środa, 21 lutego 2018

Rozdział 14.

Witam w rozdziale czternastym! Zapraszam do lektury i zachęcam do komentowania .

*~~~~~~*~~~~~~*

„Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe wyryta w mej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili.” - Nicholas Sparks – Pamiętnik

*

Pewnego dnia, gdy była małą dziewczynką ojciec zabrał ją nad jezioro. Było wielkie i głębokie, dookoła otoczone gęstym, ciemnym lasem. Słońce było w zenicie i przyjemnie grzało ich twarze. Wypłynęli łódką na środek jeziora i obserwowali pływające w nim ryby, oraz inne wodne stworzenia. Dziewczynka miała na sobie kapok, jednak nie był zbyt dobrze dopasowany przez co ją uwierał i podrażniał skórę. Gdy ojciec odwrócił wzrok by przyjrzeć się przelatującemu stadu dzikich kaczek dziewczynka zdjęła kapok i po chwili zwróciła uwagę na olbrzymią rybę która przepływała obok. Nie minęła minuta jak straciła balans i wpadła do jeziora z głośnym pluskiem. Nie zdążyła nabrać powietrza więc resztki tlenu które miała w ustach nie starczyły na długo. Miała wrażenie że czas się zatrzymał, jednak jej serce waliło jak młotem. Przerażona machała rękami jednak nic to nie dawało. Bała się że tata nie zauważył, albo że nie zdąży a ona umrze, jak te wszystkie dzieci które przez własną głupotę i nieuwagę nigdy nie będą miały szansy dorosnąć. Jednak gdy już miała zamknąć powieki zauważyła nad sobą duży cień. Po chwili ręka ojca chwyciła jej własną i pociągnęła ku słońcu.
Wypluwała z siebie wodę i gdy poczuła że może swobodnie oddychać zaniosła się głośnym płaczem. Ojciec później powiedział że chyba ostatni raz tak płakała na własnych narodzinach. Gdy minął szok i razem usiedli przy brzegu by słońce choć trochę mogło ich osuszyć, mężczyzna zwrócił się do córki spokojnym lecz zdecydowanym tonem.
- Hermiono, nie powiem mamie o tym co się dzisiaj wydarzyło, lecz proszę cię o jedną rzecz. –
Mała dziewczynka spojrzała w zarumienioną twarz swojego taty i przytaknęła głową na znak zrozumienia.
- Proszę cię, byś już nigdy nie pakowała się w takie tarapaty. Błagam, nie strasz mnie tak więcej. – dodał i przytulił ją mocno do siebie. –
- Dobrze tatusiu. – odpowiedziała i przyrzekła sobie w duchu że dołoży wszelkich starań by już nigdy nie być dla ojca powodem do zmartwień.
Jednak kilka lat później do jej domu zapukali ludzie którzy twierdzili iż posiada magiczną moc i powinna pójść do nieznanej jej szkoły Hogwart, by móc tam szlifować swoje magiczne umiejętności. I choć bardzo się cieszyła, czuła że obietnica dana ojcu zostanie wystawiona na próbę.
Nie myliła się.
Praktycznie rok w rok narażała swoje życie za każdym razem wplątując się w niebezpieczną przygodę, towarzysząc Harryemu Potterowi w jego walce z Lordem Voldemortem.
- Przepraszam tato że znowu złamałam obietnicę. – pomyślała. – Ale najbardziej przepraszam za to, że wcale tego nie żałuję. –


*


Pierwszą rzeczą którą była w stanie wyczuć swoimi zmysłami, był chłód i wilgoć podłogi na której się znajdowała. Bolały ją wszystkie mięśnie a powieki zdawały się być zbyt ciężkie by mogła je otworzyć. Westchnęła cicho i zmusiła się do wysiłku. Zamrugała kilkakrotnie i stwierdziła że leży na posadzce w jakiejś piwnicy, którą oświetlała jedna jedyna żarówka zwisająca z sufitu. Gdy próbowała wstać usłyszała dziwny hałas. Spojrzała w dół i z przerażeniem odkryła że jej prawa noga jest skuta łańcuchem i przykuta do kamiennej ściany. Próbowała nie wpaść w panikę, jednak każda próba uwolnienia się spełzła na niczym. Rozejrzała się po dużym pomieszczeniu i dokonała kolejnego szokującego odkrycia. Nie była tu sama. W najdalszym kącie piwnicy rękami do ściany został przykuty mężczyzna. Jego głowa zwisała bezwładnie a długie, jasne włosy sięgały niemal kamiennej posadzki. Był do połowy nagi, a na jego torsie Hermiona dostrzegła rany i siniaki. Chciała podejść do mężczyzny jednak jej łańcuch okazał się za krótki. Nie była pewna czy mężczyzna wciąż żyje, jednak gdy skupiła na nim wzrok dostrzegła delikatnie poruszającą się klatkę piersiową.
- Halo, słyszy mnie pan? – zaczęła nieśmiało. Minęło parę chwil lecz wciąż nie dostała odpowiedzi. Czując jak ogarnia ją bezsilność usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Próbowała sobie przypomnieć jak się tutaj dostała. Wiedziała że szkołę zaatakowali Śmierciożercy, a ona wraz z Draconem pobiegła pomóc nauczycielom. Jednak Draco chciał za wszelką cenę ukryć ją w wieży Gryffindoru, więc ciągnął ją wzdłuż korytarzy, aż nagle zza posągu Jednookiej Wiedźmy wychylił się Nott… No tak, Nott, pomyślała. To jego twarz widziała nad sobą po tym jak zaklęcie Dracona uderzyło w bombę. Więc to na pewno on ją tutaj przywlókł. Miała nadzieję że Draconowi nic się nie stało. Zaczęła zżerać ją niepewność a brak różdżki działał na nerwy.
Gdy po kilku minutach usłyszała jak otwierają się drzwi do piwnicy stanęła na równe nogi. „Uspokój się”, pomyślała i wzięła głębszy wdech. Teodor Nott zszedł powoli i gdy dostrzegł że Gryfonka już nie śpi stanął i oparł się o poręcz drewnianych schodów.
-  Dobrze się spało? – zakpił.
- Gdzie ja jestem Nott? – warknęła Hermiona nie siląc się na uprzejmości. – Dlaczego skułeś mnie łańcuchem? –
- Ech Granger, Granger. – zacmokał chłopak. – Ja zadaję ci grzeczne pytanie, a ty odpowiadasz w taki okropny sposób. No ale cóż.. – westchnął. – Czego więcej można było się spodziewać po brudnej szlamie? – zapytał a jego twarz z obojętnej nagle zrobiła się przerażająca. Wyciągnął z kieszeni różdżkę Hermiony i obrócił ją w palcach kilkakrotnie.
- Moja różdżka. – szepnęła szatynka i zmarszczyła brwi.
 - O tak, jest naprawdę niezła. – odparł brunet. – Tym bardziej dziwi mnie fakt że ktoś taki jak ty w ogóle był w stanie ją kupić. – dodał i zaczął powoli się do niej zbliżać.
Hermiona cofnęła się pod ścianę i poczuła jak adrenalina zaczyna uderzać jej do głowy. Wiedziała że Nott jest teraz nieobliczalny więc wolała już nic nie mówić.
- Nic na to nie odpowiesz? – zdziwił się chłopak. – Zawsze byłaś taka wygadana. – Teodor podwinął rękawy swojej czarnej koszuli i kontynuował. – Nie interesuje cię kto leży pod tamtą ścianą? – zapytał i ruchem głowy wskazał na ledwie żyjącego mężczyznę. – Obudźmy go. – dodał i podszedł do więźnia. Podniósł mu głowę i wlał do rozchylonych ust dziwnie pachnący eliksir. Hermiona od razu poznała że jest to mikstura otrzeźwiająca. Blondyn po chwili zakasłał,zamrugał i rozejrzał się tępo po piwnicy. Na widok stojącego przed nim Notta skulił się w sobie.
- Dzień dobry, mamy gościa. – powiedział Teodor i wskazał różdżką w kierunku dziewczyny. – Oto twoja kandydatka na synową, szlama numer jeden Hogwartu, Hermiona Granger. Przywitaj się ładnie. –
Kasztanowłosa nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten sponiewierany, wychudzony i jak widać torturowany mężczyzna był nikim innym jak Lucjuszem Malfoyem, ojcem Dracona. Zawsze pamiętała go jako wysokiego, eleganckiego i dumnego mężczyznę. Teraz leżał na podłodze i wyglądał jakby już wyzionął ducha. Nic nie zostało z jego dawnej prezencji ani dumy.
- Co… Coś ty mu zrobił?! – zawołała Hermiona i podeszła do Notta na tyle na ile pozwalał jej łańcuch. Nie mogła uwierzyć że Teodor w ten sposób potraktował ojca swojego najlepszego przyjaciela.
- Cóż, Lucjusz od początku stawiał pewne opory, więc myślałem że zdołam go złamać pewnymi sprawdzonymi sposobami. Niestety, okazały się daremne. Wyobraź sobie, nędzna, brudna szlamo, że nie zmienił zdania nawet po tym, gdy powiedziałem mu o twoim związku z Draconem. – powiedział brunet zniesmaczonym tonem. Kucnął przed Lucjuszem i podniósł jego brodę za pomocą końca różdżki Hermiony. – Powiedz mi, Malfoy, jak to jest umierać niczym zwykły mugol? – warknął i stanął na równe nogi. – Skoro ani Lucjusz, ani Draco nie chcą się do mnie przyłączyć, to muszą zginąć. Dopuścili się zdrady a w naszych szeregach zdradę każe się śmiercią. – odparł i spojrzał w wielkie, brązowe oczy Gryfonki. – Muszę przyznać że strach w twoich oczach jest naprawdę wspaniały. – dodał po chwili i zanim Hermiona zdołała wziąć choćby głębszy wdech wycelował w nią jej własną różdżką i wypowiedział zaklęcie.
~
Jej krzyk odbijał się echem po całej piwnicy. Próbowała się powstrzymać, lecz ból wdzierał się do każdego zakamarka jej ciała. Zastanawiała się dlaczego nie zabił jej od razu. Jeden, krótki błysk zielonego światła i byłoby po wszystkim. Po bólu, po cierpieniu. Jednak gdy uświadomiła sobie że wtedy już nigdy nie miałaby zobaczyć Dracona, mimo cierpienia jakie jej zadawał była mu wdzięczna. Może zanim zniknie zdąży zobaczyć jego twarz chociaż raz. W chwilach wytchnienia myślała o rodzicach, o obietnicach których już nigdy nie spełni, objęciach których nie poczuje. Pomyślała o babci Rosie, która jako pierwsza okazała Draco swoje wsparcie i dobroć. Tak bardzo za nią tęskniła…
Jej przepocona i zakrwawiona koszula już dawno przestała być biała. Spódniczka pokryła się brudem i kurzem z posadzki,  a długie, kasztanowe włosy zwisały smętnie. Leżąc twarzą do ziemi brała krótkie, przerywane oddechy. Liczyła w myślach godziny jednak już dawno straciła rachubę. Nie wiedziała od jak dawna się tutaj znajduje i czy ktoś w ogóle ruszył na jej poszukiwania. Nie wątpiła w Dracona, medalik ze smokiem który podarował jej w święta wciąż wisiał uparcie na jej szyi, jednak w myślach błagała by był bezpieczny. By nie ruszał się z Hogwartu i czekał na dzień w którym znowu się zobaczą. Między jedną torturą a drugą Nott lubił sobie pogadać. Miała wtedy ochotę wrzasnąć do niego by się zamknął, ale dzięki jego paplaniu czegoś się dowiedziała. Znajdowali się w opuszczonej leśniczówce na obrzeżach jakiegoś parku. Wcześniej Nott miał swoją dziuplę na przedmieściach Londynu, lecz jak sam stwierdził „Tu ma więcej przestrzeni.”  Oprócz niego w domu znajdowali się także pozostali uwolnieni przez niego Śmierciożercy, lecz aby jej wrzaski nikogo nie denerwowały Nott wyciszył pomieszczenie zaklęciem. Zrezygnowana leżała na mokrej i cuchnącej posadzce, zdając sobie sprawę z tego w jak strasznym znajduje się położeniu. Gdy brunet wyszedł z piwnicy i zamknął za sobą drzwi, zebrała w sobie wszystkie siły i z uporem próbowała wyrwać łańcuch ze ściany.
- Daj sobie spokój, to nic nie da. –
Usłyszała zachrypnięty, umęczony głos i przestała się szarpać.
- W najlepszym wypadku skręcisz kostkę, w najgorszym zranisz sobie nogę i dostaniesz zakażenia. –
- Wiem… - wyszeptała i spojrzała na wychudzonego Lucjusza Malfoya. Zawahała się przez chwilę, jednak skoro mężczyzna znalazł w sobie tyle siły by przez moment porozmawiać, postanowiła skorzystać z okazji. – Długo pana tak więzi? – zapytała nagle.
- Od samego początku. – odpowiedział jej Lucjusz. Hermiona nie potrafiła pojąć dlaczego ten niegdyś zagorzały poplecznik Voldemorta odmówił Nottowi swojego wsparcia.
- Dlaczego.. –
- Dlaczego się do niego nie przyłączyłem? – uprzedził ją arystokrata. – Cóż, czasami sam się sobie dziwię… Jednak w Azkabanie, z dala od Cyzi i Dracona zrozumiałem jak wielkim szczęściarzem kiedyś byłem. Miałem pozycję, pieniądze, piękną, kochającą żonę i wspaniałego syna. Owszem, wychowałem go na swoje własne podobieństwo, ale mimo to w moich oczach był idealny. – odparł i spojrzał wprost na nią. – Opowiedz mi jak Draconowi minął ten rok w Hogwarcie. Od miesięcy nie mam z nim kontaktu… -
- To był z pańskiej strony błąd. – Hermiona uniosła się na obolałym ramieniu i przeczesała palcami włosy. – Oboje jesteście tak samo uparci. – westchnęła i zamilkła na chwilę. Nie było teraz sensu go umoralniać. Siedzą w piwnicy jakiegoś obskurnego domu,a Nott co chwilę zabawia się nimi jakby wstąpił w niego duch samej Bellatrix Lestrange. Jeżeli ma coś opowiedzieć, niech będą to dobre wspomnienia. – Draco w finałowym meczu złapał znicza, w tym roku Puchar Quiddicha przypadł Slytherinowi. – zaczęła, a widząc zdumione spojrzenie Lucjusza kontynuowała.  – Na zakończeniu szkoły, podczas przedstawienia wystąpi w roli Romea, naprawdę świetnie mu szło na próbach, jestem pewna że da sobie radę podczas premiery. –
Hermiona opowiadała o tym w jaki sposób Draco dowiedział się że jest uczulony na koty. Opowiedziała o nauce latania i wytrwałości Dracona podczas nauki zaklęcia patronusa.
- Jego patronusem jest wilk. – dodała z uśmiechem. – Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zadowolonego z siebie, gdy mi go pokazywał. – zaśmiała się, lecz po chwili spoważniała. Ból i żal znów wpełzły na jej twarz. – Wiem co pan o mnie myśli. – zaczęła cicho. – Nie powinnam się tak spoufalać… W końcu on i ja.. – zabrakło jej słów. Mogłaby godzinami opowiadać o tym jak bardzo go kocha i jak ważny stał się dla niej jego syn. Wiedziała jednak że to nic nie da. Zrezygnowana położyła się na podłodze i przymknęła powieki. – Pański syn cały czas cierpiał. – zaczęła po chwili. – Zauważyłam to już w wakacje, podczas odbudowy zamku. Jego arogancja, duma i pycha zniknęły bez śladu, jednak zastąpiło ją coś, w moim mniemaniu, o stokroć gorszego. Wszyscy byli mu obojętni, na nic nie zwracał uwagi, z niczego nie czerpał radości. Przepełniony bólem i z piętnem Śmierciożercy spędzał dni na piciu w odosobnieniu. Ale ja, panie Malfoy, nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła. Wiedziałam że działam mu na nerwy, jak mała kręcąca się przy uchu mucha, jednak jego apatia była gorsza od nienawiści. – przerwała na chwilę i spojrzała na swoje splecione dłonie. Nie miała odwagi spojrzeć na Lucjusza. – Lecz kiedy z czasem poznałam go lepiej, zobaczyłam całą masę barw jakich wcześniej u niego nie dostrzegałam. Jest łagodny i dobry dla zwierząt, nie traktuje  skrzatów z pogardą, szanuje swoich przyjaciół i troszczy się o nich. Gdy gra wkłada w to całe serce i nigdy nie idzie na łatwiznę. Lubi książki, Ognistą Whisky i dobre perfumy. Kocha matkę chociaż ostatnio działała mu na nerwy  i bardzo, bardzo za panem tęskni. – powiedziała i poczuła jak po jej policzkach spływają łzy.
Lucjusz uważnie przyglądał się młodej Gryfonce. Doznał szoku gdy tak wymieniała cechy osobowości jego syna i gdy opowiadała jak bardzo się w ciągu tego roku zmienił. Znała go lepiej niż on sam, dostrzegła w nim mrok i dołożyła wszelkich starań by mu pomóc się z niego wydostać nim będzie za późno. „Brudna krew”, pomyślał, brudna krew tej dziewczyny stała się dla niego najczystszym złotem.


*


Lecieli trzymając się za ręce już dobre sto kilometrów. Dzięki zaklęciom wiatr nie chłostał ich twarzy więc lot sam w sobie był przyjemny, jednak Draco wciąż nie mógł się nadziwić że są w stanie pokonać taką odległość. Nie miał pojęcia czy to zasługa grupy, czy determinacji. Lecieli wysoko, otoczeni warstwą białej mgły i tylko różdżka dzięki zaklęciu nawigacyjnemu wskazywała im właściwą drogę.  Gdy zbliżali się do Snowdonia National Park, poczuł w sercu dziwny ucisk. Skrzętnie odganiał od siebie wizje udręczonej, ledwo żywej Gryfonki, lecz wiedział że taki widok też może zastać. Z zamyślenia wyrwał go głos Pottera.
- Lądujmy! Jesteśmy blisko. –
Draco kiwnął głową na znak zgody i po chwili wszyscy stali na skraju wielkiego, ciemnego lasu.
- Czy dobrze mi się wydaje, czy właśnie dokonaliśmy czegoś niemożliwego? – zapytał Blaise otrzepując swoje ciemne dżinsy. – Flitwick mówił że Śmierciożercy latali na maksimum dziesięć kilometrów, a my pokonaliśmy niemal połowę kraju niczym odrzutowiec.  – zachwycał się. – Nikt nie ma zawrotów głowy? – zapytał i w tym samym momencie usłyszał dźwięk wymiotowania.  – Trzymaj si ę Longbottom, to jeszcze nie koniec wrażeń. – odparł i ruszył w kierunku przyjaciela. – Co teraz? – zapytał nie patrząc na Dracona za to wpatrując się w ścianę lasu.
- Różdżka wskazuje mi drogę. Musimy iść. – odparł blondyn i nie czekając wkroczył między drzewa. Po chwili wszyscy ruszyli za nim.
Po godzinie marszu Ginny rozdała wszystkim wodę, którą dzięki zaklęciu zmniejszającemu ukryła w małym woreczku przypiętym do nadgarstka.
- Nie chcę narzekać, ale.. – zaczął Blaise lecz szybko przerwał gdy odbił się od niewidzialnej ściany i upadł na leśne poszycie.
- Wszystko w porządku? – Pansy podała chłopakowi rękę i pomogła mu wstać.
- Tutaj jest bariera. – Luna dotykała niewidzialnej przeszkody dłońmi. Ron po chwili zrobił to samo.
- I co teraz? – zapytał Weasley.
Draco myślał intensywnie. Taką barierę mógł postawić tylko czarodziej, a skoro tym czarodziejem jest Nott lub któryś ze Śmierciożerców, to jedyną przepustką mógł się okazać Mroczny Znak. Jednak on swojego już nie miał. Jednak zanim zawładnęła nim rozpacz i beznadzieja, pomyślał o czymś o czym wiedział już od drugiej klasy.
- Potter, wciąż umiesz mówić w języku węży? –
Harry spojrzał na arystokratę jakby ten zwariował.
- N-nie wiem… Chyba tak.. A co? –
- Spróbuj powiedzieć żeby bariera się otworzyła. – dodał bez słowa wyjaśnienia.
Harry wyprostował się i powoli, niespiesznie zaczął wydawać z siebie ciąg dziwnych dźwięków. Draco pewnym krokiem ruszył przed siebie jednak tak jak wcześniej Blaise, odbił się od niewidocznej barykady.
- Mógłbyś się trochę postarać? – zniecierpliwił się arystokrata. – Nie mamy czasu! –
- Nie warcz na mnie Malfoy,nic na to nie poradzę, nie mam bodźca. – odparł Harry.
- Bodźca? –
- To może być cokolwiek, obraz, rzeźba lub najzwyklejszy leśny wąż. Ale muszę widzieć do czego mówię. – wyjaśnił mu Gryfon.
Sprawa zrobiła się beznadziejna. Nikt nie wiedział skąd nagle wytrzasnąć węża, jednak Harryemu z pomocą przyszła Pansy. Wyczarowała patronusa o kształcie kobry egipskiej i stanęła naprzeciwko Wybrańca.
- A to może być? – zapytała i spojrzała na Zabiniego. – Blaise, ty wyczaruj swojego! – zawołała. Mulat poszedł w ślady Pansy i po chwili przed Harrym znalazły się dwa, olbrzymie, duchowe węże. Spróbował jeszcze raz, patrząc w ruchome ślepia gadów i wiedział że tym razem się uda. Już po minucie wszyscy przeszli przez barierę z niekrytym zadowoleniem.  
Jednak ich radość nie trwała długo, gdy ścieżkę prowadzącą do drewnianego domu zagrodził im Rudolf Lestrange, Goyle Senior, oraz rodzeństwo Carrow.


*


Dopijała resztkę stęchłej wody gdy drzwi do piwnicy stanęły otworem, a na stromych schodach pojawiła się sylwetka Teodora Notta. Zauważyła że coś się w nim zmieniło. Był spięty i podekscytowany. Wmaszerował do piwnicy raźnym krokiem i stanął naprzeciwko niej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Mamy gości. – zaczął niewinnie. – Twój kochaś chyba przystał na moje zaproszenie i postanowił się tu zjawić. Niestety, jak mogłem się domyślać przywlókł ze sobą całe stado patałachów. – powiedział i widząc zdumioną minę Gryfonki uśmiechnął się pod nosem. – Jak tylko z nimi skończę przyjdzie wasza kolej. Mam już was wszystkich dosyć. – powiedział po czym wyszedł z piwnicy zatrzaskując za sobą drzwi.
Hermiona poczuła jak zalewa ją fala paniki. Draco tutaj jest… przybył jej na ratunek. A skoro on jest tutaj to z pewnością jest także Blaise i Pansy. Nott wspominał że jest ich dużo, czyli pewnie Harry, Ron i Ginny też tutaj są. Nie wykluczała także Nevilla i Luny, gdyż nie raz wykazali się odwagą i męstwem w podobnych sytuacjach. Wiedząc że śmiertelne niebezpieczeństwo grozi jej przyjaciołom na powrót zaczęła szarpać się z łańcuchem, lecz ten uparcie więził jej nogę i nie puszczał, chociaż próbowała go wyrwać z całych sił. Zrezygnowana i zrozpaczona upadła na podłogę. Nic nie mogła zrobić. Nie było żadnej siły która mogłaby jej teraz pomóc. W myślach zaczęła błagać o pomoc, gdyż nic innego już jej nie zostało. „Godryku, Merlinie i Boże w Niebiosach, błagam… Pomóżcie mi..” łkała. „Tak bardzo chcę im pomóc." Nagle usłyszała donośny, metaliczny dźwięk. Coś upadło na podłogę zaraz obok jej nóg. Podniosła głowę i w zdumieniu szerzej otworzyła oczy. Po drugiej stronie piwnicy Lucjusz Malfoy wydał z siebie jęk zachwytu.
Obok łańcucha leżał duży, srebrny miecz, którego rękojeść była wysadzana rubinami. Nie mogła uwierzyć że to działo się naprawdę. Oto przy jej nogach leżał legendarny, wykonany z czystego srebra miecz Godryka Gryffindora, jednego z założycieli Hogwartu, o ponad tysiącletniej historii. Tym właśnie mieczem Harry w drugiej klasie zabił Bazyliszka, Ron zniszczył jeden z Horkruksów a Neville zabił Nagini, ogromnego węża Voldemorta w którym czarnoksiężnik ukrył część swej duszy. Tylko prawdziwy Gryfon o szlachetnym i prawym sercu mógł dzierżyć ów miecz, który ukazywał się tym którzy go potrzebowali. Hermiona zdławiła łzy wzruszenia i drżącą ręką sięgnęła po broń. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że właśnie tego chce od niej miecz. Wstała i podniosła magiczny przedmiot. Ku własnemu zdziwieniu odkryła że choć miecz wyglądał na ciężki i toporny, był w rzeczywistości lekki niczym rapier. Na dwa lata przed Hogwartem w każdy weekend ćwiczyła się w sztuce szermierki wraz z tatą, więc miała nadzieję że zostały jej w głowie jakieś podstawy. Spojrzała na łańcuch który wydał jej się teraz niebywale kruchy. Chwyciła miecz oburącz i choć przez chwilę bała się czy nie utnie sobie nogi, wzięła zamach i wyprowadziła cios. Miecz zarył o kamienną podłogę jednocześnie niszcząc zardzewiały łańcuch na strzępy. Została z niego jedynie metalowa obręcz zatrzaśnięta na jej kostce. W końcu była wolna.
Odetchnęła z ulgą i po chwili podeszła do Lucjusza w którego oczach zaczął błądzić strach.
- Proszę się nie ruszać. – powiedziała twardo i tak jak poprzednio chwyciła miecz w obie dłonie i jednym, szybkim uderzeniem miecza przerwała krępujące mężczyznę więzy. Lucjusz upadł na podłogę a kikuty łańcucha zwisały smętnie z jego nadgarstków. Hermiona rozejrzała się po piwnicy. W najdalszym kącie pomieszczenia dostrzegła kilka starych koców, więc czym prędzej wzięła jeden i rozłożyła go na kamieniach. Choć stary Malfoy był mocno wychudzony i pozbawiony siły, Hermiona z niemałym wysiłkiem położyła go na kocu i przykryła drugim. Mężczyzna spojrzał na nią wielkimi oczami, chciał coś powiedzieć lecz zabrakło mu siły.
- Proszę się trzymać panie Malfoy. – zaczęła Gryfonka opatulając wynędzniałego arystokratę. – Jeżeli pan umrze zrani pan tym Dracona, a tego panu nigdy nie wybaczę. – dodała patrząc mu w oczy. Mężczyzna lekko skinął głową na znak zrozumienia i zamknął powieki. Hermiona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w jego zapadłą twarz po czym chwyciła leżący obok miecz i szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu z piwnicy.


*


Na widok komitetu powitalnego wszyscy ścisnęli mocniej trzymane w rękach różdżki. Pierwszy odezwał się Lestrange, patrząc wprost na siostrzeńca swojej zmarłej żony.
- Witaj Draco. – powiedział i uśmiechnął się obrzydliwie. – Widzę że za bardzo się bałeś by przyjść tutaj w pojedynkę. – dodał kąśliwie na co reszta głośno zarechotała. – Taki duży chłopiec, a taki tchórz… -
Arystokrata poczuł jak zaczyna wrzeć w nim krew. Nienawidził gdy ktoś zarzucał mu tchórzostwo, tym bardziej po tym jak w szóstej klasie nie zdołał zabić Dubmledorea, na polecenie Voldemorta. Nie był tchórzem, po prostu nie mógł tego zrobić. Wściekły i rozsierdzony zrobił krok do przodu jednak mocna dłoń Blaisea zacisnęła się na jego przedramieniu.
- Nie daj się sprowokować Draco, oni tylko na to czekają. –
Głos przyjaciela skutecznie go uspokoił. Zaczął się zastanawiać skąd ta banda kretynów ma różdżki, jednak wiedział że Nott zapewne już wcześniej o to zadbał, dopuszczając się ohydnych czynów.
Lestrange widząc że nic nie wskóra z młodym Malfoyem, spojrzał na pozostałych i zatrzymał swój wzrok na Nevillu Longbottomie. Tego mu było trzeba.
- Jak tam rodzice Longbottom? – zapytał obślizłym, wstrętnym tonem, w którym mogli dosłyszeć się triumfu chorej satysfakcji. Wszyscy natychmiast się najeżyli. Dzięki Prorokowi Codziennemu który opublikował zbrodnie jakich dopuścili się Śmierciożercy, cały świat czarodziejów dowiedział się o okrutnym losie jaki spotkał rodziców chłopaka. Rok po narodzinach Nevilla, Bellatrix Lestrange, ciotka Dracona i żona Rudolfa torturowała państwo Longbottom w celu uzyskania od nich informacji, dotyczących zniknięcia Czarnego Pana, jednak oni nic nie wiedzieli. Klątwa Cruciatus doprowadziła Franka i Alicję Longbottom do utraty zmysłów, przez co resztę życia spędzą na oddziale psychiatrycznym w szpitalu Świętego Munga. Gdy Draco przeczytał te rewelacje w gazecie pierwszym jego odruchem była całkowita niemoc. Gdyby tylko wiedział… Poczuł wtedy do siebie jeszcze większą odrazę, za te wszystkie lata upokarzania i gnębienia szkolnego kolegi. Teraz spojrzał na zdeterminowaną twarz chłopaka i wiedział że już nic go nie powstrzyma.
- Poczują się lepiej gdy im powiem że kolejny Lestrange poszedł do piachu! – wrzasnął i w ułamku sekundy rzucił zaklęcie, które ugodziło Rudolfa w pierś. Lestrange gruchnął o ziemię niczym worek ziemniaków, po czym wszyscy jak jeden mąż zaczęli rzucać w siebie urokami. Mimo iż ich było więcej Śmierciożercy radzili sobie doskonale. Lata praktyki w torturowaniu, ucieczkach przed aurorami i misjach zadawanych przed Voldemorta nauczyły starego Goylea i rodzeństwo Carrow jak radzić sobie w takich sytuacjach. Blokowali zaklęcia rzucane przez uczniów Hogwartu i z wyrazem triumfu rzucali własne. Gdy Pansy zręcznie odbiła zaklęcie Hestii Carrow spojrzała w stronę Dracona i wrzasnęła.
- Biegnij do domu Draco! Biegnij do Hermiony! Będę cię osłaniać.  –
Blondyn zawahał się przez moment jednak po chwili pędził przed siebie niczym wariat. Jeszcze kilkanaście metrów i stanie na ganku tej zapyziałej dziury. Znów ją zobaczy, poczuje jej ciepło, spojrzy w wielkie, brązowe oczy. Jednak gdy dobiegał na miejsce drogę zagrodził mu Nott. Zatrzymał się w pół kroku i zacisnął palce na różdżce.
- Odsuń się Teodor. – warknął i zmarszczył gniewnie brwi. – Zejdź mi z tej cholernej drogi! –
- Po co te nerwy? – odpowiedział mu spokojnie Nott i zszedł z ganku na pokrytą żwirem ścieżkę. – Byłem pewny że przyjdziesz. – dodał i obrócił w palcach różdżkę jak pałeczkę od perkusji. – Szkoda że nie sam. –
Draco prychnął pod nosem.
- Chciałem, jednak w przeciwieństwie do ciebie mam trochę oleju w głowie. – nagle usłyszał odgłos wybuchu i czyiś donośny krzyk. Chciał się odwrócić, jednak wiedział że jeśli to zrobi Nott z pewnością go zaatakuje.
- Szkoda.. – mruknął cicho brunet. – Ale wygląda na to że będę musiał cię zabić. –
Zanim jednak zdążył wycelować w niego różdżkę na ganku pojawiła się osoba której najmniej się spodziewał. On jak i Draco spojrzeli na nią w tym samym momencie.


*
Drzwi do piwnicy nie były zamknięte na klucz więc otworzyła je z łatwością. Trzymając miecz w prawej ręce nieco chwiejnym krokiem przeszła przez korytarz i salon. Oba pomieszczenia były mocno zaniedbane i brudne. Wewnątrz domu panował bałagan a w powietrzu unosił się smród alkoholu i papierosów. Usłyszała dochodzące z zewnątrz odgłosy bitwy, krzyków i eksplozji, więc czym prędzej zmusiła swoje obolałe ciało do wysiłku. Wyszła na ganek a blade słońce popołudnia na chwilę ją oślepiło. Odzyskawszy wzrok oprócz stojącego po jej lewej stronie Notta, z prawej strony dostrzegła Dracona, który przyglądał się jej oniemiały. Wiedziała że musi wyglądać okropnie, w potarganych ubraniach, brudna, zakrwawiona i śmierdząca zatęchłą piwnicą. Jednak potrzeba znalezienia się przy nim była większa niż kiedykolwiek. Ścisnęła mocniej miecz i podbiegła do Dracona w kilku krokach. Ten w międzyczasie szybkim ruchem wyczarował między nimi a Teodorem niewidzialną barierę i chwycił Gryfonkę w ramiona niczym małe, bezbronne dziecko. Jej stan go przerażał, nie chciał nawet sobie wyobrażać co Teodor z nią wyprawiał, jednak teraz liczył się dla niego tylko fakt że jest żywa i stoi obok niego w ręku trzymając piękny, wielki miecz.
- Skąd.. skąd go wytrzasnęłaś.. – wydyszał Nott i wpatrywał się w miecz wielkimi od zdumienia oczami. 
Hermiona uśmiechnęła się krzywo i wycelowała w chłopaka ostrze które błysnęło złotym blaskiem w świetle słońca.
- Poddaj się Teodor, pozwól sobie pomóc. –
Chłopak zmarszczył brwi i wycelował w nią swoją różdżkę. Draco nie pozostał mu dłużny.
- Pomóc? Ty chcesz pomóc mnie?! A w jaki sposób taka szlama mogłaby mi pomóc w czymkolwiek?! – zawył. – Nic nie wiesz o odrzuceniu i samotności. O przegranej i stracie! Jednego dnia mamy wszystkich u swoich stóp by następnego stać się wyrzutkami społeczeństwa! Nie piszę się na to Granger. Nigdy więcej.. –
Hermiona zrozumiała jak wielką krzywdę Śmierciożercy wyrządzili swoim dzieciom. Wyrośli w przekonaniu że racja jest po ich stronie a wszyscy dookoła się mylą. Nie znali innej drogi, innego spojrzenia na świat. Bardziej szkoleni niż wychowywani każdego roku byli coraz bardziej przyuczani do ślepego wykonywania poleceń swoich przełożonych w szeregach Voldemorta. Coś podobnego miało już miejsce, w odległej przeszłości mugolskiego świata. Przypominali jej chłopców  z Hitlerjugend którzy przekonani o boskości swojego lidera o raz rodziców, ślepo zawierzali im swoje życie i los. Wiedziała że nie zdoła przekonać Notta do swoich racji, więc cicho szepnęła do Dracona przez ramię „osłaniaj mnie”, po czym ruszyła na Teodora z mieczem w prawej ręce. Zauważyła że jej różdżka wystaje z jednej kieszeni jego spodni, więc gdy Draco zręcznie odbijał zaklęcia bruneta, ona podbiegła i wytrącając mu końcem miecza różdżkę z dłoni, upadając wyciągnęła własną i rzuciła zaklęciem ogłuszającym w plecy chłopaka.
Nott wyłożył się na żwirze jak długi. Draco podbiegł i zabrał mu różdżkę po czym chwycił Hermionę w objęcia. Trzymał ją i dławił w sobie szloch. W końcu znów jest przy nim, w końcu może znowu bezpiecznie trzymać ją w ramionach. Oboje jednak wiedzieli że to jeszcze nie koniec, więc chwycili Notta z obu stron, położyli obok chatki związując zaklęciem i tak szybko jak to było możliwe pobiegli w stronę wciąż toczącej się walki.
~
Nie wiedziała kto to zrobił, ale gdy podczas potyczki przybyli Aurorzy ktoś rzucił w tłumie peruwiański proszek natychmiastowej ciemności. Las stał się nieprzenikniony i rzucanie zaklęć było całkowicie niemożliwe. Biegła w kierunku drewnianej chatki, tam gdzie powinna być Hermiona z Draconem, jednak obok ganku zauważyła tylko nieprzytomnego Notta. W panice rozejrzała się dookoła i nie zauważyła jak zza drzew rzuca się na nią Rudolf Lestrange. Upadła pod ciężarem mężczyzny a jej rude włosy rozsypały się kaskadą po szarym, ostrym żwirze. Śmierciożerca obrócił ją na plecy i zacisnął obie dłonie na jej gardle.
- Mała Weasley. – zasyczał z szaleństwem w oczach. – Co tam słychać u Artura? – dodał i zacisnął mocniej palce. Ginny wierzgała nogami jak oszalała i próbowała wbić paznokcie w dłonie Rudolfa, jednak czuła że nic to nie da. Lestrange z uporem maniaka i wybałuszonymi oczami przyglądał się agonii dziewczyny charcząc niczym dzikie zwierzę. Jednak w pewnej chwili coś pociągnęło mężczyznę do tyłu a Gryfonka znów była wolna. Trzymając się za obolałą szyję, próbując wziąć choćby najmniejszy oddech spojrzała przed siebie i nie wierząc własnym oczom, widziała jak wychudzony, obity i zakrwawiony Lucjusz Malfoy oplótł kark Rudolfa łańcuchem zwisającym z jego nadgarstków. Oboje upadli na ziemię i dopiero gdy Lestrange przestał się ruszać Lucjusz puścił łańcuch. Wyglądał jakby sam miał za chwilę wyzionąć ducha więc Ginny czym prędzej do niego podbiegła i odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zobaczyła że w jej kierunku zbliżają się Aurorzy z Ministerstwa.


*


Szpitalna biel kuła ją w oczy. Zapach medykamentów drażnił nos i na samą ich woń skrzywiła się okropnie. Draco widząc jej minę zmarszczył brwi i odłożył poranne wydanie Proroka Codziennego.
- Jeżeli zastanawiasz się w jaki sposób ominąć choćby jedną dawkę leku, to masz to sobie natychmiast wybić z głowy. – powiedział i podał jej fiolki które wcześniej przyniosła pielęgniarka. Kobieta oczarowana szelmowskim uśmiechem Dracona przystała na pomysł,  by to on doglądał brania przez Gryfonkę eliksirów. Hermiona z naburmuszoną miną wzięła pierwszą fiolkę do ręki i z miną cierpiętnicy połknęła gorzki płyn.
- Brawo, a teraz zjedz trochę obiadu. Rano ledwie ruszyłaś kanapki. – zakomenderował i ponownie otworzył gazetę na czytanej wcześniej stronie. Hermiona westchnęła ciężko. Draco od kilku dni zachowywał się jak mały, smoczy tyran. Nie odstępował jej na krok, chyba że już koniecznie musiał skorzystać z łazienki. Wróciła wspomnieniami do ostatnich wydarzeń i wzdrygnęła się lekko.
Gdy Aurorzy z Ministerstwa rozprawili się z rodzeństwem Carrow oraz starym Goylem i gdy zabrali ze sobą nieprzytomnego Notta oraz Lestrangea, w końcu mogli odetchnąć. Hermiona poczuła że leci na ziemię jeszcze zanim zdołała zapytać czy nikomu nic się nie stało. Na szczęście okazało się że jej przyjaciele oprócz drobnych urazów z potyczki wyszli zwycięsko. Mimo protestów, wszystkich zabrano na badania do Świętego Munga, gdzie po kilkudziesięciu minutach zjawił się prawdziwy tłum. Narcyza Malfoy, Pani Zabini, Ojciec Pansy, tym razem o dziwo w stanie trzeźwym, Artur i Molly Weasley, babcia Nevilla i Hermiony, oraz ojciec Luny, Ksenofilius Lovegood. Oprócz członków rodzin pacjentów do szpitala próbowali dostać się reporterzy, więc Aurorzy zostali zmuszeni do zajęcia stanowiska tymczasowych ochroniarzy. Gdy Hermiona po raz pierwszy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą twarz babci i Dracona, który siedział obok niej na małym, szpitalnym stołku i trzymał ją za rękę. Dopiero teraz Gryfonka pozwoliła sobie by zawładnęły nią uczucia. Na widok ukochanej babci i nie mniej ukochanego mężczyzny zalała się łzami. Była taka szczęśliwa, koszmar w końcu się skończył.
Drugiego dnia jej pobytu w szpitalu, odwiedziła ją Minerva McGonagall. Oprócz niej i Dracona do sali poprosiła przebywających na obserwacji Blaisea, Pansy, Lunę, Ginny której gardło całkowicie wróciło już do normy, Rona, Harryego oraz Nevilla. Z początku zrobiła im długi i wyczerpujący wykład o tym jak bezmyślnie się zachowali i że jednie cud i szybki kontakt z Ministerstwem uratował ich przed śmiercią, ale gdy już skończyła, wzięła  głęboki wdech i uśmiechnęła się ciepło ciesząc się że nic nikomu się nie stało i że mimo wszystko każdy z nich wykazał się ogromną odwagą. Hermiona sięgnęła pod łóżko i ku zdumieniu pozostałych wyciągnęła spod niego miecz Gryffindora.
- Ponoć gdy zemdlałam wciąż miałam go w rękach i za nic nie chciałam puścić. – zaśmiała się do siebie kasztanowłosa. – Wiem że był w gablocie, za biurkiem w pani gabinecie.. Czy to pani go wysłała? – zapytała i spojrzała w zaskoczone oczy dyrektorki.
- Nie, to nie ja. – odparła Minerva. - Prawdę mówiąc gdy wróciłam z Ministerstwa zauważyłam że miecz zniknął, jednak nikt oprócz mnie nie mógł wejść do mojego gabinetu. Cóż.. Od dawna sądzę iż miecz ten jest obdarzony swego rodzaju świadomością. Pojawia się w nieoczekiwanych momentach i tak naprawdę nie należy do nikogo. Jest wielką dumą Gryffindoru i jednocześnie jedną z największych magicznych zagadek. – odparła.
- Niech go pani schowa z powrotem w gabinecie.  – powiedziała po chwili szatynka. – Możliwe że kiedyś znów komuś się przyda. – po czym podała McGonagall wspaniały miecz.
Do zakończenia roku został tydzień i Hermiona na wieść o tym, że Astoria zrezygnowała z roli Julii prawie dostała zawału. Jej lamentom nie było końca, dopóki Draco nie usiadł obok niej na łóżku i z łobuzerskim uśmiechem nie oznajmił że to ona zagra czy to się jej podoba czy nie.  To ostatnie czego chciała, upokorzenia przed całą szkołą, jednak nie miała wyboru, rola Julii nie mogła zostać nieobsadzona.

~

- Byłeś u taty? – zapytała nagle obierając jabłko w całkowicie pozbawiony magii sposób. Lucjusz Malfoy do szpitala trafił w stanie przedagonalnym więc magomedycy musieli wprowadzić go w stan śpiączki. Narcyza widząc swojego męża w takim stanie osunęła się po szpitalnej podłodze i zaniosła najprawdziwszym płaczem. Dzięki Hermionie wszyscy dowiedzieli się że Lucjusz nie brał udziału w napadach i walce, lecz od samego początku był siłą więziony przez Teodora Notta, który trafił do Azkabanu tak jak pozostali i został poddany leczeniu.
- Byłem, jego stan się poprawia, ale wciąż jest nieprzytomny. – odparł sucho Draco. W jego głosie słychać było ból i strach. Z jednej strony cierpiał widząc swojego ojca w takim stanie, ale z drugiej bał się co będzie dalej, gdy ojciec się obudzi. Przerażała go myśl że może kazać mu zerwać wszelkie kontakty z Hermioną i poprze Arnolda Greengrassa, który nawet nie chciał słyszeć o zerwaniu zaręczyn. Narcyza jak na razie w ogóle nie wypowiadała się na ten temat. Zmartwiona i milcząca cały czas siedziała przy szpitalnym łóżku swojego męża i jedyne na co się godziła to na krótkie odwiedziny ich syna.

- Draco? – zagadnęła go Hermiona i uśmiechnęła się do niego czule. Nie chciała by znów się zamartwiał. – Przytul mnie. – powiedziała, a on od razu wszedł do jej łóżka i objął ją ramieniem. Jutro wracają do Hogwartu. Do murów które tak ukochali, do przyjaciół którzy już tam na nich czekają. Wracają by zakończyć ostatni rok nauki w szkole w której tyle przeżyli i która stała się dla nich drugim domem. Zmęczeni zasnęli praktycznie jednocześnie więc nie zauważyli jak Narcyza Malfoy przez chwilę im się przygląda, po czym wychodzi cicho zamykając za sobą drzwi. 











2 komentarze:

  1. Wspanialy❤️ jak kazdy z reszta. Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały! 🌸❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz! Następny rozdział już niebawem! :)

      Usuń