poniedziałek, 19 marca 2018

Rozdział 15.


Witam w piętnastym, ostatnim rozdziale! Do końca został jedynie epilog, który ukaże się niebawem. Dziękuję wszystkim, którzy polubili to opowiadanie za cierpliwość, komentarze i duchowe wsparcie dla mnie, jako twórcy. Miłej lektury!
 *~~~~~~*~~~~~~*
„Jestem tym, kim jestem, dzięki Tobie. Jesteś każdą myślą, każdą nadzieją, każdym moim marzeniem, i nieważne, co przyniesie nam przyszłość: każdy wspólnie spędzony dzień to najwspanialszy dzień mego życia. Zawsze będę należał wyłącznie do Ciebie.” – Nicholas Sparks.

*

Suche, czerwcowe powietrze wdzierało się przez uchylone, witrażowe okna. Wysoko na niebie księżyc w pełni rozświetlał zamek i błonia niczym ogromna, srebrna pochodnia. Gdy wróciła do Pokoju  Wspólnego Prefektów Naczelnych nikogo w nim nie zastała, nawet Krzywołapa. Spojrzała na mały skrawek pergaminu leżącego na stole i wzięła go do ręki. Na białym papierze widniało tylko kilka słów: „Czekam przy zagrodzie”. Domyślenie się o co chodzi zajęło jej tylko chwilę. Uśmiechnęła się do siebie i kilka minut później wyszła z dormitorium.
~
Stał cierpliwie i wpatrywał się w ciemną ścianę Zakazanego Lasu. Wspaniały hipogryf, stworzenie będące w połowie koniem a w połowie ogromnym orłem, przechadzało się spokojnie po miękkiej trawie, od czasu do czasu spoglądając w stronę jasnowłosego chłopaka.
- Jestem pewny że wiesz, o co chcę cię dzisiaj prosić. – szepnął Malfoy a w jego jasnych kosmykach odbiły się refleksy księżycowego światła.
- Och, wie o tym doskonale. –
Chłopak odwrócił się słysząc ukochany głos. Gryfonka bezszelestnie podeszła do niego na odległość dwóch metrów i z promiennym uśmiechem wpatrywała się w jego zaskoczoną twarz. Był przekonany że użyła zaklęcia wyciszającego, by nie mógł usłyszeć jej kroków.
- Lubisz się tak zakradać, Granger? – zażartował i podszedł do dziewczyny.
- Odkąd pamiętam, Malfoy. – odparła i pocałowała go czule gdy się nad nią pochylił.
Draco chwycił Hermionę za rękę i podprowadził do zagrody.  Gdy weszli do środka stanęli zaraz za barierką i ukłonili się nisko hipogryfowi, który do nich podszedł.
- Przeczuwałam, że będziesz chciał to zrobić. – powiedziała spokojnie Hermiona głaszcząc Hardodzioba po szyi. – To ostatnia okazja. – dodała nieco smutno i poczuła jak ręce Dracona oplatają jej talię.
- Dlatego chciałem dzisiaj być tutaj z tobą. – odparł i odwrócił ją w swoją stronę. – To przedostatnia noc w Hogwarcie, chciałbym… Chciałbym ją dobrze zapamiętać… - dodał i westchnął. –
Nic nie odpowiedziała, dobrze wiedziała jakie uczucia się w nim gromadzą gdyż czuła dokładnie to samo. Strach i niepewność o jutro. Ból i cierpienie na myśl o zbliżającym się rozstaniu.
Mimo iż Teodor Nott został ujęty i osadzony w Azkabanie a ojciec Dracona uniewinniony, ich przyszłość  nie była pewna. Lucjusz Malfoy wciąż przebywał w Szpitalu Świętego Munga a Narcyza skupiona na mężu nie podejmowała prób rozmowy o ślubie Dracona i Astorii. Hermiona podejrzewała że Narcyza mimo wszystko nie zmieniła zdana, a sam Lucjusz z pewnością poprze żonę w planach dotyczących ich jedynego syna. W końcu w oczach jego rodziców ona wciąż była zwykłą, nic nie znaczącą szlamą.
Wzięła głęboki wdech. Nie będzie o tym myśleć, nie dzisiaj. Podała Draconowi rękę i usiadła przed nim na Hardodziobie. Uwielbiała czuć pod palcami delikatne pióra magicznego zwierzęcia. Błyszczały niczym srebrny pył i były przy tym delikatne jak puch. Draco chwycił za cienką linę która imitowała lejce i nie musząc nic robić, szepnął jedynie „biegnij”, po czym hipogryf zerwał się do galopu. Po chwili szybkiego biegu rozłożył olbrzymie, srebrne skrzydła i uniósł się w powietrzu.
Znów to poczuli. Wolność jaką dawało im unoszenie się w powietrzu. Ciepły wiatr rozwiewał im włosy i przyjemnie lizał policzki. Tafla jeziora odbijała blask księżyca a panująca dookoła cisza koiła zmysły. Hipogryf leciał spokojnie i równo, jak gdyby wiedział że dzisiejszego wieczoru nigdzie nie musi się śpieszyć, nic nie musi udowadniać, jedynie lecieć przed siebie, aż po horyzont. Arystokrata objął ramionami Gryfonkę i przybliżył usta do jej policzka. Pachniała latem, ciepłym powietrzem i słoneczną łąką. Jej brązowe, długie włosy powiewały niczym ciemny welon.  Chciał zatrzymać tę chwilę na zawsze. Sprawić by nie było jutra i zakończenia szkoły. Objął ją mocniej i wtulił twarz w jej ramię. Po chwili poczuł jak dziewczyna odwraca się w jego stronę.
- Pomóż mi. – powiedziała i ku przerażeniu Ślizgona zaczęła się podnosić na wciąż lecącym zwierzęciu. Draco mocno chwycił ją za biodra i pomógł okręcić się w miejscu. Teraz siedziała odwrócona twarzą w jego stronę. Uśmiechnęła się szeroko i chwyciła jego twarz w swoje dłonie. – Chcę na ciebie patrzeć. – „póki jeszcze mogę” dodała w myślach i znów go pocałowała.
Unosili się w powietrzu na pięknym hipogryfie trzymając się mocno i całując namiętnie wiedząc, że nie tylko lot, ale i ich czas zbliża się ku końcowi. Jeszcze tylko jeden raz, jeszcze tylko jedna chwila dzieliła ich od bolesnego rozstania. A przecież tak się starali, tak mocno, ze wszystkich sił próbowali nie zadawać sobie ran. Przez te wszystkie lata ranili się wzajemnie karmieni bezsensowną nienawiścią a teraz, gdy znaleźli miłość muszą się z nią pożegnać. Niezwykła podróż zbliżała się do końca, jednak oni wiedzieli że nigdy nie zapomną tego, co między nimi było i na zawsze już pozostanie. Uczucie które się pojawiło wypaliło w ich sercach znamię które już zawsze będzie dawało o sobie znać. Nigdy nie zapomną tego niezwykłego roku. 
Tej pierwszej chwili gdy podczas letniej odbudowy Hogwartu pewna uparta Gryfonka podeszła do samotnego Ślizgona i zaproponowała mu wspólny posiłek, tych nocnych patrolów, rozmów przy kominku, nauki latania, kłótni i pierwszego pocałunku. Chwil radości i smutku, łez i śmiechu które od roku dzielili na dwoje. Tej nocy po Bożonarodzeniowym Balu i wszystkich innych podczas których stawali się jednym. „Nigdy nie zapomnę”, obiecał sobie w duchu, „Twojego świata który mi pokazałaś”.
Jednak gdzieś, w głębi jego duszy czuł że będzie musiał walczyć o to, by nie zapomnieć. Bał się że życie jakie szykują dla niego rodzice skutecznie zatrze wspomnienia o niej i tym wszystkim czego się dzięki jej dobroci nauczył. Szara codzienność powoli lecz skutecznie, dzień po dniu, znów będzie go pchać w szpony cynizmu, oziębłości i wyrachowania. Na samą myśl zaciskał ręce ze złości. Bezsilność doprowadzała go do szału, zaczynał się zatracać w beznadziei lecz nie teraz. Teraz był z nią. Wciąż był z nią… Trzymał ją mocno i czuł jak miękkie i słodkie są jej malinowe, pełne wargi. Przycisnął ją mocniej. Chciał zapamiętać każdy fragment jej ciała, zapach i kolor włosów w blasku nocy. Nigdy nie da jej odejść. Choćby dzielił ich od siebie cały świat, ona zawsze pozostanie w jego pamięci. I choćby tylko w swojej głowie, zbuduje tam dla nich bezpieczny dom.

*

Wielka Sala pękała w szwach. Zniknęły stoły i wielkie ławy, za to pojawiły się wygodne krzesła na których  zasiadały setki uczniów, którzy skończywszy uroczysty obiad czekali z niecierpliwością na spektakl w wykonaniu siódmych klas. Nauczyciele usiedli z przodu, tak jak i niektórzy rodzice którzy przybyli do szkoły specjalnie na tę okazję. W miejscu gdzie wcześniej znajdował się stół nauczycielski, teraz pyszniła się wielka scena schowana za ciężką, czerwoną kurtyną. Po prawej i lewej stronie podestu sceny ustawił się ubrany w białe szaty chór profesora Flitwicka z Cho Chang na czele, która trzymając w rękach skrzypce pomachała swojej matce na powitanie. Wszyscy czekali aż rozpocznie się sztuka.

~

W międzyczasie w garderobie, która teraz mieściła się w pokoju obok stołu nauczycielskiego Hermiona Granger czuła że jeszcze nigdy, w całym swoim życiu się tak nie denerwowała. Gdy Ginny uwijała się wokół i robiła z niej najprawdziwszą Julię, ona z całych sił próbowała opanować drżenie rąk. Bała się spojrzeć na swoje odbicie w lustrze, gdyż nie była pewna co w nim ujrzy. Widziała już wcześniej piękne suknie które jej przyjaciółka wraz z Luną Lovegood i Hanną Abbott praktycznie przez cały rok szyły na to przedstawienie, jednak nie miała pewności czy jej osoba pasuje do tak pięknych strojów. Fakt że Astoria praktycznie w ostatnim momencie wycofała się z roli Julii nie zmartwił jej aż nadto, jednak teraz miała ochotę udusić Ślizgonkę gołymi rękami.
- Hermiono nie denerwuj się tak. – powiedziała Ginny i uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. – Znasz tę rolę na pamięć, wszystko ci się uda, zobaczysz. –
- Dzięki Gin. – odparła szatynka i wzięła głębszy wdech. Usłyszała śmiech chłopaków z męskiej części garderoby i nieco się rozluźniła. Przecież nie musi być idealnie. Skoro oni traktują to jak dobrą zabawę, to na Merlina, ona choć raz też coś tak potraktuje. Włożyła w to dużo pracy, jednak wiedziała że nie jest to Teatr Narodowy a jedynie Hogwarcka Wielka Sala. Fakt ten i głośny śmiech zza kotary skutecznie przegoniły jej zdenerwowanie. Spojrzała na siedzące obok koleżanki. Daphne grającą matkę Romea, Pansy grającą matkę Julii, Padmę Patil jako Martę, opiekunkę Julii i Parvati jako narratorkę. Tak jak ona były już prawie gotowe. Chwila rozpoczęcia sztuki już prawie wybiła więc zza kotary wyszli mężczyźni. Harry jako Tybalt, krewny Julii, Ernie Mcmillan jako ojciec Julii, Ron jako Parys, narzeczony Julii, Neville wcielający się w rolę ojca Laurentego, Blaise Zabini jako Merkucjo przyjaciel Romea, oraz Terence Higgs jako Benvolio kuzyn głównego bohatera. Po chwili pokazał się również Michael Corner jako ojciec Romea i Cormac McLaggen jako Escalus, książę panujący w Weronie.
Hermiona wstała i z zapartym tchem patrzyła jak zza kotary wyłania się Draco, tego dnia będący Romeem. Przecisnęła się przez tłum uczniów oraz szóstoroczniaków którzy grali czy to gości na balu czy to zwykły, sztuczny tłum podczas scen na mieście. Stanęła naprzeciwko blondyna i poczuła jak serce bije jej mocniej. Ubrany był w lekką, złotą zbroję gdzieniegdzie muśniętą srebrnym ornamentem. Jego jasne, półdługie kosmyki zaczesane były do tyłu a lewą rękę zaciskał na rękojeści miecza będącego atrapą miecza Godryka Gryffindora. Wpadła na ten pomysł kilka dni przed zakończeniem szkoły. Niech Romeo dzierży miecz Godryka, niech dzierży go Draco. Chce by wszyscy to widzieli, może dzięki temu zrozumieją przesłanie jakie chce im przekazać. Miała stworzyć sztukę Romea i Julii bazując na Szekspirze, więc by jej magiczni przyjaciele zrozumieli treść tej historii, postanowiła co nieco pozmieniać. Uśmiechnęła się do chłopaka i odkryła że w takim wydaniu wydaje się być jeszcze wyższy niż zazwyczaj.
- Pięknie wyglądasz. – powiedział po chwili. – Ta suknia jest wspaniała. –
- Dziękuję, to dzieło Ginny, Luny i Hanny. – odparła Gryfonka i jeszcze raz przyjrzała się swojemu kostiumowi. Jej długa, biało złota suknia ciągnęła się aż do ziemi. Rękawy również były długie i rozkloszowane na końcach. Ginny rozpuściła jej gładkie włosy i jedynie dwa, niewielkie pasma po bokach zaplotła i związała ze sobą z tyłu. Na nogach miała wygodne, złote baleriny na niskim obcasie a delikatny makijaż dopełniał całości. Hermiona od razu zauważyła że pasuje strojem do Dracona.
Korzystając z chwili zamieszania arystokrata pocałował dziewczynę przelotnie.
- To był pocałunek Dracona, od teraz będzie całował cię Romeo. – uśmiechnął się łobuzersko i odszedł w kierunku Blaisea, który poprawiał swoją granatową zbroję.
Mimo iż dookoła panowała wrzawa i poruszenie poprzedzające rozpoczęcie spektaklu, w jej głowie zapanowała cisza. Możliwe, że któryś pocałunek na scenie będzie ich ostatnim. Nie chciała zakończyć tego jako Julia, dramatyczna bohaterka która wybiera śmierć gdy pojawiają się problemy, zakończy to jako Hermiona Granger i chociaż na scenie wbije sobie sztuczny sztylet w serce, jej prawdziwe zostanie nienaruszone, a wraz z nim wspomnienie Dracona. Wiedziała że nawet jeśli to ich ostatnie wspólne chwile, dla niej on zawsze będzie obok. Zmieniła go, ale nawet się nie spostrzegła kiedy on zmienił i ją. Przez tyle lat miotała się między jednym światem a drugim. Jako dziewczyna, kobieta, czarownica, szlama, przyjaciółka, córka, wnuczka… którą rolę przyjdzie jej odegrać gdy opuści mury Hogwartu? Jak zniesie ból który już zaczął kiełkować w jej sercu? Cóż..  Pomyśli o tym jutro, bo przecież dzisiaj, dzisiaj jest Julią.

*

Gdy olbrzymie okna Wielkiej Sali zostały zasłonięte ciemnymi kotarami a jasne światło magicznych reflektorów padło na scenę, zapadła idealna cisza. Czerwona kotara rozsunęła się lekko na boki, tak by mogła przejść jedna osoba i w tym samym momencie przed widownią stanęła Parvati Patil, ubrana w jasnoniebieską, średniowieczną suknię. Chór Profesora Flitwicka zaczął nucić cichą, smutną melodię gdy Parvati rozpoczęła swój monolog.
- Oni się jeszcze nie poznali, a już są straceni . Jeszcze ręka nie zna tamtej ręki dotyku, a już wszystko przegrane jest i wypełnione, bo gdzieś już się rozstają i grób się otwiera a czas ostrzem jedno ciało dzieli od drugiego . Oni się  jeszcze nie poznali a przecież każdy nasłuchuje kroków co przyjdą i słów wymówionych którymi tętni przestrzeń zamilkła . I tak za niewidoczną szybą trwając skroń przy skroni skazują się nawzajem…* Dwa rody, jednako wspaniałe i sławne w mieście Weronie mają swą potęgę. Syna i córkę których przetną miłości i nienawiści wstęgę. Podczas tej podróży sami więc oceńcie, miłość czy nienawiść, co wygrywać będzie? –
Parvati poważnym wzrokiem omiotła publiczność po czym płynnym ruchem zniknęła za kotarą. Po chwili czerwony materiał uniósł się całkowicie odsłaniając pierwszą scenę, przedstawiającą uliczną kłótnię między Tybaltem, Parysem, Merkucjem i Benvoliem, pochodzącymi z dwóch wrogich sobie rodów. Uczniowie przyglądali się jak Harry, Ron, Blaise i Terence wcieleni w swoje role niczym Gryffindor i Slytherin skaczą sobie do gardeł. Mogli wyglądać i mówić inaczej, mogli nazywać siebie Capuleti i Monteki, jednak wszyscy na sali czuli, jaki naprawdę wydźwięk ma ta sztuka. Panowała idealna cisza, gdy rozpoczęła się scena balu, a wśród tańczących ludzi znalazł się Romeo w lśniącej, złotej zbroi. Na widok miecza wielu wstrzymało oddech. Julia stojąc samotnie dostrzegła jak nieznany  rycerz zmierza w jej kierunku. Teraz byli tylko oni. Dwoje nieznanych sobie ludzi, którzy znaleźli się na tym balu by sprawić radość lub przykrość innym.
- Dlaczego tak piękna niewiasta nie tańczy? - zapytał Romeo wciąż patrząc w tłum. - Jaka to szkoda, że tak wspaniały diament nie ma szansy dzisiaj rozbłysnąć. -
Julia uśmiechnęła się blado i odpowiedziała nieznajomemu niespiesznie.
- Wiele diamentów jest dziś na tej sali i wszystkie błyszczą najpiękniej. - dodała.
- Lecz jestem pewien że jeden przyćmiłby je wszystkie. - spojrzał z delikatnym uśmiechem na dziewczynę i wyciągnął ku niej swą dłoń. - Czy pozwolisz? - zapytał.
Po chwilowym wahaniu Julia podała rękę kompanowi i objęta przez niego w pasie pozwoliła się prowadzić w rytm spokojnej, nastrojowej muzyki. Jej biało złota suknia odbijała światło i iskrzyła się niczym miliony małych gwiazd. Trzymał ją mocno i patrzył w oczy które zachłannie wodziły po jego twarzy. Jakby to naprawdę miał być ich ostatni taniec. Po chwili Romeo i Julia przestali wirować i niezauważenie wymknęli się do ogrodu. Usiedli na jednej z ławek stojącej między krzewami róż.
- Piękna noc. - zauważył Romeo. - Lecz przy twej urodzie mógłbym zwać ją brzydką. - dodał.
Julia zachichotała.
- Wszystkie panny raczysz tak pięknymi słowy? -
- Co do jednej! - zażartował. Julia na chwilę zamilkła po czym zaśmiała się w głos.
- Twoja szczerość Panie mnie zdumiewa. - spojrzała na księżyc i po chwili dodała przyciszonym głosem. - Pełnia. -
- Jak co miesiąc. - dodał Romeo również spoglądając na srebrny glob.
- Zmienny niczym uczucie. - powiedziała dziewczyna.
- To znaczy? -
- Uczucie męża do niewiasty niczym ta kula jest zmienne. Raz pełne, gorące i żywe, po chwili zaś cienkie i nikłe niczym sierp księżyca. -
- Muszę się z tym nie zgodzić. Ja kochać potrafię! -
- Nie przeczę. - uśmiechnęła się Julia. - Tylko na jak długo? -
Romeo uśmiechnął się lekko.
- Jak masz na imię? -
- Czy to ważne? - zapytała Julia przenosząc na niego swój wzrok.
Po chwili milczenia Romeo odpowiedział.
- Nie. -
Nagle rozległ się miły i melodyjny głos Parvati Patil.
"Siedzieli tak w blasku księżyca i rozmawiali poznając się wzajemnie, aż w końcu bal zbliżał się ku końcowi. Godzina rozstania wybiła zbyt szybko i wciąż tylko jedno pytanie zostało bez odpowiedzi. Jak brzmi twoje imię?"
- Powiedz mi proszę. - odezwał się Romeo gdy ucichł głos narratora.
- A czy ty zdradzisz mi swoje? – zapytała.
Chłopak potwierdzająco kiwnął głową.
- Więc zdradź mi je pierwszy. - nalegała.
- Romeo Monteki. - odpowiedział.
Twarz dziewczyny natychmiast stężała. Wstała i odsunęła się od niego kilka kroków.
- Nie, nie.. - szeptała.
Zaskoczony chłopak również uniósł się z miejsca i powoli kroczył za dziewczyną.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic. Iść już muszę, zaraz Marta szukać mnie zacznie. - powiedziała Julia a w oczach stanęły jej łzy.
- Marta? -
- Mamka moja najdroższa. -
- Rozumiem, powiedz jednak co się stało. - nalegał chłopak wyciągając ku dziewczynie swą dłoń.
- Przekleństwo. - powiedziała dziewczyna łamiącym się głosem. - Prawdziwe przekleństwo iż tak dobrym kompanem dzisiejszego wieczoru okazał się Romeo Monteki!
- Dlaczego? -
- Gdyż ja... Julia Capuleti mam na imię, a tyś mój największy wróg! - dodała z bólem. - Lecz dzisiaj w tobie wroga dostrzec nie umiałam. Za to innym uczuciem zaczęłam cię darzyć... Tak różny od tych co wcześniej poznałam i co ojciec mój drogi na męża mi daje.. Odejdź i więcej nie wracaj, bo cię zabiją lub do lochów wtrącą. -
Romeo podszedł do dziewczyny i chwycił ją pod brodę tak by spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie straszne mi ni lochy ni śmierć. A imię twoje, o Julio, najdroższym mi będzie. - po czym złożył na ustach dziewczyny delikatny, lecz pełen pasji pocałunek. - Wieczorem przyjdę, wypatruj mnie miła. – po czym odszedł szybkim krokiem znikając za krzakami róż.
- Julio!- zawołał nagle ojciec który w końcu dopatrzył się córki. Ciągnąc za sobą Parysa uśmiechnięty od ucha do ucha stanął obok dziewczyny.
- Córko ma najdroższa, wiem  że piękno ogrodu w tak wspaniałą noc zachwyca, jednak nie zapominaj o obowiązkach. – pogroził jej palcem i wskazał na stojącego obok chłopaka. – Parys czeka aż uraczysz go tańcem. –
Chłopak w bordowej zbroi  ukłonił się nisko i chwycił nieśmiało dłoń Julii. Dziewczyna odchodząc ostatni raz spojrzała za siebie.

~

Stała na balkonie patrząc jak goście jeden po drugim opuszczają pałac. Gdy w końcu wszystko ucichło pozwoliła sobie na kilka łez. Podczas balu ojciec powiadomił ją że Parys jej narzeczonym od teraz będzie. Do ślubu niech się szykuje i suknie wybiera, gdyż młodość ma to do siebie że trwa nazbyt krótko.  – grzmiał narrator w tle. – Romeo... Przeklęty niech będzie ród Montekich! Wstała i już miała zejść z balkonu gdy nagle usłyszała znajomy głos.
- Julio! –
Romeo wspinał się po gęstym bluszczu i z niemałym wysiłkiem wszedł na balkon. Miecz zazgrzytał o kamienną poręcz.
- Romeo? – niedowierzała Julia własnym oczom.
- Tak to ja, we własnej osobie o najjaśniejsza Pani. – zaśmiał się Romeo po czym dodał poważnie. – Obiecałem przecież że przyjdę. –
- Tak.. Wyczekiwałam cię… - odparła dziewczyna.
- Czyżby to z tej tęsknoty na twym obliczu pojawiły się łzy? – zapytał Romeo i starł z policzka dziewczyny słony płyn.
Julia spojrzała na niego po czym odwróciła się tak by nie mógł spojrzeć jej w twarz.
- Poznanie ciebie, o zacny Monteki, było niespodziewane. – zaczęła. – Mimo iż nasze rody dzielą pewne kwestie nie sposób nie przyznać, żeś jest wspaniały, jednak… jednak odejdź już proszę i nie wracaj więcej. – powiedziała na co Romeo zmarszczył brwi.
- Czymże, o wspaniała Julio Capuleti zasłużyłem sobie na to zesłanie? Uraziłem cię czymś podczas balu? -
– Nie. - odparła krótko. – Lecz odejdź już proszę. –
Romeo chwycił Julię za ramię i zmusił by ta spojrzała mu w oczy.
- Odejdę gdy powiesz dlaczego. –
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w stalowo szare oczy chłopaka po czym odparła.
- Ponieważ mój narzeczony, którego dzisiaj mój ojciec łaskaw był mi przedstawić, mógłby cię tutaj zastać, co twą rychłą śmiercią mogłoby się skończyć. –
Zapanowała cisza. Wszyscy czekali na ruch Romea. Zostanie czy odejdzie? Jasnowłosy rycerz puścił dziewczynę po czym oparł się o balkon. Spojrzał przed siebie jakby rozciągał się przed nim widok na niezliczoną ilość gwiazd.
- Przyszedłem na bal by szukać burdy.. – zaczął powoli. – Jednak coś po stokroć lepszego znalazłem… Owszem, wroga mi być powinnaś jednak podczas dzisiejszej nocy odkryłem, że ród Capuleti nie jest mi wrogiem. Nie jak memu ojcu… - dodał cicho. – Kiedy i która z gwiazd przesądziła o tym losie? Losie wrogów co za nic mają sobie braterstwo dusz? Skoro grzeszę przeciwko ojcu mając cię za najdroższą, to trudno! W grzechu przyjdzie mi dokonać żywota, ale wiedz, że nie odpuszczę… Nie po tym gdy w przejmującym chłodzie samotności dostrzegłem twe światło. – powiedział i już chciał zejść z balkonu jednak poczuł jak smukłe palce Julii zaciskają się na jego ramieniu. Odwrócił się w jej stronę i zobaczył jak po policzkach dziewczyny spływają świeże łzy.
- I tyś mi drogi, Romeo Monteki… droższy niż własne imię. –
Usta chłopaka natychmiast znalazły się na jej wargach i niczym spragniony wędrowiec spijały z nich miłość która zaczęła rodzić się w ich sercach. Lecz czym jest miłość, gdy rodziców nienawiść przepełnia?
- Romeo… - szepnęła Julia.. – Czemuż ty jesteś Romeo? Tylko twe imię jest mi wrogie, gdyż dla mnie nie Montekim jesteś, lecz ukochanym co ciemną, zimową noc w letni poranek przerobił.. – załkała. –
- Zwij mnie kochankiem skoro me imię ci wrogie, zwij mężem który każdą noc słodyczą przepełni. –
Na te słowa Julia podniosła wzrok a w jej wielkich oczach można było dojrzeć szczere zdziwienie.
- Za miesiąc od teraz, o najdroższa Julio, ślubować ci będę wieczne miłowanie. Ojciec Laurenty mym dobrym jest druhem więc na ślub z chęcią przystanie. –
- Za miesiąc od teraz.. – powtórzyła drżącym głosem… niech więc tak się stanie. – odparła i znów poczuła na swych ustach jego ciepłe wargi.

~

- Dlaczego ona?! – grzmiał Merkucjo miotając się po scenie. – Dlaczego dziewka Capuletich? Bracie! –
Romeo niespiesznie wstał i podszedł do przyjaciela. Uśmiech na jego twarzy był łagodny i przyjazny, jakby złość kompana nie była niczym strasznym.
- Od miesiąca, na kamiennym balkonie przekonuję się mocno jak w wielkiej nienawiści żyją nasze matki, o ojcach nie mówiąc… Ona… jest mi niczym przyjaciel, niczym druh najwspanialszy. Sekrety duszy mojej poznała zanim ja jeszcze mogłem je zgłębić i pokazała jak wspaniały może być ten świat... Julia jest życiem. – dodał i czekał.
Merkucjo rozluźnił się po chwili i uśmiechnął pod nosem. Westchnął głośno i położył rękę na ramieniu Romea.
- Pierwszy raz widzę w twych oczach takie oddanie… Niech i tak będzie. Julia jest życiem. -  po czym wraz z Romeem opuścili scenę.
Publiczność wciąż z pełnym skupieniem oglądała kolejne akty spektaklu i co chwilę słychać było ciche jęki zachwytu lub przejęcia, gdy klany Montekich i Capuleti co chwilę ścierały się ze sobą. Gdy nadeszła scena ślubu większość dziewczyn cicho pochlipywała nosem.
Neville, ubrany w długą, czarną togę stał na wzniesieniu pośrodku sceny. Za nim znajdował się ogromny, drewniany krzyż, który własnoręcznie wyciosał Hagrid. Był zdobiony w rzeźbione róże których płatki jak i kolce okalały całą długość krzyża. Była to misterna, wielomiesięczna praca gajowego. W tle cicho grały skrzypce gdy Romeo, ubrany w lśniącą, biało srebrną zbroję stanął przed ołtarzem.  Jednak cichy okrzyk zachwytu rozszedł się po Sali gdy na scenę wkroczyła Julia. Jej długa, biała, koronkowa suknia z rozkloszowanymi rękawami była niczym szata anioła. Wysadzana gdzieniegdzie perłami i szlachetnymi kamieniami iskrzyła się w świetle lamp. Długi, delikatny niczym skrzydła motyla welon zasłaniał twarz dziewczyny która stanęła obok ukochanego. Merkucjo i Marta zajęli miejsca świadków a muzykę zastąpiła cicha melodia śpiewana przez chór. Cho Chang zaczęła nucić.

„Wszyscy bądźmy wolni, wszyscy bądźmy wolni, by czuć się dobrze…
Bracie i siostro razem przetrwamy.
Któregoś dnia duch weźmie i pokieruje tobą.
Wiem że cierpiałaś... ale ja czekałem aby być przy tobie..
Będę tu, pomagając Ci w biedzie kiedy tylko będę potrafił.
Wszyscy bądźmy wolni , wszyscy bądźmy wolni, wszyscy bądźmy wolni,
Och wszyscy bądźmy wolni…” **

Ojciec Laurenty uśmiechnął się na widok młodych i zaczął poważnym, lecz przyjaznym tonem.
- Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny, są one na wzór prochu zatlonego co wystrzeliwszy gaśnie. Lecz miłości której gwałtowność przed ołtarz was przywiodła, do prochu porównać nie mogę. Jest niczym cud, który pośród mroków nocy wskazuje drogę…  Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje. –
Oczy Dracona spojrzały na jej pełną miłości twarz. Nie była już Julią lecz Hermioną. Spojrzała na niego zza delikatnego materiału welonu i uśmiechnęła się czule. Gdyby tylko mógł, zrobiłby to naprawdę. Choć było to tylko szkolne przedstawienie gdy wsuwał dziewczynie złoty krążek na palec lekko drżały mu ręce. Delikatnie, niczym płatki kwiatu ujął welon i podniósł go do góry. Gdy składał pocałunek na jej malinowych wargach usłyszał westchnienie dobiegające z Sali. Oboje lśnili niczym diamenty i choć kurtyna właśnie zaczęła opadać by zakończyć pierwszą część przedstawienia oni wciąż stali na środku nie przestając wymieniać pocałunków.
- Ekhm. –
Głośnie kaszlnięcie Ginny sprowadziło ich z powrotem na ziemię, odsunęli się od siebie lekko zawstydzeni.
- I jak? – zapytała Hermiona idąc do garderoby.
- Wszystko idzie świetnie.  - odparła ruda – Połowa dziewczyn ryczy już od dobrej godziny. Nie wiem jak zniosą finał. – zaśmiała się pod nosem.
Jak ja zniosę finał? Zapytała samą siebie Hermiona. Lecz zanim zdołała mocniej się w to zagłębić ruszyła kolejna część przedstawienia.
Gdy Romeo, znów w swojej pięknej złotej zbroi podczas kłótni zabił Tybalta, cała widownia aż wstrzymała oddech. Chłopak upadł na ziemię i spojrzał na swój miecz, który teraz zbroczony krwią, oczywiście sztuczną, leżał obok niego na zimnym bruku. Wyraz przerażenia nie znikał z twarzy chłopaka. Patrzył na swoje ręce i trząsł się na całym ciele. Chciał tylko obronić przyjaciela, gdyby Tybalt nie rzucił się z mieczem na Merkucja, nigdy by tego nie zrobił.
- Co ja uczyniłem.. – szeptał jak wariat. – Co ja uczyniłem… -
- Uciekaj! – wołał Merkucjo,a  Benvolio podnosił go z ziemi. – Uciekaj nim pojmać cię zdołają, gdyż z pewnością zabiją. Uciekaj!! -
Romeo niepewnie zaczął biec przed siebie i w kolejnej scenie, siedząc w piwnicy swojego domu rozpaczał w głos.
- Co ja zrobiłem, ojcze… Ojcze!!! – jego rozpacz była aż nader prawdziwa. Zalany łzami, z rozwianymi włosami kołysał się na stołku. Pan Monteki objął go czule i twardym , zdecydowanym głosem powiedział:
- Uciec ci trzeba.  Na południe, tam cię nie znajdą. Daj mi kilka tygodni, załagodzę sprawę. –
- Zabiłem człowieka.. – drżał wciąż Romeo.
- Capuleta. – odparł chłodno ojciec.

~

Gdy minął pogrzeb Tybalta rodzice Julii powiadomili swą córkę że jeszcze w tym tygodniu poślubi Parysa. Zrozpaczona Julia nie wiedząc co się dzieje z Romeem wykrzyczała rodzicom że nie poślubi ich wybranka. Dostała od męża jeden, jedyny list, z którego wylewała się rozpacz i żal. Jednak gdy ojciec cisnął nią o podłogę wrzeszcząc by nie zachowywała się jak niewdzięczna dziewka, wiedziała że już nic więcej nie ma do gadania. Zrozpaczona udała się do ojca Laurentego, który w pośpiechu podsunął Julii plan.
- Oto mikstura, która twe różowe lico na kilka godzin w marmur przemieni. Zwolni pracę serca, spłyci oddech.. W rozpaczy i żalu rodzice łkać nad twym grobem będą lecz bez obaw, nie umrzesz. Choć Bogu grzechu tego odpłacić nie zdołam, tobie moje dziecko mam wiarę, pomogę. Wyjedziesz do Romea gdy czas nocy nastanie i tam na wygnaniu razem znów będziecie, innej rady nie mam. –
Julia wzięła do ręki przeźroczystą fiolkę w której znajdował się biały płyn. Wiedziała że żoną Parysa nie zostanie nigdy, nawet gdyby naprawdę miała dzisiaj skonać.
- Wyślę list do Romea. – kontynuował ksiądz. – Niech wie o tym planie. -
Jednak Romeo gnany swym uczuciem nie wytrzymał i wcześniej do Werony wrócił. Z posłańcem się minął i gdy żałobne dzwony usłyszał nie mógł się powstrzymać i zagadnął stojących na ulicy, pogrążonych w żałobie ludzi.
Dwa słowa, Julia Capuleti.
A więc już jej nie ma? Nie, nie ona… Nie ta dzięki której mógł przetrwać to piekło. Jego noc  i dzień, ogień i woda, miłość i nienawiść, wszystko przepadło. Idąc prawie na oślep, wszedł do ciemnej uliczki gdzie szemrane typy jeszcze bardziej szemrane sprzedawały trunki.
- Śmierć mi sprzedaj. – nakazał suchym tonem i gdy chuda ręka sklepikarza podała chłopakowi fiolkę z czarnym płynem chwiejnym krokiem do Kościoła się udał.
Woń kwiatów wypełniała świątynię. Świece, niczym gwiazdy, rozświetlały ołtarz a pośrodku przejścia, niczym księżniczka leżała ta którą tak miłował. Podszedł do niej i drżącymi dłońmi dotknął zimnej skóry. Panującą ciszę rozdarł jego szloch. Płacząc w głos położył się obok i objął ją mocno, jak za dawnych dni, gdy jeszcze nienawiść nie zdołała jej zabić.
- Julio… - wyszeptał. – Moja piękna, najwspanialsza żono…  Dlaczego… - łzy kapały z jego policzków na satynowe posłanie a ręce błądziły po twarzy dziewczyny. – Taka piękna, nawet śmierć nie zdołała zabrać ci urody. – powiedział i pocałował jej delikatne usta. – Usłyszeć twój śmiech, mądrości słów kilka.. nie zostawiaj mnie, błagam.. – załkał po czym wrzasnął przez łzy. – Przeklinam was gwiazdy! Przeklinam was rody! Rody których serca nienawiści i żądzy są pełne… - po chwili wyciągnął z kieszeni fiolkę i odkorkował ją. – Życia bez ciebie życiem nie śmiem nazwać, dlatego ukochana, zaczekaj.. – znów ją pocałował i po chwili jednym haustem opróżnił całą fiolkę. – złożył na jej ustach ostatni pocałunek po czym położył się obok i cicho wyszeptał : - Miłując umieram. – fiolka wypadła mu z ręki z głośnym trzaskiem rozbiła się o kościelną podłogę.
W tym samym czasie powieki Julii lekko zadrżały, aby po chwili szeroko się otworzyć. Zdumiona dziewczyna rozejrzała się dookoła i choć nie zdziwiło ją iż leży w kaplicy, nie mogła zrozumieć dlaczego Romeo znajduje się obok. Dotknęła go delikatnie lecz ten nie poruszył się ani odrobinę.
- Romeo? – zaczęła niepewnie, lecz z każdą sekundą w jej głosie słychać było coraz większą panikę. Przecież nie miało go tutaj być, miał przeczytać list od ojca Laurentego i czekać na nią, więc co robi tutaj i dlaczego.. Nagle dostrzegła rozbitą na podłodze fiolkę i zamarła.
- Romeo.. – załkała, lecz po chwili jej szloch przerodził się w płacz. – Wszystko sam wypiłeś, nic nie zostawiwszy dla mnie? Jak mogłeś?! – zawołała lecz przysunęła się bliżej i wtuliła się w jego twarz. Kasztanowe włosy kontrastowały z platynowym blondem niczym dzień z nocą. Jej szloch wdzierał się widzom do uszu, lecz i ból, który malował się na twarzy dziewczyny nie był im obojętny. Panowała absolutna cisza, nie grała żadna muzyka, nikt nic nie mówił, jedynie cierpienie bohaterów wypełniało Wielką Salę.
Zrozpaczona Julia zauważyła że oprócz miecza, po drugiej stronie zbroi jej martwy mąż ma przytwierdzony krótki sztylet. Drżącą ręką sięgnęła po broń i spojrzała na swojego ukochanego.
- Znów cię zobaczę. – powiedziała i pocałowała go w usta. – Bez nienawiści, bólu, cierpienia. Bez naszych rodzin i ich ciągłych waśni… Znów cię zobaczę… - po czym wbiła sztylet prosto w swoje serce.
Wydała zduszony krzyk po czym opadła na ciało Romea. Cichy płacz kilku uczennic rozszedł się po Sali. Kilka chwil później do świątyni weszli rodzice martwych małżonków i gdy zobaczyli co się wydarzyło upadli na podłogę z głośnym jękiem i szlochem. Za nimi wkroczyli członkowie ich rodzin oraz ojciec Laurenty wraz z księciem Escalusem. Pani Capuleti i Monteki padły sobie w ramiona i razem opłakiwały swoje zmarłe pociechy. Głowy rodów wyraziły skruchę. Na końcu, niczym zjawa, pojawiła się Parvati Patil by wygłosić ostatni monolog.
- Świt zgody wstaje dzisiaj nad Weroną, choć miłość za karę zabiła im dzieci. Dwójka kochanków z tych zwaśnionych rodzin, sprawi iż w mieście nowy dzień zaświeci. Czy nienawiść wszelka widząc rodzin łkanie na nowo podniesie swe szpony zachłanne? Czy może, szanując tych dwójki oddanie wleje miłość w serca tych dwóch rodów marne? Jedno jest pewne, nienawiść zabija, a miłość tak piękna może wszystko zjednać. Tych dwóch godzin wnioski wyciągnijcie sami, co się tyczy mnie… mi już czas się żegnać. – powiedziała po czym zniknęła za kurtyną która opadła ciężko.
Po chwili ciszy w Wielkiej Sali wybuchła prawdziwa burza oklasków. Kilkoro uczniów zaczęło gwizdać i głośno wołać brawo. Ciemne zasłony zniknęły, więc słońce popołudnia znów wypełniło całą salę.
Hermiona uśmiechnęła się do leżącego pod nią Dracona. Dali radę. Była niesamowicie dumna ze wszystkich, jednak gra aktorska Śliozgona zaskoczyła ją samą. Podała mu dłoń i wraz z innymi wyszła przed kurtynę by ukłonić się nisko przed publicznością. Wyłowiła w tłumie swoją babcię i matkę Dracona. Obie klaskały i uśmiechały się szeroko. Gryfonka pierwszy raz widziała takie emocje na twarzy pani Malfoy. Wszyscy jeszcze raz się ukłonili po czym zniknęli za kotarą by przebrać się w swoje zwykłe, szkolne mundurki, po czym wrócili na Salę. Minerva McGonagall weszła na scenę i gdy ustały ostatnie szepty powiedziała.
- Ostatni rok nauki w Hogwarcie, dla was, siódme klasy, właśnie dobiegł końca. Był to niezwykły, pełen wydarzeń rok, który wielu z was nauczył czegoś nowego. Dla mnie był on niczym Feniks który spopielony za każdym razem rodzi się na nowo.  Zawarte w tym roku przyjaźnie, zdobyta wiedza i masa doświadczeń, przybliżyły was do dorosłości, która mam nadzieję, będzie nową, jeszcze wspanialszą nauką i przygodą. – powiedziała a głos lekko jej zadrżał. – Zaśpiewajmy proszę Hymn Hogwartu, ostatni raz, dla naszych wspaniałych, siódmych klas. –
Wszyscy wstali i jak jeden mąż zaczęli nucić szkolny hymn który sam w sobie był  niezwykle magiczny i nietuzinkowy. Oczywiście każdy zaczął śpiewać na własną melodię więc hymn rozciągnął się na dobrych kilka minut.

Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!

Draco stojąc obok matki zaczął rozglądać się po Wielkiej Sali i kiwnął przyjaźnie w stronę babci Hermiony, która czule obejmowała wnuczkę w pasie. Nagle coś przykuło jego uwagę. Jasnowłosy mężczyzna na wózku właśnie opuszczał Salę korzystając z chwili nieuwagi uczniów. Draco szepnął do Narcyzy że zaraz wraca i przecisnął się przez wciąż śpiewający tłum. Mężczyzna był już na dziedzińcu przed szkołą gdy usłyszał wołający go głos.
- Ojcze! –
Lucjusz spojrzał za siebie a towarzyszący mu Auror zapytał czy ma mu pomóc.
- Nie, proszę dać nam chwilę. – poprosił arystokrata po czym obrócił wózek w miejscu.
Draco podszedł do ojca i poczuł dziwne ukłucie w sercu na jego widok.
- Wypuścili cię ze szpitala? – zapytał blondyn.
- Tak, tylko ten jeden raz. Anthony.. – Lucjusz wskazał na stojącego kilka metrów dalej Aurora. – Pomagał mi wjechać tym ustrojstwem po schodach.  Niestety, o własnych siłach nie mogę jeszcze chodzić. – dodał i poklepał ramę wózka. – Byłeś dzisiaj.. naprawdę świetny Draco… - dodał po chwili i spojrzał w twarz swego syna. –
- Dziękuję. – odparł chłopak. Walczyły w nim sprzeczne emocje. Widząc ojca w takim stanie nie chciał zaczynać rozmowy która mogłaby wyprowadzić go z równowagi i doprowadzić do pogorszenia jego zdrowia, jednak wiedział że jeśli teraz tego nie powie, może już nie mieć do tego okazji. – Ojcze ja.. – zaczął lecz w tej samej chwili w słowo wszedł mu Lucjusz.
- Panna Granger była równie niesamowita. Oboje macie talent do aktorstwa. Nie uważam żeby było to zbytnio dochodowe zajęcie, ale z pewnością macie to tego dryg. Chociaż, może to tylko kwestia sytuacji.. – dodał po chwili namysłu.
- Hermiona… cóż, tak, zagrała świetnie. – powiedział zaskoczony Draco. – To ona napisała scenariusz na podstawie sztuki, Astoria miała zagrać Julię ale tak jakoś wyszło… - Ślizgon cicho westchnął. – Ojcze, co do Astorii. – kontynuował już pewniejszym tonem. Widział że ojciec przygląda mu się badawczo i nie wiedział jakiej reakcji może się spodziewać. – Nic z tego nie będzie. – ciągnął. – Nie wezmę z nią ślubu, chociaż wiem że byłoby to dla naszej rodziny korzystne. Mimo to, zdecydowałem że poniosę wszelkie konsekwencje tej decyzji. –
Lucjusz który wcześniej marszczył brwi słuchając dukającego syna, teraz odprężył się i poprawił swoje długie, platynowe włosy, których kosmyk przywiał mu na twarz podmuch wiatru.
- Konsekwencje mówisz? – zaczął. – Nasza rodzina od lat ponosi konsekwencje moich wyborów, Draco.  Jeszcze zanim przyszedłeś na świat, zacząłem kroczyć ścieżką która doprowadziła mnie, ciebie i Narcyzę do tego wszystkiego… Oczywiście chciałem dla nas jak najlepiej, ale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Ostatnie dwa lata były… koszmarem, sam dobrze wiesz i naprawdę, naprawdę chciałbym  by w końcu to się skończyło. Co do panny Granger… Owszem, nie zaprzeczę, że byłoby świetnie gdyby miała czystą.. to znaczy pełnomagiczną krew, jednak.. zauważyłem że zaczyna mnie to coraz mniej obchodzić. Jestem zmęczony, Draco. Tą ciągłą szarpaniną… To jak dzisiaj grałeś, to ile uczuć włożyłeś w ten spektakl, to byłeś prawdziwy ty. – powiedział, po czym przerwał na chwilę. Pogładził koła swojego wózka po czym kontynuował. – Gdy przez te parę dni byłem więziony razem z panną Granger, uzmysłowiłem sobie jak słaby i naiwny byłem przez te wszystkie lata i jak wielką krzywdę wyrządziłem swojemu synowi robiąc z niego zakładnika własnych poglądów. Bo przez te wszystkie lata nie byłeś sobą, Draco, byłeś odbiciem moich własnych pragnień.. I za to cię przepraszam. – dodał. – Od pewnego czasu razem z twoją matką poważnie rozmawialiśmy, tak jak jeszcze chyba nigdy wcześniej i wspólnie doszliśmy do wniosku, że sam powinieneś zdecydować co będzie dla ciebie najlepsze. Skończyłeś dzisiaj szkołę, od września zaczniesz nowe, dorosłe życie i będę cię w nim wspierał na ile tylko będę potrafił. –
Nim minęła sekunda Lucjusz poczuł jak smukłe lecz silne ramiona syna zaciskają się na jego szyi. Draco był w stanie wyszeptać jedynie ciche „dziękuję” i gdy w końcu puścił ojca obok stanęła jego matka.
- Widzę że sobie porozmawialiście. – powiedziała zadowolona i pocałowała męża w czubek głowy.
- Tak, właśnie mówiłem Draconowi jak wspaniały był spektakl, nie uważasz najdroższa? –
- Chwaliłam go już tysiąc razy. – zaśmiała się i położyła dłonie na uchwytach wózka. Auror Anthony zaczął powoli iść w ich kierunku, widząc że rozmowa dobiega końca.
- Ojcze, a co z Azkabanem? – zapytał nieśmiało blondyn.
- Cóż, Kingsley Shacklebolt zmienił resztę mojej kary na areszt domowy podczas którego oczywiście nie będę mógł używać różdżki, a raz na tydzień wizytę złożą mi Aurorzy z Ministerstwa… Prawdę mówiąc nie spodziewałem się tego, jestem mu wdzięczny. – powiedział i ścisnął dłoń żony którą Narcyza położyła mu na ramieniu.
- Przepraszam, ale czy możemy już iść? – zapytał Anthony podchodząc do Malfoyów. – Za pół godziny muszę złożyć raport w Ministerstwie. –
- Oczywiście. – odparł Lucjusz i znów spojrzał na swojego syna. – Zaproś pannę Granger, to znaczy Hermionę do nas, jeśli chcesz, chętnie ją bliżej poznam. – powiedział po czym prowadzony przez Narcyzę i Aurora zniknął za bramą Hogwartu.
Draco przyglądał się swoim rodzicom nie mogąc do końca uwierzyć w to co się właściwie stało. Poczuł jak dziwna fala emocji zaczyna zalewać całe jego ciało i nie bardzo wiedział jak ma to wszystko odebrać. Wiedział że właśnie on i cała jego rodzina zaczyna coś całkowicie nowego i do tej pory zupełnie im nieznanego, jednak czuł że idą dla wszystkich lepsze czasy. Zanim jednak zdążył głębiej się nad tym zastanowić czyjaś silna ręka obróciła go w miejscu i nagle stanął przed nim wściekły i wrzeszczący Arnold Greengrass.
- Malfoy! – wrzasnął rosły mężczyzna i robiąc krok w tył wybałuszył oczy na wystraszonego arystokratę. Draco zupełnie o tym zapomniał. Mógł się cieszyć z decyzji rodziców i odzyskanej wolności, jednak nie mógł zignorować złości niedoszłego teścia. – Rozmawiałem z Astorią, co to ma niby znaczyć, że ślubu nie będzie?! Śmiesz odrzucać moją córkę?!  Myślisz że w takim układzie dojdzie do wspólnych interesów i zainwestuję w twoją rodzinę choćby knuta? Zniszczę całą waszą cholerną rodzinkę choćbyście mnie błagali o ponowne zaręczyny! – Arnold chwycił Dracona za koszulę i niemal uniósł do góry. W tym samym momencie z zamku wybiegła Astoria i wieszając się na przedramionach ojca zawołała.
- Tato! Puść go tato! –
- Zamilcz dziewucho! Ten łajdak cię znieważył! –
- Nikt mnie nie znieważył tato, to ja mu dałam kosza! – wrzasnęła Astoria jednak jej słowa nie docierały do kipiącego złością mężczyzny.
- Co się tutaj dzieje? –
Na dźwięk surowego tonu Minervy McGonagall Arnold Greengrass natychmiast puścił Dracona i odsunął się od niego na kilka centymetrów.
- Bo ja.. ten.. my… -
- Panie Greengrass. – zaczęła chłodno Minerva. – Jest pan dorosłym człowiekiem, powinien pan wiedzieć jak się zachować w danej sytuacji, dodatkowo pan Malfoy to wciąż jeszcze mój uczeń, więc o całym zajściu powinnam poinformować Ministerstwo. –
Arnoldowi oczy wyszły z orbit jednak zamiast niego odezwał się Draco.
- Niech pani tego nie robi, pani dyrektor.. proszę.. –
McGonagall wciąż przyglądała się całej trójce znad swoich wąskich, prostokątnych  okularów po czym, już całkiem spokojna powiedziała.
- Proszę wracać do szkoły panie Malfoy, a pan panie Greengrass, niech porozmawia z córką. – po czym ruszyła schodami i gdy Draco zniknął za drzwiami, głośno je zamknęła.
Astoria odwróciła się tyłem do swojego wzburzonego ojca a słońce które powoli chyliło się ku zachodowi zaczęło barwić niebo na odcienie różu i fioletu.
- Nie rozumiem.. – zaczął Arnold. – Ty rzuciłaś jego? Przecież… przecież tak się cieszyłaś na ten ślub… Może i nie jestem zbyt wrażliwym człowiekiem ale zauważyłem jakim uczuciem go darzysz. Dasz mu tak odejść? – zapytał i czekał na odpowiedź wpatrując się w plecy córki. Nagle brunetka odwróciła się w jego stronę i odparła.
- Tak tato, kocham go na tyle mocno by pozwolić mu odejść… - po policzkach dziewczyny zaczęły spływać łzy, Arnold Greengrass chciał do niej podejść lecz ta pokręciła głową. Wzięła głębszy wdech i wyprostowała się dumnie. – Jestem Greengrass tato, a Greengrassowie nie błagają ani nie żebrzą o miłość, prawda? – po czym uśmiechnęła się szeroko a blask ostatnich słonecznych promieni zalśnił na jej zapłakanej twarzy.
- Masz rację. – odparł po chwili ojciec. – Masz całkowitą rację, Astorio. –
- I proszę cię, tato, nie karz go w taki niedojrzały sposób. – ciągnęła. – Mimo wszystko jest człowiekiem  którego wciąż kocham… Może to minie, ale na tę chwilę nie zniosłabym widoku jego cierpienia. Dlatego proszę nie rezygnuj ze wspólnych interesów. Zrób to dla mnie. – dodała szeptem i spuściła wzrok.
Arnold Greengrass westchnął i w końcu podszedł do córki.
- Skoro to dla ciebie takie ważne.. to zgoda, porozmawiam z Lucjuszem na ten temat. – objął dziewczynę czule po czym dodał. – A co się tyczy twojej siostry, mniemam że i z jej ślubnych planów nic nie wyjdzie. Zaraz po przedstawieniu widziałem jak umyka gdzieś z tym całym Terencem Higgsem. –
Na te słowa Astoria od razu się ożywiła.
- Och tato tylko bądź dla niego miły! Daphne naprawdę bardzo go lubi, a on jest całkiem w porządku. –
- Całkiem w porządku? – zamyślił się Arnold i razem z córką zaczął iść po schodach prowadzących do szkoły. – Cóż mam taką nadzieję, w końcu musi mieć cierpliwość skoro wytrzymuje z taką temperamentną dziewczyną. – dodał i uśmiechnął się pod nosem.

*

Jedenasta zbliżała się wielkimi krokami. Po zjedzeniu ostatniego w tej szkole śniadania poprosiła wszystkich swoich przyjaciół którzy przed odjazdem postanowili wylegiwać się na błoniach, by dali jej jeszcze parę chwil. Przechadzała się po niemal pustym zamku korytarzami które tak dobrze znała i które z biegiem lat zaczęła uważać  za swój drugi dom. Starała się przypomnieć sobie ten wieczór, gdy pierwszy raz zjawiła się w Hogwarcie. Ropucha Nevilla jak zwykle uciekła a ona pomagała mu ją szukać. Kątem oka zerkała na chłopaka z czarnymi włosami i okrągłymi okularami na nosie, tak wiele o nim czytała a teraz będzie mogła z nim porozmawiać. Bardzo chciała poznać go lepiej. Minęła łazienkę Jęczącej Marty i uśmiechnęła się do siebie. Wspomnienie kociego futra i wąsów jakich się dorobiła wypijając eliksir wielosokowy z domieszką kociego włosia wciąż wywoływało w niej dreszcze. Minęła korytarz za którym kiedyś schowany był Puszek, trzygłowy pies Hagrida a za którym teraz mieściła się Sala Pamięci, minęła posąg Jednookiej Wiedźmy i siódme piętro gdzie schowany i od roku nie używany był Pokój Życzeń. Przypominała sobie wszystkie momenty z tych ośmiu lat czarodziejskiego życia i gdy dotarła przed wieżę Gryffindoru w końcu się rozpłakała. Tak bardzo będzie tęsknić… Za tymi wszystkimi wspólnie spędzonymi chwilami, przygodami które na zawsze zmieniły jej życie i za codzienną, szkolną rutyną, która daleka była od typowych, mugolskich szkół.
- Hermiona… -
Usłyszała swoje imię i odwróciła się na pięcie. Stał pośrodku korytarza i przyglądał jej się badawczo. Promienie słońca błądziły w jasnych kosmykach jego włosów a na twarzy zagościł lekki uśmiech. Podbiegła do niego i mocno go objęła. Poczuła jak silne ramiona chłopaka obejmują ją i przyciskają mocniej do siebie. Wciąż nie mogła uwierzyć że jego rodzice odpuścili. Że od teraz będzie mogła nie tylko marzyć o wspólnej przyszłości, ale dążyć do niej próbując z całych swoich sił. Odnajdzie rodziców, znowu będą razem… Wzięła głębszy oddech, jak zwykle pachniał cudownie a biała koszula była delikatna niczym jedwab.
- Draco… - zamruczała i spojrzała w górę. – Tak się cieszę że zostałam czarownicą… tak się cieszę że mogłam to wszystko przeżyć… -
Arystokrata znów zamknął ją w uścisku i tak jak ona zaczął upajać się jej zapachem.
- Ja też. – odparł po chwili. – Lecz o jednej rzeczy nie mogę tego powiedzieć. – dodał. Gryfonka odsunęła się od niego na kilka centymetrów i z zaciekawieniem zapytała.
- Jakiej? –
- O tym dniu, w którym Szalonooki Moody zmienił mnie w fretkę. Do dzisiaj mam ciarki jak o tym pomyślę. – powiedział i zadrżał jakby sama myśl budziła w nim odrazę. – To było upokarzające. - Hermiona zaśmiała się głośno.
- Uważam że jako mała, biała fretka byłeś całkiem uroczy. –
Draco zmarszczył brwi i spojrzał na kasztanowłosą spode łba.
- Co ty nie powiesz. – odparł i chwycił ją za rękę. – Chodź, Blaise już przebiera nogami. Za chwilę trzeba wychodzić na pociąg a on uparł się że zrobi nam wszystkim wspólne zdjęcie przed zamkiem. –
- Skąd ma aparat? – zdumiała się Hermiona.
- Tak dokładnie to ma dwa, jeden magiczny, drugi mugolski. Oba dostał od męża swojej matki. Koleś mimo czystomagicznej krwi jest fanem mugolskich gadżetów. Prawdę mówiąc to dzięki niemu matka Blaisea dała mu w końcu spokój. Facet stanął po jego stronie co przesądziło o całej sprawie. –
- Blaise pewnie się cieszy. – uśmiechnęła się szatynka. Draco spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem i dodał.
- Tak, ale teraz ma niezłego pietra bo Pansy zaprosiła go do siebie. Jej matka wczoraj wyszła z Azkabanu. –
Hermiona poczuła ulgę. Widziała jak Pansy cierpi z tego powodu  i miała nadzieję że teraz w jej rodzinie również zacznie się układać. Po chwili szybkiego marszu wyszli na błonia a słońce na chwilę ich oślepiło.
- Tutaj! -  usłyszeli głos Blaisea który zaczarowywał oba aparaty tak, by robiły zdjęcia lewitując w powietrzu. Obok niego stała Pansy zajęta rozmową z Ginny i Luną. Neville dyskutował o czymś z Hanną a Ron i Harry jak zwykle stali bok siebie i na widok Hermiony od razu do niej podeszli.
- Kopa wspomnień co? – zapytał Ron z nostalgią w głosie.
- Kto by pomyślał, że to tak zleci. – dodał Harry i poprawił swoje okrągłe okulary.
Hermiona objęła obu przyjaciół i tak jak oni spojrzała na zamek. W pewnej chwili usłyszeli wrzask Zabiniego.
- Te! Hogwarcka trójco! Chodźcie robić to zdjęcie! Pani dyrektor, pani dyyyreektoooorr!! – zadarł się Blaise w kierunku stojącej kilkanaście metrów dalej Minervy McGonagall która właśnie rozmawiała z Hagridem. – Zapraszamy do zdjęcia! Pana profesora Rubeusa także! –
Pośrodku wyczarowano dwa krzesła dla nauczycieli a po bokach ustawili się uczniowie. Harry i Ginny, Ron z Luną, Neville i Hanna, Pansy i Blaise oraz Hermiona z Draconem. Minerva uśmiechnęła się na widok swoich uczniów którzy mimo iż pochodzili z różnych domów, pokonali dzielące ich różnice i połączyli się więzami przyjaźni. Niczego więcej nie pragnęła. Poczuła że Dumbledore miał rację. Niemożliwe nie istnieje.
- A teraz wszyscy krzyczymy HOGWART! – zawołał Zabini i po chwili z obu aparatów doszedł głośny trzask.

Zdjęcie roześmianych przyjaciół na zawsze spoczęło przy biurku Minervy.



*T. Truszkowska – Kochankowie z Werony
**”Everybody's Free” by Quindon Tarver

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz