagle stanął przed nim wściekły i wrzeszczący Arnold Greengrass.
- Malfoy! – wrzasnął rosły mężczyzna i robiąc krok w tył wybałuszył oczy na wystraszonego arystokratę. Draco zupełnie o tym zapomniał. Mógł się cieszyć z decyzji rodziców i odzyskanej wolności, jednak nie mógł zignorować złości niedoszłego teścia. – Rozmawiałem z Astorią, co to ma niby znaczyć, że ślubu nie będzie?! Śmiesz odrzucać moją córkę?!  Myślisz że w takim układzie dojdzie do wspólnych interesów i zainwestuję w twoją rodzinę choćby knuta? Zniszczę całą waszą cholerną rodzinkę choćbyście mnie błagali o ponowne zaręczyny! – Arnold chwycił Dracona za koszulę i niemal uniósł do góry. W tym samym momencie z zamku wybiegła Astoria i wieszając się na przedramionach ojca zawołała.
- Tato! Puść go tato! –
- Zamilcz dziewucho! Ten łajdak cię znieważył! –
- Nikt mnie nie znieważył tato, to ja mu dałam kosza! – wrzasnęła Astoria jednak jej słowa nie docierały do kipiącego złością mężczyzny.
- Co się tutaj dzieje? –
Na dźwięk surowego tonu Minervy McGonagall Arnold Greengrass natychmiast puścił Dracona i odsunął się od niego na kilka centymetrów.
- Bo ja.. ten.. my… -
- Panie Greengrass. – zaczęła chłodno Minerva. – Jest pan dorosłym człowiekiem, powinien pan wiedzieć jak się zachować w danej sytuacji, dodatkowo pan Malfoy to wciąż jeszcze mój uczeń, więc o całym zajściu powinnam poinformować Ministerstwo. –
Arnoldowi oczy wyszły z orbit jednak zamiast niego odezwał się Draco.
- Niech pani tego nie robi, pani dyrektor.. proszę.. –
McGonagall wciąż przyglądała się całej trójce znad swoich wąskich, prostokątnych  okularów po czym, już całkiem spokojna powiedziała.
- Proszę wracać do szkoły panie Malfoy, a pan panie Greengrass, niech porozmawia z córką. – po czym ruszyła schodami i gdy Draco zniknął za drzwiami, głośno je zamknęła.
Astoria odwróciła się tyłem do swojego wzburzonego ojca a słońce które powoli chyliło się ku zachodowi zaczęło barwić niebo na odcienie różu i fioletu.
- Nie rozumiem.. – zaczął Arnold. – Ty rzuciłaś jego? Przecież… przecież tak się cieszyłaś na ten ślub… Może i nie jestem zbyt wrażliwym człowiekiem ale zauważyłem jakim uczuciem go darzysz. Dasz mu tak odejść? – zapytał i czekał na odpowiedź wpatrując się w plecy córki. Nagle brunetka odwróciła się w jego stronę i odparła.
- Tak tato, kocham go na tyle mocno by pozwolić mu odejść… - po policzkach dziewczyny zaczęły spływać łzy, Arnold Greengrass chciał do niej podejść lecz ta pokręciła głową. Wzięła głębszy wdech i wyprostowała się dumnie. – Jestem Greengrass tato, a Greengrassowie nie błagają ani nie żebrzą o miłość, prawda? – po czym uśmiechnęła się szeroko a blask ostatnich słonecznych promieni zalśnił na jej zapłakanej twarzy.
- Masz rację. – odparł po chwili ojciec. – Masz całkowitą rację, Astorio. –
- I proszę cię, tato, nie karz go w taki niedojrzały sposób. – ciągnęła. – Mimo wszystko jest człowiekiem  którego wciąż kocham… Może to minie, ale na tę chwilę nie zniosłabym widoku jego cierpienia. Dlatego proszę nie rezygnuj ze wspólnych interesów. Zrób to dla mnie. – dodała szeptem i spuściła wzrok.
Arnold Greengrass westchnął i w końcu podszedł do córki.
- Skoro to dla ciebie takie ważne.. to zgoda, porozmawiam z Lucjuszem na ten temat. – objął dziewczynę czule po czym dodał. – A co się tyczy twojej siostry, mniemam że i z jej ślubnych planów nic nie wyjdzie. Zaraz po przedstawieniu widziałem jak umyka gdzieś z tym całym Terencem Higgsem. –
Na te słowa Astoria od razu się ożywiła.
- Och tato tylko bądź dla niego miły! Daphne naprawdę bardzo go lubi, a on jest całkiem w porządku. –
- Całkiem w porządku? – zamyślił się Arnold i razem z córką zaczął iść po schodach prowadzących do szkoły. – Cóż mam taką nadzieję, w końcu musi mieć cierpliwość skoro wytrzymuje z taką temperamentną dziewczyną. – dodał i uśmiechnął się pod nosem.

*

Jedenasta zbliżała się wielkimi krokami. Po zjedzeniu ostatniego w tej szkole śniadania poprosiła wszystkich swoich przyjaciół którzy przed odjazdem postanowili wylegiwać się na błoniach, by dali jej jeszcze parę chwil. Przechadzała się po niemal pustym zamku korytarzami które tak dobrze znała i które z biegiem lat zaczęła uważać  za swój drugi dom. Starała się przypomnieć sobie ten wieczór, gdy pierwszy raz zjawiła się w Hogwarcie. Ropucha Nevilla jak zwykle uciekła a ona pomagała mu ją szukać. Kątem oka zerkała na chłopaka z czarnymi włosami i okrągłymi okularami na nosie, tak wiele o nim czytała a teraz będzie mogła z nim porozmawiać. Bardzo chciała poznać go lepiej. Minęła łazienkę Jęczącej Marty i uśmiechnęła się do siebie. Wspomnienie kociego futra i wąsów jakich się dorobiła wypijając eliksir wielosokowy z domieszką kociego włosia wciąż wywoływało w niej dreszcze. Minęła korytarz za którym kiedyś schowany był Puszek, trzygłowy pies Hagrida a za którym teraz mieściła się Sala Pamięci, minęła posąg Jednookiej Wiedźmy i siódme piętro gdzie schowany i od roku nie używany był Pokój Życzeń. Przypominała sobie wszystkie momenty z tych ośmiu lat czarodziejskiego życia i gdy dotarła przed wieżę Gryffindoru w końcu się rozpłakała. Tak bardzo będzie tęsknić… Za tymi wszystkimi wspólnie spędzonymi chwilami, przygodami które na zawsze zmieniły jej życie i za codzienną, szkolną rutyną, która daleka była od typowych, mugolskich szkół.
- Hermiona… -
Usłyszała swoje imię i odwróciła się na pięcie. Stał pośrodku korytarza i przyglądał jej się badawczo. Promienie słońca błądziły w jasnych kosmykach jego włosów a na twarzy zagościł lekki uśmiech. Podbiegła do niego i mocno go objęła. Poczuła jak silne ramiona chłopaka obejmują ją i przyciskają mocniej do siebie. Wciąż nie mogła uwierzyć że jego rodzice odpuścili. Że od teraz będzie mogła nie tylko marzyć o wspólnej przyszłości, ale dążyć do niej próbując z całych swoich sił. Odnajdzie rodziców, znowu będą razem… Wzięła głębszy oddech, jak zwykle pachniał cudownie a biała koszula była delikatna niczym jedwab.
- Draco… - zamruczała i spojrzała w górę. – Tak się cieszę że zostałam czarownicą… tak się cieszę że mogłam to wszystko przeżyć… -
Arystokrata znów zamknął ją w uścisku i tak jak ona zaczął upajać się jej zapachem.
- Ja też. – odparł po chwili. – Lecz o jednej rzeczy nie mogę tego powiedzieć. – dodał. Gryfonka odsunęła się od niego na kilka centymetrów i z zaciekawieniem zapytała.
- Jakiej? –
- O tym dniu, w którym Szalonooki Moody zmienił mnie w fretkę. Do dzisiaj mam ciarki jak o tym pomyślę. – powiedział i zadrżał jakby sama myśl budziła w nim odrazę. – To było upokarzające. - Hermiona zaśmiała się głośno.
- Uważam że jako mała, biała fretka byłeś całkiem uroczy. –
Draco zmarszczył brwi i spojrzał na kasztanowłosą spode łba.
- Co ty nie powiesz. – odparł i chwycił ją za rękę. – Chodź, Blaise już przebiera nogami. Za chwilę trzeba wychodzić na pociąg a on uparł się że zrobi nam wszystkim wspólne zdjęcie przed zamkiem. –
- Skąd ma aparat? – zdumiała się Hermiona.
- Tak dokładnie to ma dwa, jeden magiczny, drugi mugolski. Oba dostał od męża swojej matki. Koleś mimo czystomagicznej krwi jest fanem mugolskich gadżetów. Prawdę mówiąc to dzięki niemu matka Blaisea dała mu w końcu spokój. Facet stanął po jego stronie co przesądziło o całej sprawie. –
- Blaise pewnie się cieszy. – uśmiechnęła się szatynka. Draco spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem i dodał.
- Tak, ale teraz ma niezłego pietra bo Pansy zaprosiła go do siebie. Jej matka wczoraj wyszła z Azkabanu. –
Hermiona poczuła ulgę. Widziała jak Pansy cierpi z tego powodu  i miała nadzieję że teraz w jej rodzinie również zacznie się układać. Po chwili szybkiego marszu wyszli na błonia a słońce na chwilę ich oślepiło.
- Tutaj! -  usłyszeli głos Blaisea który zaczarowywał oba aparaty tak, by robiły zdjęcia lewitując w powietrzu. Obok niego stała Pansy zajęta rozmową z Ginny i Luną. Neville dyskutował o czymś z Hanną a Ron i Harry jak zwykle stali bok siebie i na widok Hermiony od razu do niej podeszli.
- Kopa wspomnień co? – zapytał Ron z nostalgią w głosie.
- Kto by pomyślał, że to tak zleci. – dodał Harry i poprawił swoje okrągłe okulary.
Hermiona objęła obu przyjaciół i tak jak oni spojrzała na zamek. W pewnej chwili usłyszeli wrzask Zabiniego.
- Te! Hogwarcka trójco! Chodźcie robić to zdjęcie! Pani dyrektor, pani dyyyreektoooorr!! – zadarł się Blaise w kierunku stojącej kilkanaście metrów dalej Minervy McGonagall która właśnie rozmawiała z Hagridem. – Zapraszamy do zdjęcia! Pana profesora Rubeusa także! –
Pośrodku wyczarowano dwa krzesła dla nauczycieli a po bokach ustawili się uczniowie. Harry i Ginny, Ron z Luną, Neville i Hanna, Pansy i Blaise oraz Hermiona z Draconem. Minerva uśmiechnęła się na widok swoich uczniów którzy mimo iż pochodzili z różnych domów, pokonali dzielące ich różnice i połączyli się więzami przyjaźni. Niczego więcej nie pragnęła. Poczuła że Dumbledore miał rację. Niemożliwe nie istnieje.
- A teraz wszyscy krzyczymy HOGWART! – zawołał Zabini i po chwili z obu aparatów doszedł głośny trzask.

Zdjęcie roześmianych przyjaciół na zawsze spoczęło przy biurku Minervy.



*T. Truszkowska – Kochankowie z Werony
**”Everybody's Free” by Quindon Tarver

środa, 21 lutego 2018

Rozdział 14.

Witam w rozdziale czternastym! Zapraszam do lektury i zachęcam do komentowania .

*~~~~~~*~~~~~~*

„Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w mej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili.” - Nicholas Sparks – Pamiętnik

*

Pewnego dnia, gdy była małą dziewczynką ojciec zabrał ją nad jezioro. Było wielkie i głębokie, dookoła otoczone gęstym, ciemnym lasem. Słońce było w zenicie i przyjemnie grzało ich twarze. Wypłynęli łódką na środek jeziora i obserwowali pływające w nim ryby, oraz inne wodne stworzenia. Dziewczynka miała na sobie kapok, jednak nie był zbyt dobrze dopasowany przez co ją uwierał i podrażniał skórę. Gdy ojciec odwrócił wzrok by przyjrzeć się przelatującemu stadu dzikich kaczek dziewczynka zdjęła kapok i po chwili zwróciła uwagę na olbrzymią rybę która przepływała obok. Nie minęła minuta jak straciła balans i wpadła do jeziora z głośnym pluskiem. Nie zdążyła nabrać powietrza więc resztki tlenu które miała w ustach nie starczyły na długo. Miała wrażenie że czas się zatrzymał, jednak jej serce waliło jak młotem. Przerażona machała rękami jednak nic to nie dawało. Bała się że tata nie zauważył, albo że nie zdąży a ona umrze, jak te wszystkie dzieci które przez własną głupotę i nieuwagę nigdy nie będą miały szansy dorosnąć. Jednak gdy już miała zamknąć powieki zauważyła nad sobą duży cień. Po chwili ręka ojca chwyciła jej własną i pociągnęła ku słońcu.
Wypluwała z siebie wodę i gdy poczuła że może swobodnie oddychać zaniosła się głośnym płaczem. Ojciec później powiedział że chyba ostatni raz tak płakała na własnych narodzinach. Gdy minął szok i razem usiedli przy brzegu by słońce choć trochę mogło ich osuszyć, mężczyzna zwrócił się do córki spokojnym lecz zdecydowanym tonem.
- Hermiono, nie powiem mamie o tym co się dzisiaj wydarzyło, lecz proszę cię o jedną rzecz. –
Mała dziewczynka spojrzała w zarumienioną twarz swojego taty i przytaknęła głową na znak zrozumienia.
- Proszę cię, byś już nigdy nie pakowała się w takie tarapaty. Błagam, nie strasz mnie tak więcej. – dodał i przytulił ją mocno do siebie. –
- Dobrze tatusiu. – odpowiedziała i przyrzekła sobie w duchu że dołoży wszelkich starań by już nigdy nie być dla ojca powodem do zmartwień.
Jednak kilka lat później do jej domu zapukali ludzie którzy twierdzili iż posiada magiczną moc i powinna pójść do nieznanej jej szkoły Hogwart, by móc tam szlifować swoje magiczne umiejętności. I choć bardzo się cieszyła, czuła że obietnica dana ojcu zostanie wystawiona na próbę.
Nie myliła się.
Praktycznie rok w rok narażała swoje życie za każdym razem wplątując się w niebezpieczną przygodę, towarzysząc Harryemu Potterowi w jego walce z Lordem Voldemortem.
- Przepraszam tato że znowu złamałam obietnicę. – pomyślała. – Ale najbardziej przepraszam za to, że wcale tego nie żałuję. –


*


Pierwszą rzeczą którą była w stanie wyczuć swoimi zmysłami, był chłód i wilgoć podłogi na której się znajdowała. Bolały ją wszystkie mięśnie a powieki zdawały się być zbyt ciężkie by mogła je otworzyć. Westchnęła cicho i zmusiła się do wysiłku. Zamrugała kilkakrotnie i stwierdziła że leży na posadzce w jakiejś piwnicy, którą oświetlała jedna jedyna żarówka zwisająca z sufitu. Gdy próbowała wstać usłyszała dziwny hałas. Spojrzała w dół i z przerażeniem odkryła że jej prawa noga jest skuta łańcuchem i przykuta do kamiennej ściany. Próbowała nie wpaść w panikę, jednak każda próba uwolnienia się spełzła na niczym. Rozejrzała się po dużym pomieszczeniu i dokonała kolejnego szokującego odkrycia. Nie była tu sama. W najdalszym kącie piwnicy rękami do ściany został przykuty mężczyzna. Jego głowa zwisała bezwładnie a długie, jasne włosy sięgały niemal kamiennej posadzki. Był do połowy nagi, a na jego torsie Hermiona dostrzegła rany i siniaki. Chciała podejść do mężczyzny jednak jej łańcuch okazał się za krótki. Nie była pewna czy mężczyzna wciąż żyje, jednak gdy skupiła na nim wzrok dostrzegła delikatnie poruszającą się klatkę piersiową.
- Halo, słyszy mnie pan? – zaczęła nieśmiało. Minęło parę chwil lecz wciąż nie dostała odpowiedzi. Czując jak ogarnia ją bezsilność usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Próbowała sobie przypomnieć jak się tutaj dostała. Wiedziała że szkołę zaatakowali Śmierciożercy, a ona wraz z Draconem pobiegła pomóc nauczycielom. Jednak Draco chciał za wszelką cenę ukryć ją w wieży Gryffindoru, więc ciągnął ją wzdłuż korytarzy, aż nagle zza posągu Jednookiej Wiedźmy wychylił się Nott… No tak, Nott, pomyślała. To jego twarz widziała nad sobą po tym jak zaklęcie Dracona uderzyło w bombę. Więc to na pewno on ją tutaj przywlókł. Miała nadzieję że Draconowi nic się nie stało. Zaczęła zżerać ją niepewność a brak różdżki działał na nerwy.
Gdy po kilku minutach usłyszała jak otwierają się drzwi do piwnicy stanęła na równe nogi. „Uspokój się”, pomyślała i wzięła głębszy wdech. Teodor Nott zszedł powoli i gdy dostrzegł że Gryfonka już nie śpi stanął i oparł się o poręcz drewnianych schodów.
-  Dobrze się spało? – zakpił.
- Gdzie ja jestem Nott? – warknęła Hermiona nie siląc się na uprzejmości. – Dlaczego skułeś mnie łańcuchem? –
- Ech Granger, Granger. – zacmokał chłopak. – Ja zadaję ci grzeczne pytanie, a ty odpowiadasz w taki okropny sposób. No ale cóż.. – westchnął. – Czego więcej można było się spodziewać po brudnej szlamie? – zapytał a jego twarz z obojętnej nagle zrobiła się przerażająca. Wyciągnął z kieszeni różdżkę Hermiony i obrócił ją w palcach kilkakrotnie.
- Moja różdżka. – szepnęła szatynka i zmarszczyła brwi.
 - O tak, jest naprawdę niezła. – odparł brunet. – Tym bardziej dziwi mnie fakt że ktoś taki jak ty w ogóle był w stanie ją kupić. – dodał i zaczął powoli się do niej zbliżać.
Hermiona cofnęła się pod ścianę i poczuła jak adrenalina zaczyna uderzać jej do głowy. Wiedziała że Nott jest teraz nieobliczalny więc wolała już nic nie mówić.
- Nic na to nie odpowiesz? – zdziwił się chłopak. – Zawsze byłaś taka wygadana. – Teodor podwinął rękawy swojej czarnej koszuli i kontynuował. – Nie interesuje cię kto leży pod tamtą ścianą? – zapytał i ruchem głowy wskazał na ledwie żyjącego mężczyznę. – Obudźmy go. – dodał i podszedł do więźnia. Podniósł mu głowę i wlał do rozchylonych ust dziwnie pachnący eliksir. Hermiona od razu poznała że jest to mikstura otrzeźwiająca. Blondyn po chwili zakasłał,zamrugał i rozejrzał się tępo po piwnicy. Na widok stojącego przed nim Notta skulił się w sobie.
- Dzień dobry, mamy gościa. – powiedział Teodor i wskazał różdżką w kierunku dziewczyny. – Oto twoja kandydatka na synową, szlama numer jeden Hogwartu, Hermiona Granger. Przywitaj się ładnie. –
Kasztanowłosa nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten sponiewierany, wychudzony i jak widać torturowany mężczyzna był nikim innym jak Lucjuszem Malfoyem, ojcem Dracona. Zawsze pamiętała go jako wysokiego, eleganckiego i dumnego mężczyznę. Teraz leżał na podłodze i wyglądał jakby już wyzionął ducha. Nic nie zostało z jego dawnej prezencji ani dumy.
- Co… Coś ty mu zrobił?! – zawołała Hermiona i podeszła do Notta na tyle na ile pozwalał jej łańcuch. Nie mogła uwierzyć że Teodor w ten sposób potraktował ojca swojego najlepszego przyjaciela.
- Cóż, Lucjusz od początku stawiał pewne opory, więc myślałem że zdołam go złamać pewnymi sprawdzonymi sposobami. Niestety, okazały się daremne. Wyobraź sobie, nędzna, brudna szlamo, że nie zmienił zdania nawet po tym, gdy powiedziałem mu o twoim związku z Draconem. – powiedział brunet zniesmaczonym tonem. Kucnął przed Lucjuszem i podniósł jego brodę za pomocą końca różdżki Hermiony. – Powiedz mi, Malfoy, jak to jest umierać niczym zwykły mugol? – warknął i stanął na równe nogi. – Skoro ani Lucjusz, ani Draco nie chcą się do mnie przyłączyć, to muszą zginąć. Dopuścili się zdrady a w naszych szeregach zdradę każe się śmiercią. – odparł i spojrzał w wielkie, brązowe oczy Gryfonki. – Muszę przyznać że strach w twoich oczach jest naprawdę wspaniały. – dodał po chwili i zanim Hermiona zdołała wziąć choćby głębszy wdech wycelował w nią jej własną różdżką i wypowiedział zaklęcie.
~
Jej krzyk odbijał się echem po całej piwnicy. Próbowała się powstrzymać, lecz ból wdzierał się do każdego zakamarka jej ciała. Zastanawiała się dlaczego nie zabił jej od razu. Jeden, krótki błysk zielonego światła i byłoby po wszystkim. Po bólu, po cierpieniu. Jednak gdy uświadomiła sobie że wtedy już nigdy nie miałaby zobaczyć Dracona, mimo cierpienia jakie jej zadawał była mu wdzięczna. Może zanim zniknie zdąży zobaczyć jego twarz chociaż raz. W chwilach wytchnienia myślała o rodzicach, o obietnicach których już nigdy nie spełni, objęciach których nie poczuje. Pomyślała o babci Rosie, która jako pierwsza okazała Draco swoje wsparcie i dobroć. Tak bardzo za nią tęskniła…
Jej przepocona i zakrwawiona koszula już dawno przestała być biała. Spódniczka pokryła się brudem i kurzem z posadzki,  a długie, kasztanowe włosy zwisały smętnie. Leżąc twarzą do ziemi brała krótkie, przerywane oddechy. Liczyła w myślach godziny jednak już dawno straciła rachubę. Nie wiedziała od jak dawna się tutaj znajduje i czy ktoś w ogóle ruszył na jej poszukiwania. Nie wątpiła w Dracona, medalik ze smokiem który podarował jej w święta wciąż wisiał uparcie na jej szyi, jednak w myślach błagała by był bezpieczny. By nie ruszał się z Hogwartu i czekał na dzień w którym znowu się zobaczą. Między jedną torturą a drugą Nott lubił sobie pogadać. Miała wtedy ochotę wrzasnąć do niego by się zamknął, ale dzięki jego paplaniu czegoś się dowiedziała. Znajdowali się w opuszczonej leśniczówce na obrzeżach jakiegoś parku. Wcześniej Nott miał swoją dziuplę na przedmieściach Londynu, lecz jak sam stwierdził „Tu ma więcej przestrzeni.”  Oprócz niego w domu znajdowali się także pozostali uwolnieni przez niego Śmierciożercy, lecz aby jej wrzaski nikogo nie denerwowały Nott wyciszył pomieszczenie zaklęciem. Zrezygnowana leżała na mokrej i cuchnącej posadzce, zdając sobie sprawę z tego w jak strasznym znajduje się położeniu. Gdy brunet wyszedł z piwnicy i zamknął za sobą drzwi, zebrała w sobie wszystkie siły i z uporem próbowała wyrwać łańcuch ze ściany.
- Daj sobie spokój, to nic nie da. –
Usłyszała zachrypnięty, umęczony głos i przestała się szarpać.
- W najlepszym wypadku skręcisz kostkę, w najgorszym zranisz sobie nogę i dostaniesz zakażenia. –
- Wiem… - wyszeptała i spojrzała na wychudzonego Lucjusza Malfoya. Zawahała się przez chwilę, jednak skoro mężczyzna znalazł w sobie tyle siły by przez moment porozmawiać, postanowiła skorzystać z okazji. – Długo pana tak więzi? – zapytała nagle.
- Od samego początku. – odpowiedział jej Lucjusz. Hermiona nie potrafiła pojąć dlaczego ten niegdyś zagorzały poplecznik Voldemorta odmówił Nottowi swojego wsparcia.
- Dlaczego.. –
- Dlaczego się do niego nie przyłączyłem? – uprzedził ją arystokrata. – Cóż, czasami sam się sobie dziwię… Jednak w Azkabanie, z dala od Cyzi i Dracona zrozumiałem jak wielkim szczęściarzem kiedyś byłem. Miałem pozycję, pieniądze, piękną, kochającą żonę i wspaniałego syna. Owszem, wychowałem go na swoje własne podobieństwo, ale mimo to w moich oczach był idealny. – odparł i spojrzał wprost na nią. – Opowiedz mi jak Draconowi minął ten rok w Hogwarcie. Od miesięcy nie mam z nim kontaktu… -
- To był z pańskiej strony błąd. – Hermiona uniosła się na obolałym ramieniu i przeczesała palcami włosy. – Oboje jesteście tak samo uparci. – westchnęła i zamilkła na chwilę. Nie było teraz sensu go umoralniać. Siedzą w piwnicy jakiegoś obskurnego domu,a Nott co chwilę zabawia się nimi jakby wstąpił w niego duch samej Bellatrix Lestrange. Jeżeli ma coś opowiedzieć, niech będą to dobre wspomnienia. – Draco w finałowym meczu złapał znicza, w tym roku Puchar Quiddicha przypadł Slytherinowi. – zaczęła, a widząc zdumione spojrzenie Lucjusza kontynuowała.  – Na zakończeniu szkoły, podczas przedstawienia wystąpi w roli Romea, naprawdę świetnie mu szło na próbach, jestem pewna że da sobie radę podczas premiery. –
Hermiona opowiadała o tym w jaki sposób Draco dowiedział się że jest uczulony na koty. Opowiedziała o nauce latania i wytrwałości Dracona podczas nauki zaklęcia patronusa.
- Jego patronusem jest wilk. – dodała z uśmiechem. – Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zadowolonego z siebie, gdy mi go pokazywał. – zaśmiała się, lecz po chwili spoważniała. Ból i żal znów wpełzły na jej twarz. – Wiem co pan o mnie myśli. – zaczęła cicho. – Nie powinnam się tak spoufalać… W końcu on i ja.. – zabrakło jej słów. Mogłaby godzinami opowiadać o tym jak bardzo go kocha i jak ważny stał się dla niej jego syn. Wiedziała jednak że to nic nie da. Zrezygnowana położyła się na podłodze i przymknęła powieki. – Pański syn cały czas cierpiał. – zaczęła po chwili. – Zauważyłam to już w wakacje, podczas odbudowy zamku. Jego arogancja, duma i pycha zniknęły bez śladu, jednak zastąpiło ją coś, w moim mniemaniu, o stokroć gorszego. Wszyscy byli mu obojętni, na nic nie zwracał uwagi, z niczego nie czerpał radości. Przepełniony bólem i z piętnem Śmierciożercy spędzał dni na piciu w odosobnieniu. Ale ja, panie Malfoy, nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła. Wiedziałam że działam mu na nerwy, jak mała kręcąca się przy uchu mucha, jednak jego apatia była gorsza od nienawiści. – przerwała na chwilę i spojrzała na swoje splecione dłonie. Nie miała odwagi spojrzeć na Lucjusza. – Lecz kiedy z czasem poznałam go lepiej, zobaczyłam całą masę barw jakich wcześniej u niego nie dostrzegałam. Jest łagodny i dobry dla zwierząt, nie traktuje  skrzatów z pogardą, szanuje swoich przyjaciół i troszczy się o nich. Gdy gra wkłada w to całe serce i nigdy nie idzie na łatwiznę. Lubi książki, Ognistą Whisky i dobre perfumy. Kocha matkę chociaż ostatnio działała mu na nerwy  i bardzo, bardzo za panem tęskni. – powiedziała i poczuła jak po jej policzkach spływają łzy.
Lucjusz uważnie przyglądał się młodej Gryfonce. Doznał szoku gdy tak wymieniała cechy osobowości jego syna i gdy opowiadała jak bardzo się w ciągu tego roku zmienił. Znała go lepiej niż on sam, dostrzegła w nim mrok i dołożyła wszelkich starań by mu pomóc się z niego wydostać nim będzie za późno. „Brudna krew”, pomyślał, brudna krew tej dziewczyny stała się dla niego najczystszym złotem.


*


Lecieli trzymając się za ręce już dobre sto kilometrów. Dzięki zaklęciom wiatr nie chłostał ich twarzy więc lot sam w sobie był przyjemny, jednak Draco wciąż nie mógł się nadziwić że są w stanie pokonać taką odległość. Nie miał pojęcia czy to zasługa grupy, czy determinacji. Lecieli wysoko, otoczeni warstwą białej mgły i tylko różdżka dzięki zaklęciu nawigacyjnemu wskazywała im właściwą drogę.  Gdy zbliżali się do Snowdonia National Park, poczuł w sercu dziwny ucisk. Skrzętnie odganiał od siebie wizje udręczonej, ledwo żywej Gryfonki, lecz wiedział że taki widok też może zastać. Z zamyślenia wyrwał go głos Pottera.
- Lądujmy! Jesteśmy blisko. –
Draco kiwnął głową na znak zgody i po chwili wszyscy stali na skraju wielkiego, ciemnego lasu.
- Czy dobrze mi się wydaje, czy właśnie dokonaliśmy czegoś niemożliwego? – zapytał Blaise otrzepując swoje ciemne dżinsy. – Flitwick mówił że Śmierciożercy latali na maksimum dziesięć kilometrów, a my pokonaliśmy niemal połowę kraju niczym odrzutowiec.  – zachwycał się. – Nikt nie ma zawrotów głowy? – zapytał i w tym samym momencie usłyszał dźwięk wymiotowania.  – Trzymaj si ę Longbottom, to jeszcze nie koniec wrażeń. – odparł i ruszył w kierunku przyjaciela. – Co teraz? – zapytał nie patrząc na Dracona za to wpatrując się w ścianę lasu.
- Różdżka wskazuje mi drogę. Musimy iść. – odparł blondyn i nie czekając wkroczył między drzewa. Po chwili wszyscy ruszyli za nim.
Po godzinie marszu Ginny rozdała wszystkim wodę, którą dzięki zaklęciu zmniejszającemu ukryła w małym woreczku przypiętym do nadgarstka.
- Nie chcę narzekać, ale.. – zaczął Blaise lecz szybko przerwał gdy odbił się od niewidzialnej ściany i upadł na leśne poszycie.
- Wszystko w porządku? – Pansy podała chłopakowi rękę i pomogła mu wstać.
- Tutaj jest bariera. – Luna dotykała niewidzialnej przeszkody dłońmi. Ron po chwili zrobił to samo.
- I co teraz? – zapytał Weasley.
Draco myślał intensywnie. Taką barierę mógł postawić tylko czarodziej, a skoro tym czarodziejem jest Nott lub któryś ze Śmierciożerców, to jedyną przepustką mógł się okazać Mroczny Znak. Jednak on swojego już nie miał. Jednak zanim zawładnęła nim rozpacz i beznadzieja, pomyślał o czymś o czym wiedział już od drugiej klasy.
- Potter, wciąż umiesz mówić w języku węży? –
Harry spojrzał na arystokratę jakby ten zwariował.
- N-nie wiem… Chyba tak.. A co? –
- Spróbuj powiedzieć żeby bariera się otworzyła. – dodał bez słowa wyjaśnienia.
Harry wyprostował się i powoli, niespiesznie zaczął wydawać z siebie ciąg dziwnych dźwięków. Draco pewnym krokiem ruszył przed siebie jednak tak jak wcześniej Blaise, odbił się od niewidocznej barykady.
- Mógłbyś się trochę postarać? – zniecierpliwił się arystokrata. – Nie mamy czasu! –
- Nie warcz na mnie Malfoy,nic na to nie poradzę, nie mam bodźca. – odparł Harry.
- Bodźca? –
- To może być cokolwiek, obraz, rzeźba lub najzwyklejszy leśny wąż. Ale muszę widzieć do czego mówię. – wyjaśnił mu Gryfon.
Sprawa zrobiła się beznadziejna. Nikt nie wiedział skąd nagle wytrzasnąć węża, jednak Harryemu z pomocą przyszła Pansy. Wyczarowała patronusa o kształcie kobry egipskiej i stanęła naprzeciwko Wybrańca.
- A to może być? – zapytała i spojrzała na Zabiniego. – Blaise, ty wyczaruj swojego! – zawołała. Mulat poszedł w ślady Pansy i po chwili przed Harrym znalazły się dwa, olbrzymie, duchowe węże. Spróbował jeszcze raz, patrząc w ruchome ślepia gadów i wiedział że tym razem się uda. Już po minucie wszyscy przeszli przez barierę z niekrytym zadowoleniem.  
Jednak ich radość nie trwała długo, gdy ścieżkę prowadzącą do drewnianego domu zagrodził im Rudolf Lestrange, Goyle Senior, oraz rodzeństwo Carrow.


*


Dopijała resztkę stęchłej wody gdy drzwi do piwnicy stanęły otworem, a na stromych schodach pojawiła się sylwetka Teodora Notta. Zauważyła że coś się w nim zmieniło. Był spięty i podekscytowany. Wmaszerował do piwnicy raźnym krokiem i stanął naprzeciwko niej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Mamy gości. – zaczął niewinnie. – Twój kochaś chyba przystał na moje zaproszenie i postanowił się tu zjawić. Niestety, jak mogłem się domyślać przywlókł ze sobą całe stado patałachów. – powiedział i widząc zdumioną minę Gryfonki uśmiechnął się pod nosem. – Jak tylko z nimi skończę przyjdzie wasza kolej. Mam już was wszystkich dosyć. – powiedział po czym wyszedł z piwnicy zatrzaskując za sobą drzwi.
Hermiona poczuła jak zalewa ją fala paniki. Draco tutaj jest… przybył jej na ratunek. A skoro on jest tutaj to z pewnością jest także Blaise i Pansy. Nott wspominał że jest ich dużo, czyli pewnie Harry, Ron i Ginny też tutaj są. Nie wykluczała także Nevilla i Luny, gdyż nie raz wykazali się odwagą i męstwem w podobnych sytuacjach. Wiedząc że śmiertelne niebezpieczeństwo grozi jej przyjaciołom na powrót zaczęła szarpać się z łańcuchem, lecz ten uparcie więził jej nogę i nie puszczał, chociaż próbowała go wyrwać z całych sił. Zrezygnowana i zrozpaczona upadła na podłogę. Nic nie mogła zrobić. Nie było żadnej siły która mogłaby jej teraz pomóc. W myślach zaczęła błagać o pomoc, gdyż nic innego już jej nie zostało. „Godryku, Merlinie i Boże w Niebiosach, błagam… Pomóżcie mi..” łkała. „Tak bardzo chcę im pomóc." Nagle usłyszała donośny, metaliczny dźwięk. Coś upadło na podłogę zaraz obok jej nóg. Podniosła głowę i w zdumieniu szerzej otworzyła oczy. Po drugiej stronie piwnicy Lucjusz Malfoy wydał z siebie jęk zachwytu.
Obok łańcucha leżał duży, srebrny miecz, którego rękojeść była wysadzana rubinami. Nie mogła uwierzyć że to działo się naprawdę. Oto przy jej nogach leżał legendarny, wykonany z czystego srebra miecz Godryka Gryffindora, jednego z założycieli Hogwartu, o ponad tysiącletniej historii. Tym właśnie mieczem Harry w drugiej klasie zabił Bazyliszka, Ron zniszczył jeden z Horkruksów a Neville zabił Nagini, ogromnego węża Voldemorta w którym czarnoksiężnik ukrył część swej duszy. Tylko prawdziwy Gryfon o szlachetnym i prawym sercu mógł dzierżyć ów miecz, który ukazywał się tym którzy go potrzebowali. Hermiona zdławiła łzy wzruszenia i drżącą ręką sięgnęła po broń. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że właśnie tego chce od niej miecz. Wstała i podniosła magiczny przedmiot. Ku własnemu zdziwieniu odkryła że choć miecz wyglądał na ciężki i toporny, był w rzeczywistości lekki niczym rapier. Na dwa lata przed Hogwartem w każdy weekend ćwiczyła się w sztuce szermierki wraz z tatą, więc miała nadzieję że zostały jej w głowie jakieś podstawy. Spojrzała na łańcuch który wydał jej się teraz niebywale kruchy. Chwyciła miecz oburącz i choć przez chwilę bała się czy nie utnie sobie nogi, wzięła zamach i wyprowadziła cios. Miecz zarył o kamienną podłogę jednocześnie niszcząc zardzewiały łańcuch na strzępy. Została z niego jedynie metalowa obręcz zatrzaśnięta na jej kostce. W końcu była wolna.
Odetchnęła z ulgą i po chwili podeszła do Lucjusza w którego oczach zaczął błądzić strach.
- Proszę się nie ruszać. – powiedziała twardo i tak jak poprzednio chwyciła miecz w obie dłonie i jednym, szybkim uderzeniem miecza przerwała krępujące mężczyznę więzy. Lucjusz upadł na podłogę a kikuty łańcucha zwisały smętnie z jego nadgarstków. Hermiona rozejrzała się po piwnicy. W najdalszym kącie pomieszczenia dostrzegła kilka starych koców, więc czym prędzej wzięła jeden i rozłożyła go na kamieniach. Choć stary Malfoy był mocno wychudzony i pozbawiony siły, Hermiona z niemałym wysiłkiem położyła go na kocu i przykryła drugim. Mężczyzna spojrzał na nią wielkimi oczami, chciał coś powiedzieć lecz zabrakło mu siły.
- Proszę się trzymać panie Malfoy. – zaczęła Gryfonka opatulając wynędzniałego arystokratę. – Jeżeli pan umrze zrani pan tym Dracona, a tego panu nigdy nie wybaczę. – dodała patrząc mu w oczy. Mężczyzna lekko skinął głową na znak zrozumienia i zamknął powieki. Hermiona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w jego zapadłą twarz po czym chwyciła leżący obok miecz i szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu z piwnicy.


*


Na widok komitetu powitalnego wszyscy ścisnęli mocniej trzymane w rękach różdżki. Pierwszy odezwał się Lestrange, patrząc wprost na siostrzeńca swojej zmarłej żony.
- Witaj Draco. – powiedział i uśmiechnął się obrzydliwie. – Widzę że za bardzo się bałeś by przyjść tutaj w pojedynkę. – dodał kąśliwie na co reszta głośno zarechotała. – Taki duży chłopiec, a taki tchórz… -
Arystokrata poczuł jak zaczyna wrzeć w nim krew. Nienawidził gdy ktoś zarzucał mu tchórzostwo, tym bardziej po tym jak w szóstej klasie nie zdołał zabić Dubmledorea, na polecenie Voldemorta. Nie był tchórzem, po prostu nie mógł tego zrobić. Wściekły i rozsierdzony zrobił krok do przodu jednak mocna dłoń Blaisea zacisnęła się na jego przedramieniu.
- Nie daj się sprowokować Draco, oni tylko na to czekają. –
Głos przyjaciela skutecznie go uspokoił. Zaczął się zastanawiać skąd ta banda kretynów ma różdżki, jednak wiedział że Nott zapewne już wcześniej o to zadbał, dopuszczając się ohydnych czynów.
Lestrange widząc że nic nie wskóra z młodym Malfoyem, spojrzał na pozostałych i zatrzymał swój wzrok na Nevillu Longbottomie. Tego mu było trzeba.
- Jak tam rodzice Longbottom? – zapytał obślizłym, wstrętnym tonem, w którym mogli dosłyszeć się triumfu chorej satysfakcji. Wszyscy natychmiast się najeżyli. Dzięki Prorokowi Codziennemu który opublikował zbrodnie jakich dopuścili się Śmierciożercy, cały świat czarodziejów dowiedział się o okrutnym losie jaki spotkał rodziców chłopaka. Rok po narodzinach Nevilla, Bellatrix Lestrange, ciotka Dracona i żona Rudolfa torturowała państwo Longbottom w celu uzyskania od nich informacji, dotyczących zniknięcia Czarnego Pana, jednak oni nic nie wiedzieli. Klątwa Cruciatus doprowadziła Franka i Alicję Longbottom do utraty zmysłów, przez co resztę życia spędzą na oddziale psychiatrycznym w szpitalu Świętego Munga. Gdy Draco przeczytał te rewelacje w gazecie pierwszym jego odruchem była całkowita niemoc. Gdyby tylko wiedział… Poczuł wtedy do siebie jeszcze większą odrazę, za te wszystkie lata upokarzania i gnębienia szkolnego kolegi. Teraz spojrzał na zdeterminowaną twarz chłopaka i wiedział że już nic go nie powstrzyma.
- Poczują się lepiej gdy im powiem że kolejny Lestrange poszedł do piachu! – wrzasnął i w ułamku sekundy rzucił zaklęcie, które ugodziło Rudolfa w pierś. Lestrange gruchnął o ziemię niczym worek ziemniaków, po czym wszyscy jak jeden mąż zaczęli rzucać w siebie urokami. Mimo iż ich było więcej Śmierciożercy radzili sobie doskonale. Lata praktyki w torturowaniu, ucieczkach przed aurorami i misjach zadawanych przed Voldemorta nauczyły starego Goylea i rodzeństwo Carrow jak radzić sobie w takich sytuacjach. Blokowali zaklęcia rzucane przez uczniów Hogwartu i z wyrazem triumfu rzucali własne. Gdy Pansy zręcznie odbiła zaklęcie Hestii Carrow spojrzała w stronę Dracona i wrzasnęła.
- Biegnij do domu Draco! Biegnij do Hermiony! Będę cię osłaniać.  –
Blondyn zawahał się przez moment jednak po chwili pędził przed siebie niczym wariat. Jeszcze kilkanaście metrów i stanie na ganku tej zapyziałej dziury. Znów ją zobaczy, poczuje jej ciepło, spojrzy w wielkie, brązowe oczy. Jednak gdy dobiegał na miejsce drogę zagrodził mu Nott. Zatrzymał się w pół kroku i zacisnął palce na różdżce.
- Odsuń się Teodor. – warknął i zmarszczył gniewnie brwi. – Zejdź mi z tej cholernej drogi! –
- Po co te nerwy? – odpowiedział mu spokojnie Nott i zszedł z ganku na pokrytą żwirem ścieżkę. – Byłem pewny że przyjdziesz. – dodał i obrócił w palcach różdżkę jak pałeczkę od perkusji. – Szkoda że nie sam. –
Draco prychnął pod nosem.
- Chciałem, jednak w przeciwieństwie do ciebie mam trochę oleju w głowie. – nagle usłyszał odgłos wybuchu i czyiś donośny krzyk. Chciał się odwrócić, jednak wiedział że jeśli to zrobi Nott z pewnością go zaatakuje.
- Szkoda.. – mruknął cicho brunet. – Ale wygląda na to że będę musiał cię zabić. –
Zanim jednak zdążył wycelować w niego różdżkę na ganku pojawiła się osoba której najmniej się spodziewał. On jak i Draco spojrzeli na nią w tym samym momencie.


*
Drzwi do piwnicy nie były zamknięte na klucz więc otworzyła je z łatwością. Trzymając miecz w prawej ręce nieco chwiejnym krokiem przeszła przez korytarz i salon. Oba pomieszczenia były mocno zaniedbane i brudne. Wewnątrz domu panował bałagan a w powietrzu unosił się smród alkoholu i papierosów. Usłyszała dochodzące z zewnątrz odgłosy bitwy, krzyków i eksplozji, więc czym prędzej zmusiła swoje obolałe ciało do wysiłku. Wyszła na ganek a blade słońce popołudnia na chwilę ją oślepiło. Odzyskawszy wzrok oprócz stojącego po jej lewej stronie Notta, z prawej strony dostrzegła Dracona, który przyglądał się jej oniemiały. Wiedziała że musi wyglądać okropnie, w potarganych ubraniach, brudna, zakrwawiona i śmierdząca zatęchłą piwnicą. Jednak potrzeba znalezienia się przy nim była większa niż kiedykolwiek. Ścisnęła mocniej miecz i podbiegła do Dracona w kilku krokach. Ten w międzyczasie szybkim ruchem wyczarował między nimi a Teodorem niewidzialną barierę i chwycił Gryfonkę w ramiona niczym małe, bezbronne dziecko. Jej stan go przerażał, nie chciał nawet sobie wyobrażać co Teodor z nią wyprawiał, jednak teraz liczył się dla niego tylko fakt że jest żywa i stoi obok niego w ręku trzymając piękny, wielki miecz.
- Skąd.. skąd go wytrzasnęłaś.. – wydyszał Nott i wpatrywał się w miecz wielkimi od zdumienia oczami. 
Hermiona uśmiechnęła się krzywo i wycelowała w chłopaka ostrze które błysnęło złotym blaskiem w świetle słońca.
- Poddaj się Teodor, pozwól sobie pomóc. –
Chłopak zmarszczył brwi i wycelował w nią swoją różdżkę. Draco nie pozostał mu dłużny.
- Pomóc? Ty chcesz pomóc mnie?! A w jaki sposób taka szlama mogłaby mi pomóc w czymkolwiek?! – zawył. – Nic nie wiesz o odrzuceniu i samotności. O przegranej i stracie! Jednego dnia mamy wszystkich u swoich stóp by następnego stać się wyrzutkami społeczeństwa! Nie piszę się na to Granger. Nigdy więcej.. –
Hermiona zrozumiała jak wielką krzywdę Śmierciożercy wyrządzili swoim dzieciom. Wyrośli w przekonaniu że racja jest po ich stronie a wszyscy dookoła się mylą. Nie znali innej drogi, innego spojrzenia na świat. Bardziej szkoleni niż wychowywani każdego roku byli coraz bardziej przyuczani do ślepego wykonywania poleceń swoich przełożonych w szeregach Voldemorta. Coś podobnego miało już miejsce, w odległej przeszłości mugolskiego świata. Przypominali jej chłopców  z Hitlerjugend którzy przekonani o boskości swojego lidera o raz rodziców, ślepo zawierzali im swoje życie i los. Wiedziała że nie zdoła przekonać Notta do swoich racji, więc cicho szepnęła do Dracona przez ramię „osłaniaj mnie”, po czym ruszyła na Teodora z mieczem w prawej ręce. Zauważyła że jej różdżka wystaje z jednej kieszeni jego spodni, więc gdy Draco zręcznie odbijał zaklęcia bruneta, ona podbiegła i wytrącając mu końcem miecza różdżkę z dłoni, upadając wyciągnęła własną i rzuciła zaklęciem ogłuszającym w plecy chłopaka.
Nott wyłożył się na żwirze jak długi. Draco podbiegł i zabrał mu różdżkę po czym chwycił Hermionę w objęcia. Trzymał ją i dławił w sobie szloch. W końcu znów jest przy nim, w końcu może znowu bezpiecznie trzymać ją w ramionach. Oboje jednak wiedzieli że to jeszcze nie koniec, więc chwycili Notta z obu stron, położyli obok chatki związując zaklęciem i tak szybko jak to było możliwe pobiegli w stronę wciąż toczącej się walki.
~
Nie wiedziała kto to zrobił, ale gdy podczas potyczki przybyli Aurorzy ktoś rzucił w tłumie peruwiański proszek natychmiastowej ciemności. Las stał się nieprzenikniony i rzucanie zaklęć było całkowicie niemożliwe. Biegła w kierunku drewnianej chatki, tam gdzie powinna być Hermiona z Draconem, jednak obok ganku zauważyła tylko nieprzytomnego Notta. W panice rozejrzała się dookoła i nie zauważyła jak zza drzew rzuca się na nią Rudolf Lestrange. Upadła pod ciężarem mężczyzny a jej rude włosy rozsypały się kaskadą po szarym, ostrym żwirze. Śmierciożerca obrócił ją na plecy i zacisnął obie dłonie na jej gardle.
- Mała Weasley. – zasyczał z szaleństwem w oczach. – Co tam słychać u Artura? – dodał i zacisnął mocniej palce. Ginny wierzgała nogami jak oszalała i próbowała wbić paznokcie w dłonie Rudolfa, jednak czuła że nic to nie da. Lestrange z uporem maniaka i wybałuszonymi oczami przyglądał się agonii dziewczyny charcząc niczym dzikie zwierzę. Jednak w pewnej chwili coś pociągnęło mężczyznę do tyłu a Gryfonka znów była wolna. Trzymając się za obolałą szyję, próbując wziąć choćby najmniejszy oddech spojrzała przed siebie i nie wierząc własnym oczom, widziała jak wychudzony, obity i zakrwawiony Lucjusz Malfoy oplótł kark Rudolfa łańcuchem zwisającym z jego nadgarstków. Oboje upadli na ziemię i dopiero gdy Lestrange przestał się ruszać Lucjusz puścił łańcuch. Wyglądał jakby sam miał za chwilę wyzionąć ducha więc Ginny czym prędzej do niego podbiegła i odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zobaczyła że w jej kierunku zbliżają się Aurorzy z Ministerstwa.


*


Szpitalna biel kuła ją w oczy. Zapach medykamentów drażnił nos i na samą ich woń skrzywiła się okropnie. Draco widząc jej minę zmarszczył brwi i odłożył poranne wydanie Proroka Codziennego.
- Jeżeli zastanawiasz się w jaki sposób ominąć choćby jedną dawkę leku, to masz to sobie natychmiast wybić z głowy. – powiedział i podał jej fiolki które wcześniej przyniosła pielęgniarka. Kobieta oczarowana szelmowskim uśmiechem Dracona przystała na pomysł,  by to on doglądał brania przez Gryfonkę eliksirów. Hermiona z naburmuszoną miną wzięła pierwszą fiolkę do ręki i z miną cierpiętnicy połknęła gorzki płyn.
- Brawo, a teraz zjedz trochę obiadu. Rano ledwie ruszyłaś kanapki. – zakomenderował i ponownie otworzył gazetę na czytanej wcześniej stronie. Hermiona westchnęła ciężko. Draco od kilku dni zachowywał się jak mały, smoczy tyran. Nie odstępował jej na krok, chyba że już koniecznie musiał skorzystać z łazienki. Wróciła wspomnieniami do ostatnich wydarzeń i wzdrygnęła się lekko.
Gdy Aurorzy z Ministerstwa rozprawili się z rodzeństwem Carrow oraz starym Goylem i gdy zabrali ze sobą nieprzytomnego Notta oraz Lestrangea, w końcu mogli odetchnąć. Hermiona poczuła że leci na ziemię jeszcze zanim zdołała zapytać czy nikomu nic się nie stało. Na szczęście okazało się że jej przyjaciele oprócz drobnych urazów z potyczki wyszli zwycięsko. Mimo protestów, wszystkich zabrano na badania do Świętego Munga, gdzie po kilkudziesięciu minutach zjawił się prawdziwy tłum. Narcyza Malfoy, Pani Zabini, Ojciec Pansy, tym razem o dziwo w stanie trzeźwym, Artur i Molly Weasley, babcia Nevilla i Hermiony, oraz ojciec Luny, Ksenofilius Lovegood. Oprócz członków rodzin pacjentów do szpitala próbowali dostać się reporterzy, więc Aurorzy zostali zmuszeni do zajęcia stanowiska tymczasowych ochroniarzy. Gdy Hermiona po raz pierwszy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą twarz babci i Dracona, który siedział obok niej na małym, szpitalnym stołku i trzymał ją za rękę. Dopiero teraz Gryfonka pozwoliła sobie by zawładnęły nią uczucia. Na widok ukochanej babci i nie mniej ukochanego mężczyzny zalała się łzami. Była taka szczęśliwa, koszmar w końcu się skończył.
Drugiego dnia jej pobytu w szpitalu, odwiedziła ją Minerva McGonagall. Oprócz niej i Dracona do sali poprosiła przebywających na obserwacji Blaisea, Pansy, Lunę, Ginny której gardło całkowicie wróciło już do normy, Rona, Harryego oraz Nevilla. Z początku zrobiła im długi i wyczerpujący wykład o tym jak bezmyślnie się zachowali i że jednie cud i szybki kontakt z Ministerstwem uratował ich przed śmiercią, ale gdy już skończyła, wzięła  głęboki wdech i uśmiechnęła się ciepło ciesząc się że nic nikomu się nie stało i że mimo wszystko każdy z nich wykazał się ogromną odwagą. Hermiona sięgnęła pod łóżko i ku zdumieniu pozostałych wyciągnęła spod niego miecz Gryffindora.
- Ponoć gdy zemdlałam wciąż miałam go w rękach i za nic nie chciałam puścić. – zaśmiała się do siebie kasztanowłosa. – Wiem że był w gablocie, za biurkiem w pani gabinecie.. Czy to pani go wysłała? – zapytała i spojrzała w zaskoczone oczy dyrektorki.
- Nie, to nie ja. – odparła Minerva. - Prawdę mówiąc gdy wróciłam z Ministerstwa zauważyłam że miecz zniknął, jednak nikt oprócz mnie nie mógł wejść do mojego gabinetu. Cóż.. Od dawna sądzę iż miecz ten jest obdarzony swego rodzaju świadomością. Pojawia się w nieoczekiwanych momentach i tak naprawdę nie należy do nikogo. Jest wielką dumą Gryffindoru i jednocześnie jedną z największych magicznych zagadek. – odparła.
- Niech go pani schowa z powrotem w gabinecie.  – powiedziała po chwili szatynka. – Możliwe że kiedyś znów komuś się przyda. – po czym podała McGonagall wspaniały miecz.
Do zakończenia roku został tydzień i Hermiona na wieść o tym, że Astoria zrezygnowała z roli Julii prawie dostała zawału. Jej lamentom nie było końca, dopóki Draco nie usiadł obok niej na łóżku i z łobuzerskim uśmiechem nie oznajmił że to ona zagra czy to się jej podoba czy nie.  To ostatnie czego chciała, upokorzenia przed całą szkołą, jednak nie miała wyboru, rola Julii nie mogła zostać nieobsadzona.

~

- Byłeś u taty? – zapytała nagle obierając jabłko w całkowicie pozbawiony magii sposób. Lucjusz Malfoy do szpitala trafił w stanie przedagonalnym więc magomedycy musieli wprowadzić go w stan śpiączki. Narcyza widząc swojego męża w takim stanie osunęła się po szpitalnej podłodze i zaniosła najprawdziwszym płaczem. Dzięki Hermionie wszyscy dowiedzieli się że Lucjusz nie brał udziału w napadach i walce, lecz od samego początku był siłą więziony przez Teodora Notta, który trafił do Azkabanu tak jak pozostali i został poddany leczeniu.
- Byłem, jego stan się poprawia, ale wciąż jest nieprzytomny. – odparł sucho Draco. W jego głosie słychać było ból i strach. Z jednej strony cierpiał widząc swojego ojca w takim stanie, ale z drugiej bał się co będzie dalej, gdy ojciec się obudzi. Przerażała go myśl że może kazać mu zerwać wszelkie kontakty z Hermioną i poprze Arnolda Greengrassa, który nawet nie chciał słyszeć o zerwaniu zaręczyn. Narcyza jak na razie w ogóle nie wypowiadała się na ten temat. Zmartwiona i milcząca cały czas siedziała przy szpitalnym łóżku swojego męża i jedyne na co się godziła to na krótkie odwiedziny ich syna.

- Draco? – zagadnęła go Hermiona i uśmiechnęła się do niego czule. Nie chciała by znów się zamartwiał. – Przytul mnie. – powiedziała, a on od razu wszedł do jej łóżka i objął ją ramieniem. Jutro wracają do Hogwartu. Do murów które tak ukochali, do przyjaciół którzy już tam na nich czekają. Wracają by zakończyć ostatni rok nauki w szkole w której tyle przeżyli i która stała się dla nich drugim domem. Zmęczeni zasnęli praktycznie jednocześnie więc nie zauważyli jak Narcyza Malfoy przez chwilę im się przygląda, po czym wychodzi cicho zamykając za sobą drzwi.