Zapraszam do kolejnego rozdziału. Komentujcie i oceniajcie
kochani!
*~~~~~~*~~~~~~*
„Była ucieleśnieniem moich marzeń. Dzięki niej stałem się
tym, kim jestem, a trzymanie jej w ramionach wydawało się bardziej naturalne
niż bicie serca” – Nicholas Sparks „Pamiętnik.”
*
Ciepłe, wiosenne powietrze wpadało przez otwarte okno. Hogwart dopiero się budził, lecz oni nie
spali od dłuższego czasu. Wtuleni w siebie słuchali swoich oddechów i w
milczeniu czekali aż świt zaleje cały pokój. Blade, różowe słońce zamigotało na
zielonych zasłonach i białych ścianach pokoju Malfoya. Wkradło się do sypialni i rozświetliło
stojące na nocnych szafkach szklane puchary. Kasztanowłosa wtuliła twarz w
szyję chłopaka i zacisnęła powieki. Kolejny poranek, kolejny dzień który zbliżał
ich do zakończenia szkoły. Na samą myśl
miała ochotę przeklnąć świat by pogrążył się w ciemnościach, tak aby już nigdy
nie nadszedł nowy dzień. Draco wyczuł niepokój dziewczyny i przytulił ją
mocniej. Opuszkami palców wodził po jej ramieniu i co chwilę przymykał oczy by
mocniej poczuć zapach jej włosów, które pachniały rześkim porankiem. Od
spotkania z Teodorem Nottem minęło kilka dni i choć starał się o tym nie
myśleć, wciąż wracał do nieudanego spotkania ze starym przyjacielem. Nie dawało mu to spokoju. Nott zmienił się
nie do poznania. Był cieniem człowieka którego niegdyś znał i przerażała go
myśl, że jego przyjaciel już na zawsze taki pozostanie. Czuł jak demony
przeszłości wciąż nie chcą pozwolić o sobie zapomnieć. Wojna, ojciec,
Voldemort, Śmierciożercy..
Draco wziął głęboki wdech i po raz kolejny odgonił od siebie
czarne myśli. Nottem zajmie się później. Najpierw musi załatwić swoje własne
sprawy. Pocałował Gryfonkę w czoło i niechętnie przerwał panującą ciszę.
-Hermiono.. – zaczął łagodnie. – Musimy wstać. Dzisiaj jest
próba. –
- Wiem. – odparła cicho szatynka. – Dzisiaj ćwiczymy
ostatnie sceny. – dodała z niechęcią.
Ostatnie na co miała dzisiaj ochotę, to na próbę przedstawienia. Choć
starała się z całych sił zrozumieć Astorię, to ta zaczęła poważnie działać jej
na nerwy. Pojawiała się przy Draconie na każdej przerwie, codziennie wysyłała
listy przez sowę, a na próbach, między scenami starała się odciągnąć Ślizgona
od grupy, a najbardziej od Hermiony. Mimo iż chłopak dał jej wyraźnie do zrozumienia
by dała sobie spokój, Astoria w akcie rozpaczy postanowiła nie odpuszczać.
Hermiona cierpliwie znosiła umizgi Ślizgonki, wiedząc w jak beznadziejnej
sytuacji się znajduje, jednak upór dziewczyny zaczął ją irytować. Za to tym co
ją zszokowało, było zachowanie jej starszej siostry Daphne. Zawsze głośna i
wyrachowana blondynka nie dopingowała swojej młodszej siostry w dążeniu do
celu. O dziwo starsza z sióstr Greengrass tym razem postanowiła się nie
wtrącać. Z tego co Hermiona dowiedziała się od Pansy, Daphne całkowicie
ignorowała ją jak i Blaisea. Nie kryła się za to ze swoim związkiem z Terencem
Higgsem. Wszędzie chodzili razem trzymając się za ręce, spędzali wspólnie
przerwy i razem siedzieli podczas zajęć. Ponoć Daphne dostała od ojca list w
którym mężczyzna kazał jej w trybie natychmiastowym zerwać wszelkie kontakty z
Higgsem, jednak zaraz po przeczytaniu Daphne wrzuciła list do kominka.
- Nie zdziwię się jak wybuchnie jakiś skandal. – szepnęła
konspiracyjnie Ginny gdy razem z Hermioną rozkładały kostiumy w Sali Pamięci, w
której odbywały się próby. – Może ucieknie razem z Terencem? – zachichotała. –
A może.. – szepnęła podekscytowana. – Może ty i Draco też uciekniecie? –
Hermiona popatrzyła na nią spode łba.
- Nikt nie będzie uciekał Ginny… - odezwała się
kasztanowłosa. – Jaki jest sens w byciu razem, gdy nie można dzielić szczęścia
z rodziną? – dodała smutno. Pomyślała że nawet jeśli nie ma zamiaru uciekać, to
i tak nie ma z kim dzielić teraz tego szczęścia. Jej rodzice, wciąż pozbawieni
pamięci żyli gdzieś w Australii i nie pamiętali że mają córkę.
Ginny podeszła do przyjaciółki i wzięła jej dłoń w swoją.
- Odnajdziesz ich. Jestem tego pewna. –
- Dziękuję. – odparła Hermiona i uśmiechnęła się delikatnie. Po chwili
jednak musiała wziąć się w garść, gdyż do Sali Pamięci zaczęli wchodzić wszyscy
którzy brali udział w przedstawieniu. Napotkała wzrok Dracona który wszedł do
Sali razem z Blaisem i Pansy. Jej serce zabiło szybciej, znów poczuła to
wspaniałe uczucie które za każdym razem jej towarzyszyło, gdy tylko on znalazł
się obok. Wyprostowała się, wzięła do ręki scenariusz i usiadła na miejscu
reżysera.
*
Ostatnie tygodnie mógłby nazwać najgorszymi jakie
kiedykolwiek miał w życiu, nie licząc tych wszystkich chwil w trakcie wojny.
Wraz z nadejściem kwietnia nauczyciele katowali ich formułkami zaklęć, oraz ich
praktycznym zastosowaniem, sporządzaniem eliksirów i całym mnóstwem dat, jakie
musieli zapamiętać na zbliżający się egzamin.
- Owutemy to nie przelewki! – grzmiał profesor Flitwick zza
swojej katedry. – O waszej przyszłości zadecydują wyniki egzaminu końcowego,
więc przyłóżcie się do pracy. – przestrzegał.
Nikomu tak naprawdę nie musiał tego powtarzać. Wszyscy
siódmoklasiści niczym w amoku wertowali zwoje pergaminów i notatek z ostatnich
siedmiu lat. W salonie Prefektów Naczelnych codziennie zbierała się grupka
uczniów złożona z Hermiony, Rona, Harryego, Dracona, Blaisea, Pansy, Nevilla,
Hanny, Ginny i Luny, gdyż i one uczyły się na swój egzamin,
zwany Sumami.
Mimo takiego zagęszczenia przez większość czasu panowała
cisza w której słychać było tylko skrobanie piór o pergaminy, lub zadawane
szeptem pytania. Nawet poprzedzający egzamin mecz o Puchar Quiddicha nie
wzbudzał takich emocji jak sam test. Draco i Blaise oraz reszta drużyny
Ślizgonów trenowali co drugi dzień, aż
do dnia meczu. Meteor 3000 niczym jaguar mruczał Draconowi w dłoniach za każdym
razem gdy dosiadał miotły. Zamykał wtedy powieki i na krótką chwilę dawał
ponieść się pędowi. Wiatr targał mu jasne, półdługie włosy i szeleścił
peleryną. Czasami miał ochotę wznieść się jeszcze wyżej, unieść się ponad
chmury i zobaczyć jak mały potrafi być świat i jego problemy. W takich chwilach
czuł jak jego dusza jaśnieje, niczym sam złoty znicz. Zniżył swój lot gdyż na
godzinę przed meczem nie wolno mu było przebywać na boisku i dostrzegł
rozwiane, długie włosy Gryfonki, która właśnie zajmowała miejsce na
trybunach. Zawisł przed nią na miotle i
oparł się rękami o barierkę.
- Więc masz zamiar kibicować Ślizgonom? – zapytał i uśmiechnął
się łobuzersko.
- Nie. – odparła Hermiona i zbliżyła się do Dracona. –
Przyszłam tylko ci powiedzieć że Blaise cię szuka, robi jakieś super ważne
spotkanie przed meczem. –
- Wiem, zaraz tam idę. – Draco westchnął i po chwili
znów się odezwał. – Ale tak serio, to
komu zamierzasz kibicować? –
Hermiona zaśmiała się w duchu widząc zakłopotanie Ślizgona i
jego niepewną minę.
- Pani dyrektor w drodze wyjątku zgodziła się bym usiadła
wraz z nauczycielami, na neutralnym gruncie. – odparła rozbawiona, lecz widząc
skwaszoną minę arystokraty po chwili
dodała poważnie – Kibicuję tak samo tobie jak i mojej drużynie, więc
albo usiądę na trybunach dla profesorów, albo wcale. -
- Dobrze, rozumiem. – odparł Draco i nachylił się by dać
dziewczynie szybkiego, niespodziewanego buziaka. – Ale wiem, że to i tak mi
będziesz kibicowała. – dodał uśmiechając się szeroko po czym odbił się od
barierki i zniknął po chwili za boiskiem.
Hermiona nie zdążyła wydusić z siebie choćby słowa.
Pokręciła tylko głową z niedowierzaniem i wciąż z uśmiechem na twarzy zeszła z
trybun.
~
Po godzinie całe boisko pękało w szwach. Na trybunach
pojawili się nie tylko wszyscy uczniowie Hogwartu ale także nauczyciele, stary
woźny Filch, a nawet duchy ledwie widoczne w blasku popołudniowego słońca.
Atmosfera była napięta ale jednocześnie pełna pozytywnej energii. Wszyscy
chcieli zobaczyć mecz z udziałem bohaterów wojennych którzy po raz ostatni
zagrają na szkolnym boisku. Gdy drużyna Gryffindoru wyszła na murawę wrzask z
sektora Gryfonów, Krukonów i Puchonów praktycznie zwalał z nóg. Hermiona kątem
oka zauważyła jak Minerva McGonagall próbowała dyskretnie zakryć swoje uszy,
jednak na niewiele się to zdało. Zaraz za drużyną lwów pojawili się zawodnicy
domu Salazara. Sektor Ślizgonów ryknął entuzjastycznie i ku zdumieniu Hermiony po chwili do wrzawy
dołączyły się pozostałe domy. Gryfonka poczuła wzruszenie. Na ten jeden mecz
wszyscy postanowili zapomnieć o waśniach i wspierać wszystkich zawodników
którzy przecież jak zawsze, dawali z siebie wszystko.
Gdy profesor Rolanda Hooch wyszła na boisko zapanowała
cisza. Harry i Blaise jako kapitanowie drużyn uścisnęli sobie dłonie i po
chwili wsiedli na swoje miotły. Już po chwili profesor Hooch uwolniła piłki i
jako główny sędzia również wzbiła się w powietrze. Komentatorem spotkania
został Terry Boot z Ravenclawu, który stojąc na specjalnym wzniesieniu obok
loży nauczycieli, relacjonował przebieg meczu.
Draco poczuł jak adrenalina uderza mu do głowy. Ostatni mecz w tej szkole. Ostatnia szansa na
puchar. Próbował tak o tym nie myśleć. W końcu zawsze się starał jak mógł,
jednak Potter praktycznie za każdym razem okazywał się lepszy. Spojrzał w
stronę kapitana drużyny Gryfonów. Włosy Harryego powiewały na wietrze tworząc
na głowie Wybrańca jeszcze większy nieład niż zwykle. Miał skupioną i zaciętą
minę, próbował koordynować zespołem jednocześnie wypatrując znicza którego
nigdzie nie było widać, i jak na razie wychodziło mu to całkiem nieźle. Był nie tylko dobrym kapitanem, ale i
świetnym zawodnikiem. Draco musiał to przed sobą przyznać. Wieloletnia niechęć
do Pottera nie była czymś, czego sam pragnął. Podżegany przez ojca,
wysłuchujący jak to przez niego Czarny Pan stracił władzę u szczytu swoich
możliwości, wierzył że Harryego trzeba nienawidzić. Z zasady. Do tego otoczka
Wybrańca i te jego zdolności do Quiddicha, które ponoć odziedziczył po równie
uzdolnionym w tym sporcie ojcu. Jednak za każdym razem Potter udowadniał jak
bardzo Voldemort i jego ojciec się mylili. Osierocony, gnębiony i z góry
skazany na poświęcenie wciąż wiedział którą stronę ma wybrać. Odważny, uparty i
nadpobudliwy. Nieustannie pakujący się w kłopoty. Czasami Draco czuł, że
chciałby być taki jak Potter. Wolny. Tego zazdrościł mu najbardziej.
Spojrzał w kierunku Harryego który zataczał kolejne koło nad
boiskiem. Był skupiony i pełen determinacji. „Niech wygra lepszy, Potter”,
pomyślał i tak jak on wzbił się wyżej na swoim Meteorze 3000.
Terry Boot grzmiał
ponad rykiem tłumu dzięki zaklęciu które wielokrotnie wzmacniało jego głos.
Gryffindor prowadził jedynie dziesięcioma punktami i każdy niecierpliwie czekał
na moment, aż w końcu któryś z szukających złapie Złoty Znicz. Gdy jeden z
zawodników drużyny Slytherinu strzelił gola i tym samym zremisował z
Gryffindorem, Draco zaczął się denerwować. Miał wrażenie że oczy zaczynają go
niemiłosiernie piec od ciągłego rozglądania się we wszystkie strony. Nagle
zauważył złoty blask, zaraz obok loży nauczycieli, gdzie siedziała także
Hermiona. Mała, złota piłeczka ze srebrnymi skrzydełkami które trzepotały jak
skrzydła kolibra, lewitowała nie więcej jak dwa metry nad ziemią. Rzucił się w
jej kierunku jak szalony i jedynie na ułamek sekundy pozwolił sobie spojrzeć na
Harryego który zrobił to samo co on. Wrzask z trybun zapewne ogłuszał, jednak
on już nic nie słyszał. Żaden dźwięk już do niego nie docierał, jedynie świst
powietrza wdzierał mu się do głowy.
Wyciągnął prawą rękę przed siebie a lewą mocniej zacisnął na rączce
miotły. „Proszę, szybciej” jęknął w duchu i poczuł jak Meteor wyrywa się do
przodu. Po chwili zarył nogami o murawę i modlił się do Salazara by ich nie
połamać. Zatrzymał się kilka metrów dalej i wciąż siedząc na miotle otworzył
zaciśniętą rękę. Mała piłeczka w geście rezygnacji opuściła skrzydełka i leżała
nieruchomo na drżącej od emocji dłoni arystokraty. Na chwilę zapanowała
absolutna cisza i Draco nie wiedział czy to wciąż wina adrenaliny, czy jednak
wszyscy na chwilę zamilkli. Jednak już po sekundzie rozdzierający ryk Ślizgonów
jak i oklaski pozostałych kibiców zatrzęsły trybunami aż do samej ziemi. Blaise
oraz reszta graczy wylądowała obok Dracona i w następnych minutach blondyn
przechodził z rąk do rąk. Spojrzał na Harryego który stał wraz z Ronem, Ginny i
pozostałymi Gryfonami po przeciwnej stronie i nie mógł uwierzyć widząc ich twarze.
Myślał że zobaczy gniew, złość i niedowierzanie. Był pewny że Weasley się
poryczy albo zacznie wygrażać mu pięściami, jednak oni stali tylko obok siebie
i śmiali się na widok rozentuzjazmowanego tłumu. Harry poprawiał swoje
roztargane włosy a Ron obejmował Lunę, która przybiegła do niego i pocałowała w
rozgrzany policzek. Draco uścisnął jeszcze kilka dłoni i nie zważając na resztę
rozhisteryzowanych Ślizgonów podszedł do reprezentantów domu lwa.
Zatrzymał się przed Harrym i nie wiedział co powiedzieć. Że
wygrał lepszy? Nigdy się za takiego nie uważał, chociaż zawsze tego pragnął.
Przez tyle lat Potter pokazywał mu gdzie jego miejsce, a teraz, na sam koniec
to on zdobył puchar. To miotła, tak to na pewno przez miotłę. Meteor 3000 nie
był zbyt sprawiedliwy w porównaniu do starszej miotły Wybrańca. Więc to nie
jego zasługa, to miotła..
- Gratuluję Draco. – odezwał się nagle Harry wyrywając
Ślizgona z jego myśli. – Byłeś świetny. – dodał i wyciągnął w kierunku
arystokraty dłoń.
- Dzięki. – odparł blondyn. – Ty też. –
Stojący obok Ron zmarszczył brwi.
- Co jest Malfoy? – zdziwił się. – Wygraliście Puchar
Quiddicha, a minę masz jakby było zupełnie inaczej. – dodał i spojrzał na
Harrego który również nie wiedział co się dzieje.
- Draco.. –
Blondyn od razu odwrócił się na dźwięk jej głosu.
Kasztanowłosa Gryfonka stała przed nim trzymając w dłoniach flagę Gryffindoru i
Slytherinu i uśmiechała się do niego promiennie.
- Byłeś niesamowity. – kontynuowała. – Zauważyłeś piłeczkę
na ułamek sekundy przed Harrym. Wiedziałam że ci się uda. – dodała pewnie.
Draco poczuł że znów staje się sobą. A więc tym razem był
lepszy. Tym razem to on złapał Złoty Znicz i po raz ostatni jako szkolny
szukający Ślizgonów udało mu się zapewnić drużynie zwycięstwo. Podszedł do
Hermiony i objął ją czule, po czym uniósł wysoko lewą rękę do której przełożył
wcześniej złotą piłkę i wydał z siebie głośny okrzyk radości. Zawtórowała mu
cała szkoła krzycząc i klaszcząc z całych sił. Blaise klepał Terenca Higgsa po
plecach z siłą nosorożca a młodsze Ślizgonki podskakiwały na swoich miejscach
wywrzaskując nazwisko Dracona. Na murawę dumnym krokiem weszła Minerva
McGonagall niosąc w rękach wielki puchar Quiddicha i podała go Blaiseowi,
kapitanowi drużyny którego oczy niebezpiecznie się zaszkliły. Blaise
natychmiast podał puchar Draconowi i oboje podnieśli go w geście zwycięstwa.
Okrzyk radości uczniów Hogwartu niósł się przez całe błonia aż do murów zamku.
*
Profesor Slughorn będący jednocześnie opiekunem Slytherinu,
od kilku dni nie mówił o niczym innym jak o tym, że uczniowie z jego domu
podarowali mu najwspanialszy prezent na zakończenie roku jaki tylko mogli.
Wielki, złoty, wysadzany kamieniami puchar spoczął w jego gabinecie i zdawać by
się mogło że żadna siła nie będzie go w stanie stamtąd wyciągnąć.
- Za rok mu go odbiorę. – mruknęła Ginny gdy profesor po raz
kolejny rozpływał się nad pucharem przy śniadaniu w Wielkiej Sali.
- Nie mam co do tego wątpliwości. – odparł Harry i wziął
kolejną porcję jajecznicy.
- Jestem pewny że w przyszłym roku puchar znów wróci do
Gryffindoru, postaraj się o to Ginny. – dodał Ron i spojrzał na swojego
przyjaciela ze zdumieniem. – Harry, nie żebym się wtrącał ale nie uważasz że
trochę za dużo już zjadłeś? –
Harry podniósł wzrok znad talerza i zmarszczył brwi.
- O so chi choodzi? – wybełkotał z pełnymi ustami.
- Za godzinę mamy pierwszy egzamin, jeszcze cię zemdli i
dopiero będzie. –
- Nie bój nic. – odparł Harry przełykając porcję jajek . – I
bez tego egzaminu mogę iść do akademii Aurorów, to tylko formalność. Z resztą, ty tak samo Ron. – odparł i wziął
łyk dyniowego soku.
Ron przytaknął mu niepewnie i mimo wszystko wyciągnął z
torby ostatnie notatki.
~
Chodziła tam i z powrotem niczym nakręcona kluczykiem
zabawka. Powtarzając w myślach formułki zaklęć, daty i wszystkie zdobyte przez
te osiem lat informacje, próbowała skupić się na oddychaniu.
-Hermiono, za chwilę wychodzisz w podłodze dziurę. – odezwał
się Draco. – Nie denerwuj się. – dodał i zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze
profesor Flitwick zaprosił wszystkich uczniów do Wielkiej Sali która na
potrzeby egzaminu pisemnego została pozbawiona stołów jadalnych. Kilkadziesiąt
stolików i krzeseł ustawiono w równych rzędach i podpisano. Draco usiadł kilka
miejsc za Hermioną i skinął w jej stronę głową. „Powodzenia” wyczytała z jego ust i usiadła na swoim
krześle. Położyła ręce na stoliku i wzięła głęboki wdech. Co ma być to będzie,
pomyślała gdy profesor rozdał karty egzaminacyjne.
- Od tej chwili macie dwie godziny na napisanie egzaminu. –
zaczął profesor Flitwick. - Wszelkiego typu ściąganie lub oszukiwanie będzie
oznaczało niezdanie egzaminu i natychmiastowe opuszczenie sali. Mam nadzieję że
nic takiego się nie wydarzy. Cóż, życzę wam powodzenia! – dodał i odwrócił
klepsydrę. Piasek zamknięty w szklanym naczyniu powoli zaczął się przesypywać.
~
Jękom nie było końca.
Większość uczniów rozmasowywała nadgarstki i z niezadowolonymi,
umęczonymi twarzami opuszczała salę egzaminacyjną.
- To była katorga. – marudził Ron. – Komu udało się
odpowiedzieć na szóste pytanie z Historii Magii? Skąd mam do diabła wiedzieć
czy konflikt między Urlykiem Gniewnym a Udygiem Czarnobrodym był jedną z dwóch
setek wojen między goblinami, czy jednak
tylko zwykłą potyczką? Na Merlina.. –
Z odpowiedzią ruszyła mu oczywiście Hermiona.
- Konflikt między
Urlykiem Gniewnym a Udygiem Czarnobrodym był czterdziestą siódmą wojną między
tymi plemionami. Powinieneś to wiedzieć, profesor Binns przypominał o tym dwa
tygodnie temu. –
- Jasne.. – mruknął zrezygnowany Ron i wziął głęboki wdech
gdy wyszli na szkolne błonia zalane ciepłym, majowym słońcem. – Ciekawe jak tam szóste klasy, ponoć ich egzamin
odbywał się w Sali Pamięci. Tak na dobrą sprawę powinni egzamin pisać w piątej
klasie ale przez wojnę się nie odbył więc musieli zaliczyć go w tym roku.. –
zaczął lecz widząc siedzącą na kocu Ginny i Lunę przyspieszył kroku.
- Wy już po? – zdziwił się Harry.
- SUMy to nie Owutemy. – wzruszyła ramionami Ginny. – Jak
wam poszło? –
- Nieźle. - skłamał
Ron i usiadł obok Luny.
Po chwili do paczki dołączył Draco z Blaisem i Pansy, oraz
Neville z Hanną. Pogoda rozleniwiała i choć wszystkich czekały kolejne testy,
nikt nie wyglądał tak jakby się tym zbytnio przejmował.
*
Plugawy. Taki mu się teraz wydawał jego dawny przyjaciel.
Kiedyś był dla niego wzorem, zrobiłby dla niego wszystko. Gdyby chciał obalić
Voldemorta i sam przejąć władzę byłby pierwszym, który by mu w tym pomógł.
Teraz nie zostało nic z dawnej dumy. Nic, tylko smród tej szlamowatej dziwki
który czuł na jego koszuli, w tamtej rozwalającej się chacie.
Teodor Nott od tygodni planował to co chciał zrobić od
dłuższego czasu. Wyrwać Dracona ze szponów mugolaczki, która jego zdaniem
całkowicie przewróciła mu w głowie. Stary Malfoy na wieść że jego syn zadaje
się ze szlamowatą dziewczyną popadł w jeszcze większą apatię. Miał ochotę go zabić, liczył na gniew, ryki
wściekłości i żądania natychmiastowego uwolnienia w celu zabicia tej brudnokrwistej
dziewuchy, jednak Lucjusz Malfoy jedyne co powiedział na rewelacje Notta to
ciche „A więc to tak”. Brunet kolejny wieczór spędzał w piwnicach obskurnego
domu na zapomnianej przez Boga i cieszył się z faktu że tym razem nie musi wrzeszczeć
na rodzeństwo Carrow, Rudolfa Lestrangea i starego Goylea. Wszystko było już
gotowe, gdy kilka miesięcy temu zmusił emerytowane małżeństwo McCrasów by
wyprodukowali dla niego kilka mugolsko – czarodziejskich bomb, nie sądził że aż
tak dobrze im pójdzie. Trochę żałował że ich zabił, mogliby się jeszcze na coś
przydać, jednak nie chciał mieć żadnych świadków. Ostrożnie skończył pakować
materiały wybuchowe i wyszedł z piwnicy na pierwsze piętro, gdzie w obskurnym
saloniku siedzieli pozostali domownicy i grali w magiczne karty.
- Za dwa dni ruszamy. – oznajmił suchym, beznamiętnym tonem.
Położył ciężki pakunek obok wygaszonego kominka i wyszedł z salonu. Szedł
krótkim, ciemnym korytarzem po czym skręcił do pokoju w którym wciąż przebywał
skuty łańcuchami Lucjusz.
- Nie masz tego dosyć? – zapytał odpalając papierosa. Usiadł
na jedynym krześle jakie znajdowało się w pokoju i odchylił się na nim do tyłu nogą opierając się o brudny parapet. Malfoy nie zaszczycił go nawet
spojrzeniem. Głowa zwisała mu smętnie a niegdyś długie, jasne kosmyki były
poplątane i brudne. – Niedługo ruszamy na Hogwart. Nie boisz się że twojemu
synalkowi może się coś stać? – zapytał prowokacyjnie. Arystokrata drgnął, lecz
wciąż nic nie mówił. Powoli doprowadzał tym Notta do szału.
- Rób co chcesz.. – warknął Teodor i zmiażdżył niedopałek o
kamienny parapet. – I tak już na nic mi się nie przydasz. – dodał i wyszedł z
pokoju szybkim krokiem. Zatrzymał się by wyciągnąć różdżkę i wypowiedzieć słowa
zaklęcia uśmiercającego, lecz ostatecznie tego nie zrobił. Schował różdżkę z powrotem do
kieszeni i po chwili zniknął za drzwiami własnej sypialni.
*
Gdy Pansy kolejny raz przyłapała Astorię na śledzeniu
Dracona, obiecała sobie w duchu że jeśli znów to się powtórzy doniesie o
wszystkim samej dyrektor. Młoda Greengrassówna dawała z siebie wszystko by Malfoy
zainteresował się nią bardziej niż tylko na te krótkie chwile podczas prób.
Jednak w głębi serca Ślizgonce było dziewczyny zwyczajnie żal. Z pewnością
zdawała sobie sprawę, że po ślubie nic się nie zmieni. Dla Dracona wciąż będzie
tylko koleżanką, nikim więcej. Westchnęła głęboko i położyła dłoń na ramieniu
dziewczyny, która czaiła się za jednym ze szkolnych filarów. Zaskoczona
nastolatka aż podskoczyła lecz zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo Pansy
zaciągnęła ją w głąb korytarza.
- To co robisz jest głupie. – stwierdziła Pansy puszczając
rękę dziewczyny. – Nic ci nie przyjdzie z łażenia za nim krok w krok. – dodała.
- Skąd możesz to wiedzieć. – odparła Astoria a na jej
policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. – Pansy zaczęła
tracić cierpliwość. – Wiem że to trudne, bo.. –
- Nic nie wiesz! – przerwała jej nagle Astoria. – Nic nie
wiesz... – dodała ciszej i spuściła wzrok. – Wiesz jak to jest patrzeć na
człowieka którego kochasz, a który nawet nie zwraca na ciebie uwagi? Wiesz jak
to jest dowiedzieć się że najprawdopodobniej zostaniecie małżeństwem i masz
gdzieś fakt że to ze względu na interesy i kwestie czystej krwi, a później widzisz
że twój przyszły mąż kocha kogoś innego? Nic nie wiesz… Jeżeli się nie poddam, to może… to może w
końcu mnie zauważy. Jednak, nie mam odwagi by mu powiedzieć jak bardzo… jak
bardzo go kocham… Jestem żałosna. – powiedziała a po jej policzkach spłynęły
łzy. Po chwili otworzyła szeroko oczy gdy poczuła jak ramiona Pansy ją
obejmują.
- Nie jesteś żałosna. – usłyszała.
Parkinson puściła zaskoczoną dziewczynę i zanim odeszła
powiedziała.
- Powiedz mu co czujesz. To raczej niczego nie zmieni, ale
przynajmniej będzie wiedział. Będzie musiał o tobie pomyśleć. – uśmiechnęła się
lekko i po chwili zostawiła Astorię samą.
~
Hogwart tonął w ciemnościach nocy. Jedynie blade światła
pochodni rozświetlały korytarze i tworzyły klimat starego zamku. Oprócz cichych
kroków dwójki Prefektów Naczelnych dookoła panowała cisza i spokój.
- Będziesz za tym tęsknił? – zapytała Hermiona gdy minęli
kolejny korytarz.
- Za patrolami? – zdumiał się Draco. – Cóż, robię je z tobą,
więc tak.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko jednak po chwili
sprecyzowała pytanie.
- Chodziło mi bardziej o szkołę. O Hogwart. – powiedziała i
dotknęła murów zamku. – Tyle wspomnień. – westchnęła. – Pamiętasz swój pierwszy
dzień? W pociągu do szkoły cały czas pomagałam Nevillowi szukać jego ropuchy. –
zaśmiała się Gryfonka. – Wtedy też poznałam Harryego i Rona, nie od razu
zostaliśmy przyjaciółmi. – przyznała. – A jak było z tobą? –
Draco zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział.
- Cóż, Crabbeya i Goylea znałem od dzieciństwa, więc nie
byłem sam, a że wychowywałem się w magicznej rodzinie to i Hogwart nie był dla
mnie czymś zaskakującym. Widziałem go na wielu fotografiach i niejednokrotnie o
nim słyszałem, ale przyznam, że mimo to zrobił na mnie wielkie wrażenie. –
odparł i uśmiechnął się do Hermiony. – Ale wiem o co ci chodziło. Też będę
tęsknił. – odparł i chwycił ją za rękę.
Szli razem przez szerokie korytarze pogrążonego w ciszy
zamku i nie musieli nic mówić by wzajemnie się rozumieć. Za miesiąc skończą
szkołę, opuszczą Hogwart jako uczniowie i już nigdy więcej nie będą nimi tak
jak teraz. Osiem lat podczas których wydarzyło się tak wiele. Osiem lat
radości, przyjaźni i uśmiechów, ale również osiem lat bólu, strachu i tak wielu
poległych w walce o Hogwart, podczas ostatniej wojny.
Hermiona pomyślała o profesorze Dumbledorze. Czy nieżyjący
już dyrektor Hogwartu byłby z nich dumny? Czy właśnie tego oczekiwał? Pragnął
zjednoczenia między domami Gryffindoru i Slytherinu, więc w pewnym stopniu jego
marzenie się spełniło. Oto Gryfonka
idzie trzymając za rękę Ślizgona i kocha go szczerze, tak jak i on ją.
- Draco.. – Hermiona zatrzymała się nagle. Sama nie
wiedziała czemu ale czuła że właśnie to powinna zrobić w tej chwili. Ślizgon
stanął obok niej i spojrzał w jej duże, brązowe oczy. Dziewczyna uniosła swoją
drobną dłoń i położyła ją na chłodnym policzku chłopaka. Draco zmrużył oczy i
dotknął jej dłoni swoją własną. Już miał coś powiedzieć gdy nagle zamkiem
poruszył silny wstrząs i usłyszeli głośny wybuch na błoniach. Stali patrząc na
siebie przez chwilę po czym ruszyli pędem by dostać się na wyższe piętro. Po drodze
spotkali profesora Slughorna, który w samej piżamie wyszedł na korytarz.
- Co się dzieje? Co to było? – zapytał zduszonym głosem.
Jednak Draco i Hermiona nie zatrzymali się by mu
odpowiedzieć. Biegli dalej aż dotarli do głównego wyjścia. Minerva McGonagall
już tam była i zdecydowanym, stanowczym tonem wydawała polecenia. Dzięki
zaklęciu jej głos rozbrzmiewał na cały zamek i przekrzykiwał odgłosy wybuchów.
- Wszyscy uczniowie mają zostać w swoich dormitoriach!
Prefekci domów mają zadbać o ich bezpieczeństwo. Wszyscy nauczyciele
natychmiast stawią się obok Wielkiej Sali. –
- Pani dyrektor! – zawołała Hermiona dobiegając do drzwi. –
Co się dzieje? –
- Granger, Malfoy, wy także macie iść do swojego
dormitorium. – powiedziała już normalnym głosem i poprawiła swoją pelerynę. –
Nauczyciele już tu idą, poradzimy sobie. –
- Poradzicie sobie z czym? – zapytał Draco jednak gdzieś w
głębi czuł że zna odpowiedź.
Minerva spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem i odparła.
- Śmierciożercy. Zdołali przełamać bariery wokół zamku
dzięki tym dziwnym bombom. Musimy zrobić wszystko by nie wpuścić ich do zamku.
Nie chcę tutaj powtórki z szóstego roku. – syknęła. – Wracajcie do dormitorium,
natychmiast. – dodała i widząc nadbiegającą grupkę nauczycieli minęła oniemiałych
Prefektów Naczelnych.
Draco chwycił Hermionę za nadgarstek i pociągnął ją w głąb
korytarza. Prowadził ją w milczeniu na wyższe piętra i zatrzymał się dopiero na
trzecim. Odwrócił się w jej stronę i siląc się na spokój puścił jej rękę.
- Idź do wieży Gryffindoru, tam jest Potter, Weasley,
Neville i Ginny. Będziesz bezpieczna. Ja muszę iść na błonia, jeśli jest tam
mój ociec… to mu nie daruję. – powiedział stanowczo.
- Nigdzie nie idziesz. – wysyczała Hermiona odzyskawszy
nagle głos. – Nawet o tym nie myśl. – dodała i zagrodziła mu drogę.
- Hermiono.. – zaczął Draco błagalnie lecz ona nie
ustępowała.
- Wiem co ci chodzi po głowie Draco, ale nie myśl że ci na
to pozwolę. Jeżeli twój ojciec tam jest, to nauczyciele się z nim rozprawią. –
- On ich pozabija! – warknął blondyn i ruszył przed siebie.
Hermiona już recytowała w głowie zaklęcie paraliżujące,
jednak przerwała gdy usłyszała czyiś głos.
- Twojego ojca tam nie ma, Malfoy. –
Draco odwrócił się natychmiast i zobaczył że przy posągu
Jednookiej Wiedźmy stoi Teodor Nott. Leniwie obracał w palcach różdżkę i
przyglądał się parze z zaciekawieniem. W tym samym momencie zamkiem wstrząsnęła
kolejna eksplozja.
- Rodzeństwo Carrow spisuje się nieźle. – zauważył brunet.
Blondyn zmarszczył brwi i stanął przed Gryfonką, tak by
zasłonić ją własnym ciałem.
- Więc to ty uwolniłeś ich z Azkabanu. – zauważył Draco i
ścisnął różdżkę mocniej.
- Dopiero teraz na to wpadłeś? –
- Miałem takie podejrzenia, ale nie chciałem w to wierzyć. –
odparł arystokrata. Poczuł jak dłoń Hermiony zaciska się na jego lewym
ramieniu.
- Daję ci ostatnią szansę Draco. Dołącz do mnie. –
powiedział Teodor i zrobił kilka kroków w stronę Malfoya.
- Przykro mi, ale nie. –
W powietrzu świsnęły zaklęcia. Nott i Draco zaatakowali w
tym samym momencie. Hemiona popchnięta przez Dracona uniknęła zaklęcia i
wyciągnęła własną różdżkę, jednak nie zdążyła się nią nacieszyć. Po chwili
magiczny instrument wyrwał jej się z rąk i trafił prosto w wyciągniętą dłoń
Notta. Na jego twarzy widniał obrzydliwy uśmieszek. Spojrzał przelotnie na
dziewczynę po czym jedną ręką blokując
zaklęcia Malfoya, odsunął się nieznacznie i wyciągnął z kieszeni niewielką,
czarną kulkę. Hermiona zrozumiała co to jest na sekundę przed tym, zanim Teodor
zdążył tego użyć. Podrzucił kulę do góry, zaklęcie Dracona odbiło się od niej
po czym nastąpiła eksplozja, która zwaliła Gryfonkę i Ślizgona z nóg.
Ostatnim co pamiętała było wyrzucone do tyłu ciało Dracona.
Sufit zaczął się sypać a ona poczuła na skroni coś lepkiego i ciepłego. Nic nie
słyszała, obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać i tylko czyjeś ciepłe
dłonie sprawiły że uniosła się ponad zimną i brudną od pyłu posadzkę.
„Draco..” pomyślała resztkami świadomości, po czym odpłynęła
w niebyt.
*
Ból rozsadzał mu głowę, nie wiedział gdzie jest i co się
właściwie wydarzyło. Ciemność która nagle go pochłonęła była lepka i gęsta
niczym smoła. Powieki wydawały się być zbyt ciężkie by mógł je otworzyć.
Próbował zamrugać, jednak kolejna fala bólu opanowała jego ciało. Co się
wydarzyło? Mimo cierpienia zmusił swój obolały mózg do pracy. Coś bardzo
ważnego chciało dać o sobie znać.
Coś bardzo ważnego… coś..ktoś…
Hermiona!
Jego oddech przyśpieszył a ciemność rozjaśniło światło
pochodni. Otworzył oczy i przez dobrą chwilę próbował rozeznać się w sytuacji.
Otaczały go rzędy białych, metalowych łóżek, był w Skrzydle Szpitalnym. Z
wielkim trudem uniósł się na lewym ramieniu i dostrzegł śpiącą w jego nogach
Pansy Parkinson.
- Pansy.. – wychrypiał.
Dziewczyna drgnęła. Zamrugała kilka razy i gdy dotarło do
niej że jej przyjaciel się obudził zerwała się na równe nogi.
- Draco, na Merlina jak dobrze że się obudziłeś. –
powiedziała roztrzęsiona. Draco nigdy
wcześniej jej taką nie widział. Zmarszczył brwi i wziął głębszy wdech.
- Blaise dopiero co wyszedł. Zaraz wyślę po niego patronusa.
Bardzo cię boli? Zaczekaj, zaraz pójdę po panią Pomfrey. – dziewczyna paplała
jak najęta. Już miała odejść gdy nagle Draco chwycił ją za nadgarstek.
- Gdzie... gdzie jest Hermiona? Co się stało? – zapytał
umęczonym głosem. Pansy spuściła wzrok. Niechętnie usiadła na krzesełku obok
łóżka i spojrzała swojemu przyjacielowi w twarz.
- Wczoraj w nocy Nott wraz z rodzeństwem Carrow, starym
Goylem i Rudolfem Lestrangem zaatakowali Hogwart. Carrowowie, Goyle i Lestrange
użyli bomb nieznanego pochodzenia, ponoć to mieszanka magicznych i mugolskich
materiałów wybuchowych… - zaczęła
spokojnie Pansy. – Notta z nimi nie było. Podczas walki nauczyciele mieli
wrażenie że Śmierciożercy wcale nie chcą wejść do zamku, krążyli tylko wokoło i
co rusz zrzucali bomby. Nagle w szkole nastąpił wybuch. Śmierciożercy się
wycofali a nauczyciele popędzili na trzecie piętro, gdy tylko upewnili się że
tamtych już nie ma. Gdy zjawili się na miejscu leżałeś pod gruzami, nie byłeś w
najgorszym stanie, ale McGonagall kazała przenieść cię tutaj. – Pansy na chwilę
przerwała i wzięła głęboki wdech. – Dyrektor wiedziała że byłeś razem z
Hermioną ale nigdzie nie mogli jej znaleźć. Podczas odgruzowywania trzeciego
piętra dostrzegli że przejście w garbie Jednookiej Wiedźmy jest odsunięte.
Poszli nim aż do Miodowego Królestwa ale właściciele mówili że nikogo nie
słyszeli. – przerwała na chwilę.
- Skąd wiedzą że to Nott? – zapytał Draco.
- Cóż… - Pansy sięgnęła do kieszeni w swojej spódniczce i
wyjęła z niej małą karteczkę. – W posągu nikogo nie znaleźli, oprócz tego. –
podała kartkę Draconowi który wziął do ręki kawałek papieru. Na samym wierzchu
widniał napis „Do Dracona”. Chłopak otworzył liścik lekko drżącymi palcami i
przejechał wzrokiem po krótkim zdaniu.
„Teraz jest moja.” – Nott
Arystokrata przez chwilę wpatrywał się w treść notatki, po
czym ścisnął ją w dłoni i wyrzucił na podłogę.
- Gdzie jest moja różdżka? – zapytał hardo i ku przerażeniu
Pansy próbował wstać z łóżka.
*
Kolejne dni okazały się być piekłem nie tylko dla niego,ale
i dla reszty szkoły. Przerażeni rodzice co chwilę przychodzili do Minervy
McGonagall sprawdzić czy ich dzieciom na pewno nic się nie stało. Prorok
Codzienny rozpisywał się o ataku i na każdym kroku szukał winnych owego
incydentu. Reporterzy koczowali pod bramami Hogwartu i jedynie na widok
szarżującego w ich stronę Hagrida, postanowili udać się do pobliskiego
Hogsmeade.
Harry, Ron i Ginny na wieść o porwaniu Hermiony niczym w
amoku próbowali rzucić się jej na ratunek, i nawet trzeźwo myślący nauczyciele
nie byli w stanie ich od tego odwieść. Jednak brak jakichkolwiek informacji
gdzie ich przyjaciółka może przebywać, sprawił że zostali w szkole. Ginny
każdego dnia wypłakiwała się na ramieniu Harryego, a Ron wściekły i czerwony po
same uszy chodził po szkole z zaciśniętymi pięściami.
- Macie wszyscy udać się do wieży Gryffindoru i wypić
eliksir uspokajający. – zarządziła dyrektor trzeciego dnia po ataku, gdy Ron
wdał się w bójkę z jakimś szóstoroczniakiem podczas śniadania.
Bezsilność rozdzierała ich wszystkich, jednak nikt nie mógł
równać się z cierpieniem Dracona.
Na drugi dzień odwiedziła go matka. Przerażona i
roztrzęsiona przytulała go ostrożnie ciesząc się że nic mu się nie stało. Zaraz
za nią do Skrzydła Szpitalnego weszła Astoria. Lekko zmieszana usiadła obok
jego łóżka i położyła na nocnym stoliku kosz owoców. Miał wrażenie że zaraz
zwariuje. Gdy Narcyza zręcznie przeskoczyła z tematu napadu na temat ich
ślubu, kazał im wyjść. Nie mógł znieść jej ignorancji i braku jakiejkolwiek
empatii dla Hermiony. Nie chciał jej słuchać, ani patrzeć na Greengrass.
Po czterech dniach mógł opuścić szpital i gdy znów znalazł
się w pokoju wspólnym Prefektów Naczelnych, nagle poczuł cały żal, ból i
smutek, jaki w sobie nosił od chwili wybudzenia. Salon był cichy i pusty.
Gdziekolwiek by nie usiadł czuł jej zapach. Słodki, waniliowo truskawkowy
aromat, który tak uwielbiała. Nagle poczuł że więcej nie wytrzyma. Wbiegł do
łazienki, podniósł deskę od klozetu i zaczął wymiotować. Nie miał pojęcia gdzie
jest i co się teraz z nią dzieje. Czy cierpi? Czy Nott zadaje jej ból? Może
robi coś jeszcze bardziej ohydnego, lub mąci jej w głowie zaklęciami i gdy znów
ją zobaczy ona nie będzie już sobą? Trzeciego dnia odwiedziła go babcia
Hermiony. Gdy ją zobaczył poczuł wstyd. Nie potrafił obronić jej wnuczki, nie
zasługiwał na nią, a ta biedna staruszka próbowała go jeszcze pocieszać. Objęła
go niczym własnego wnuka i głaskała po głowie do momentu w którym nie przestał
płakać.
Draco wstał z podłogi, przemył usta i twarz i odwrócił się
gdy usłyszał długie, pełne wyrzutu miałknięcie. Krzywołap stał w przejściu i
patrzył na Ślizgona wielkimi, złotymi oczami. Jakby chciał zapytać „gdzie jest
moja pani?”.
- Obiecuję że ją odnajdę. – powiedział Draco do kota i
podszedł do niego w kilku krokach. Kucnął, pogłaskał jego miękkie, rude futro i
poczuł że znów ogarnia go przejmujący ból.
Nie wiedział jak długo siedział w tej pozycji, aż nagle usłyszał
pukanie. Niechętnie wstał i otworzył ramy obrazu.
Na korytarzu stała Astoria. Jej oczy były smutne i sama całą
swoją postawą przypominała człowieka zrezygnowanego.
- Cześć. – powiedziała cicho. – Czy moglibyśmy porozmawiać?
–
Draco w pierwszym odruchu chciał odmówić dziewczynie, jednak
to jak smutno wyglądała sprawiło że poczuł się nieswojo. Odsunął się od
przejścia i wpuścił Astorię do środka.
- Napijesz się czegoś? – zapytał gdy dziewczyna usiadła na
kanapie.
- Soku z dyni, jeśli można – odparła.
Arystokrata nalał dwie szklanki soku i postawił je na stoliku. Usiadł w fotelu i poczuł się zmęczony.
- O czym chciałaś porozmawiać? –
- Chciałam cię
przeprosić. – zaczęła niepewnie. – Twoja mama poprosiła mnie bym przyszła z nią
cię odwiedzić w Skrzydle Szpitalnym. Nie mogłam jej odmówić… Na pewno byłeś
zmęczony, a moja obecność pewnie cię tylko zdenerwowała. –
Draco przyjrzał się młodej Ślizgonce. Siedziała
wyprostowana, jednak coś w jej postawie mówiło mu że jest spięta. Jej długie,
ciemne włosy opadały kaskadami na ramiona. Policzki miała w kolorze bladego
różu, a wzrok utkwiła w szklance z sokiem.
- Nie zdenerwowałaś mnie, to matka i … nieważne.. –
westchnął. – Nie mam do ciebie pretensji. –
Astoria ożywiła się na te słowa i spojrzała na niego swoimi
dużymi oczami.
- Może.. może miałbyś ochotę przejść się po błoniach? –
zapytała nieśmiało. – Od kilku dni nie wychodzisz z zamku, dzisiaj jest taka
piękna pogoda. – dodała przyjaźnie.
Draco rozważył za i przeciw. Nie chciał by Astoria źle go
zrozumiała, jednak miał już dosyć otaczających go murów. Blaise, Pansy oraz
Gryfoni starali się nad nim nie wisieć, więc przez większość czasu był skazany
na samego siebie i swoje czarne, posępne myśli.
Wziął duży łyk soku z dyni i gdy odłożył szklankę odparł.
- To nie jest taki zły pomysł. Spacer dobrze mi zrobi. – dodał i wstał z fotela.
Astoria uśmiechnęła się nieznacznie a jej oczy rozbłysły. Jednak
gdy oboje zmierzali do wyjścia z pokoju Dracona zaczęły dochodzić dziwne
odgłosy. Ślizgon przeprosił dziewczynę i wszedł do sypialni. Za oknem stała wielka,
czarna sowa i biła dziobem o szybę. Draco wpuścił ją do środka, odpiął od jej
nóżki liścik i przeczytał jego treść. Stał przez chwilę nieruchomo, jakby nagle
wrósł w podłogę. Astoria już miała się odezwać, gdy w tym samym momencie Malfoy
ruszył przed siebie niczym huragan. Przeszukał w pośpiechu kieszenie i wymacał
różdżkę. Upewnił się że jest tam bezpieczna, po czym zdjął z siebie czarną
marynarkę. Został tylko w czarnych spodniach i białej koszuli. Przeczesał palcami włosy i jeszcze raz
przeczytał treść listu.
- Astorio.. – dodał po chwili nie odrywając wzroku od
kawałka pergaminu. – Przykro mi, ale nie pójdę teraz na spacer. Muszę coś
załatwić. – powiedział i ruszył przed siebie.
Zaskoczona dziewczyna została sama w salonie Prefektów
Naczelnych. „Nie dam rady”, pomyślała. Już więcej nie dam rady.. Wzięła się w
garść, ruszyła za Draconem i gdy znalazła się dwa metry od niego, zawołała.
- Kocham cię! Kocham cię Draco! –
Jej głos niósł się echem po pustym korytarzu. Chłopak
zatrzymał się wpół kroku po czym odwrócił w jej stronę.
- Kocham cię… - powtórzyła Astoria, a po jej policzkach
spłynęły łzy. – Wiem jak bardzo beznadziejna jestem.. Tyle razy dałeś mi do
zrozumienia że nie mam u ciebie szans, i choć próbowałam, naprawdę się
starałam, to nie umiałam o tobie zapomnieć. Kocham cię od pierwszej klasy, ale
nigdy nie miałam odwagi ci o tym powiedzieć. Teraz tego żałuję… -
Draco stał wstrząśnięty wyznaniem dziewczyny i nie umiał
zrobić choćby kroku. Zawsze myślał że Astoria nic do niego nie czuje. Niczym
posłuszna, grzeczna dziewczynka wykonuje polecenia swojego ojca, a jej próby
lepszego poznania się wynikają tylko z chęci przypodobania się mu i jego matce.
Teraz, gdy stał naprzeciwko niej i widział jej zapłakaną twarz, czuł się jak
idiota.
- Gdy ojciec powiedział że to za ciebie mam wyjść naprawdę
się ucieszyłam. Byłam taka szczęśliwa.. – kontynuowała. – Jednak ty byłeś
nieobecny. Zmęczony wojną i ludzkim gadaniem widziałam jak cierpisz, jak
przestajesz być sobą. Jednak… gdy lepiej poznałeś Granger coś się w tobie
zmieniło. Od razu to zauważyłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Ty, Draco Malfoy,
arystokrata czystej krwi magicznej tak dobrze dogadujący się z dziewczyną
mugolskiego pochodzenia? I to w dodatku z samą Hermioną Granger… Ale z czasem
zauważyłam że dzięki niej znów się uśmiechasz i to inaczej niż kiedyś. Bardziej
radośnie, szczerzej. Ojciec nie mógł uwierzyć w twój romans z mugolaczką, ale
ja… ja naprawdę się cieszę że to ciebie wybrał. Jesteś dobrym człowiekiem
Draco. Cieszę się, że to w tobie się zakochałam. – dodała a kolejne łzy spłynęły po jej twarzy.
Draco chciał podejść, wyciągnął w jej kierunku rękę, jednak
ona lekko pokręciła głową i zrobiła krok w tył.
- Wiem że mnie nie kochasz i nie winię cię za to, ale mam
już dosyć uganiania się za tobą. Odpuszczam. – odparła i wzięła głęboki wdech.
– Ten list.. – wskazała ruchem głowy na pergamin który Draco trzymał w ręce. –
Zakładam że jest od Notta. Wiesz.. jeśli uda ci się ją odzyskać to przekaż jej
moje przeprosiny, ale nie będę mogła zagrać w przedstawieniu. Nie dam rady. – powiedziała i uśmiechnęła się
przez łzy. – Powodzenia. - dodała po czym odwróciła się i zniknęła w jednym ze
szkolnych korytarzy.
Draco przez chwilę stał wpatrzony w miejsce w którym jeszcze
parę sekund temu była Astoria, lecz po chwili wyszeptał cicho „Dziękuję” i
ruszył przed siebie. Będąc w korytarzu prowadzącym do drzwi wyjściowych obok
Wielkiej Sali, nie zauważył jak woła go Blaise.
- Draco! – wołał mulat lecz na próżno. Dogonił go dopiero
przy wyjściu. Trwały zajęcia lecz oni będąc już po egzaminach mieli resztę dni
dla siebie. Wokoło nikogo nie było ale mimo to Zabini starał zachowywać się
cicho. – Dokąd biegniesz? – zapytał i spojrzał w twarz przyjaciela. Od razu
wyczuł że coś się stało.
- Nic. – odparł zdawkowo blondyn. – Muszę coś załatwić. –
- I to „nic” jest takie ważne że biegniesz jak na złamanie
karku? – zapytał podejrzliwie Blaise. – Nie oszukasz mnie stary, wiem że coś się
dzieje. –
Draco zaczął tracić cierpliwość. Chciał już stąd wyjść i
udać się do wskazanego przez Notta miejsca.
- Słuchaj, ja wiem że ostatnie wydarzenia to najgorsze
gówno, jakie ci się przytrafiło i razem z Pansy chcieliśmy dać ci przestrzeń,
ale chyba pora na to żebyśmy pogadali. – odezwał się mulat. – Draco! – zawołał
gdy zauważył że blondyn nawet na niego nie patrzy. – Możesz mi zaufać. – dodał
łagodnie.
- Wiem. – odparł arystokrata i po chwili wahania podał Blaiseowi pergamin. –
Dostałem to przed chwilą. –
Zabini przeczytał na głos treść notatki.
- Mallwyd, Snowdonia National Park, SY91, Gwynedd. –
spojrzał zaskoczony na Dracona i dodał. – To pismo Teodora! –
- Tak. – przyznał mu blondyn. – Pewnie tam się ukrywa i
pewnie tam trzyma Hermionę. – dodał z wściekłością.
- I co? Zamierzałeś iść sam? –
- A mam jakiś wybór? –
- Masz nas Draco! – wskazał na siebie Zabini. – Mnie,
Pansy.. –
- Nie będę was
narażał. – syknął Malfoy. – Z resztą, to was nie dotyczy. – odparł i ruszył
przed siebie.
- Gdzie idziesz? – zawołał za nim Blaise.
- Aby móc się teleportować muszę wyjść poza bramy Hogwartu.
– rzucił przez ramię Draco i przyśpieszył kroku rzucając na siebie zaklęcie
kameleona.
~
Ku jego zdumieniu brama nie stawiała żadnych oporów.
Otworzył ją bez najmniejszego problemu i postanowił odejść od głównego wejścia
paręset metrów, tak by nikt nie mógł go zobaczyć. Zanim jednak dotarł na miejsce
patronus olbrzymiego jelenia zagrodził mu drogę i przemówił głosem Harryego
Pottera.
- Stój tam gdzie stoisz! –
Zaskoczony Draco stanął jak wryty lecz po chwili zaczął
przeklinać pod nosem. Przeklęty Blaise! Mógł się tego domyślić. Ten facet nigdy
nie odpuszczał, a z całą pewnością nigdy go nie słuchał. Po kilkunastu minutach
sterczenia na środku drogi, gdy już miał zacząć teleportację, zauważył że w
jego kierunku zbliżają się pary kilku stóp. Zmarszczył brwi jednak szybko
zrozumiał co się dzieje gdy nagle peleryna niewidka opadła, a spod niej
wyłoniła się cała armia czarodziejów. Obok Blaisea i Pansy stał również Harry
Potter, Ron i Ginny Weasley, Neville Longbottom oraz Luna Lovegood. Arystokrata
westchnął zrezygnowany i zwrócił się do Blaisea.
- Czy naprawdę musiałeś.. –
- Musiałem! – odwrzasnął mu chłopak. – Jesteś skończonym
kretynem skoro chciałeś w pojedynkę udać się do dziupli Notta. On nie jest sam! A nawet
jeśli jest, to mylisz się Draco. To dotyczy nie tylko ciebie, ale i nas.
Hermiona to nasza przyjaciółka, wszyscy chcemy jej pomóc. I tobie też.. Więc
jak będzie? – zapytał Blaise i zrobił stanowczą minę.
- W porządku. – odparł po chwili Draco i poczuł jak rozpiera
go dziwne, nieznane mu wcześniej
uczucie. – Ale nie wiem jak się tam dostaniemy. Teleportacja łączna przy
tak dużej grupie odpada. Nie mamy mioteł ani innych środków transportu… -
- A latanie? – zauważyła przytomnie Luna.
- Latanie? – zdziwił się Ron.
- W tym roku wszyscy zdawaliśmy egzamin z nauki latania. Nie
wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale można to robić także w dużej
grupie. –
- Ale jak? – zapytał Harry przypominając sobie jak kiedyś
dzięki magii latał Voldemort i Aurorzy, a w tym roku nawet on sam, ale zawsze w
pojedynkę.
- Wszyscy musimy złapać się za ręce w ciasnym kole.
Oczywiście wcześniej każdy z nas musi rzucić na siebie zaklęcie. Jedna osoba ma
prowadzić całą grupę. Uważam, że to powinieneś być ty Draco. – blondynka
wskazała na stojącego obok Ślizgona.
- T-tak, jasne. – odparł niepewnie blondyn. Cały ten pomysł
wydawał mu się coraz bardziej niebezpieczny.
- Skąd ty to wszystko wiesz? – zdumiał się Ron.
- Przeczytałam w podręczniku. – odpowiedziała Luna i
uśmiechnęła się do swojego chłopaka.
- Oczywiście, podręcznik. – zaśmiał się rudzielec.
- Zapachniało Hermioną, co? – zawtórowała mu Ginny i po
chwili posmutniała. – Lećmy już. –
Zebrali się w ciasnym kole. Najpierw każde z osobna rzuciło
na siebie zaklęcie po czym powoli podali sobie dłonie.
- Zaczekajcie!
Wszyscy natychmiast odwrócili się w stronę z którego
dochodziło wołanie. Astoria Greengrass jednym ruchem różdżki pozbyła się
zaklęcia kameleona które czyniło ją niewidzialną i stanęła naprzeciwko grupy
trzymając się pod boki.
- Lecę z wami. – wydyszała i wzięła głębszy wdech.
- Nie ma mowy. – odparł Blaise. – Jeżeli coś ci się stanie
twoja siostra zrobi z nas mielone. Nie wspominając o ojcu. Wracaj do zamku. –
- Ale, ale ja chcę wam pomóc! –
Nikt nie wiedział co zrobić. Czas uciekał a wkrótce ktoś z pewnością zauważy ich
nieobecność. W końcu Draco wyłamał się z
kręgu i podszedł do Astorii. Zawahał się przez chwilę, po czym ujął jej rękę i
wsadził w dłoń kawałek pergaminu.
- Idź do zamku i daj to McGonagall. To list od Notta, tak
jak przypuszczałaś. Niech dyrektor powiadomi Aurorów i poda im ten adres. –
powiedział po czym ją puścił i wrócił na swoje miejsce.
- Uważajcie na siebie. – głos Astorii zabrzmiał lekko wśród
wiatru który nagle się zerwał. Wszyscy jeszcze raz powtórzyli zaklęcie i mocno
chwycili się za ręce. Otoczyła ich gruba warstwa białej, gęstej mgły. Poczuli
jak unoszą się nad ziemią i jak w pewnym momencie dzięki prowadzeniu Dracona
przyśpieszają z zawrotną prędkością. Zamek Hogwart, Hogsmeade oraz znajdujący
się w miasteczku peron... wszystko zostało daleko za nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz