sobota, 24 czerwca 2017

Rozdział 4.

Witam w rozdziale czwartym! To niesamowite jak leci ten czas :) Akcja w tym rozdziale ruszy z lekka do przodu, wyjdą z cienia inni bohaterowie i ogólnie zrobi się trochę bardziej "tłoczno" ;) Życzę miłej lektury i do napisania!

*~~~~~~~*~~~~~~~*

"Niektórzy pojawiają się znienacka. Mieszają, mącą w naszych sercach. A potem znikają bez pożegnań. Żadne czary, tylko nasza naiwność pozwala byle komu się oswoić." - Antoine de Saint-Exupéry,Mały Książę.


*


- Naucz mnie Granger. - odpowiedział spokojnym lecz stanowczym głosem. - Proszę naucz mnie. - Stali naprzeciwko siebie w blasku pochodni, Draco zauważył na ustach Gryfonki delikatny, ciepły uśmiech. W jego sercu nagle zrodziło się tak dawno zapomniane uczucie. Nadzieja. Miał nadzieję że dziewczyna nie żartuje, bardzo chciał w to wierzyć. Czuł że sam nie wyczaruje patronusa choćby nie wiadomo ile ćwiczył. Odnosił wrażenie iż jego ciało i dusza zaczynają spadać po niewidzialnej pochyłej równi co skutecznie mu uniemożliwia naukę tego zaklęcia. A teraz stoi przed nim jedna z najlepszych czarownic młodego pokolenia, uśmiechnięta i chętna do pomocy. Jak mógłby nie skorzystać z tej okazji? Pomimo dzielących ich różnic i wzajemnej niechęci pielęgnowanej od lat, coś zaczynało się zmieniać. Czuł to od jakiegoś czasu i o dziwo nie przeszkadzało mu to.
- Nauczę. - odpowiedziała szatynka. - Ale pod jednym warunkiem. - dodała przyjaznym tonem. Draco zmarszczył brwi. Nie lubił gdy stawiano mu warunki, ale zbyt mocno pragnął nauczyć się tego zaklęcia by teraz ją odtrącić.
- W porządku. - powiedział po chwili. - Czego chcesz? -
- Chcę byś naprawdę mi pomógł w przygotowaniach do balu i przedstawienia. Chcę, byś aktywnie uczestniczył w organizacji i nie zwalał wszystkiego na mnie. – powiedziała podchodząc do niego bliżej. - Co ty na to? - zapytała i spojrzała mu prosto w oczy. Ślizgon westchnął cicho ale skinął potwierdzająco głową.
- Zgoda.- odparł - To kiedy zaczynamy? - zapytał.
Hermiona wzniosła wzrok ku górze zastanawiając się przez moment, aż w końcu odpowiedziała pełna entuzjazmu. 
- Jutro, zaraz po lekcjach. Ale wcześniej musimy powiadomić prefektów o sobotnim spotkaniu. Bierzesz na siebie Dafne Greengrass i Terenca Higgsa?- zapytała, jednak widząc skwaszoną minę Malfoya dodała zrezygnowana - Albo wyślę wszystkim informację patronusem, pokażę ci jak to się robi. - westchnęła i ruszyła przed siebie. Draco dogonił ją w trzech krokach i skierowali się wspólnie ku lochom. Gryfonka opatuliła się szczelniej szatą gdy poczuła chłód murów. Pomyślała, że mogłaby wykorzystać daną jej szansę i spróbować nawiązać z Malfoyem coś na kształt rozmowy. Zaczęła nieśmiało i zacisnęła dłonie na szacie.
- Jak podobała ci się lekcja latania u Flitwicka? - zagadnęła i przysunęła się nieznacznie w jego stronę.
Draco spojrzał na nią przelotnie i ponownie utkwił wzrok w podłodze.
- Było w porządku. - odpowiedział.
- Ciekawe czy nauczymy się latać tak jak aurorzy- rozmarzyła się.
"I śmierciożercy" - pomyślał blondyn.
- To musi być wspaniałe uczucie, unosić się w powietrzu niczym ptak. Nic cię nie trzyma, nic nie ogranicza. Tylko ty i pęd wiatru. Ale raczej i tak się tego nie nauczę skoro nie umiem nawet latać na miotle. - dodała wzruszając ramionami.
- Nie umiesz latać na miotle? - zapytał nagle Draco patrząc wprost na nią.
Hermiona lekko się zarumieniła. Nie do końca lubiła o tym mówić, uważała ten fakt za swoją osobistą porażkę i sama się sobie dziwiła, że powiedziała o tym Malfoyowi.
- Cóż... w mugolskich rodzinach nie lata się na miotłach. Pierwszy raz zetknęłam się z tym tutaj, w Hogwarcie, poza szkołą też nie mam takiej możliwości, więc tak jakoś wyszło. - dodała uciekając wzrokiem. Draco nie krył zdziwienia. A więc jednak jest coś, czego panna "Wszystko Umiem Granger" nie potrafiła i najwyraźniej nie była z tego dumna. Pierwszy raz od dawna zachciało mu się śmiać, gdy zobaczył jej zawstydzoną minę.
- A Potter i Weasley? - zapytał po chwili. - Nie chcieli cię nauczyć? -
- Raczej nigdy nie mieli na to czasu. - odpowiedziała, choć w głębi duszy wiedziała iż nie jest to prawdą. Jej przyjaciele zawsze zajęci byli albo grą, albo dobrą zabawą i nie mieli ani chęci ani cierpliwości by uczyć ją sztuki latania. Z resztą, ona za bardzo się wstydziła by ich o tą pomoc poprosić. 
- Bo uwierzę. - rzucił sucho.
Znów zapadła cisza w której słychać było tylko odgłos ich kroków. Nagle zza rogu wyszła Daphne Greengrass i gdy tylko zauważyła Malfoya, podeszła do niego ignorując stojącą obok Gryfonkę.
- Draco! - powiedziała z uczuciem i stanęła naprzeciwko niego tak, że musiał się zatrzymać. - Dokąd idziesz? - zapytała.
- Patroluję korytarze. - odparł.
- A może wolałbyś wpaść do swojego starego dormitorium? Wszyscy chętnie by się z tobą spotkali. - zaczęła i przysunęła się do niego znacząco. - Astoria bardzo by się ucieszyła gdybyś przyszedł. - dodała. Draco nic nie odpowiedział. Nie miał najmniejszej ochoty na odwiedzanie pokoju wspólnego Slytherinu. Przez moment się jednak zawahał, gdy pomyślał że mógłby skoczyć do Blaisea na szklaneczkę Ognistej, ale zanim zdążył powiedzieć choćby słowo, pierwsza odezwała się Hermiona.
- Idź, dokończę patrol sama. - Gryfonka minęła Ślizgonów i szybkim krokiem opuściła lochy, zanim minęła zakręt usłyszała jeszcze jak Daphne mówi do Dracona "Widzisz? Szlama się wszystkim zajmie, chodź.". Kasztanowłosa westchnęła i zaczęła się kierować ku górnym korytarzom. Nie miała mu za złe że ją zostawił. To było do przewidzenia. Żałowała tylko że nie mogła z nim dłużej porozmawiać. Tak bardzo chciała poznać jego myśli. Choćby ich najmniejszą część. Już od szóstej klasy, w momencie w którym Voldemort zlecił mu zabójstwo Dumbledorea, zastanawiała się co tak naprawdę czuje. I wtedy, gdy złapali ich szmalcownicy i pytali go czy ona to ona, czyli Hermiona Granger. Nic wtedy nie odpowiedział. A później, gdy torturowała ją jego ciotka, pomiędzy jedną torturą a drugą zdążyła zauważyć że płacze. On, wiecznie pogardzający takimi jak ona płakał gdy słyszał jej krzyki. Albo tak się jej zdawało. Już sama nie wiedziała co jest prawdą. Weszła na drugie piętro i nagle się odwróciła gdy usłyszała że ktoś za nią biegnie. Ku jej wielkiemu zdziwieniu był to  Malfoy. Dobiegł do niej po chwili i wziął głęboki wdech.
- Wybacz. - powiedział lekko zdyszany. - Już jestem.-
- Ale.. - dukała Gryfonka. - Ale Daphne.. Astoria.. impreza..-
- Nie ma żadnej imprezy. - rzucił. - Kończmy ten patrol. - dodał i ruszył przed siebie.
Ledwo udało mu się spławić tę natrętną Greengrass. Już myślał że nie dogoni Granger i będzie musiał wrócić do dormitorium. Nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale chętnie by jeszcze porozmawiał z Gryfonką. Nie traktował jej już z nienawiścią i pogardą, ale wciąż czuł dystans który chyba nigdy nie miał między nimi zniknąć. Sam nie wiedział o co mógłby ją zapytać. Pytania które przychodziły mu do głowy wydawały się głupie i nic nie znaczące. W końcu jednak przerwał milczenie.
- Powiedz mi, Granger. Skoro nie umiesz latać na miotle, to czym się dostałaś razem z pozostałymi do Ministerstwa Magii, wtedy w piątej klasie? - zapytał.
Hermionę szczerze zdziwiło to pytanie. Przez moment patrzyła na niego bacznym wzrokiem, lecz po chwili odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Na testralach.-
Draco nie krył zdumienia. Nie mógł sobie wyobrazić jazdy na tych szkieletowatych, odpychających, uskrzydlonych niczym nietoperze koniach, które mógł dostrzec tylko ten człowiek, który widział czyjąś śmierć. Dziewczyna zachichotała widząc jego minę.
- Oczywiście był to pomysł Harryego. Wtedy jeszcze nie widziałam testrali, więc lot był dla mnie okropnie nieprzyjemnym doznaniem. Niby czułam go pod sobą, ale i tak miałam wrażenie że zaraz polecę w dół i roztrzaskam się o ziemię. -
Draco zwrócił uwagę na słowo "jeszcze". A więc ona także widziała jak ktoś umiera. Tak samo jak on. Cóż, to było do przewidzenia.  Zerknął na jej rozpromienioną twarz, łatwo było dostrzec że uwielbia opowiadać. Sam nie chciał nic od siebie dodawać, więc co jakiś czas rzucał pytaniem w stylu "Dlaczego nazwałaś kota Krzywołap?", albo "To prawda że porwaliście z Baku Gringotta smoka?" itd. Mógłby milczeć, brak rozmowy mu nie przeszkadzał, ale że obiecał zacząć jej pomagać w przygotowaniach do tych wszystkich szkolnych imprez, musiał podłożyć grunt pod ich znajomość. Nim się obejrzeli minęła godzina i wrócili do dormitorium. Arystokrata podszedł do barku i nalał sobie szklankę wysokoprocentowego alkoholu.
- Napijesz się? - zapytał Hermionę gdy ta wyszła z toalety.
- Poproszę. - odpowiedziała i usiadła na kanapie.
Arystokrata podał jej szklankę i usiadł w fotelu zaraz obok dziewczyny. Poczuł się nadzwyczaj dobrze, co ostatnimi czasy nie zdarzało mu się zbyt często. Przywykł do samotności. Czuł się w niej komfortowo, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jedyną obecność jaką mógł znieść to ta Blaisea i Pansy. Ale teraz było inaczej. Nie mógł się nadziwić że ta kiedyś znienawidzona przez niego Gryfonka mogła okazać się tak dobrym kompanem do rozmowy, czy po prostu bycia.
- Dlaczego wróciłaś do Hogwartu? -zapytał nagle i nalał sobie kolejnego drinka. Hermiona zamrugała zaskoczona i po chwili odpowiedziała.
- Chciałam dokończyć szkołę. Skoro już ją zaczęłam, to skończę bo nie lubię mieć niezałatwionych spraw. - odwróciła od niego twarz i spojrzała w płonący w kominku ogień. Jej twarz nagle zrobiła się poważna, a oczy zdradzały fakt iż uciekła myślami gdzieś daleko.
- A twoi rodzice? - zapytał Draco. - Nie mieli nic przeciwko żebyś tutaj wróciła, po tym wszystkim co się wydarzyło? -
Hermiona spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
- Nie wiedzą że tu jestem. - odpowiedziała. Draco zmarszczył brwi. Nic z tego nie zrozumiał. - Jeszcze przed wojną wymazałam im pamięć o tym kim są i kim ja jestem.  Wszczepiłam im fałszywe wspomnienia i zanim wybuchła wojna wyjechali do Australii, by żyć dalej w spokoju. - kontynuowała. - Mam nadzieję, że po zakończeniu szkoły ich odnajdę i zdołam cofnąć czar. - dodała i nalała sobie kolejną porcję Ognistej Whiskey. Wypiła ją jednym haustem i wstała z kanapy kierując się w stronę swojego pokoju.
-Dobranoc Malfoy - rzuciła mu przez ramię otwierając drzwi.
-Dobranoc Granger. - odpowiedział.

*

Szedł korytarzem wciąż czując zmęczenie po nie do końca przespanej nocy. Przez długie godziny zastanawiał się, dlaczego Gryfonka w ogóle mu to powiedziała. Samo wyznanie też mocno go zaskoczyło. Przez ten cały czas wydawało mu się że kto jak kto, ale ona z pewnością ma idealne życie. Wojna skończona, Voldemort pokonany, przyznano jej Order Merlina Pierwszej Klasy i okrzyknięto bohaterką wojenną. Nie przypuszczał że ukrywa tak ciężki sekret. Więc jednak i w tej kwestii się mylił. Nie mógł pojąć jakim cudem stać ją na to by codziennie się uśmiechać. Gdzieś w środku czuł podziw dla jej postawy, on by tak z pewnością nie potrafił.  Przez cały dzień zajęć zauważył iż szatynka stara się go unikać. Nie spoglądała w jego stronę, a na zajęciach z obrony przed czarną magią nie wyczarowała wydry, by znów skierować ją w jego stronę. Nie wiedział czemu, ale lekko go to irytowało. Podczas kolacji Blaise zaczął rozprawiać o quiddichu, lecz ten słuchał go jednym uchem myśląc czy Gryfonka nie postanowi odwołać lekcji patronusów, gdyż nigdzie jej nie widział.
-Draco! Draco Słyszysz mnie? - jęknął czarnoskóry chłopak.
Blondyn spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami  i syknął
- Słucham!-
- Więc co przed chwilą powiedziałem? -
- Że za dwa tygodnie zaczynają się treningi quiddicha. - odparł.
- Właśnie! Zanim jednak rozpoczniemy treningi chciałem omówić moją nową strategię i..-
Draco jednak po chwili wstał i szybkim krokiem skierował się ku wyjściu z Wielkiej Sali.
- Wybacz, pogadamy o tym jutro! - rzucił przez ramię i prawie pobiegł w kierunku swojego dormitorium.
Gdy przeszedł pod portretem zauważył dziewczynę stojącą naprzeciwko kominka. Trzymała w ręku różdżkę i lekko kiwała się na piętach w przód i w tył.
- Nareszcie!- odwróciła się w jego stronę i zrobiła gniewną minę. - Już myślałam że zrezygnowałeś!-
Blondyn zmieszał się i zaczął naprędce szukać alibi.
- Myślałem że przyjdziesz na kolację i dopiero potem zaczniemy ćwiczyć. - odparł.
- Wyraźnie wczoraj mówiłam, abyś stawił się w salonie zaraz po lekcjach, chciałam zjeść kolację tutaj, z resztą nieważne - westchnęła. - Tylko jutro bądź punktualnie - dodała.
- W porządku. - przytaknął i wyciągnął swoją różdżkę. Czuł że z każdą chwilą denerwuje się coraz bardziej.  Kasztanowłosa przyglądała się mu uważnie. Cały dzień starała się nie myśleć o tym jak wczorajszego wieczora się przed nim otworzyła. Było jej wstyd, że zaczęła mówić  o tak prywatnych sprawach akurat Malfoyowi. Rozważała odwołanie lekcji, ale nie lubiła łamać danego wcześniej słowa, tym bardziej iż on też jej coś obiecał.
- Dobrze. - zaczęła ochoczo, stając naprzeciwko niego. - Najpierw wyślę wszystkim prefektom patronusy z wiadomością, będzie ich osiem.- Expecto Patronum! - Wykrzyknęła i  po chwili ich oczom ukazała się mała, jasna wydra. Zawisła między Draconem a Hermioną i posłusznie czekała na polecenie. - Proszę wszystkich prefektów o stawienie się w sobotę o godzinie dwunastej, w Sali Pamięci na trzecim piętrze, w celu omówienia spraw organizacyjnych. Obecność obowiązkowa.  Z poważaniem, Hermiona Granger. - Po tych słowach wydra minęła arystokratę i zniknęła za ramą obrazu. - Jeszcze tylko siedem. - mruknęła Gryfonka i cierpliwie wyczarowywała kolejne patronusy. Ślizgon nie mógł wyjść z podziwu, z jaką łatwością przychodzi jej ta sztuka. Za każdym razem zaklęcie płynnym, czystym ruchem uwalniało się z jej różdżki, jakby tylko na to czekało. Spoglądał na jej twarz, skupioną i pewną. Zawsze miał ją za odrażającą, paskudną szlamę, ale teraz te uczucia gdzieś się ulotniły. Lecz nie tylko one.  Czuł, że powoli osacza go mgła obojętności. Zanim jednak znów zatopił się w swych myślach, spektakl dziewczyny dobiegł końca.
- Tak to mniej więcej wygląda. - powiedziała uśmiechając się niepewnie. - Tego typu patronusy zaczniemy ćwiczyć dopiero, gdy opanujesz zwykłe zaklęcie. Zaczynamy? - zapytała wesoło.
Kiwnął potwierdzająco głową i wziął głębszy wdech.
- Najpierw pomyśl o czymś przyjemnym. - zaczęła. - Przywołaj w myślach jakieś szczęśliwe wspomnienie. Może być to cokolwiek, jednak musi być ono na tyle silne, by było w stanie zapoczątkować zaklęcie. Spróbuj. - zachęciła go.
Draco jednak czuł się coraz gorzej. Szczęśliwe wspomnienie? Raczej może wykluczyć te chwile kiedy razem z Crabbeyem i Goylem transmutowali żabę Nevilla w parę starych majtek. Nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Może matka? Nie, ostatnio nie potrafił z nią rozmawiać. Ojciec? Siedzi w więzieniu, cóż za szczęście. Blaise? Większości wspomnień z nim związanych nawet nie pamięta, za dużo wtedy wypili. Pansy? Nie, nie, stanowczo nie ona. Może Nott? Nawet nie chciał wspominać zaginionego przyjaciela. Ogarnęła go panika. Na Salazara, czy ja nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień? - pomyślał.
- Draco? - zaczęła Hermiona łagodnie. - Może ci pomóc? -
- Nie.. Ja.. - nie mógł znaleźć słów, by wyrazić jak wielkie ogarnęło go przerażenie.
Gryfonka patrzyła na niego cierpliwie i zaczęła rozumieć o czym musiał myśleć. Była przekonana iż w jego głowie musiała trwać teraz prawdziwa burza. Wszystko w jego życiu praktycznie się zawaliło. Podczas wojny też przeżył swoje. Widział śmierć tylu ludzi i magicznych istot, z jego rodzinnego domu Voldemort urządził kwaterę śmierciożerców, a jego samego zmuszał do ohydnych rzeczy. Wszystkie te przeżycia rzuciły cień nie tylko na radość młodego arystokraty, ale także na jego dumę, ego i pewność siebie. Powoli gasł, niczym dopalająca się świeca. Do Hermiony dotarło, że Malfoy cierpi na depresję o której w magicznym świecie wie się niewiele.
- Quiddich. - powiedziała, a on od razu spojrzał na nią, jakby widział w niej wybawienie. - Spróbuj pomyśleć o tym, co czułeś gdy pierwszy raz usiadłeś na miotle. Jestem pewna że szybko nauczyłeś się latać. - uśmiechnęła się delikatnie.
Draco przymknął oczy i przypomniał sobie moment w którym dostał swoją pierwszą w życiu miotłę. To były jego szóste urodziny. Jak zwykle spędzał je w Malfoy Manor w towarzystwie ojca, matki i żyjącej jeszcze wtedy babci. Po odśpiewaniu "Sto lat" i podzieleniu tortu, ojciec wyszedł gdzieś na chwilę, po czym wrócił z pięknym i dużym pakunkiem w dłoniach. Draco najchętniej rzuciłby się na prezent, jednak wiedział iż matka ostro by go za to skarciła. Poczekał więc aż ojciec podejdzie bliżej i z bijącym sercem zaczął rozrywać ozdobny papier. Po chwili jego oczom ukazała się ekskluzywna, dziecięca miotła. Rączka była w kolorze miodu i miała wygrawerowane na sobie jego imię. Witki miały piękny, ciemnobrązowy odcień co sprawiało iż miotła wyglądała niezwykle elegancko. Mały Dracon wpatrywał się w nią wielkimi, dziecięcymi oczami. Od dawna o niej marzył. Spędził całe popołudnie na nauce latania z ojcem, który towarzyszył mu na swej miotle. Narcyza i babcia spoglądały na nich z uśmiechami na twarzach i co chwila podbiegały do chłopca gdy ten lądował pupą na trawie. To był naprawdę wspaniały dzień.
- Wypowiedz zaklęcie. - zachęciła go Hermiona widząc, że nastrój chłopaka się zmienia.
- Expecto Patronum!- powiedział i otworzył oczy. Ku jego zdziwieniu na końcu różdżki pojawił się mały, srebrny błysk, który po chwili przemienił się w strzęp jasnej mgły, lecz znikł tak szybko jak się pojawił.
- Brawo, to już coś. - ucieszyła się Hermiona.
- Ty to nazywasz czymś? - powiedział Draco z mieszanką złości i zawodu.
- Początki zawsze są trudne. Próbuj dalej. - Gryfonka postanowiła nie przejmować się irytacją w jego głosie.
Niestety kolejne próby nie przyniosły żadnego efektu. Zniechęcony i zmęczony Ślizgon podszedł do barku i nalał sobie szklankę Ognistej Whiskey.
- Nie powinieneś pić przed patrolem. - zauważyła nieśmiało dziewczyna.
Draco spojrzał na nią spode łba, westchnął lecz odłożył drinka na szklany stolik.
- Niech ci będzie. - mruknął. - Ile czasu zostało do patrolu? -zapytał.
- Pół godziny. Chcesz spróbować jeszcze raz? -
- Nie. - odparł i usiadł ciężko na kanapie. Przeczesał włosy ręką i spojrzał tęsknie w kierunku szklanki.
Hermiona usiadła w fotelu i spojrzała na niego łagodnym wzrokiem.
- Jutro znów spróbujemy, z czasem nabierzesz wprawy. -
Blondyn miał wątpliwości, czy jego niemoc to kwestia wprawy, czy raczej wątpliwych przyjemnych wspomnień. Przeczesywał swoją pamięć w poszukiwaniu takowych i za każdym razem gdy wydawało mu się że już, już coś ma, okazywało się to niezbyt wystarczające by mógł wyczarować patronusa. Nagle obok niego położył się Krzywołap. Zwinął się w kłębek i zamruczał gdy chłopak, ku zdziwieniu Gryfonki, podrapał go za uchem. Gdybym był kotem, nie miałbym takich zmartwień - pomyślał Draco.
- Harry miał podobny problem. - odezwała się nagle Hermiona, a blondyn przeniósł na nią swój wzrok. To ostatnie czego dzisiaj chciał. Porównywania go do wybrańca.
- Daruj sobie Granger.- zaczął lecz Hermiona nie przejęła się jego słowami.
- Na początku swoich lekcji z profesorem Lupinem też wielokrotnie nie mógł wyczarować nawet najmniejszej mgły. Próbował i próbował, ale za każdym razem bogin dementora okazywał się zbyt silny. A przecież był to tylko bogin. Przeszukiwał swoją pamięć by odnaleźć jakieś dobre wspomnienie, jednak było to bardzo trudne. Życie z mugolską rodziną która nim gardziła nie dało mu zbyt szczęśliwych chwil. Jednak, w końcu odnalazł to wspomnienie które pozwoliło mu wyczarować najprawdziwszego, zwierzęcego patronusa. -
Draco zaczął słuchać jej uważnie. Był ciekaw, co za wspomnienie pozwoliło Potterowi nauczyć się tego zaklęcia w tak młodym wieku.
- Przypomniał sobie swoich rodziców. -
- Rodziców? - Ślizgon zmarszczył brwi. - Przecież oni..-
- Nie żyją. - dokończyła za niego szatynka. - W pierwszej klasie Harry przypadkowo natknął się na zwierciadło Ain Eingarp. To wielkie, piękne lustro o niezwykłych, magicznych właściwościach. Ukazuje ono największe pragnienia serca. Tylko człowiek w pełni szczęśliwy i usatysfakcjonowany swoim życiem, mógłby w nim zobaczyć samego siebie i używać go jak zwykłego lustra. Harry oprócz swojego odbicia, widział stojących obok niego rodziców, dziadków i resztę jego rodziny której nigdy nie miał szansy poznać. Przychodził do lustra tak długo, aż profesor Dumbledor nie odkrył jego nocnych spacerów i nie schował lustra. Później, właśnie to wspomnienie przywołał Harry podczas nauki zaklęcia patronusa. Siebie, wraz ze zmarłą rodziną.-
- Ale przecież to nie jest szczęśliwe wspomnienie!- Draco nie mógł zrozumieć jakim cudem coś takiego mogło pozwolić Potterowi na osiągnięcie sukcesu.
- To właśnie próbuję ci uświadomić Malfoy. - odparła Hermiona. - Dla Harryego to wspomnienie było słodko-gorzkie, ale na tyle szczęśliwe i dobre, by mu pomóc. Ty powinieneś zrobić to samo, poszukaj wspomnienia które da ci siłę, wcale nie musi być pełne radości i samych przyjemnych chwil. Ma cię wypełnić spokojem i optymizmem. - Gryfonka wstała i poprawiła mundurek otrzepując go z niewidzialnego pyłku. - Pora iść na patrol. - dodała, po czym powoli wyszła na korytarz pozwalając by Ślizgon mógł chociaż przez chwilę pobyć sam.

*

Kolejne dni minęły szybko i spokojnie. Co wieczór przez półtorej godziny Draco i Hermiona ćwiczyli zaklęcie patronusa, by o dwudziestej pierwszej wyjść na wspólny patrol.  Mimo szczerych chęci Ślizgon wciąż miał trudności w wyczarowaniu duchowego chowańca, za to coraz lepiej szła mu nauka latania. W piątkowy wieczór w salonie zebrało się więcej osób, co skutecznie rozpraszało arystokratę. Pansy siedziała na jednym z foteli głaszcząc Krzywołapa i popijała grzane wino, Blaise namówił na partyjkę magicznego pokera Rona i Harryego, którzy na ten wieczór postanowili zakopać wojenny topór, gdyż już od dawna nie mieli okazji do hazardu. Ginny, która z początku czuła się obco szybko rozluźniła się i zajęła zaległym wypracowaniem z eliksirów dla Slughorna. Mimo iż mogło się wydawać że panuje istna sielanka, wciąż czuć było dystans między Ślizgonami i Gryfonami. Jedyne co powstrzymywało ich przed kłótnią i kąśliwymi uwagami względem siebie, były wspólne treningi Hermiony i Dracona. Co chwilę zebrani odrywali wzrok od swoich zajęć by móc obserwować ich postępy. Nie odzywali się i nie komentowali już jego poczynań, gdyż bali się że jeśli powiedzą jeszcze choćby jedno słowo, arystokrata poczęstuje ich najprawdziwszą Avadą.
- Udało ci się Malfoy! - zawołała Hermiona na co wszyscy odwrócili głowy. Niestety, zamiast zwierzęcia ujrzeli promień jasnego światła. Oznaczało to że Draco jest bliżej osiągnięcia celu, jednak jeszcze daleko mu było do ostatecznego sukcesu. Ślizgon gniewnie zmarszczył brwi. Był pewny że tym razem posłużył się naprawdę miłym wspomnieniem. Powoli godził się z myślą, iż nigdy nie będzie mu dane wyczarowanie najprawdziwszego patronusa. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z dormitorium nawet nie patrząc na pozostałych. Gryfonka poczuła żal, zaczęła wątpić w swoje nauczycielskie zdolności.
- Harry.. - zwróciła się w stronę przyjaciela. - Myślę, że może ty powinieneś zacząć go uczyć, ja się chyba do tego nie nadaję. - powiedziała z rezygnacją.
Lecz zamiast Harryego, odpowiedział jej ktoś inny.
- Hermiono.. Mogę się tak do ciebie zwracać? - zapytał Zabini, na co dziewczyna kiwnęła potwierdzająco głową. - Nie uważam by to była twoja wina. Od godziny was obserwowałem i stwierdzam, że jeśli chodzi o przekazywanie wiedzy i cierpliwość, to jesteś w tym naprawdę dobra. Problem Draco leży gdzie indziej. -
- Zgadzam się z tym. - przytaknął mu Harry. - Miona, serio, pokazałaś mu wszystko co mogłaś. Chyba już nic więcej zrobić nie możesz. -
Hermiona nie wyglądała na przekonaną. Przygryzła dolną wargę i popatrzyła w ogień gdy usłyszała głos Rona.
- Wy na serio nic nie kumacie? - zapytał z lekką ironią w głosie. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco. - Nie, żebym cokolwiek wypominał, ale Malfoy był śmierciożercą. -
- I? -nacisnął go Blaise.
- Nie wiem czy wiecie, ale żaden śmierciożerca nie był zdolny do wyczarowania patronusa. Żaden, oprócz Severusa Snapea. No, ale on był dobry, pomagał nam w ukryciu i takie tam, bla, bla, bla. Myślę że Malfoy sam siebie blokuje. Do tego... no wiecie, wciąż ma "to" na przedramieniu. - powiedział i wzruszył ramionami jakby mało go to obchodziło.
Pansy zerwała się z fotela na co Krzywołap prychnął niezadowolony i rzucając krótkie "dobranoc" opuściła dormitorium. Blaise odprowadził ją wzrokiem i dopił swojego drinka.
- Będę się zbierał. Dzięki za partyjkę, mam nadzieję że jeszcze kiedyś zagramy. - powiedział na odchodne i obdarzając Hermionę lekkim uśmiechem również wyszedł na korytarz.
- Nie powinnaś się nim przejmować. - powiedział Ron tasując talię kart. - Więc? Jutro o dwunastej? -
- Co? - Hermiona spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Zebranie prefektów, jutro o dwunastej? -
- Tak, tak jak było ustalone. - powiedziała pośpiesznie.
- W takim razie idziemy spać, jutro o trzeciej popołudniu mamy pierwszy trening quiddicha, jesteś gotowa Ginny? - zagadnął rudą Harry. Weasleyówna uśmiechnęła się i zebrała ze stołu swoje pergaminy.
- Miona, idziesz na patrol? - zwróciła się do przyjaciółki.
- Tak , zaraz wychodzę. - odpowiedziała szatynka wciąż będąc pogrążoną we własnych myślach.
- No to dobranoc!-
Przyjaciele pożegnali się i Gryfonka przez chwilę stała sama w salonie. Spojrzała na Krzywołapa i mruknęła pod nosem
- A może powinnam? Czemu nie? - po czym wyszła z dormitorium w celu odnalezienia swojego współlokatora.

~

Sobota przywitała wszystkich pięknym słońcem i suchym jak na wrzesień w Szkocji powietrzem. Mimo iż magiczny zegar wskazywał dziesiątą, Wielka Sala świeciła pustkami. Hermiona w samotności jadła śniadanie w skład którego wchodziły miodowe płatki na zimnym, słodkim mleku. Wczoraj, podczas patrolu nie odezwali się z Malfoyem do siebie ani słowem, a potem do późnych godzin wieczornych zamknięta w swoim pokoju pracowała nad broszurkami informacyjnymi dla prefektów na dzisiejsze zebranie. Wciąż zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby pomóc Malfoyowi. Mogła sobie odpuścić, tak jak radził jej Ron, ale duma i wrodzony upór nie pozwalały poddać się bez walki. Dopiła ostatni łyk herbaty i ruszyła w kierunku gabinetu pani dyrektor. Godzinę wcześniej dostała list w którym Minerva McGonagall prosiła ją o krótką wizytę. Po kilku minutach dotarła pod duże, dębowe drzwi i zapukała w nie energicznie.
- Proszę! - usłyszała i weszła do środka. Dyrektor stała obok biurka, na którym Hermiona zauważyła piętrzący się stos książek.
- Dzień dobry pani dyrektor. - przywitała się grzecznie zamykając za sobą drzwi.
- Dzień dobry panno Granger. Proszę wybaczyć że wzywam cię w dzień wolny, ale jest coś co chciałam ci przekazać. - powiedziała i zaklęciem posłała w ręce Hermiony jedną z książek. - Przyda się na dzisiejszym spotkaniu. - dodała McGonagall.
Gryfonka spojrzała na okładkę. W ręku trzymała egzemplarz "Romea i Julii".
- Ta książka jest dla ciebie, kilka rozdasz prefektom, a reszta trafi do biblioteki dla chętnych. - Minerva odłożyła kilka książek i użyła zaklęcia zmniejszającego. Podała je szatynce i uśmiechnęła się nieznacznie. - Proszę co jakiś czas powiadamiać mnie o postępach. - dodała.
- Oczywiście. - odpowiedziała Hermiona.
- A jak mieszka się z panem Malfoyem? Jeśli mogę spytać. -
Dziewczyna lekko się zmieszała, ale odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Nie najgorzej. Nie kłócimy się, jeśli o to pani chodzi. Jest w porządku. - wzruszyła lekko ramionami i spojrzała za okno.
- Cieszy mnie to. To wszystko, jesteś wolna. - powiedziała dyrektor i usiadła za biurkiem.
Hermiona pożegnała się szybko i wyszła z gabinetu.

~

Sala Pamięci powstała podczas wakacyjnej odbudowy zamku. Mieściła się na trzecim piętrze, za korytarzem w którym niegdyś urzędował trzygłowy pies Hagrida, Puszek. Była to duża, prostokątna sala upamiętniająca osoby które uczestniczyły i zginęły w Bitwie o Hogwart, oraz podczas całej Drugiej Wojny Czarodziejów. Na ścianach wisiały nieruchome obrazy z portretami poległych, a w gablotach można było znaleźć ich różdżki, oraz inne przedmioty które za zgodą rodziny zostały umieszczone w szkole. Jeden z obrazów wyróżniał się najbardziej. Nie był zbyt duży, ale było w nim coś, co przyciągało wzrok. Na tle palącego się kominka stał jedenastoletni chłopiec, ze smutnymi, niebieskimi oczami. Miał szczupłą, jasną twarz i czarne włosy. W ręku trzymał białą różdżkę i uśmiechał się prawie niezauważalnie. Pod obrazem, na metalowej blaszce widniał napis " Tom Marvolo Riddle w czasach szkolnych, później znany jako Voldemort, lub Czarny Pan (dla podwładnych). Czarodziej półkrwi, potomek Salazara Slytherina, zbrodniarz wojenny. Umieszczamy tu ten obraz, by nigdy nie zapomniano iż zło nie rodzi się od razu. Każdy tyran był kiedyś dzieckiem i jak każdy doznał w swym życiu cierpienia. Zło to wybór, nie przeznaczenie." Hermiona weszła do sali i wyczarowała na środku kilka prostych, drewnianych krzeseł i podłużny stolik. Położyła na nim broszurki i książki które zaklęciem przywróciła do normalnych rozmiarów. Za pięć dwunasta przyszły pierwsze osoby, nie zdziwiła się gdy zobaczyła Rona i Parvati Patil, jednak nie spodziewała się z nimi Harryego i Ginny.
- Cześć Miona! - ruda uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki i usiadła z Harrym zaraz obok Parvati.
- Cześć wam, nie chcę być niemiła, ale to zebranie prefektów.. -zaczęła. - Innym może się nie spodobać że tu jesteście. -
- Daj spokój Hermiona - uśmiechnął się Ron. - Zaraz po zebraniu idziemy coś zjeść i lecimy na trening. - dodał i rozłożył się wygodnie na krześle.
Gryfonka westchnęła, jednak postanowiła odpuścić przyjaciołom. Tym bardziej nie mogła mieć im tego za złe, gdyż okazało się że nie tylko oni wpadli na pomysł przyjścia z osobą towarzyszącą. Ernie Macmillan przyszedł sam, jednak jego koleżanka z Hufflepuffu Hanna Abbott zjawiła się w wraz z Nevillem Lonbottomem. W wakacje zostali parą i od tamtej pory wszędzie chodzili razem. Cho Chang z Ravenclawu i Michael Corner przyszli pięć minut po nich, a kilka minut po dwunastej do sali weszła Daphne Greengrass z  siostrą Astorią i Terence Higgs. Szatynka wyczekiwała swojego współlokatora ale już po chwili stanął w drzwiach wraz z Blaisem Zabinim i Pansy Parkinson. Mogła się tego spodziewać. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca (Hermiona musiała w międzyczasie wyczarować dodatkowe krzesła), stanęła naprzeciwko nich i wzięła głęboki, uspakajający wdech.
- Witam, cieszę się, że przyszliście o wyznaczonej godzinie. Chcę aby spotkanie odbyło się szybko i sprawnie, więc nie będę dodatkowo przedłużać. - oznajmiła i sięgnęła po plik broszurek. - W tym roku odbędą się w szkole dwie imprezy. Pierwsza to znany już większości Bal Bożonarodzeniowy. Odbędzie się na kilka dni przed Świętami, a za organizację odpowiedzialni będą prefekci naczelni oraz ochotnicy z szóstych klas. - powiedziała po czym lekko uśmiechnęła się do Ginny. - Tutaj macie broszurki z informacjami dotyczącymi balu, powieście kilka na tablicy ogłoszeń w waszych dormitoriach i rozdajcie resztę uczniom z waszych domów. - Kartki rozeszły się między prefektami aż w końcu znów zaległa cisza. Gryfonka kontynuowała. - Drugą atrakcją jest przedstawienie, które wystawimy na zakończenie roku. - powiedziała i usłyszała zaskoczony głos któregoś z kolegów.
- My? - zapytał Michael Corner - Masz na myśli prefektów? -
- Tak. Prefektów, prefektów naczelnych i ochotników. - odpowiedziała. - Zaraz wszystko wyjaśnię. - dodała widząc niezadowolone twarze. - Pod koniec roku wystawimy sztukę pod tytułem "Romeo i Julia". Tutaj mam książki z oryginalną sztuką które zaraz wam rozdam i z którą musicie się zaznajomić, jednak my odegramy zmodyfikowaną jej wersję. Musimy zachować główny zamysł, ale możemy trochę uwspółcześnić dialogi i tak dalej. Jutro w Wielkiej Sali wywieszę plakat informujący iż za dwa tygodnie, w niedzielę, odbędzie się przesłuchanie do ról w przedstawieniu. Oczywiście między sobą też musimy rozdzielić role. Nie każdy musi grać, będą potrzebne osoby odpowiedzialne za muzykę, kostiumy, scenę i dekoracje. Najważniejsze postacie to Romeo i Julia, para kochanków. -
- Kochanków?! - zdziwił się Ron.
- To znaczy ukochanych. Kiedyś tak mówiło się na zakochanych Ronald. - pośpieszyła z wyjaśnieniami Hermiona i rozdała książki zebranym. - Są to postacie kluczowe o największej ilości tekstu do zapamiętania, więc ich wybór jest najważniejszy. Przeczytajcie książkę, jest krótka. W niedzielę za tydzień, niech będzie o pierwszej popołudniu,  spotkamy się tutaj i uzgodnimy kto kogo gra.- powiedziała i spojrzała na zebranych. Wyglądali na zdezorientowanych i szczerze niezadowolonych. Nikt nie garnął się do tego by cokolwiek odgrywać przed tłumem uczniów, nauczycieli i może nawet i rodziców, którzy lubili uczestniczyć w takich akademiach. Daphne Greengrass wstała z miejsca i powoli podeszła do Hermiony trzymając w ręku książkę.
- A niby dlaczego mamy się słuchać kogoś takiego jak ty? - powiedziała wachlując się książką i opierając lewą rękę o biodro. - Zarządzasz jakieś zebrania, oświadczasz nam że musimy zagrać w jakimś durnym przedstawieniu i oczekujesz że tak po prostu zrobimy to, co nam każesz? Po moim trupie ty wstrętna, brzydka szlamo! - wrzasnęła i rzuciła książką o podłogę. -
Harry, Ron, Ginny i Neville wstali natychmiast wyciągając różdżki, lecz Hermiona uspokoiła ich gestem dłoni. Ślizgonka patrzyła na szatynkę z wyrazem wyższości, gdy nagle po sali rozległ się głuchy, donośny dźwięk. Daphne chwyciła się za bolący policzek i nie mogła wymówić ani jednego słowa. Pierwszy raz w życiu dostała w twarz.
- Nigdy więcej nie nazywaj mnie szlamą, albo doniosę na ciebie do Ministerstwa, a uwierz że zrobię to z największą przyjemnością! - wysyczała Gryfonka. - Po pierwsze, przedstawienie to nie mój pomysł ale właśnie Ministerstwa, a po drugie będziesz mnie słuchać, bo to ja jestem prefektem naczelnym a nie ty! Jeśli masz jakieś obiekcje zwróć się z nimi do pani dyrektor, ale wątpię, by miała na to czas. Po trzecie - tu szatynka schyliła się i podniosła książkę z podłogi. - Masz przeczytać tę sztukę i stawić się w przyszłą niedzielę na spotkanie. Żegnam. - po tych słowach wcisnęła Ślizgonce egzemplarz "Romea i Julii" i odwróciła się do niej plecami. Greengrass wyszła z klasy trzaskając drzwiami, a Astoria porwała plik broszurek z krzesła siostry i pobiegła za nią. Przez chwilę panowała cisza, jednak wszyscy szybko zaczynali opuszczać  Salę Pamięci. Hermiona westchnęła głęboko. Nie chciała by to spotkanie zakończyło się w ten sposób. Nie czuła się dumna z tego co zrobiła, ale obiecała sobie że już nigdy nie pozwoli się obrażać. Koniec ze szlamą, koniec z płaczącą po kątach Hermioną. Koniec z obelgami. Nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła że w klasie został tylko Harry, Ron i Ginny której ręka właśnie ją dotykała.
- Byłaś świetna. - powiedziała Weasleyówna. - Greengrass już od dawna należało dać lekcję pokory. -
- Lepsze to, niż rzucenie na nią jakiegoś paskudnego zaklęcia. Oberwałoby się nam za to jak nic. - odparł Ron.
- Idziesz z nami coś przegryźć? - zapytał Harry.
Hermiona przytaknęła głową i chwilę później wraz z przyjaciółmi ruszyła ku Wielkiej Sali.

~

W salonie słychać było tylko brzdęk wrzucanego do szklanek lodu. Trójka przyjaciół postanowiła zignorować piękną pogodę i wspólnie zasiadła przed kominkiem. 
- Kto by pomyślał, że Granger ma w sobie tyle ikry? - zastanawiał się Blaise biorąc kolejny łyk Ognistej Whiskey.
- To już nie Hermiona? - zakpiła Pansy głaszcząc Krzywołapa za uchem.
- Ciężko się przyzwyczaić. - uśmiechnął się Zabini. - Greengrass jej tego nie przepuści. Pewnie wymyśli coś paskudnego, by uprzykrzyć jej życie. - dodał i nalał sobie kolejnego drinka. - Jednak, jestem dziwnie spokojny. Po tym co pokazała Hermiona wiem, że nie będzie łatwą przeciwniczką. -
- Pfff...- prychnęła Pansy. - Jedyne co może Greengrass, to buntować się co do tego całego przedstawienia. Nie zrobi nic, co zagroziłoby jej reputacji. Jej i całej ich rodzince. - dodała z pogardą.
- A co ty o tym sądzisz Draco? - zapytał go Blaise.

 Jasnowłosy chłopak jednak patrzył w ogień i głęboko nad czymś rozmyślał. Był przekonany iż Gryfonka kolejny raz zignoruje jawny atak na swoją osobę. Przeważnie w takich sytuacjach albo wychodziła, ale dawała innym wolną rękę, by wyżyli się na oprawcy w granicach rozsądku. Tym razem powstrzymała przyjaciół przed rzuceniem się na Daphne i sama stanęła we własnej obronie. Jej ton głosu, słowa wypowiadane z tą nieznaną mu dotychczas mocą sprawiły iż pierwszy raz w życiu zobaczył ją w zupełnie nowym świetle. Co prawda słyszał o jej dotychczasowych dokonaniach w szkole i na wojnie, ale teraz mógł przekonać się na własne oczy, że Hermiona Granger na zawsze przestała być szlamą.

sobota, 17 czerwca 2017

Rozdział 3.

Witam w rozdziale trzecim! Akcja powoli rozwija się do przodu i mam nadzieję, iż uważacie że opłaca się czekać :) Dziękuję za każdy komentarz i wejście :) W kolejnym rozdziale akcja trochę ruszy z kopyta i pojawi się więcej bohaterów, ale mam nadzieję, że wciąż bawicie się dobrze.
Przyjemnego czytania!


*~~~~~~~*~~~~~~~*

"– Szukam przyjaciół. Co znaczy „oswoić”?
 – Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział lis. – „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”.
 – Stworzyć więzy?
– Oczywiście – powiedział lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie.  I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować." - Antoine de Saint-Exupéry,Mały Książę.

*

Ciemność lubi wkradać się do serca stopniowo. Zakrada się powoli i osiada w jego zakamarkach niczym mgła. Najpierw wydaje ci się, że to nic takiego. Małe ukłucie. Lecz później, z każdym kolejnym razem,  raniących szpilek przybywa, aż w końcu budzisz się ze świadomością, że w twoim sercu istnieją miliardy igieł i nic już nie możesz z tym zrobić. Najpierw ranisz innych, później w ramach odkupienia, samego siebie. Ale one nie znikają, wciąż tkwią w twojej duszy aż zaczynasz się przyzwyczajać.  W końcu, któregoś dnia dociera do ciebie, że nie ma już czego ratować.... I umierasz.

~

Słyszał jej kroki zaraz obok swoich. Mimo iż w gabinecie pani dyrektor nie odezwał się ani słowem, w głowie aż roiło mu się od myśli. To takie problematyczne.. - pomyślał. Nie przypuszczał, że w tym roku będzie miał tyle roboty. Podejrzewał że jako prefekt naczelny będzie  musiał odbębniać nocne patrole, ale nie liczył na żadne dodatkowe obowiązki. Czy tej babie nie wystarczył fakt, że przyznała rangę kapitana drużyny Ślizgonów Zabiniemu? - Warknął w duchu. Nie żeby miał to Diabłowi za złe, jednak za każdym razem gdy o tym pomyślał czuł żal. Nie do Blaisea, ani nawet do tej starej okularnicy, ale, o dziwo, do samego siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to następna, przykra konsekwencja jego wyborów z przeszłości. Jego i jego rodziców. Kolejna igła. Już nawet ich nie liczył. Pocieszał się myślą, że wciąż jest szukającym i może, może w tym roku uda mu się nie zawalić chociaż tej jedynej rzeczy która jeszcze choć trochę go cieszyła.  Już nie mógł się doczekać treningów i momentu w którym znów usiądzie na miotle i wzbije się w powietrze. Tam, wysoko ponad wszystkim, był wolny.  Choćby trwało to chwilę, tylko tam mógł być naprawdę sobą. Choć niejednokrotnie wiatr i deszcz chlastały mu boleśnie twarz, choć wielokrotnie doznawał przeróżnych urazów, tylko tam czuł że żyje. Nigdy nie mógł zrozumieć tych, którzy bali się latania. Longbottom z tym swoim irracjonalnym strachem przed miotłą doprowadzał go do szewskiej pasji i nie raz kpił z niego otwarcie. Jak można bać się wolności? Gdyby tylko miał taką możliwość, już dawno poleciałby tam gdzie nikt nie mógłby go znaleźć. Nagle z rozmyślań wyrwał go spadający na niego ciężar. Instynktownie odwrócił się i chwycił ją za ramiona. Wyglądała na taką zaskoczoną.
- Co ty wyprawiasz Granger? - zapytał.
Zauważył że mu się przygląda. Jej wzrok błądził po jego włosach, oczach i wargach i chyba intensywnie o czymś rozmyślała. Nie został jej dłużny. Korzystając z chwili sam zaczął patrzeć na nią tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Ma piękne, ciemne, migdałowe oczy.- pomyślał.- Pełne, lecz nie do końca idealne usta, co dodatkowo było ich zaletą. Czuł jej miękkie ciało pod własnymi rękami i zdawało mu się, że słyszy jak coraz mocniej bije w niej serce. Nagle dziewczyna wyprostowała się zmieszana i zaczęła energicznym ruchem otrzepywać mundurek. 
- Przepraszam, zamyśliłam się. - powiedziała wciąż unikając jego wzroku.
- Patrz jak chodzisz. - mruknął. Zdziwił się gdy uzmysłowił sobie fakt, iż nie poczuł złości, czy fali odrazy. Gdyby kiedyś taka sytuacja miała miejsce, odepchnąłby ją wrzeszcząc że pobrudził się szlamem. Teraz nie czuł nic. Zaczął przyłapywać siebie samego na tym już od jakiegoś czasu. Wszystko i wszyscy zaczęli być mu obojętni. Sam już nie wiedział czy powinno go to przerażać.
Skręcili w korytarz prowadzący do ich dormitorium, gdy usłyszał jej głos.
- Co sądzisz o tym całym przedstawieniu? - zapytała. - Będzie z tym masa roboty, ale myślę że damy radę. -
Draco nic nie odpowiedział. Jedyne co o tym myślał, to fakt iż jest to zbędne zawracanie głowy.
- Do soboty jeszcze cztery dni, więc zdąrzymy wszystkich powiadomić. Trzeba będzie zacząć pracę nad scenariuszem i ..-
- Granger..- przerwał jej Draco gdy dochodzili już do portretu uśmiechniętej dziewczynki. - Nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. - dodał, po czym wypowiedział słowo "Jedność" i przeszedł przez próg. Nie zatrzymał się, ani nie przytrzymał dla niej ram obrazu. Zniknął za drzwiami swojego pokoju gdy tylko Gryfonka weszła do salonu.

*

Blaise Zabini leżał na łóżku i już od dobrych kilku godzin próbował zasnąć, bez skutku. Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że puste dormitorium okaże się takim przekleństwem. W poprzednich latach dzielił pokój wraz z Draco Malfoyem i Teodorem Nottem, ale odkąd Draco zamieszkał we wspólnym dormitorium prefektów naczelnych razem z Granger, a Nott... No właśnie...Nott.. Jeszcze w trakcie wojny słuch o nim zaginął. Jego ojciec, tak jak większość  śmierciożerców trafił za kratki Azkabanu, ale o swoim synu podczas przesłuchań nie napomknął ani słowem. Z resztą, Nott był już pełnoletni, więc nie ścigał go ani namiar, ani szkoła. Oprócz ojca nie miał nikogo, matka zmarła przy porodzie a dalsza rodzina odcięła się od niego po zakończeniu wojny bojąc się, że większa zażyłość z synem śmierciożercy może źle wpłynąć na ich opinię. Blaise westchnął i dalej wpatrywał się w sufit. Stwarzanie pozorów, obłuda i hipokryzja rodów czystej krwi zaczynała go mocno przytłaczać. Fałsz który krył się za ich zakłamaną moralnością coraz mocniej utwierdzał go w przekonaniu, że się mylił. Od samego początku. Ale nie tylko on. Wszyscy ci, którzy uważali się za lepszych, tylko dlatego iż od pokoleń mają w sobie magiczną moc. Powoli zaczynał gardzić środowiskiem w którym wyrastał. Zaczął dostrzegać w nim brud, ohydę i niekończącą się samotność. Przykładów nie musiał szukać daleko, jego własna matka już po raz siódmy wyszła za mąż odkąd zmarł jego ojciec, i nic nie zapowiadało by Frank Smith został jej ostatnim mężem. Nie lubił nad tym rozmyślać, ale podejrzewał, że jego matka tak jak większość kobiet z rodów czystej krwi, nie umie być sama i wchodzi w związki małżeńskie nie tyle co z miłości, a z rozsądku. Samotność nie wzbogaca, zamożny mąż już tak. Blaise przymknął oczy w rozdrażnieniu i zacisnął pięści. Za nic w świecie nie chciał skończyć w podobny sposób. Trząsł się ze złości na wspomnienie jego ostatniej rozmowy z matką, która odbyła się na dwa dni przed jego powrotem do Hogwartu.

~

Pogoda nie zachęcała do spacerów. W powietrzu czuć było nadchodzącą wielkimi krokami jesień. Posiadłość Zabinich w końcu ziała pustkami. W końcu, gdyż Pani Zabini przez całe lato urządzała wszelkiego rodzaju bale, zabawy i przyjęcia. Blaise, mimo iż lubił rozrywkę i alkohol, miał już po wyżej uszu tych wszystkich gości i członków rodziny którzy od tygodni pałętali się po domu. Gdy wraz z matką zasiadł do kolacji, nie zdziwił się iż nie ma z nimi Smitha. Jak zwykle wyjechał w interesach. Musiał przyznać, że nawet lubi nowego wybranka matki, w przeciwieństwie do wielu przed nim, on nie próbował wkraść się w jego łaski prezentami, czy udawanym ojcowskim uczuciem. Był cichy, spokojny i tak jak Blaise lubił napić się Ognistej przed zaśnięciem.
- Spakowałeś już wszystko do szkoły? - głos matki przerwał ciszę panującą w jadalni. - Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałeś. - dodała uśmiechając się do syna.
- Tak, wszystko już mam. - odpowiedział i wytarł usta ściereczką. - Mogę już iść do swojego pokoju? - zapytał.
- A deser? - zamrugała. - Z resztą, chcę jeszcze o czymś z tobą porozmawiać. Usiądź. - dodała gdy zobaczyła że jej syn powoli wstaje.
Blaise miał złe przeczucia. Zawsze gdy chciała z nim porozmawiać przy kolacji, miała do przekazania jakieś nieprzyjemne wieści.
- Wiesz..- zaczęła. - Myślałeś już może co chciałbyś robić po Hogwarcie? - zapytała. W tym samym momencie do jadalni wszedł mały skrzat i zabrał brudne talerze.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. -odparł szczerze chłopak. - Myślałem, że może quiddich.. -
- No tak, quiddich. - westchnęła kobieta. - Blaise, kochanie, nie sądzę by quiddich zapewnił ci jakąkolwiek przyszłość. Tym bardziej w tych czasach kiedy my.. to znaczy rody czystej krwi, jesteśmy w tak trudnej sytuacji. - dodała i upiła łyk wina. - Rozmawiałam ostatnio z Narcyzą Malfoy i zaproponowała mi bardzo kuszącą propozycję.-
Blaise poczuł jak dreszcz przechodzi mu po plecach. W przeciwieństwie do Dracona, z którym szczerze się lubili, jego rodziców nie darzył zbyt wielkim uczuciem. Nawet jego matki której do końca nie znał, jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób wzbudzała w nim lęk.
- To znaczy? - zapytał, czując że z każdą minutą nabiera coraz większej ochoty na drinka.
- Cóż... Razem z Narcyzą martwimy się przyszłością naszych jedynych synów, to zrozumiałe. - powiedziała, jakby już na samym wstępie chciała się wytłumaczyć. – Czasy są ciężkie a twój tata nie żyje, ojciec Dracona jest w Azkabanie, a interesy gorzej idą, więc..-
- Powiedz to w końcu mamo. - przerwał jej szorstko. Czuł jak jego serce przyśpiesza od adrenaliny. Kobieta wzięła głęboki wdech i wciąż patrząc mu w oczy powiedziała
- Narcyza uważa, z czym ja się zgadzam, że zaraz po Hogwarcie powinniście przejąć rodzinne interesy. Dodatkowo ..- zawahała się na moment. - Państwo Greengrass są zdeklarowani by nam pomóc.- dodała i znów zanurzyła usta w pucharze.
- Greengrass? A co oni do tego mają? - zapytał marszcząc brwi. Kobieta przełknęła ślinę.
- Są majętni, czystej krwi, o nieposzlakowanej opinii i nie zachwianej pozycji. I oczywiście, mają dwie wspaniałe córki. -
Blaise zrozumiał to w ułamku sekundy. Jeszcze nigdy nie poczuł takiej wściekłości.
- Jeżeli myślisz, że wyjdę za którąś z sióstr Greengrass, to jesteś w wielkim błędzie matko!- wysyczał. - Nikt nie będzie mi ustawiał życia!- wrzasnął i poderwał się z krzesła które z impetem upadło na podłogę.
- Po pierwsze - zaczęła spokojnym głosem Pani Zabini. - Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. Po drugie, nie ma nic złego w tym, by zaplanować swoją przyszłość. Dobrą przyszłość Blaise. - dodała. - Co nas czeka, jeśli nie połączymy naszych rodów? Jak myślisz, co się stanie z nami i Malfoyami? Z naszymi rodzinami i domami? -
Przerwała, gdy do salonu wszedł skrzat trzymający w rękach srebrną tacę. Odstawił na stół dwie salaterki pełne owoców w bitej śmietanie i zniknął po chwili kłaniając się nisko.
- I tylko to cię interesuje, matko? - zapytał Blaise. - Myślałem, że po wojnie to wszystko się zmieni. Podejście do życia, rodów i tej całej machiny czystej krwi. - dodał z goryczą.
- Pewne rzeczy są niezmienne Blaise. - odparła kobieta i spokojnie zaczęła jeść deser.
- A ja i Draco? Co z nami? - wciąż stał i gdyby tylko mógł opuściłby dom od razu. Jednak miał nadzieję, że może, jakimś sposobem, uda mu się nakłonić matkę do zmiany zdania. Czuł jak rozpacz i desperacja rozlewają się po jego ciele. Wizja małżeństwa z rozsądku odbierała mu mowę.
- Jak to co? Będziecie żyć w dostatku u boku pięknych żon. To mało? - wzięła do ust kolejny kęs owoców lecz po chwili odłożyła łyżkę i westchnęła cicho. - Wiem co myślisz Blaise. Teraz ciężko ci się z tym pogodzić, ale kiedyś mi za to podziękujesz. Ja kiedyś myślałam tak samo. - dodała i uśmiechnęła się czule.
- Mylisz się. - warknął i wyszedł z salonu nie oglądając się za siebie.
Pijąc kolejną szklankę Ognistej Whiskey zastanawiał się czy Draco już wie o planach ich rodzicielek. Nie zamierzał poruszać tego tematu, bo dla niego i tak żadnego tematu nie było. Nie wyjdzie za Greengrassównę i nie spędzi życia jako cień samego siebie z przeszłości.
- Nie ma takiej opcji. - powiedział cicho i upił kolejny łyk bursztynowego płynu, tym razem prosto z butelki.

~

Wyszedł z dormitorium lekko chwiejnym krokiem. Kolejna zarwana noc na pewno nie pomoże mu w skupieniu się na zajęciach. Chwycił się za skroń gdy usłyszał znajomy głos.
- Dzień dobry Blaise. - Niewysoka brunetka stała oparta o kominek pokoju wspólnego. Swoje czarne, sięgające ramion włosy założyła za ucho, a różdżkę włożyła do kieszeni  mundurka. - Zbyt dużo Ognistej? -zapytała.
- Dobry Pansy. - odpowiedział i stanął koło niej. - Niezupełnie. - odparł.
- Bo ci uwierzę. Lepiej zacznij ograniczać procenty, bo zaczynasz przypominać szczuroszczeta. -
- Miła jak zawsze. - odparł z lekkim uśmiechem. - Śniadanie? - zapytał.
Skinęła głową na znak zgody.
- Co powiesz na to, by dzisiaj po zajęciach odwiedzić Smoka w jego jaskini? - zapytał gdy przechodzili obok Astorii Greengrass, która tak jak oni szła do Wielkiej Sali na śniadanie.
- Chcesz sprawdzić jak radzi sobie z dziewicą? -zakpiła Parkinson.
- Tak jakby. - odparł i z o wiele lepszym humorem ruszył przed siebie.

*

Kończyła poranną toaletę gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Już wychodzę! - rzuciła przez ramię i gdy po ostatnim machnięciu różdżką wygładziła swoje włosy, wyszła z łazienki. Draco stał oparty o ścianę ubrany w szare spodnie od dresu, biały, obcisły podkoszulek, a na ramiona zarzucił czarny, satynowy szlafrok.
- Dzień dobry. - powiedziała szatynka przyjaźnie.
- Dzień  dobry. - odparł blondyn i wszedł do łazienki zatrzaskując za sobą drzwi.
Hermiona poczuła się nieswojo. Jego milczenie coraz bardziej zaczynało jej dokuczać. Mieli przed sobą masę obowiązków, a nie miała pojęcia kiedy uda im się omówić choćby jeden z nich. Weszła do pokoju by wziąć torbę i zawahała się przez moment, czy poczekać na młodego arystokratę i zmusić go do rozmowy, czy jednak odpuścić i powoli zacząć wszystko robić w pojedynkę. Pogłaskała leżącego na łóżku Krzywołapa i opuściła dormitorium szybkim krokiem. Wchodząc do Wielkiej Sali zauważyła siedzącą już przy stole Ginny.
- Miona! - krzyknęła Weasleyówna widząc przyjaciółkę.
Szatynka usiadła obok rudowłosej i wzięła do ręki kromkę ciepłego jeszcze chleba.
- Jak tam spotkanie u McGonagall? - zapytała Ginny. - Czego chciała?-
Hermiona machnęła ręką i westchnęła.
- Szkoda gadać. Nie dość, że w tym roku czekają nas owutemy, to jeszcze okazało się, że czeka nas bal... Powtórka z rozrywki..- jęknęła, za to oczy rudej zalśniły z przejęcia.
- Co ty, Hermiona! Ja uważam że to wspaniale! W końcu będę mogła zatańczyć razem z Harrym! - rozmarzyła się.
- Nie ciesz się tak. - odparła szatynka nalewając sobie kawy. - Szóste klasy mają nam pomagać w przygotowaniach, a przecież sami w tym roku zdajecie sumy bo w tamtym roku się nie odbyły.-
- Daj spokój, ze wszystkim się wyrobimy. - odpowiedziała jej ruda z niekrytą radością.
- To jeszcze nie wszytko. - ciągnęła Hermiona. - Na zakończenie roku, wszyscy prefekci łącznie ze mną i Malfoyem, mają wystawić sztukę teatralną. - powiedziała, po czym upiła łyk ulubionego napoju. Ginny ściągnęła brwi zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- Sztukę teatralną? Czyli takie przedstawienie jak w telewizorze twojej babci, tylko na żywo? -
- Dokładnie tak. - potwierdziła Gyfonka.
- Ooo, a co dokładnie macie wystawić? - zapytała ruda.
- Romea i Julię. - odparła Hermiona z obojętnością.
- Nie wierzę! - klasnęła w dłonie Ginny. Tego lata obejrzała wraz z babcią Rosie i Hermioną obie filmowe adaptacje Szekspirowskiego dzieła i z miejsca je pokochała.
- Kto będzie Romeem? - ekscytacja w jej głosie zadziałała na Hermionę krzepiąco. Uśmiechnęła się łagodnie i lekko wzruszyła ramionami.
- Jeszcze nic nie wiadomo. W sobotę organizuję spotkanie prefektów i zaznaczam tutaj słowo "organizuję", bo Malfoy pewnie nie kiwnie palcem. - dodała.
- To go zmuś. - Ginny puściła w stronę przyjaciółki oczko i upiła spory łyk soku z dyni. - Za tydzień zaczynamy treningi quiddicha. - powiedziała odkładając puchar na stół. - Harry z Ronem już obmyślają strategię.-
- Już? - zdziwiła się szatynka. - Przecież doskonale znają skład większości drużyn. - dodała.
- Niby tak, ale w tym roku zmienił się kapitan Ślizgonów. Blaise Zabini może wprowadzić zupełnie inną taktykę niż Malfoy. -
Hermiona słysząc to zakrztusiła się kanapką i szybkim ruchem porwała stojącą na blacie kawę. Popiła jedzenie i w akompaniamencie poklepywań Ginny, wysapała.
- To Malfoy nie jest już kapitanem?-
- A no już nie. Wciąż gra na pozycji szukającego, ale dowodzenie przejął Blaise. - odpowiedziała. - O, widzę Harryego i Rona! - dodała i uśmiechnęła się w kierunku nadchodzących chłopaków.
Myśli Hermiony biegły do przodu niczym stado pędzących koni. Tylko McGonagall mogła podjąć taką decyzję. Ale dlaczego to zrobiła? Czy miała to być kara? Dyrektor zapewne doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż dla Malfoya quiddich jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, a funkcja kapitana drużyny Ślizgonów była jego powodem do dumy. Czy właśnie to było powodem jego dziwnego zachowania? -Zastanawiała się kasztanowłosa. - Po dłuższej chwili z zamyślenia wyrwał ją Harry i razem z przyjaciółmi poszła na pierwsze tego dnia zajęcia.

*

Przejrzał się w lustrze i stwierdził ,że nie jest  najgorzej. Czarna koszula i spodnie tego samego koloru w niezwykły sposób kontrastowały z jego jasnymi włosami i stalowo szarymi oczami. Czuł się zmęczony chociaż dopiero zaczął dzień. Na myśl o dzisiejszym patrolu robiło mu się słabo. Wiedział, że Gryfonka nie odpuści i będzie chciała zacząć omawiać szczegóły tego przeklętego przedstawienia. Westchnął i wyszedł z łazienki zostawiając za sobą delikatną mgiełkę z własnych perfum. Stanął na środku pokoju i zastanawiał się czy w ogóle iść, gdy nagle poczuł że coś ociera mu się o nogi. Spojrzał w dół i ujrzał rudego kocura który przymilnie okrążał jego łydki.  W pierwszym odruchu chciał go odepchnąć, lecz się powstrzymał. W jego domu nigdy nie było zwierząt, nie licząc białego pawia w ogrodzie, ale jego nie zaliczał do domowych pupilów. Był raczej ozdobą ich posiadłości. Dodatkową oznaką ich majętności i bogactwa. Draco nachylił się i pogłaskał kota po grzbiecie na co ten zareagował pełnym zadowolenia, głośnym mruczeniem. Blondyn wyprostował się i minął futrzaka. Wychodząc z dormitorium pomyślał, że odczulanie się na kocią sierść nie jest wcale takie złe.

~

Pod drzwiami sali od zaklęć dojrzał Pansy i Blaisea. Podszedł do nich poprawiając torbę na ramieniu i kątem oka zauważył stojącą nieopodal Hermionę. Śmiała się w głos z żartu opowiedzianego przez Pottera i wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Zazdrościł jej tego. Jej i wszystkim tym, którzy mogli się tak po prostu śmiać. Potarł lewe przedramię, jakby znów zaczynało go piec. Ostatnio fantomowy ból od Mrocznego Znaku dawał o sobie znać coraz częściej, co zaczynało utrudniać mu życie. Oderwał wzrok od roześmianych Gryfonów gdy profesor Flitwick kazał im wejść do środka i zająć swoje miejsca. Usiedli trójkami i spojrzeli na niskiego profesora który wszedł na wysoki stołek, by móc wystawać ponad katedrę.
- Witam uczniów na pierwszej lekcji zaklęć w nowym roku szkolnym! - zaczął z entuzjazmem. - Mam nadzieję że wakacje minęły wam spokojnie, dzięki czemu w tym semestrze poświęcicie swój czas na naukę, gdyż uwaga, będziemy zgłębiali dosyć niesamowitą umiejętność. Mianowicie, sztukę latania. - z końca sali było słychać stłumiony śmiech. Nauczyciel jeszcze nie skończył mówić, gdy zauważył podniesioną rękę jednego z uczniów. - Proszę, panie Weasley. -
- Panie profesorze, ale większość osób potrafi latać na miotłach, ćwiczyliśmy to w pierwszej klasie, więc nie wiem dlaczego mielibyśmy znów to powtarzać. - zapytał Ron.
- Widzicie.. - zaczął profesor schodząc z katedry i stając na przeciwko ławek. - Nie będę was uczył latania na miotle, ale czegoś o wiele ciekawszego i niebezpieczniejszego. - zrobił pauzę by po chwili kontynuować. - W tym roku nauczymy się latania bez pomocy mioteł, trestrali, lub innych magicznych urządzeń czy stworzeń. -
- Chwileczkę..- tym razem przerwał mu Harry trzymając rękę w górze. - Mówi pan że nauczy nas sztuki latania, czy chodzi o tę którą posiadał Voldemort?-
- Tak, właśnie o tę umiejętność mi chodzi panie Potter. - entuzjazm wciąż nie znikał z głosu Flitwicka, jednak w klasie zapanowała absolutna cisza.
- To on potrafił latać? - zapytał w końcu Seamus Finnigan. - Tak bez skrzydeł, bez niczego? -
- I bez nosa. -zaśmiał się Dean Thomas.
- A no potrafił.- odpowiedział mu profesor. - Naocznymi świadkami tej umiejętności jest pan Harry Potter, Ronald Weasley i panna Hermiona Granger, mam rację? - Cała trójka pokiwała potwierdzająco głowami. - Sztukę tę w pewnym stopniu opanowali też poplecznicy Voldemorta, ale nie tylko, również grupka aurorów, w tym Nimfadora Lupin z domu Tonks, Alastor Moody, Kingsley Shacklebolt oraz profesor Severus Snape i Syriusz Black. Jest to szalenie trudna umiejętność i tylko naprawdę potężny czarodziej, a takim mimo wszystko był Voldemort, może opanować tę niezwykłą odmianę magii. Aurorzy jak i śmierciożercy zgłębili ją w stopniu wystarczającym, by móc pokonać odległość dziesięciu kilometrów lub utrzymać się w stanie zawieszenia przez półtorej godziny. Nie oczekuję od was takich efektów, ale mam nadzieję że uda się wam chociaż wzbić na wysokość paru, parunastu centymetrów i utrzymać w tej pozycji przez kilka minut. - profesor rozejrzał się po klasie i z zadowoleniem stwierdził iż tegoroczny temat był strzałem w dziesiątkę.
- Panie profesorze..- zaczęła nieśmiało Hermiona. - Ale dlaczego w ogóle mamy uczyć się tej sztuki? - zapytała. Według niej było o wiele bardziej praktycznych zaklęć których mogli się w tym czasie nauczyć.
- Ponieważ oprócz dobrej zabawy, będzie to doskonałe ćwiczenie dla waszych charakterów. - odpowiedział. Hermiona nie wyglądała na usatysfakcjonowaną tą odpowiedzią, ale nic więcej nie dodała. - Proszę teraz byście wstali i odsunęli na bok wszystkie ławki. -   uczniowie posłusznie wykonali polecenie i po chwili czekali na dalsze instrukcje. - A teraz weźcie do ręki różdżkę, odwróćcie ją końcem w waszą stronę i wypowiedzcie zaklęcie "Alas Libertatem*". Jeżeli uda się wam rzucić na siebie zaklęcie, poczujecie przyjemne ciepło. - wszyscy zaczęli mruczeć pod nosem formułkę, jednak nikt nie wiedział czy z powodzeniem udało mu się rzucić czar. Nie byli pewni czy ciepło które poczuli to efekt zaklęcia, czy ich własnych nerwów. Hermiona zamknęła oczy i poczuła jak przyjemne doznanie rozlewa się po jej ciele. Miała wrażenie że wszystkie włosy zaczynają unosić się w powietrzu tak, jakby była pod wodą. Starała się nie myśleć o lataniu samym w sobie. Nie lubiła odrywać się od ziemi i nigdy nie czerpała radości z nauki latania na miotle, ale sztuka latania niczym ptak niesamowicie ją wciągnęła. Na początku była sceptyczna, ale pomyślała że taka umiejętność może się kiedyś przydać. W tym samym momencie, stojący parę metrów dalej Draco Malfoy czuł to samo co jego współlokatorka. Z zamkniętymi oczami czuł jak jego ciało ogarnia fala gorąca. Czuł jak powoli jego ciało traci na ciężkości i wydawało mu się że jeszcze chwila i oderwie się od podłogi. Ciszę która zaległa w klasie przerwały słowa profesora.
- Moi drodzy, spójrzcie tylko, Hermiona Granger i Draco Malfoy rzucili bezbłędne zaklęcie "Alas Libertatem*". Po dwadzieścia punktów dla Gryffindoru i Slytherinu!-  dodał. Na te słowa Gryfonka i Ślizgon otworzyli oczy. Hermiona wpadła w lekką panikę gdy zdała sobie sprawę iż unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Malfoy za to wyglądał na spokojnego, chociaż na jego policzkach można było dostrzec lekkie rumieńce.
- Jak to zatrzymać? - zapytała Hermiona.
- Proszę skierować na siebie różdżkę i powiedzieć "Finite". - profesor wyglądał na zachwyconego.
Draco i Hermiona niemal jednocześnie wypowiedzieli zaklęcie i opadli na równe nogi.
- Oczywiście to tylko początek drogi do umiejętności jaką jest sztuka latania, ale wszystko po kolei moi drodzy. - zaczął profesor i powoli podchodził do każdego ucznia by mu pomóc.
*

Wieczór nadszedł szybciej niż mogła się spodziewać. Kolację zjadła w pośpiechu i gdy podała Harryemu, Ronowi i Ginny hasło do jej dormitorium prawie biegiem wróciła do swojego pokoju. Chciała móc go złapać jeszcze przed patrolem. Nie wiedziała czy go zastanie, ale miała głęboką nadzieję że uda im się coś razem omówić. Przeszła pod portretem i doznała szoku, gdy w salonie oprócz Malfoya zauważyła Zabiniego i Parkinson.
- Dobry wieczór Granger! - uśmiechnął się Zabini. - Draco zaprosił nas na małą imprezkę, dołączysz? - zapytał przyjaźnie.
- Wypraszam sobie Blaise. Sami się wprosiliście. - mruknął blondyn patrząc w ogień rozpalonego kominka.  
- Nie bądź taki Smoku. - szturchnął go przyjaciel. - Siadaj z nami Granger. - dodał i spojrzał na Gryfonkę wyczekująco.
Hermiona była szczerze zdziwiona. Oto, w bądź co bądź jej salonie, siedziało dwóch dodatkowych Ślizgonów i popijali Ognistą Whiskey jak gdyby nigdy nic. Przeżyła jeszcze większy szok, gdy zauważyła Krzywołapa śpiącego sobie w najlepsze na kolanach Pansy Parkinson.
- Krzywołap..- mruknęła Hermiona.
- Fajnego masz kota Granger. - Pansy uśmiechnęła się krzywo i upiła łyk drinka.
- Dzięki. - odparła kasztanowłosa.
- Czego się napijesz? - zapytał Blaise. - Soku? Wody?- zaczął.
- Ognistej. - odpowiedziała siadając na drugim fotelu zaraz obok Ślizgonki. Draco podniósł na nią swój wzrok i lekko zmarszczył brwi.
- To pani prefekt naczelna potrafi pić? - zaśmiał się Blaise, po czym przywołał zaklęciem szklankę, nalał do niej alkoholu i podaj ją Gryfonce.
- Żebyś wiedział Zabini. - odpowiedziała i upiła łyk. Nawet się nie skrzywiła. Latem nauczyła się pić drinki przy Harrym i Ronie, którzy od czasu do czasu lubili się w ten sposób odprężyć.
- Słyszałem, że McGonagall szykuje dla nas w tym roku parę atrakcji. - ciągnął Zabini. - Jeśli chodzi o bal, to jestem za. Mogę zająć się muzyką i alkoholem. – dodał uśmiechając się łobuzersko. - A to całe przedstawienie, macie już jakiś plan? - zapytał i spojrzał na Hermionę i Dracona. Gryfonka już chciała coś powiedzieć gdy nagle przejście pod obrazem się otworzyło i w salonie stanęli nie mniej zszokowani od nich Harry i Ron. Rudzielec wyglądał jakby go spetryfikowało, natomiast Harry otrząsając się z pierwszego szoku powiedział
- Cześć, Hermiona, myśleliśmy że wpadniemy na chwilę, ale chyba jesteś zajęta, więc..-
- Potter! Weasley! - krzyknął nagle Blaise.
- Zabini? - odpowiedział Harry tonem, jakby mówił do wariata.
- Nowi kompani do picia! Siadajcie! - wrzasnął Blaise i wyczarował obok sofy dwa wielkie, wygodne fotele z czarnej skóry. Harry i Ron wahali się przez moment, ale w końcu usiedli między Hermioną a lekko wstawionym już Ślizgonem. Malfoy nawet nie spojrzał w ich stronę, za to Pansy uśmiechnęła się pod nosem.
- Omawialiśmy właśnie sprawy balu i przedstawienia - zaczął Blaise nalewając Ognistej Whiskey nowo przybyłym. - Pytałem właśnie Hermionę.. znaczy Granger.. czy mają już z Draconem jakieś plany, ale... nic na razie nie mówią. - dodał uśmiechając się błogo.
- Moment, jaki bal, jakie przedstawienie? - zaczął Ron patrząc w stronę przyjaciółki.
- Draco. - Pansy wstała zrzucając z siebie delikatnie kota. - Możemy pogadać na osobności? -
Arystokrata skinął głową, wstał i poszedł przodem do swojego pokoju. Dziewczyna zamknęła za nimi drzwi w momencie, gdy usłyszała jak Hermiona zaczęła tłumaczyć  Weasleyowi plany nowej dyrektorki. Zauważyła że Blaise odprowadza ich wzrokiem. Zamknęła drzwi, rzuciła zaklęcie wyciszające i odwróciła się w stronę chłopaka. Ten jednak stał do niej odwrócony plecami, w ręku wciąż trzymając drinka.
- O co chodzi?- zapytał odwracając się i upijając kolejny łyk.
- To wszystko mi się nie podoba Draco. -zaczęła.
- Co wszystko?
- To co się dzieje dookoła. Mieszkasz teraz z tą całą Granger, nie przychodzisz do pokoju wspólnego Slytherinu i jeszcze ta sprawa z kapitanem drużyny..
- Nie wiem do czego zmierzasz Pansy, z resztą, minęły dopiero dwa dni szkoły. Nie histeryzuj. - odpowiedział spokojnie.
- Tak, minęły dopiero dwa dni szkoły, ale już zaczynają krążyć o tobie dziwne plotki. - warknęła.
- Jakie plotki?
Dziewczyna zawahała się przez moment i przygryzła dolną wargę. W końcu postanowiła mówić dalej.
- Gadają że starego Malfoya już nie ma. Że nie tyle straciłeś tytuł kapitana drużyny, lecz się go dobrowolnie zrzekłeś na poczet innych przywilejów. Ja wiem że to bzdura, ale oni tego nie wiedzą. Mówią że skoro teraz mieszkasz z Granger to pewnie staniesz się fanatykiem szlam, a Nott nie wrócił do szkoły właśnie przez twoje zachowanie... Jeżeli nie zaczniesz czegoś robić to całą twoją wcześniejszą reputację w Slytherinie trafi szlag. - powiedziała z goryczą. Zapanowała cisza. Draco wpatrywał się przez chwilę w pustą szklankę aż w końcu zabrał głos.
- Powiedz mi Pansy, od kiedy to tak bardzo przejmujesz się zdaniem innych, co? - spojrzał na nią zimnym wzrokiem i ruchem głowy odgarnął grzywkę która opadała mu na oczy. - Albo powiedz mi, jaką to też reputację mam ratować? Władca Slytherinu? Nigdy nim nie byłem. Książę Slytherinu? Dziecinada która trwała przez lata, ale już mi się znudziła. Wiem dlaczego to mówisz, cholernie się boisz bo wszystko co znałaś zaczyna się zmieniać. Szlamy? Wypowiem to słowo na głos to albo mnie zlinczują, albo zamkną w Azkabanie...- przymknął powieki i chwycił się u nasady nosa. Po chwili otworzył oczy i złożył ręce na piersi. - Nic nie możemy zrobić Pansy. Historię piszą zwycięzcy, zapamiętaj to sobie. - powiedział i zaczął iść w kierunku drzwi. Zanim jednak chwycił za klamkę poczuł jak dłoń dziewczyny zaciska się lekko na jego ramieniu.
- Jeżeli masz jakiś problem..- zaczęła nie patrząc mu w twarz. - To możesz mi o tym powiedzieć. -
- Dzięki. - rzucił i po chwili wszedł z powrotem do salonu.

~

Zanim wyszli na patrol, Harry wraz z marudzącym na pomysł balu i przedstawienia Ronem, opuścili pokój wspólny prefektów naczelnych. Zaraz po nich zebrał się Blaise, którego musiała podtrzymywać lekko przygasła na duchu Pansy. Hermiona posprzątała zaklęciem puste szklanki i usiadła na fotelu czekając na Malfoya. W końcu wyszedł z pokoju i skinął na nią głową na znak, że jest gotowy. Wstała i pierwsza wyszła z dormitorium. Korytarze tak jak mogli się spodziewać zaczęły świecić pustkami. Gdzieniegdzie było słychać jeszcze wracających do pokoi uczniów i kończące się rozmowy. Hogwart powoli zapadał w ciszę nocną. Szli obok siebie i znów nie odzywali się do siebie ani jednym słowem. Hermiona zauważyła że chłopak bezwiednie zaczął trzeć lewą rękę. Zmarszczyła brwi i walczyła sama ze sobą. Wiedziała co chciała zrobić, ale obawiała się jego reakcji. Co jeśli się wścieknie? Albo pomyśli że jest nienormalna? A w ogóle, czemu się tym przejmuje? To nie jej sprawa, nie jej ręka i nie jej cholerny interes. Ale coś pchało ją ku temu by  mu pomóc. Nie wiedziała tylko co. Może współczucie? Empatia? A może naiwność. Przecież od lat traktował ją jak robaka, a teraz nagle zaczął się zachowywać jakby w ogóle jej nie było. Chciała wierzyć, że może mu ulżyć a on przyjmie jej pomoc, więc nie zastanawiając się dłużej wyszeptała w myślach "Expecto Patronum", i już po chwili ciemny korytarz rozświetliła wesoła wydra. Draco stanął jak wryty. Patrzył jak zahipnotyzowany na duchowe zwierzę które nagle zatrzymało się przed nim i głosem Hermiony Granger zapytało
- Nauczyć cię tego zaklęcia? -
Po czym zrobiło kilka wesołych salt wokół jego sylwetki i zniknęło w jednym z ciemnych korytarzy. Blondyn odwrócił się w stronę Gryfonki na której twarzy gościł delikatny uśmiech.
- Naucz mnie Granger. - odpowiedział spokojnym lecz stanowczym głosem. - Proszę naucz mnie. –

Stali tak patrząc na siebie pośrodku szkolnego korytarza i jeszcze nie wiedzieli, jak wielkie ta prośba przyniesie zmiany.







* z łac. "skrzydła wolności"



środa, 14 czerwca 2017

Rozdział 2.

Witam w drugim rozdziale! Każda linijka tekstu wiele dla mnie znaczy. Staram się przelać na "internetowy papier" własne uczucia i wiem że nie zawsze może to się udać, ale staram się dać z siebie wszystko :) Każdy wasz komentarz i wejście jest dla mnie nieocenioną pomocą i motywacją. Dziękuję za to że jesteście :) W tej historii nie chciałam stworzyć Dracona Malfoya jako zarozumiałego księcia Slytherinu, ani Rona Weasleya - zazdrosnego o Hermionę ex chłopaka. Ten schemat został już chyba wyczerpany do cna! Tym razem chcę pokazać bohaterów z trochę dojrzalszej i co za tym idzie, bardziej wrażliwej strony. Mam nadzieję, że przypadnie Wam to do gustu. Kolejny rozdział już wkrótce. Życzę przyjemnej lektury! 

*~~~~~~~*~~~~~~~*

"– Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
– A jak to się robi? – spytał Mały Książę.
– Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siedzisz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej…" - Antoine de Saint-Exupéry,Mały Książę.

*

Biegli pustymi korytarzami jakby się paliło, jakby zależało od tego ich życie. Może nie do końca ich, ale jego z pewnością. Czuł jak coraz bardziej brakuje mu tchu. Gardło z każdą minutą puchło coraz mocniej, a oddech stawał się tylko delikatnym świstem. -Umrę przez kota Granger. - pomyślał. - Co za głupia śmierć... - Ale czy istnieje nie głupia? Widział ich wiele. Martwych, zastygłych ciał, które były już niczym więcej, jak tylko skorupą po tym, gdy opuściła je dusza. Nie chciał o tym myśleć, nie chciał znowu wracać do tych wspomnień. Przynajmniej nie świadomie i dobrowolnie. I tak powrócą same nocą, w sennych koszmarach. Próbował się skupić na czymś innym pomimo brakującego tchu. Zmusił obolały umysł do pracy i uświadomił sobie ciepło jej dłoni. Trzymała go mocno i pewnie i wiedział, był o tym całkowicie przekonany, że go nie puści. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz ktoś go dotykał w ten sposób. Nie chodziło o moc ani siłę, lecz o fakt, że ktoś go prowadził. Dał się porwać jej biegowi. Na chwilę zaufał, a przecież nie robił tego od lat. Skręcili w ostatni korytarz prowadzący do skrzydła szpitalnego i wpadli do komnaty gdy Gryfonka pchnięciem wolnej ręki otworzyła drzwi. Hermiona praktycznie w biegu położyła go na jednym ze szpitalnych łóżek i bez słowa pognała po panią Pomfrey. Po chwili wróciła ze szkolną pielęgniarką która trzymała w ręce fiolkę z pomarańczowym płynem.
-Proszę to szybko wypić panie Malfoy. - rozkazała i podała mu eliksir. Draco z trudem przełknął zawartość fiolki, lecz po kilku sekundach zaczął odczuwać ulgę. Gardło już tak nie paliło i z każdą chwilą oddychanie przychodziło mu z coraz większą łatwością. - Zdążyliście w ostatniej chwili. - ciągnęła pielęgniarka. - Dlaczego nie powiedział pan, panie Malfoy, że jest uczulony na koty, zanim nie zamieszkał  z panną Granger w jednym dormitorium?
- Nie wiedziałem. -odparł sucho i spojrzał na nią spode łba.
- Rozumiem. W każdym razie, raz na miesiąc musi wypić pan ten eliksir, by całkowicie odczulić się na kocią sierść. Kuracja trwa pół roku. -
W pierwszej chwili chciał zaoponować. Nie miał najmniejszej ochoty wlewać w siebie eliksiry tylko po to, by uodpornić się na kota swojej współlokatorki, ale z resztą, i tak było mu wszystko jedno. Wzruszył ramionami, położył głowę na poduszce i zamknął oczy.
-Jest dopiero piąta czterdzieści - ciągnęła pani Pomfrey. - Proszę leżeć do siódmej, do tego czasu opuchlizna zejdzie i będzie pan mógł iść na lekcje. Chyba, że woli pan dzisiaj zostać tutaj?- zapytała.
- Nie. - odparł krótko nawet na nią nie patrząc. Pielęgniarka skinęła głową na znak zrozumienia i zanim zniknęła za drzwiami swojego gabinetu, machnięciem różdżki wyczarowała szklankę wody którą postawiła na nocnej szafce. Draco leżał nieruchomo i skupiał się na miarowym oddychaniu, gdy usłyszał skrzypnięcie stołka. Otworzył lewe oko i zobaczył jak Gryfonka delikatnie odsuwa się od jego łóżka.
- Co ty tutaj jeszcze robisz? - wychrypiał wciąż słabym głosem.
Kasztanowłosa zmieszała się lekko, lecz po chwili nabrała odwagi.
- Pomyślałam, że mógłbyś czegoś potrzebować, a nie wzięliśmy różdżek, więc..-
- Poradzę sobie. - przerwał jej i z powrotem zamknął powieki.
Lecz ona siedziała uparcie i przyglądała mu się ukradkiem. Nie mogła uwierzyć, że ten zazwyczaj arogancki, perfidny i pozbawiony empatii arystokrata znów nie wykorzystał okazji by się na niej wyżyć. Leżał pogrążony w ciszy i nie zwracał na nią uwagi. Tak przynajmniej jej się wydawało. Spojrzała za okno. Świt powoli wschodził nad zamkiem, a mrok nocy rozmywały kolory jasnego różu i fioletu. Gwiazdy z wolna zastępował błękit nieba, a nieprzeniknioną ciszę wieczoru pierwsze odgłosy budzących się ptaków. Uwielbiała wschody słońca. Dawały jej nadzieję, że oto budzi się kolejny dzień. Znów może zacząć wszystko od nowa i jeszcze na nic nie jest za późno. Z zamyślenia wyrwał ją spokojny, męski głos.
- Idź się przespać Granger. Zdążysz jeszcze wziąć prysznic, bo przez ten bieg pewnie strasznie się spociłaś. - rzucił kąśliwie.
- Wcale nie! - obruszyła się i wstała z miejsca. - Widzę że już ci lepiej Malfoy, więc do zobaczenia na zajęciach. - rzuciła i ruszyła w stronę wyjścia. Zanim zniknęła za drzwiami spojrzała przez ramię i w tym samym momencie napotkała spojrzenie jego stalowo szarych oczu.

~

Wchodząc do łazienki zrzuciła z siebie t-shirt i resztę bielizny. Gorący prysznic powoli rozluźniał jej spięte mięśnie i przynosił ukojenie. Już dawno nie miała tak intensywnego poranka. Kto by pomyślał, że wielce szanowny pan arystokrata ma uczulenie na koty. Cóż, było to do przewidzenia. Ot kolejna, mała cegiełka w ich odwiecznym, ciągnącym się latami konflikcie. Westchnęła głośno i nabrała do rąk ulubionego, truskawkowego szamponu. Kochała zapach truskawek. Przypominał jej dom babci Rosie, znajdujący się na obrzeżach Londynu. Latem, w ogrodzie, babcia sadziła sezonowe owoce i warzywa, a z truskawek zawsze robiła orzeźwiający, słodki mus. Tego lata babcia poznała Ginny i z miejsca ją pokochała. Najmłodsza z Weasleyów szybko zaskarbiła sobie przyjaźń babci pomagając jej w plewieniu grządek, pieczeniu ciasta według przepisu pani Weasley i oglądając wspólnie telenowele przy popołudniowej herbatce. Mugolski Londyn był dla Ginny niesamowitym przeżyciem. Największą radość sprawiło jej kino i salon gier w którym spędziły wesołe godziny. Hermiona uśmiechnęła się do tych wspomnień i zaczęła myć swoje długie, brązowe włosy. Nagle przed oczami stanęło jej jeszcze jedno wspomnienie z wakacji. Tak jak większość osób zgłosiła się na ochotnika do odbudowy Hogwartu, by zdążyć naprawić powojenne szkody przed wrześniem i nowym rokiem szkolnym. Oprócz ochotników na których składali się pełnoletni uczniowie Hogwartu, ich rodziny i nauczyciele, do odbudowy dołączyli się członkowie rodzin byłych śmierciożerców. Nikt o nic nie pytał, jednak Hermiona przeczuwała iż nie zostali o nic poproszeni. Był to zapewne jeden z warunków ich powrotu do magicznej społeczności. Wśród nich był także i Draco Malfoy. Chcąc nie chcąc obserwowała go i to jak się zachowywał. Myślała że będzie jak zwykle, głośno wyrażał swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji, jednak on wykonywał swoją pracę w ciszy i skupieniu. Niczego nie przyśpieszał i nie uciekał od żadnego zadania przydzielonego mu przez grupę naprawczą. Podczas przerw jadał w samotności, przeważnie w otoczeniu nieuporządkowanych jeszcze szczątków zamku. Pewnego dnia, praktycznie pod koniec prac remontowych, zauważyła że siedzi pod cieniem wielkiego drzewa, znajdującego się na skraju błoni. Nie widziała żeby jadł i pił coś przez dzień, więc trzymając w rękach kanapkę i butelkę soku z dyni podeszła do niego i zagadnęła, chyba pierwszy raz w życiu.
- Cześć. - powiedziała krótko, na co on otworzył oczy i spojrzał na nią swoimi stalowo szarymi oczami, jednak nie odwzajemnił powitania.
- W zamku szykujemy skromną kolację, za chwilę wszyscy wracają do domów, może masz ochotę się przyłączyć? - zapytała i po chwili uzyskała odpowiedź. Nie zdziwiła się gdy usłyszała:
- Nie, dzięki. - odparł wciąż się jej przyglądając. Wiatr potargał jego półdługie, blond włosy. Zwinnym ruchem odgarnął grzywkę z oczu i oparł rękę na zgiętym kolanie.
- W porządku. Szkoda. - sama się zdziwiła słysząc nutę żalu w swoim głosie. - Weź chociaż kanapkę i sok. - dodała i podeszła do niego ostrożnie, jakby się bała że za chwilę rzuci na nią jakąś paskudną klątwę. Położyła kanapkę i napój obok chłopaka i odwróciła się na pięcie. Po paru krokach usłyszała ciche "dzięki", lecz nie odwróciła się by na niego spojrzeć. Wracając do zamku minęła się z Harrym, który jak przypuszczała, był świadkiem tej sceny, jednak nijak jej nie skomentował. Przypomniała sobie wówczas, że to właśnie jej przyjaciel, zaraz po wojnie, wstawił się za młodym Malfoyem, by nie trafił tak jak ojciec za kraty Azkabanu. Od tego momentu Harry i Draco mijając się czy to na ulicy, czy w szkolnych murach, wciąż nie zamienili ze sobą ani słowa, jednak na powitanie zawsze lekko skinęli sobie głową. "Niemy rozejm", tak właśnie nazwała ich aktualne relacje Gryfonka. -Lepsze to, niż wieczne awantury- pomyślała. Ron za to przybrał postawę traktowania arystokraty jakby był powietrzem. Przez prawie siedem długich lat darzył Malfoya nienawiścią, nieraz zakrawającą o obsesję, lecz śmierć Freda spowodowała w nim, i nie tylko w nim, niezwykłe zmiany. Widząc łzy swoich rodziców, siostry i braci, czując ból który nie raz odbierał mu oddech, wydoroślał. Wyzbył się nienawiści, choć nie przychodziło mu to z łatwością. Jednak wojna zmienia ludzi. Potrafi niszczyć nie tylko to co dobre, ale i o dziwo to co złe. Nienawiść może wydawać się prosta, lecz niepostrzeżenie zatruwa ci serce i oprócz zgorzknienia i gniewu nie zostaje nic. Zamiast oddać hołd zmarłym, pragniesz zemsty na oprawcach. Zamiast pielęgnować miłość do tych którzy odeszli, hodujesz w sobie potwora który pewnego dnia cię pochłonie i nic nie zostanie z twojego dawnego "ja". Tak trudno jest wybaczyć.  Hermiona wyszła spod prysznica i owinęła się miękkim, białym ręcznikiem, na którym widniał wyszywany złotymi nićmi herb Hogwartu. Zaklęciem wysuszyła i wymodelowała włosy, przebrała się w czysty mundurek, na który składała się biała koszula, szara spódniczka przed kolano i sweterek bez rękawów z godłem Gryffindoru w tym samym kolorze. Nałożyła lekki makijaż, przejrzała się w lustrze by ocenić efekt końcowy i wyszła z łazienki prawie potykając się o Krzywołapa.
- Ty draniu. -mruknęła. - Dzięki tobie dzisiaj się nie wyspałam. - Schyliła się i podrapała kota za uchem. - Nie wchodź do sypialni Malfoya, rozumiesz? - dodała gdy kot zaczął iść w sobie tylko znanym kierunku. Nagle ramy portretu się odchyliły, a w przejściu stanął wciąż zaspany, lecz już nie opuchnięty Ślizgon.
- Jak się czujesz? - zapytała niepewnie.
Malfoy wzruszył ramionami i zniknął za drzwiami swojego pokoju. -Tośmy sobie pogadali. - pomyślała smętnie i chwyciła swoją szkolną torbę. Była dopiero siódma rano, lecz Hermiona nie miała ochoty wracać do dormitorium. Wyszła na pusty korytarz i skierowała się w stronę Wielkiej Sali, gdzie czekała już na nią zaparzona przez zamkowe skrzaty kawa. Do gorzkiego płynu dodała mleko i cukier, a z torby wyciągnęła podręcznik od Obrony Przed Czarną Magią stopień siódmy. Wczoraj, na uczcie powitalnej, profesor McGonagall krótko przedstawiła uczniom nowego profesora tego przedmiotu. Był nim James Turner, dobiegający czterdziestki auror. Mimo swojego dojrzałego wieku, wzbudził nie małe zainteresowanie wśród starszych uczennic Hogwartu. Wysoki, dobrze zbudowany o ciemnych, potarganych włosach i niebieskich oczach. Ukłonił się nieznacznie i uśmiechnął gdy dyrektor wypowiadała jego imię, na co najbliżej siedzące Krukonki zareagowały chichotem. Szybko się jednak zreflektowały, gdy napotkały surowy wzrok Minervy McGonagall.
- Co tak czytasz? -
Hermiona podniosła wzrok znad książki gdy usłyszała znajomy głos.
- Dzień dobry Harry. - uśmiechnęła się przyjaźnie i odwróciła w jego stronę okładkę tak, by mógł dostrzec tytuł.
- Nic nowego, co? - wybraniec uśmiechnął się pod nosem. - Zaklęcia niewybaczalne i patronusy mamy w jednym palcu, więc tegoroczne zajęcia mogą wiać nudą. - dodał i sięgnął po tosta i dżem truskawkowy.
- Nie przesadzaj. To że my jakoś sobie z tym radzimy, nie oznacza że reszta klasy też potrafi to zrobić. - powiedziała i schowała książkę do torby. Po chwili do stołu dosiadł się Ron i Ginny.
- Co mamy pierwsze? - zapytał rudzielec smarując chleb masłem.
- Obronę przed czarną magią ze Ślizgonami. - odparła Hermiona.
- Co?! - wrzasnął zaskoczony Weasley. - Przecież nigdy nie mieliśmy z nimi tego przedmiotu!-
- Nie wydzieraj się Ron.- skarciła go siostra.
- Zapomniałeś? W tym roku wszystkie przedmioty mamy wspólne. - dodała Hermiona i dokończyła pić swoją kawę.
- To jakiś koszmar.- powiedział słabym głosem i odłożył kromkę na talerz. - Czyj to był pomysł?-
- Zapewne McGonagall. - odpowiedziała mu Ginny. - W tym roku kładą duży nacisk na współpracę domów. Może być gorąco. - dodała uśmiechając się pod nosem.
Zrzędzenie Rona przerwała olbrzymia, brązowa sowa, która nagle wylądowała przed Hermioną. Wyciągnęła do dziewczyny nóżkę i gdy ta odpięła od niej list, odfrunęła z gracją nie strącając ze stołu ani jednego sztućca. Dziewczyna przeleciała wzrokiem po krótkiej notce i odpowiedziała na nieme pytanie przyjaciół.
- Po zajęciach mam się stawić razem z Malfoyem w gabinecie pani dyrektor. - westchnęła, po czym wstała i poprawiła mundurek.
- A jak spisuje się Smok? - zapytała ruda odkładając szklankę soku dyniowego na stół.
- Kto?- Hermiona zmarszczyła brwi, bo o nikim takim wcześniej nie słyszała.
- Malfoy, to jego ksywa. - odpowiedziała. Ron i Harry w żaden sposób tego nie skomentowali, więc Gryfonka przypuszczała że już wcześniej musieli znać przydomek arystokraty. Wzruszyła ramionami i zrobiła dziwną minę.
- W porządku. - rzuciła. - Ignorujemy się... A przynajmniej do dzisiejszego poranka, kiedy z przerażeniem odkryłam, że jest uczulony na koty. - dodała z lekkim uśmiechem.
- Żartujesz! - Ginny zrobiła wielkie oczy.
- Obudził mnie wrzask, więc przyszłam zobaczyć o co mu chodzi. Siedział na łóżku cały popuchnięty, ledwo zdążyliśmy dobiec do pielęgniarki... raczej nie polubi Krzywołapa.- dodała smutno.
- Akurat tego mu się nie dziwię. - mruknął Ron popijając herbatę. Hermiona zwęziła gniewnie oczy i poprawiła leżący na jej ramieniu pasek od torby.
- Pragnę ci przypomnieć Ronald - syknęła - Że to Krzywołap odkrył iż Parszywek to nie szczur, ale tak naprawdę obleśny, dwulicowy sługa Voldemorta, z którym spędzałeś każdy dzień i noc. - na te słowa Weasley skrzywił się okropnie. Starał się z całych sił nie myśleć o tym przykrym fakcie. Niestety, czasami mu się to jeszcze zdarzało.
- Nie spóźnijcie się na lekcję. Pa Ginny. - rzuciła kasztanowłosa i ruszyła w stronę wyjścia. W drzwiach minęła Dracona w obstawie Pansy i Blaisea, lecz nawet na nich nie spojrzała.

*

Klasa pękała w szwach. Większość uczniów siedziała w ławkach trójkami, więc panował nieopisany zgiełk i hałas. Jednak wszystkie rozmowy ustały gdy James Turner wszedł na katedrę i znacząco odkaszlnął.
- Witam was w siódmym roku nauki w Hogwarcie. Nazywam się James Turner i od dzisiaj będę waszym nauczycielem obrony przed czarną magią. - przerwał, spojrzał na klasę i po chwili kontynuował. - Od trzynastu lat pracuję w Ministerstwie Magii jako auror, więc żywię nadzieję iż zdobyte przeze mnie doświadczenie pomoże wam przyswoić niezbędną wiedzę. - Zszedł z katedry i stanął naprzeciwko uczniowskich ławek. - Teoria jest bardzo ważna, to fakt, jednak w przypadku tego przedmiotu ważniejsza jest praktyka. Musicie wiedzieć jak się bronić, musicie być szybcy i niewzruszeni gdy ktoś będzie was atakował. Chwila zawahania i może być po was. Pewnie większość osób na tej sali myśli, "nastał czas pokoju, o czym on bredzi?". Pamiętajcie jednak, że świat oprócz piękna które ukazuje na co dzień, skrywa w sobie także mrok i zło, a od czasu do czasu lubi ono przypomnieć o swoim istnieniu. - profesor wyciągnął z kieszeni czarnej szaty swoją różdżkę na co wszyscy od razu się ożywili. - Dzisiaj spróbujemy wyczarować patronusa. - powiedział, a po klasie przebiegł pomruk ekscytacji. - Patronus, jak wiecie, to jedno z najtrudniejszych i najbardziej złożonych zaklęć obronnych. To dosłownie wasza pozytywna energia, radość i siła w materialnej formie. Całkowicie uformowany patronus przyjmuje postać konkretnego zwierzęcia, jednak nie łudźcie się, że szybko opanujecie tak trudną sztukę. Jestem przekonany, że większość z was będzie w stanie wyczarować jedynie obłok srebrzystej mgły, lecz i tak będzie to ogromny sukces.. Proszę byście wstali i stanęli pośrodku sali.- rozkazał i gdy uczniowie opuścili swoje miejsca, jednym ruchem różdżki pozbył się ławek, a kolejnym przeniósł wszystkie torby pod jedną ścianę tak, by w klasie było jak najwięcej wolnej przestrzeni. - Zaklęcie brzmi Expecto Patronum i z łaciny oznacza "czekam na opiekuna". Stańcie w pewnej odległości od siebie i pomyślcie o czymś przyjemnym. Przywołacie w umyśle jedną z najszczęśliwszych chwil w swoim życiu i wtedy wypowiedzcie formułkę zaklęcia. Za kilka miesięcy, a może nawet lat, powinniście uzyskać taki oto efekt - rzucił i wypowiedział głośno dwa słowa.
- Expecto Patronum!- Z jego różdżki wystrzelił jaśniejący niczym kometa, błękitny jastrząb, który okrążył klasę zgrabnym kołem po czym rozpłynął się w powietrzu mijając jedno z okien. - Teraz wasza kolej - dodał po chwili. Ślizgoni wyglądali na skonsternowanych, jednak Gryfoni tylko na to czekali.  Spojrzeli po sobie z błyskiem satysfakcji w oczach i jak jeden mąż wykrzyknęli pewne "Expecto Patronum!!!". Wszyscy uczniowie z domu węża jak i profesor Turner stali oniemiali, gdy po klasie zaczęły krążyć w pełni uformowane, zwierzęce patronusy. Był tam jeleń Harryego Pottera, wydra Hermiony Granger, sokół Nevilla Longbottoma, lis Seamusa Finnigana, ryś Deana Thomasa, Jack Russel terrier Rona Weasleya i tygrys Parvati Patil. Sala lśniła niczym zamknięta w słoiku gwiazda, a oczy Ślizgonów zrobiły się wielkie jak galeony. Po chwili wspaniały pokaz duchowych chowańców dobiegł końca i w klasie zaległa idealna cisza.
- Nie przypuszczałem, że tyle osób potrafi wykonać to zaklęcie w tak perfekcyjny sposób. - powiedział profesor z niekrytym zachwytem. - Czyje to były patronusy?- zapytał. Gryfoni podnieśli ręce. - Czyżby członkowie dawnej, sławnej Gwardii Dumbledorea? - zapytał z uśmiechem.
- Do usług! - zawołał Ron na co reszta uczniów z domu lwa wybuchła śmiechem.
- Swego czasu zaszliście za skórę nijakiej Dolores Umbridge, słyszałem tę historię - dodał rozbawiony.
- Co słychać u starej Dolorci? - zapytał roześmiany Seamus Finnigan.
- Z tego co się orientuję, wciąż przebywa w Azkabanie lecz na słowo "koń", zaczyna chować się pod łóżkiem. - odparł profesor na co Gryfoni znów wybuchnęli gromkim śmiechem. - No dobrze. - klasnął w dłonie uśmiechając się szeroko. - Widzę, że połowa klasy ma to opanowane, więc proszę by ci co już potrafią wyczarować patronusa, pomogli tym którzy jeszcze nie opanowali tego zaklęcia. Ja również będę wam pomagał. - po czym ruszył w stronę stojącego obok Blaisea i spojrzał na niego wymownie. Czarnoskóry chłopak niepewnie wyciągnął różdżkę przed siebie i z nutą powątpiewania w głosie wypowiedział formułkę zaklęcia.

~

- To była porażka... - marudził Blaise przy obiedzie. - Całkowita katastrofa! Czy tylko mnie się wydaje, czy Gryfoni biją nas ostatnio na głowę we wszystkim? Jestem pewny że zdadzą owutemy w palcem w du..-
- Przesadzasz Blaise. -odparł Draco patrząc przed siebie i nie zwracając uwagi na fakt, że Zabini rozbryzguje dookoła ziemniaczane puree.
- A ja tym razem się z tobą zgodzę. - wtrąciła Pansy. - Ciekawe kto ich tego nauczył? - dodała spoglądając na stół Gryffindoru.
- Potter. - rzucił krótko blondyn.
- Skąd wiesz? - Pansy spojrzała na przyjaciela z niekrytą ciekawością.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Gdzieś słyszałem, że nauczył się tego od profesora Lupina.- dodał obojętnym tonem.
- Hmmm...- dziewczyna utkwiła wzrok w wybrańcu i intensywnie nad czymś rozmyślała. Na ziemię sprowadził ją głos Blaisea.
- A od kiedy tak bardzo przejmujesz się tym co umiesz Pansy? - zapytał i włożył do ust kolejną porcję ziemniaków.
- A od chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że za nie całe dziesięć miesięcy skończymy szkołę i coś trzeba będzie zacząć po niej robić Blaise.- odpowiedziała gniewnym tonem i sięgnęła po puchar z dyniowym sokiem.
Draco spojrzał na siedzącą obok niego dziewczynę. Doskonale wiedział o czym myślała jego przyjaciółka. Matka Pansy, przez fakt pomagania i aktywnego wspierania śmierciożerców, aktualnie odsiadywała roczny wyrok w Azkabanie. Fakt ten wpłynął na znaczne pogorszenie sytuacji rodziny Parkinson w kręgach zamożnych rodzin magicznych. Tak jak i on, była skazana na krzywe spojrzenia, cichnące rozmowy gdy wchodziła do pomieszczenia i znacznie uszczuplony krąg przyjaciół. Takie rody jak Zabini czy Greengrass, które po cichu popierały Voldemorta, lecz nigdy oficjalnie się do niego nie przyłączyły, mogły spokojnie dalej egzystować w czarodziejskiej społeczności. Z rozmyślań wyrwał go głos którego nie spodziewał się usłyszeć.
- Cześć Zabini, cześć Parkinson. - Spojrzał przed siebie i zobaczył stojącą po drugiej stronie stołu Hermionę Granger. - Cześć Malfoy.- kontynuowała.
Wydawała się być spokojna, jednak coś w jej postawie zdradzało, że cała jest spięta. Nikt jej nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli na nią jak na najdziwniejsze zjawisko.
- Nie wiem czy dostałeś wiadomość od McGonagall. - zaczęła biorąc płytki wdech. - Dzisiaj po lekcjach mamy stawić się w jej gabinecie. - dodała i wyciągnęła w kierunku Dracona lekko zmiętą już karteczkę. Draco pochylił się nad stołem i sięgnął po pergamin. W momencie gdy odbierał od dziewczyny wiadomość, nieświadomie dotknął jej ręki. Była tak przyjemnie gładka i ciepła. Zauważył, że Gryfonka wzdrygnęła się nieznacznie po czym szybko cofnęła dłoń.
- Dzięki. - rzucił i przeczytał treść krótkiego listu. Ku zdziwieniu Hermiony nie wyrzucił kartki, lecz schował ją do kieszeni swojej czarnej koszuli. Ciszę która zaległa przerwał głos Blaisea.
- Hej Granger, który to był twój patronus? -zapytał i uśmiechnął się lekko.
- Wydra. - odpowiedziała i ku nie tylko jej zaskoczeniu kolejne pytanie padło z ust Pansy.
- Ile czasu zajęło ci nauczenie się tego zaklęcia? - brunetka wyglądała jakby toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą. Oto ona, wiecznie zarozumiała Pansy Parkinson, pyta o coś normalnie Hermionę Granger. Sama nie mogła w to uwierzyć.
- Dwa dni. - odpowiedziała po chwili kasztanowłosa. Ślizgonka wybałuszyła oczy ze zdumienia.
- Niemożliwe! - warknęła. - Dwa dni?!-
- Wiesz..- Hermiona złapała się za kosmyk włosów i zaczęła nerwowo go gładzić. - Naszym nauczycielem był Harry, a jak on się na coś uprze, to nie odpuści dopóki nie osiągnie celu, wiem coś o tym. - dodała spoglądając na stół Gryfonów, przy którym Ron siedział z prawie otwartą buzią a Harry uśmiechał się krzywo. Ginny wyglądała zaś na rozbawioną całą tą sytuacją.
- Nie zapomnij o spotkaniu u McGonagall. - rzuciła w stronę Ślizgona Gryfonka, po czym odwróciła się na pięcie i usiadła z powrotem między przyjaciółmi. Po chwili na sali zapanował standardowy zgiełk.  

~

Cały dzień śledziła go wzrokiem. Próbowała tego nie robić, ale co chwilę przyłapywała samą siebie na zerkaniu w jego stronę. Wydawał jej się inny. Bardziej zdystansowany i zimny niż wcześniej. Gdy wchodził do wielkiej sali na śniadanie i mijała go w drzwiach, usłyszała jak mówi do znajomych że tak podłego poranka nie miał już dawno. Była ciekawa dalszej części jego wywodów, ale zamiast się cofnąć, co z resztą wyglądałoby dziwnie, ruszyła prosto pod klasę. Później, na zajęciach z obrony przed czarną magią widziała jak ze zmarszczonymi brwiami obserwuje nowego profesora. Zauważyła, że co jakiś czas dyskretnie pociera swoje lewe przedramię. Gdy przyszła pora na ćwiczenia patronusów i razem z resztą Gryfonów wyczarowała swojego duchowego obrońcę, skierowała roziskrzoną wydrę wprost na niego. Ta płynnym, zwinnym ruchem okrążyła głowę chłopaka. Spojrzał wtedy na magiczne zwierzę z delikatnym uśmiechem i przestał trzeć swoją rękę z taką zawziętością, aż w końcu całkowicie się odprężył. Później patrzył jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym w końcu wydra rozpłynęła się w powietrzu. Hermiona oderwała od niego wzrok i podniosła rękę gdy nauczyciel zadał pytanie, by po chwili zacząć śmiać się wraz z przyjaciółmi gdy usłyszała wzmiankę o Dolores Umbridge. Podczas obiadu zastanawiała się czy Malfoy otrzymał list od McGonagall. Szczerze wątpiła by dyrektor zapomniała go uprzedzić, jednak wolała się upewnić. Sama do końca nie wiedziała co nią kierowało gdy podchodziła do stołu Ślizgonów. Po drodze napotkała nienawistne spojrzenie Daphne Greengrass, lecz szybko je zignorowała. Pomimo nerwów chciało jej się śmiać na widok min Ślizgonów. Już chyba dawno żaden nie wyglądał jakby został z miejsca spetryfikowany. Ku jej zaskoczeniu Malfoy wziął od niej kartkę i wtedy, przypadkowo dotknął jej skóry. Poczuła miły chłód. Jakby ktoś nagle dotknął jej rozgrzaną od emocji skórę schłodzonym balsamem. Wzdrygnęła się bezwiednie, lecz nie poczuła obrzydzenia. Wręcz przeciwnie, to zimno sprawiło jej przyjemność. Zanim jednak mogła dłużej się zastanowić nad tym co przed chwilą poczuła, usłyszała pytanie od jednego ze znajomych blondyna, więc szybko odgoniła od siebie dziwne myśli. Zaraz po kolacji ruszyła w stronę gabinetu dyrektorki i zastanawiała się jakież to nowiny ma dla nich głowa Hogwartu. Gdy weszła do gabinetu Draco już tam był i siedział na zajmowanym przez siebie dzień wcześniej krześle.
- Dobry wieczór panno Granger. - przywitała ją McGonagall.
- Dobry wieczór pani dyrektor. - odpowiedziała zamykając drzwi i usiadła obok Ślizgona.
- Jest już późno, więc przejdę od razu do konkretów. - rzekła Minerva i spojrzała na dwójkę prefektów naczelnych. - Od jutra do waszych codziennych obowiązków należy patrolowanie korytarzy w godzinach dwudziesta pierwsza - dwudziesta druga, to po pierwsze. Po drugie, tak jak wczoraj wspominałam, Ministerstwo przygotowało nowy, wychowawczo - pedagogiczny projekt o nazwie "Jedność Domów". Obejmuje on roczniki od jeden do pięć, więc was ta akcja już nie interesuje, jednak musicie mieć o niej jakieś pojęcie. Tak więc każdego miesiąca, w wyznaczonym dniu, uczniowie będą mieli za zdanie coś wspólnie stworzyć lub zdziałać. Może to być wycieczka, zawody, lub inne tego typu imprezy. W każdym razie będą musieli omówić cały plan wspólnie, razem podjąć decyzję a później razem wszystko zorganizować. Jednak ta sprawa nie jest tą najistotniejszą o której chciałam dzisiaj z wami porozmawiać. - dodała i zdjęła swoje okulary by przetrzeć nasadę nosa i na powrót je założyć. - Po trzecie, chcę, by w tym roku powróciła tradycja Balu Bożonarodzeniowego. Wiem jak wiele pracy będzie to od was wymagało, ale oczywiście w sprawach organizacyjnych nie zostaniecie osamotnieni. Ochotnicy z szóstych klas pomogą wam w realizacji balu, ponieważ nie będzie to wasze ostatnie zadanie w tym roku. –
Nagle monolog dyrektorki przerwał głos Ślizgona.
- A co jeśli nikt się nie zgłosi do pomocy?- zapytał.
- Wtedy sama wyznaczę osoby które będą miały za zadanie pomóc w organizacji takiego balu. - odpowiedziała mu spokojnie. Dracona ta odpowiedź chyba usatysfakcjonowała bo już się nie odezwał, więc kontynuowała. - Po czwarte i ostatnie, chcę by na zakończenie roku wszyscy prefekci z wami włącznie, wystawili przedstawienie. -
Hermiona zmarszczyła brwi.
-Przedstawienie?- zapytała. - Ma pani na myśli coś jak w mugolskiej szkole? -
- Dokładnie tak panno Granger.-
- Ale... ale pani dyrektor. W tym roku mamy owutemy, pełno egzaminów, do tego jeszcze ten bal, a chłopcy za chwilę zaczynają treningi do meczy quiddicha... Jak..Jak mamy się z tym wszystkim wyrobić? - powiedziała z coraz większym przerażeniem w głosie.
- Jestem pewna że świetnie sobie ze wszystkim poradzicie. - odpowiedziała jej Minerva. - Dodatkowo, osoby które będą brały udział w przedstawieniu mają zagwarantowaną wyższą ocenę z egzaminów o jeden stopień.-
Draco spojrzał na dyrektorkę z takim samym niedowierzaniem jak Gryfonka.
- Jaką sztukę mamy wystawić? - zapytała Hermiona drżącym od emocji głosem.
- Prawdę mówiąc pomysł z przedstawieniem także wyszedł z Ministerstwa, oczekują że będzie ono poruszało problemy moralne, różnice społeczne i tym podobne. Pani Giltruda Boodloy z wydziału jedności czarodziejów* zasugerowała byście wystawili Romea i Julię, oczywiście nie w pełnej wersji lecz lekko zmodyfikowaną, bogatszą o wasze własne słowa.- dodała. Myśli Hermiony galopowały jak szalone. Taki natłok obowiązków sprawiał iż czuła się niczym mityczny Atlas, któremu kazano dźwigać ciężar całego świata, jednak wyższa ocena z owutemów i szansa pokazania co potrafi przed szerszą publicznością niesamowicie ją napędzały. Zapanowała nad wcześniejszym atakiem paniki i wyprostowała się na krześle. Minerva widząc rodzącą się determinację w oczach dziewczyny ciągnęła dalej.
- W tę sobotę proszę zwołać zebranie organizacyjne. Mają się stawić na nim wszyscy prefekci, bez wyjątków. Niech każdy zaznajomi się z grubsza ze sztuką którą będziecie wystawiać, a za tydzień rozdzielicie między siebie role. Będziecie mieć trzy tygodnie na przygotowanie tekstu, tak by od października zacząć próby. Ich częstotliwość zależy już od was. Pani, panno Grenger i pan, panie Malfoy, jesteście osobami odpowiedzialnymi za ten spektakl, ale oczywiście również musicie wziąć w nim udział. Oczywiście, jeżeli okaże się że brakuje wam osób, możecie zaproponować komuś daną rolę. Taka osoba także będzie miała wyższy stopień ze swoich egzaminów. Czy na tę chwilę wszystko jest jasne? - zapytała i spojrzała na nich spod swoich prostokątnych okularów. Hermiona pokiwała twierdząco głową a Draco jak zwykle nic nie odpowiedział.
- Wspaniale. - odparła dyrektor. - Na dzisiaj to wszystko, w razie jakichkolwiek pytań proszę się ze mną konsultować. Dobranoc. - po czym wzięła plik pergaminów leżących na jej biurku i zaczęła je przeglądać. Hermiona wstała z krzesła w tym samym momencie co Draco. Ślizgon zatrzymał się na chwilę, otworzył drzwi i przepuścił ja pierwszą. Szli do dormitorium w milczeniu. Większość uczniów już poszła spać lub oddawała się swoim ulubionym zajęciom we własnych pokojach. Mijali bez słowa kolejne korytarze, a każdy krok przybliżał ich do obrazu z uśmiechniętą dziewczynką. Hermiona spojrzała ukradkiem na Dracona i musiała przyznać, że chłopak jest naprawdę przystojny. Był wysoki, szczupły, ale nie tykowaty. Czarna koszula i spodnie zamiast go dodatkowo odchudzać, podkreślały jego wysportowaną sylwetkę szukającego. Półdługie, blond kosmyki opadały mu na twarz dzięki czemu wyglądał jakby dopiero co przeczesał ręką włosy. Zbliżyła się do niego odrobinę i poczuła zapach jego perfum. Przymknęła na chwilę powieki by móc mocniej wdychać ten upajający zapach i nie zauważyła jak powoli zatacza się w jego stronę. W końcu, gdy na niego wpadła, zszokowana otworzyła oczy. Trzymał ją za ramiona i przyciskał do siebie ratując przed upadkiem.
- Co ty wyprawiasz Granger? - zapytał.
Jeszcze nigdy przedtem nie była tak blisko niego. Omiotła wzrokiem jego jasne włosy które teraz opadały mu na policzki, a od których pomarańczową łuną odbijało się światło pochodni, zauważyła że ma małą bliznę na łuku brwiowym i spojrzała w jego stalowo szare oczy. Po chwili pomyślała, że byłby wspaniałym Romeem.





*Postać i urząd wymyślone przeze mnie.