sobota, 15 lipca 2017

Rozdział 6.

Szósty rozdział! Mam nadzieję, że będzie się Wam podobał tak jak poprzednie :) Miłej lektury!


*~~~~~~~*~~~~~~~*

"Umierasz, jeżeli umierają twoi bogowie. Bo żyjesz dzięki nim. A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć." - Antoine de Saint-Exupéry,Mały Książę.


*


Obudził się wyspany i wypoczęty. Blade światło sobotniego poranka wypełniło komnatę i powoli zakradało się we wszystkie kąty. Wstał niespiesznie i otarł ręką twarz. Spojrzał na magiczny zegar który wskazywał siódmą trzydzieści. Nie wiedział czemu, ale od wielu dni budził się wcześniej niż było to potrzebne. Cichym krokiem wyszedł z pokoju i bezszelestnie zamknął za sobą drzwi do łazienki. Nie chciał niepotrzebnie budzić współlokatorki. Wiedział, że pewnie jak każdej nocy siedziała nad pergaminami do bladego świtu. Wspomniał w myślach tamto niezwykłe wydarzenie i poczuł ciepło na wysokości serca. Od pamiętnego lotu minęły już trzy tygodnie, nastał zimny i deszczowy październik, jednak on czuł coś na kształt radości. Od tamtej nocy, gdy wraz z Gryfonką wzbił się w niebo na hipogryfie, jakieś światło nadziei i wybaczenia nie pozwalało mu na powrót zatopić się w letargu sprzed kilku tygodni. Latanie na miotle znów sprawiało mu radość, treningi nie były nudnym, irytującym obowiązkiem lecz pełnym pasji wyzwaniem. Odwiedził kilkakrotnie Blaisea w lochach Slytherinu i przekonał się że wiele osób wciąż czekało na niego i z radością powitało go w starych włościach. Kilka razy w tygodniu wraz z Gryfonką wciąż ćwiczył zaklęcie patronusa, które z każdym dniem nabierało siły. Codzienne patrole też w pewnym sensie sprawiały mu przyjemność. Dyskutowanie z kasztanowłosą było prawdziwym wyzwaniem. Dziewczyna miała olbrzymią wiedzę i broniła swoich racji niczym najprawdziwsza lwica, jednak umiała przyznać mu rację, gdy prawda leżała po jego stronie. Coraz bardziej przekonany do swojej współlokatorki nie marudził gdy ta oznajmiła mu, że razem będą się składać na małe jury w sprawie ról do "Romea i Julii". Przesłuchanie w sprawie przedstawienia w końcu wyłoniło pełną obsadę i tak jak się spodziewał rolę Julii otrzymała Astoria Greengrass, która o dziwo płynnie i wyraźnie zarecytowała wersy podczas castingu. Blaise otrzymał rolę Merkucja, Pansy Pani Capuleti, Harry Potter Tybalta, a  Martą – opiekunką Julii została Padma Patil. Ku zdziwieniu Hermiony i Dracona na przesłuchaniu stawił się Neville, który w końcu został Ojcem Laurentym. Draco na samą myśl że Longbottom będzie grał średniowiecznego księdza parsknął pod nosem. Rolę Escalusa, księcia panującego w Weronie otrzymał Cormac McLaggen który pod koniec przesłuchań wparował do Sali Pamięci i oznajmił że nikt nie nada się do tej roli lepiej niż on. Hermiona niechętnie przyznała mu tę rolę ale zagroziła, że jeżeli nie przyłoży się na próbach to wywali go z obsady na zbity pysk. Ślizgon lubił momenty w których kasztanowłosa pokazywała pazurki. Jej orzechowe oczy zaczynały wtedy ciskać iskry, a ton zdradzał fakt że nie znosiła sprzeciwu. Był przekonany że tak jak on lubiła stawiać na swoim, jednak w przeciwieństwie do niego potrafiła iść na kompromisy i poświęcać się dla innych. Przejrzał się w lustrze i podwinął rękawy od swojej czarnej koszuli. Dopiero po chwili dotarło do niego co zrobił. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Radość poranka szybko się ulotniła. Stalowo szare oczy znów zalśniły chłodem. Choćby nie wiadomo jak był szczęśliwy ta jedna, jedyna rzecz nie dawała mu w pełni cieszyć się życiem. Mroczny Znak wydał mu się jeszcze większy i ciemniejszy niż zwykle. Wiedział że to jego wyobraźnia, ale nie mógł pozbyć się wrażenia że owe znamię woła go za każdym razem gdy na nie spojrzy. Szybko pociągnął rękaw w dół by nie musieć przyglądać się mu więcej i wyszedł pośpiesznie z łazienki.
- Ouch! -
Draco poczuł że odbija się od czegoś miękkiego. Spojrzał w dół i ujrzał jak Hermiona zatacza się w miejscu i traci równowagę.
- Przepraszam. - powiedział i chwycił ją za ramię stawiając do pionu.
- Nic nie szkodzi. Ty już na nogach? - zapytała. - Dopiero ósma. -
- Idę na śniadanie, może zastanę tam Blaisea, popołudniu mamy trening. - odpowiedział puszczając jej rękę.
- Tak wiem, Harry narzekał że ostatnio coś często zajmujecie boisko. - Hermiona uśmiechnęła się szeroko.
- Nie nasza wina że Potter i jego świta są tak słabi że każdy trening jest u nich na wagę złota. - powiedział siląc się na wyniosłość, jednak pewna nuta w jego głosie zdradzała rozbawienie.
Hermiona teatralnie przewróciła oczami i otworzyła drzwi do łazienki.
- Może wpadnę was zobaczyć. - powiedziała zanim weszła do środka.
- Jako szpieg Gryffindoru, czy jako fanka? - zapytał blondyn łobuzersko.
- Oczywiście że jako szpieg. - odpowiedziała szatynka po czym zaśmiała się cicho i zamknęła za sobą drzwi.

*

Nienawidziła dni wolnych. Miała wtedy za dużo czasu na myślenie, a większość myśli była bolesna i według jej opinii całkowicie zbędna. Wciąż leżąc na plecach  odsunęła kotarę odgradzającą ją od pozostałych koleżanek a jej oczy zaatakowało jasne światło. Skrzywiła się lekko i zmrużyła oczy. Słyszała miarowe oddechy Milicenty Bulstrode i Daphne Greengrass, więc przypuszczała że w przeciwieństwie do niej wciąż jeszcze śpią. Cicho, niczym kot zeszła z łóżka, wzięła z szafy ubranie, różdżkę i kosmetyczkę i wyszła do łazienki dziewczyn Slytherinu. Po porannej toalecie zaklęciem przetransportowała pidżamę do sypialni i weszła do salonu. Przy kominku siedział Blaise Zabini. Czarnoskóry chłopak wpatrywał się w ogień i nawet nie zauważył gdy dziewczyna stanęła tuż obok niego. Dopiero zapach jej perfum sprawił że odwrócił głowę.
- Pansy. - powiedział i w końcu się odprężył. - Dzień dobry. -
- Dzień dobry. - odpowiedziała siadając naprzeciwko niego w bliźniaczym fotelu.
Nic nie musieli mówić, milczenie między nimi nie było krępujące. Każde z nich wiedziało że jeżeli to drugie ma coś do powiedzenia, to w końcu to powie. Pansy wyciągnęła różdżkę i zaklęciem przywołała swój egzemplarz scenariusza.
- Chcesz się dzisiaj uczyć roli? - zapytał ją Blaise unosząc brew.
Brunetka wzruszyła ramionami i przewertowała strony w poszukiwaniu swojej kwestii.
- Nie ma jej zbyt wiele, a przynajmniej Granger nie będzie skakać mi jutro do gardła tak jak Daphne za to, że jeszcze nie znam jej na pamięć. - odpowiedziała.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem.
- Ma temperament, nie ma co. - przyznał.
Pansy spojrzała na niego z ukosa.
- Lubisz ją. - stwierdziła.
- Lubię. - przyznał i spojrzał na swoją przyjaciółkę. - Ale to wciąż Gryfonka. - dodał i uśmiechnął się pod nosem. Ślizgonka po chwili rzuciła w jego kierunku rękopisem i wraz z chłopakiem w sąsiednim fotelu wybuchnęła śmiechem.

*

Dzień był zimny nawet jak na początek października. Z racji iż była sobota, zamiast szkolnej płachty założyła dopasowany, rozkloszowany płaszcz ogrzewany z wewnętrznej strony w kolorze butelkowej zieleni. Uważała że w takim stroju mniej będzie się rzucać w oczy niż w barwach Gryffindoru. Była jednak w błędzie, gdyż w eleganckim płaszczu, czarnych rajstopach i ciemnobrązowych botkach wyglądała wręcz zjawiskowo. Jej długie, lekko pofalowane włosy tańczyły na wietrze i co jakiś czas niesforny kosmyk opadał jej na twarz. Trybuny świeciły pustkami, lecz gdzieniegdzie można było dostrzec kilku uczniów z domu węża, w tym siostry Greengrass, Pansy Parkinson, czy kilkoro chłopaków lubiących oglądać treningi swoich reprezentantów. Gdy zajęła miejsce w sektorze Slytherinu poczuła na sobie wzrok garstki ludzi którzy również tam siedzieli. W myślach błagała Merlina by darował jej ten wybryk i nie skazywał na wieczny ostrzał palącego wzroku Ślizgonów. Kątem oka zauważyła że Daphne wstaje i zamierza iść w jej kierunku. Gryfonka zaklęła pod nosem, lecz nagle ktoś stanął pomiędzy nią a zmierzającą w jej stronę siostrą Greengrass.
- No, no Granger. Nie myślałam że stać cię na taką odwagę by wejść na sektor Ślizgonów. - Pansy stała naprzeciwko niej a w rękach trzymała kubki z parującym płynem.
Hermiona na chwilę straciła głos, lecz wdzięczna iż to ona a nie blond włosa Greengrass uśmiechnęła się niepewnie.
- Powiedziałam Malfoyowi że wpadnę, ale to chyba był błąd. - dodała widząc minę Daphne która właśnie wróciła na swoje miejsce.
- Naprawdę myślałaś że ten zielony żakiecik coś ci da? - brunetka ruchem głowy wskazała na płaszcz Gryfonki. Szatynka zarumieniła się lekko.
- Myślałam że nie będę się tak rzucać w oczy w zielonym.. -
- Phi. - prychnęła Pansy. - Mniej rzuciłabyś się w oczy w szatach Gryffindoru. Wszyscy się na ciebie gapią, łącznie z tymi durniami. - powiedziała i spojrzała w stronę boiska.
Rzeczywiście, zawodnicy drużyny węża korzystając z chwili przerwy wymieniali między sobą uwagi co do nowo przybyłej dziewczyny. Draco wyglądał za to na niezadowolonego i trzymał się na uboczu a Zabini studiował właśnie jakiś pergamin.
- Trzymaj. - powiedziała Pansy podając Hermionie jeden z kubków. - Miało być dla Blaisea, ale będzie musiał obejść się smakiem. -
- Dziękuję. - Hermiona z prawdziwą wdzięcznością odebrała od dziewczyny gorące naczynie i ostrożnie wzięła pierwszy nieśmiały łyk. Słodka, gorąca, mleczna czekolada rozpłynęła jej się w ustach a  zziębnięte ciało wypełniło przyjemne ciepło. - Pyszne. - powiedziała bardziej do siebie.
- Gorąca czekolada z Miodowego Królestwa. - Pansy także napiła się ze swojego kubka. - Nigdy wcześniej nie piłaś? - zapytała, na co Gryfonka zaprzeczyła ruchem głowy. - Żałuj. W sezonie jesienno-zimowym cały Slytherin pije to hektolitrami. - dodała.
- A nie Ognistą Whiskey? - Hermiona nie kryła zdziwienia.
Pansy spojrzała na nią zaskoczona po czym uśmiechnęła się krzywo.
- Nie porównuj całego Slytherinu do Dracona i Blaisea, Granger. -
- Przepraszam. - powiedziała cicho Gryfonka. Nie chciała zniszczyć tej chwili. Akt dobroci ze strony Ślizgonki był dla niej czymś nowym. Jeszcze nigdy nie zamieniły ze sobą więcej niż dwóch słów, a teraz toczyło się między nimi coś na kształt rozmowy.
- Wiem że te dwa oszołomy wyrobiły nam opinię, ale uwierz, że przez większość czasu w naszym dormitorium jest cicho i spokojnie, żeby nie powiedzieć nudno. - powiedziała Pansy i spojrzała w kierunku swoich przyjaciół którzy wznowili trening i teraz niczym zielone smugi przemykali obok nich w powietrzu. - Blaise cię lubi. - dodała a Hermiona spojrzała na nią zaskoczona. - I Draco chyba też. -
- Ja.. Ja też ich lubię. Jako kolegów. - powiedziała zmieszana. Nie wiedziała co myśleć o tym stwierdzeniu, jednak Ślizgonka nie ciągnęła dalej tego tematu. W milczeniu oglądały trening popijając gorącą czekoladę. Po godzinie Blaise ogłosił koniec treningu, więc większość zawodników skierowała się wprost do szatni jednak Zabini i Malfoy podlecieli pod trybuny i wciąż siedząc na miotłach unosili się ponad murawą.
- Cześć dziewczyny. - rzucił Blaise i uśmiechnął się szeroko. - Gdzie moja czekoladka? - zapytał i potarł ochoczo ręce.
- Tutaj. - Pansy ze złośliwym uśmieszkiem wskazała mu dwa puste kubki stojące na balustradzie. Zabini zrobił obrażoną minę.
- Jesteście bez serca! My tutaj marzniemy, wyciskamy z siebie siódme poty na tym chłodzie, a wy wypijacie nam czekoladkę! - jęknął i nadął się teatralnie.
- Już nie marudź Blaise. Jak wrócimy do zamku zrobię ci nową. - powiedziała Pansy.
- I może jeszcze coś ekstra w ramach rekompensaty? - zapytał łobuzersko, na co Pansy wyciągnęła różdżkę.
- Łoo kobieto ja tylko żartowałem! - zaśmiał się w panice i uniósł ręce do góry w geście poddania.
Hermiona uśmiechnęła się i spojrzała na lewitującego obok blondyna. Patrzył na nią przyjaźnie i tak jak ona zaśmiał się z przekomarzań swoich przyjaciół. Patrzyli tak na siebie przez moment lecz po chwili oboje odwrócili od siebie wzrok.
- Wracacie do zamku? - zapytał Blaise.
- Tak, zaraz lunie. - odpowiedziała Pansy i z niezadowoleniem spojrzała w niebo.
- Podrzucimy was. Wskakujcie. - Zabini obrócił się w miejscu tak by Pansy mogła wejść na miotłę zaraz za nim. Dziewczyna szybko, bez krępacji i z wdziękiem wspięła się na barierkę i po chwili zajęła miejsce za Blaisem. Hermiona czuła że zaczyna ogarniać ją strach.
- Ja się przejdę. - powiedziała z paniką w głosie.
- Nie żartuj. - odezwał się arystokrata. - Tak będzie szybciej. - dodał.
- To nic, spacer dobrze mi zrobi. - odpowiedziała uparcie.
- I jeśli podczas tego spaceru spadnie deszcz, zniszczy ten piękny płaszcz. - wskazał na nią dłonią. - Ładnie ci w nim. -
Hermiona poczuła ciepło na policzkach. To nie był jej pierwszy komplement w życiu. Mimo wszystko słyszała ich całkiem sporo. Niektóre były od Rona, inne od Wiktora Kruma lub od Cormaca McLaggena, chociaż te ostatnie były jak dla niej zbyt śmiałe. Jednak pierwszy raz w życiu zareagowała w ten sposób na komplement i to płynący z ust Ślizgona. Bała się latać na miotle, szczerze tego nie znosiła i gdyby chodziło tylko o to pewnie po chwili machnęłaby ręką i usiadła zaraz za arystokratą, lecz od pewnego czasu czuła coś co zaczęło ją przerażać. Jego głos, który rozpoznałaby już pewnie wszędzie. Oczy, w których odbijało się zmienne światło dnia i wieczoru, niejednokrotnie przeszywające ją na wylot. Dłonie, których przypadkowy dotyk pamiętała. Zapach jego perfum wypełniający łazienkę i salon z rana. Oraz ten jeden, jedyny pocałunek w policzek który dla niego był po porostu wyrazem wdzięczności, niczym więcej. To wszystko od tygodni zaczynało powoli wypełniać jej głowę, a fakt ten przygniatał ją niczym półtonowa dynia Hagrida.
Draco widział panikę i lęk w oczach Gryfonki. Pochylił się nad barierką i ku zdziwieniu przyjaciół, niemal dotykając skóry szatynki szepnął jej do ucha
- Chyba się nie boisz Granger? Miotła to nic przy hipogryfie. - powiedział po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
W Hermionie zamarło serce. Wzmianka o Hardodziobie nie wywarła na niej wrażenia, jednak jego niespodziewana bliskość wytrąciła ją z równowagi. Znów będzie mogła usiąść obok niego choćby na chwilę. Znów bez wstydu będzie mogła spleść ręce wokół jego ciała. Ta myśl wygrała z rozsądkiem i strachem. Weszła na barierkę nie do końca wiedząc co robi i nagle poczuła że traci równowagę. Pośliznęła się i wypadła za poręcz trybuny. Nawet nie krzyknęła, szok i strach dosłownie ją zakneblowały. Podczas tych wszystkich okropnych przygód z Harrym i Ronem niejednokrotnie darła się wniebogłosy, a teraz milczała lecąc w dół niczym szmaciana lalka.
Draco zareagował natychmiast. Ruszył za nią w ułamku sekundy. Nie słyszał krzyków Blaisea ani Pansy którzy coś do niego wywrzaskiwali. Nie miał nawet czasu pomyśleć. Przerażony pikował w dół zmuszając swoją miotłę by przyśpieszyła lot i wyprzedziła Gryfonkę. W ostatniej chwili pochwycił ją obiema rękami i zatoczył koło. Powoli wznosili się ku górze, a roztrzęsiona dziewczyna chowała twarz w jego ramionach. Słyszał jak cicho pochlipuje mu w ramię.
- Już dobrze. - powiedział choć jego głos również drżał od emocji. Po chwili obok znalazł się Blaise z Pansy która była blada jak papier.
- Kretynie! - zaczął wściekły Zabini. - Dlaczego nie użyłeś różdżki?! Różdżka Draco, zapomniałeś że ją masz?! -
- Blaise, spokojnie. - brunetka położyła mu rękę na ramieniu co trochę pomogło uspokoić się chłopakowi.
Draco przymknął oczy. Jak mógł być taki głupi. Jedno szybkie zaklęcie zwalniające lub lewitujące i byłoby po sprawie. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo zaryzykował rzucając się Gryfonce na ratunek. Hermiona otarła twarz i odwróciła twarz w stronę Blaisea.
- Nie krzycz proszę. To nie jego wina. - powiedziała łamiącym się głosem. - Przepraszam. - dodała patrząc na swojego wybawcę który przyglądał się jej wciąż trzymając ją w ramionach. - Dziękuję. -wyszeptała a po jej policzkach znów spłynęły łzy.
- Cóż, dobrze że nic wam się nie stało. - powiedział w końcu Zabini przerywając ciszę. - Wracajmy do zamku. - dodał i ruszył w stronę szkolnych murów.
- Jestem głupia, zawsze to powtarzałeś. -
Draco usłyszał głos Gryfonki i spojrzał na jej zapłakaną twarz.
- Niezdarna, ale na pewno nie głupia. - stwierdził. - Usiądź okrakiem na miotle, tak będzie wygodniej. -
Hermiona powoli i ostrożnie wykonała polecenie arystokraty. Draco szybko oplótł ją ramionami i chwycił rączkę miotły tak by zamknąć Gryfonkę w swoim uścisku. Nie leciał zbyt szybko, wiedział że dziewczyna ma dość wrażeń jak na jeden dzień i lepiej by było by nie dostarczył jej kolejnej porcji stresu przez szaleńczy pęd na miotle. 
Chłód łagodził jej opuchnięte od płaczu powieki. Zimny wiatr wypędzał z głowy złe myśli a bliskość Ślizgona dodawała otuchy. Przerażenie zmieniło się w spokój, a strach przed lataniem w przyjemne doznanie. Czuła jego silne ramiona wokół siebie i przymknęła oczy. Otworzyła je dopiero gdy poczuła jak jedna z jego dłoni oplata ją w pasie. Nie zaprotestowała. Pomyślała że mogłaby tak lecieć trochę dłużej, jednak lot jak szybko się zaczął tak też i szybko się skończył. Wylądowali przy głównym wejściu gdzie czekali już na nich nie tylko Blaise i Pansy, ale także Ginny z Luną i Hanną Abbott.
Hermiona poczuła jak Draco zabiera swoje ręce pozwalając je zejść. Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję. Podobało mi się. -
Blondyn kiwnął głową i ponownie wzbił się w powietrze. Gryfonka odprowadziła jego i Blaisea wzrokiem, a gdy odlatywali poczuła że ogarnia ją dziwny smutek.
- Miona! - Hermiona odwróciła się w kierunku biegnącej w jej stronę Ginny, Luny i Hanny. - Więc jednak poszłaś na trening Ślizgonów. Ron powiedział że jeżeli naprawdę to zrobiłaś to później musisz zdać mu raport. - zaśmiała się ruda.
- Niestety będę musiała go zawieść, nic nie byłam w stanie dostrzec. Są za szybcy. - uśmiechnęła się szatynka. - Coś się stało Ginny że mnie szukałyście? - zapytała.
- Och tak! - Ginny aż zapiszczała z radości. - Suknia Julii i strój Romea są już gotowe, musisz je zobaczyć! Luna to prawdziwa artystka. -
- Dziękuję za te słowa. - odezwała się Krukonka i włożyła do ust cukierka którego wyciągnęła z kieszeni szaty.
- Stroje są w wieży Gryffindoru. Mieszkam teraz sama w dormitorium szóstej klasy więc służy nam też za garderobę. - powiedziała Ginny pełna emocji.
Cztery dziewczyny wspięły się po schodach i po chwili zniknęły za murami zamku.

*

Próba trwała już dobrą godzinę, jednak cierpliwość Hermiony powoli się kończyła. Większość osób starała się grać na poważnie, jednak częste wygłupy Rona, wieczne niezadowolenie Daphne Greengrass i zarozumiałość Cormaca McLaggena zaczynały porządnie działać jej na nerwy. Gdy Cormac kolejny raz głośno wyraził swoją opinię iż jego postać powinna mieć więcej do powiedzenia i być ważniejsza niż chociażby Ojciec Laurenty, a Ron ponownie zareagował śmiechem na żart Zabiniego, Gryfonka wydarła się na całą salę i zagroziła wszystkim różdżką.
- Na Merlina! Czy nie możecie przez pięć minut skupić się na przedstawieniu?! - wrzasnęła. - Też nie chcę spędzić tutaj całej niedzieli więc ostatni raz was proszę, przestańcie się wygłupiać... Albo pójdę po panią dyrektor, może jej obecność dobrze na was wpłynie. -
Wszyscy momentalnie zamilkli.
- A może to twoja wina Granger? - zapytała Daphne leniwie opierając się o jedną ze ścian. - Wszystkimi dyrygujesz, nie odgrywasz żadnej roli, jedyne co robisz to nas pouczasz. Może sama spróbuj zagrać, co? - wyprostowała się i podeszła do stojaka na którym wisiały stroje zrobione przez Lunę, Ginny i Hannę. Delikatnie wzięła materiał jednej z sukni między palce, po czym go puściła.
- O co ci chodzi Daphne? - zapytała Hermiona podirytowanym głosem. Miała nadzieję że po ich ostatniej sprzeczce Ślizgonka będzie unikać konfliktów, widocznie jednak minęła już odpowiednio długa ilość czasu by blondynka znów zapragnęła iść z szatynką na wojnę.
- O nic. - Daphne wzruszyła ramionami. - Chociaż nie... - dodała. - Po co przylazłaś na trening Ślizgonów? Szpiegujesz? -
- Co? Wcale nie. - Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie powiedziałaś swoim kumplom jakiej taktyki używa teraz nasza drużyna? - zapytała Greengrass.
- Nie. - powiedziała dobitnie Gryfonka. - Nie znam się na quiddichu, więc nawet gdybym chciała to nie mogę nic im powiedzieć. A nawet gdybym mogła, to bym nie powiedziała, bo to nieuczciwe. -
- Ha! Nieuczciwe! - zaśmiała się Daphne. - A uczciwym jest fakt że ty, znowu ty jesteś Prefektem Naczelnym, znowu tobie przydzielono dowodzenie i znowu ty, na Salazara, masz nad nami władzę! To już się robi nudne! Nie urodziłam się po to by wysłuchiwać rozkazów od szlamy!-
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować w sali rozległ się krzyk.
- Nie nazywaj jej tak! -
Wszyscy zwrócili się w kierunku Astorii, która z wypiekami na twarzy wpatrywała się w swoją zaskoczoną siostrę.
- Nie nazywaj jej tak Daphne. Proszę. - dodała cicho i spuściła wzrok. 
Nikt się nie odezwał. Jedynie blondynka po chwili rzuciła krótkim "Jak chcesz" i usiadła na jednym z drewnianych krzeseł. Hermiona otrząsnęła się szybko i wznowiła próbę co wszyscy przyjęli z ulgą. Gryfonka ukradkiem spojrzała na młodszą z sióstr Greengrass. Nigdy z nią nie rozmawiała, tak naprawdę pierwszy raz w życiu usłyszała jej głos dopiero podczas castingu. Nie znała tej dziewczyny i nie wiedziała czego może się po niej spodziewać. Była zadowolona z faktu iż Astoria szybko nauczyła się dosyć obszernego tekstu Julii i na próbach przykładała się do odgrywania roli.
Właśnie nadszedł moment spotkania Romea i Julii podczas balu. Hermiona całkowicie zmieniła koncepcję pierwszego spotkania kochanków, by był bardziej wiarygodny i przystępny dla odbiorców.
Draco przebrał się w strój średniowiecznego rycerza i udawał że przechadza się po sali balowej między tańczącymi gośćmi (których mieli zagrać ochotnicy z klas piątych i szóstych wyłonieni podczas castingu), gdy nagle się zatrzymał obok samotnej dziewczyny w delikatnej białej sukni, wyszywanej srebrną nicią i małymi perełkami. Z tyłu usztywniana kokarda wyglądała niczym delikatne skrzydła motyla iskrzące się jak małe diamenty. Długie włosy Astorii były luźno upięte. Podczas prób Hermionie nie zależało na porządnej charakteryzacji.
- Dlaczego tak piękna niewiasta nie tańczy? - zapytał Romeo wciąż patrząc w tłum. - Jaka to szkoda, że tak wspaniały diament nie ma szansy dzisiaj rozbłysnąć. -
Julia uśmiechnęła się blado i odpowiedziała nieznajomemu niespiesznie.
- Wiele diamentów jest dziś na tej sali i wszystkie błyszczą najpiękniej. - dodała.
- Lecz jestem pewien że jeden przyćmiłby je wszystkie. - spojrzał z delikatnym uśmiechem na dziewczynę i wyciągnął ku niej swą dłoń. - Czy pozwolisz? - zapytał.
Po chwilowym wahaniu Julia podała rękę kompanowi i objęta przez niego w pasie pozwoliła się prowadzić w rytm spokojnej, nastrojowej muzyki. Na razie Draco i Astoria musieli obejść się bez orkiestry, jednak już niebawem profesor Flitwick, który zgodził się wraz ze swym chórem stworzyć muzykę dla przedstawienia miał uczestniczyć w próbach. Romeo i Julia przestali wirować i niezauważenie wymknęli się do ogrodu. Usiedli na jednej z ławek stojącej między krzewami róż.
- Piękna noc. - zauważył Romeo. - Lecz przy twej urodzie mógłbym zwać ją brzydką. - dodał.
Julia zachichotała.
- Wszystkie panny raczysz tak pięknymi słowy? -
- Co do jednej! - zażartował. Julia na chwilę zamilkła po czym zaśmiała się w głos.
- Twoja szczerość Panie mnie zdumiewa. - spojrzała na Księżyc i po chwili dodała przyciszonym głosem. - Pełnia.
- Jak co miesiąc. - dodał Romeo również spoglądając na srebrny glob.
- Zmienny niczym uczucie. - powiedziała dziewczyna.
- To znaczy? -
- Uczucie męża do niewiasty niczym ta kula jest zmienne. Raz pełne, gorące i żywe, po chwili zaś cienkie i nikłe niczym sierp Księżyca.
- Muszę się z tym nie zgodzić. Ja kochać potrafię! -
- Nie przeczę. - uśmiechnęła się Julia. - Tylko na jak długo? -
Romeo uśmiechnął się lekko.
- Jak masz na imię? -
- Czy to ważne? - zapytała Julia przenosząc na niego swój wzrok.
Po chwili milczenia Romeo odpowiedział
- Nie. -
Nagle rozległ się miły i melodyjny głos Parvati Patil która odgrywała rolę narratora.
"Siedzieli tak w blasku Księżyca i rozmawiali na różne tematy poznając się wzajemnie, aż w końcu bal zbliżał się ku końcowi. Godzina rozstania wybiła zbyt szybko i wciąż tylko jedno pytanie zostało bez odpowiedzi. Jak brzmi twoje imię?"
- Powiedz mi proszę. - odezwał się Romeo gdy ucichł głos narratora.
- A czy ty zdradzisz mi swoje? - zapytała
Chłopak potwierdzająco kiwnął głową.
- Więc zdradź mi je pierwszy. - nalegała.
- Romeo Monteki. - odpowiedział.
Twarz dziewczyny natychmiast stężała. Wstała i odsunęła się od niego kilka kroków.
- Nie, nie.. - szeptała.
Zaskoczony chłopak również uniósł się z miejsca i powoli kroczył za dziewczyną.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic. Iść już muszę, zaraz Marta szukać mnie zacznie. - powiedziała Julia a w oczach stanęły jej łzy. Hermiona była pod wrażeniem faktu iż Astoria umie je przywołać na zawołanie.
- Marta?
- Mamka moja najdroższa. -
- Rozumiem, powiedz jednak co się stało. - nalegał chłopak wyciągając ku dziewczynie swą dłoń.
- Przekleństwo. - powiedziała dziewczyna łamiącym się głosem. - Prawdziwe przekleństwo iż tak dobrym kompanem dzisiejszego wieczoru okazał się Romeo Monteki!
- Dlaczego? -
- Gdyż ja... Julia Capuleti mam na imię, a tyś mój największy wróg! - dodała z bólem. - Lecz dzisiaj w tobie wroga dostrzec nie umiałam. Za to innym uczuciem zaczęłam cię darzyć... Tak różny od tych co wcześniej poznałam i co ojciec mój drogi na męża mi daje.. Odejdź i więcej nie wracaj, bo cię zabiją lub do lochów wtrącą. -
Romeo podszedł do dziewczyny i chwycił ją pod brodę tak by spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie straszne mi ni lochy ni śmierć. A imię twoje, o Julio, najdroższym mi będzie. - po czym złożył na ustach dziewczyny tak delikatny pocałunek, jakby wcale go nie było. Prawdę mówiąc Draco jedynie musnął sztywnymi ustami kącik ust Astorii - Wieczorem przyjdę, wypatruj mnie miła. -
Zapadła cisza, Hermiona dopiero po chwili zorientowała się iż wszyscy czekają na jej komendę.
- Świetnie, koniec sceny! Na dzisiaj to wszystko! - krzyknęła i zbyt szybkim ruchem próbowała włożyć scenariusz do torby przez co wyśliznął jej się z ręki i upadł na ziemię. Zanim jednak się po niego schyliła ktoś już po niego sięgał.
- Dziękuję. - powiedziała trochę zbyt szorstko gdy Draco podał jej scenariusz. Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić lecz Hermiona niemal wybiegła z sali. Pędziła korytarzami nie zwracając uwagi na patrzących na nią uczniów. Była zła na siebie za to że w ogóle pozwoliła sobie na takie myślenie. Gdy Draco niemal pocałował Astorię poczuła w sobie coś okropnego. Nie była to zwykła zazdrość. Kiedyś już ją poznała. Dawno temu, gdy Lavender Brown chodziła z Ronem i na każdym kroku dobitnie to okazywała wręcz pożerając się z nim ustami, czuła zazdrość. Ale teraz... teraz nie była tylko zwyczajnie zazdrosna. Miała ochotę oderwać Astorii głowę a najchętniej rzucić w nią Avadą. Ta myśl zmroziła całe jej ciało. Harry kiedyś jej się zwierzył, że poczuł kilkakrotnie chęć mordu. Jednak nie towarzyszyła mu ona z tak błahego powodu. Nie mogła uwierzyć jakie emocje nią zawładnęły. Wiedziała że z jej strony to wszystko zaszło już za daleko. - Przecież to Malfoy. - pomyślała wchodząc do swojego pokoju i zatrzaskując drzwi. - Już zapomniałaś jak bardzo tobą pogardzał? Jak miał cię za nic? - beształa się w myślach. - Nie za czarownicę, nawet nie za człowieka, tylko za zwykłą, brudną szlamę!- opadła na łóżko i zakryła twarz rękami. - Nieprawda.. - dodała po chwili. - Nie do końca... A na pewno nie od ostatniego czasu. - otarła dłonią łzy i utkwiła wzrok w suficie. Przecież nie mogła zakochać się w Malfoyu. W każdym, tylko nie w nim... Jednak znała się zbyt dobrze by mogła siebie oszukać. Ślizgon posiadał cechy które ją przyciągały. Był oczytany i piekielnie inteligentny, zdolny i uparty gdy wyznaczył sobie jakiś cel, tak samo jak ona. Niejednokrotnie umiał ją rozśmieszyć nie zgrywając przy tym durnia i w przeciwieństwie do wielu innych ludzi uważnie jej słuchał. Może nic na to nie wskazywało ale potrafił być opiekuńczy i z pewnością miał sumienie. Niejednokrotnie widziała jak go dręczy. Znów zakryła oczy rękoma by na powrót się nie rozpłakać, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Proszę. - powiedziała cicho.
Ktoś powoli otworzył drzwi.
- Był w moim pokoju. -
Usłyszała głos Malfoya lecz nie spojrzała na niego ani nie opuściła rąk. Krzywołap miałknął przeciągle i opadł na dywan cichym tąpnięciem.
- Wybacz, nie jestem w stanie go dopilnować. - rzuciła obojętnym tonem.
- Nie szkodzi, biorę eliksir odczulający. - odparł i zamilkł na chwilę lecz nie wyszedł z pokoju. - Wszystko w porządku Granger? -
Dziewczyna westchnęła. Miała ochotę wrzeszczeć że nic nie jest w porządku. Że właśnie jej głupie, mugolskiego pochodzenia serce zakochało się w arystokratycznym paniczu który pewnie w dalszym ciągu czuje do niej pewną dozę odrazy, a ona nie myśli o niczym innym jak tylko o tym, by się do niego zbliżyć.
- Boli mnie głowa. - odpowiedziała. - Proszę, zostaw mnie samą Malfoy. - po czym odwróciła się do niego plecami i gdy usłyszała zamykające się za nim drzwi pozwoliła by łzy znów zaczęły płynąć.

*

Noc Duchów jak zawsze była dla całej szkoły wielkim wydarzeniem. Młodsze roczniki prześcigały się w domysłach czym w tym roku zaskoczą ich organizatorzy, jednak Dracona Malfoya zupełnie to nie obchodziło. Kiedyś chodził całkowicie obojętny na to co się wokół niego dzieje, lecz teraz wypełniała go wściekłość. Był wściekły, gdyż treningi podczas ulewnych deszczy dawały mu w kość i już kilkakrotnie musiał odwiedzić Skrzydło Szpitalne po eliksir pieprzowy na przeziębienie. Kolejnym powodem do wściekłości była Daphne Greengrass, która wręcz w nachalny sposób próbowała nawiązać bliższą znajomość między nim a jej siostrą Astorią. Nic nie miał do młodej Ślizgonki, ale nie interesowała go w żaden inny sposób niż czysto koleżeński i może nawet byłby zdolny do poświęcenia młodszej siostrze Greengrass swojej uwagi, lecz Daphne skutecznie go do tego zniechęcała. Jednak nic nie wytrącało go z równowagi w takim stopniu, jak zachowanie jego współlokatorki. Od kilku tygodni skutecznie i z premedytacją go unikała. Był o tym całkowicie przekonany, gdyż podczas lekcji nawet na niego nie patrzyła. W dormitorium od razu zamykała się w swoim pokoju, a na patrolach zawsze szła z książką w ręce lub wyprzedzała go o kilka kroków tak by nie mógł nawiązać z nią rozmowy. Kilkakrotnie próbował ją zagadnąć, lecz Gryfonka szybko ucinała temat jakąś lakoniczną i suchą odpowiedzią. Nie miał pojęcia co się stało i dlaczego dziewczyna zaczęła zachowywać się w ten sposób. Ostatni raz odezwała się do niego dzień po próbie kilka tygodni temu, gdy poprosiła go o tymczasowe zawieszenie lekcji patronusa. Tłumaczyła się wtedy natłokiem prac domowych i obowiązków, lecz czuł że stoi za tym coś zupełnie innego. Wracał właśnie od Blaisea by zdążyć na wieczorną ucztę i zastanawiał się czy zapukać do pokoju Gryfonki i zaproponować jej wspólne wyjście jako Prefekci Naczelni, czy jednak sobie darować. Przeszedł pod obrazem i od razu zrozumiał że coś jest nie tak. W salonie stał Ron Weasley, Harry Potter i Luna Lovegood. Wszyscy troje spojrzeli na niego i kiwnęli głowami w jego stronę. Ich miny zdradzały że stało się coś niedobrego. Nie potrafił zliczyć jak często widział taki wyraz twarzy. Po chwili, gdy puls mu przyśpieszył a serce zaczęło szybciej bić doszły do niego przytłumione odgłosy z pokoju współlokatorki. Jakiś płacz i krzyki. Znowu płacz i jej znajomy głos. Już chciał wejść do środka gdy nagle z pokoju wyszła Ginny Weasley. Rudowłosa siostra Rona zamknęła za sobą drzwi i rzuciła na nie zaklęcie wyciszające.
- Co się stało? - zapytał Ślizgon tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ginny westchnęła ciężko i usiadła na kanapie. Przeczesała ręką włosy i wzięła od Harryego drinka. Dopiero gdy wypiła go jednym łykiem odpowiedziała mu na pytanie.
- Hermiona dostała dzisiaj wydanie Proroka Wieczornego. - zaczęła Weasleyówna siląc się na spokój. - Niestety, przeczytała w nim że w świecie Mugoli doszło dzisiaj do przerażającego zamachu terrorystycznego. Dokładnie w Australii, w kraju gdzie żyją jej rodzice. W pięciu miejscach terroryści podłożyli bomby i o tej samej godzinie je detonowali. Zginęły setki. - przerwała na chwilę by wziąć głębszy wdech i po chwili kontynuowała. - Oczywiście można przypuszczać że rodzice Hermiony są teraz w zupełnie innym miejscu, albo nic im się nie stało, jednak prawdopodobieństwo że byli w którymś z miast podczas ataku jest bardzo wysokie. Tutaj, w Hogwarcie, nie ma możliwości sprawdzenia czy są cali i bezpieczni. Sama z resztą nie wie gdzie dokładnie są, ale mogłaby zadzwonić na numer alarmowy podawany w takich momentach w telewizji i zapytać czy są na liście ofiar. Przecież zna ich fałszywe dane, sama je im wszczepiła. Niestety, najbliższy odbiornik jest pewnie w jakiejś mieścinie kilkadziesiąt kilometrów stąd. McGonagall nigdy się nie zgodzi by sama gdziekolwiek się ruszyła. - powiedziała Ginny z rezygnacją w głosie. - Nie może sobie wybaczyć że jeszcze ich nie odnalazła i zamiast ich szukać najpierw wróciła do szkoły... -
- Telefuzja? Co to jest? - zapytał Draco marszcząc brwi.
- Telewizja Malfoy. - poprawiła go Ginny. - Telewizor to takie urządzenie elektroniczne które odbiera ruchomy obraz i dźwięk. Dzięki niemu można szybko się o czymś dowiedzieć, lub zapewnić sobie rozrywkę. Praktycznie każdy mugol ma go w domu. - wzruszyła ramionami i oparła się o poręcz kanapy.
- A skąd ty to wiesz? - zapytał z ciekawością Ron.
- W te wakacje byłam przecież u babci Miony, więc poznałam nieco mugolski świat. Nie jest taki zły. - powiedziała po czym blado uśmiechnęła się do Harryego.
- Jak widać. - mruknął pod nosem Malfoy. Jego myśli pędziły do przodu. Jeśli się nie myli, możliwe że wie jak pomóc Gryfonce. Jednak nie miał pewności i wiedział że sporo ryzykuje. Dodatkowo będzie musiał poprosić o pomoc bandę cieci z Gryffindoru co całkowicie mu się nie uśmiechało, jednak wiedział że nie ma wyboru. Wyprostował się i oznajmił stanowczym tonem.
- Myślę, że wiem co trzeba zrobić, jednak wy musicie mi w tym pomóc. -
- My? A niby dlaczego my mamy tobie pomagać? Myślisz że tak po prostu..
Wywód Rona szybko został przerwany przez Harryego, który wszedł mu w słowo.
- Co chcesz zrobić? -
- Zabrać Granger tam gdzie jest ta cała telewizja. Jednak będzie to oznaczało że nie pojawimy się na uczcie Nocy Duchów. Musicie powiadomić o tym Blaisea i Pansy. Pomogą wam gdyż dyrektor z pewnością zauważy naszą nieobecność, ale im później tym lepiej, a byłoby dobrze gdyby Blaise się wcześniej nie wygadał. - powiedział i gdy Harry kiwnął głową na znak zrozumienia kontynuował. Gdy już naprędce opowiedział im plan, a Potter po kilku minutach wrócił do ich dormitorium z magiczną peleryną w rękach i przekazał ją Draconowi, ten bez zbędnych ceregieli wszedł do pokoju szatynki.
Zapłakana dziewczyna uniosła głowę i otarła łzy.
- Wyjdź, chcę zostać sama. - powiedziała urywanym szlochem.
- Wyjdę ale z tobą. - odpowiedział spokojnie blondyn.
- Co? N-nigdzie nie idę Malfoy. Zostaw mnie w spokoju. -
- Chcę ci pomóc Granger, chodź bo mamy mało czasu. - dodał poddenerwowany.
- P-powiedziałam że nigdzie z t-tobą nie idę Malfoy. Daj mi spokój! - wrzasnęła.
- Do cholery! - zaklął Draco na co Hermiona szeroko otworzyła oczy. Jeszcze nie słyszała by Ślizgon kiedykolwiek użył mugolskiego przekleństwa. - Jesteś taka uparta! Od trzech tygodni unikasz mnie jak ognia, ale w porządku, nic nie mówię chociaż nie wiem czym sobie na to zasłużyłem. Jednak teraz nie dam się zignorować. Albo wstaniesz sama, albo cię zaknebluję i zaniosę siłą! - wrzasnął a jego spojrzenie zdradzało iż jest śmiertelnie poważny.
Hermiona wstała, poprawiła swój mundurek i siląc się na obojętność zapytała.
- Więc? Gdzie mamy iść? -
Draco westchnął w duchu i wyciągnął z torby pelerynę niewidkę. Narzucił ją na siebie i zdziwioną Gryfonkę i garbiąc się jak tylko było to możliwe zaczął iść obok niej. W pokoju wspólnym było pusto. Harry, Ron, Ginny i Luna już wyszli więc szybko minął obraz i uważając by nie wpaść na żadnego z uczniów zmierzającego do Wielkiej Sali, wyprowadził Gryfonkę poza szkolne mury.
- Ufasz mi? - zapytał gdy minęli wrota wejściowe i zaczęli iść drogą prowadzącą do Hogsmeade.
Kasztanowłosa spojrzała na niego lecz szybko odwróciła twarz.
- Tak. - odpowiedziała krótko.
Draco zatrzymał się i zdjął z nich pelerynę. Schował ją do torby i zgiął ramię tak, by dziewczyna mogła za nie chwycić.
- Więc złap mnie za rękę i zdaj się na mnie. - powiedział i spojrzał przed siebie.
Hermiona zawahała się przez ułamek sekundy, lecz po chwili wykonała polecenie i poczuła jak siła teleportacji okręca jej ciało w miejscu.

*

Dom nikł w mroku nocy i jedynie palące się światło w jednym z pokoi świadczyło o fakcie iż nie jest on opuszczony. Dookoła panowała ciemność i kompletna cisza. W pobliskim jeziorze późnojesienny koncert dawały magiczne żaby i świerszcze. Hermiona była tutaj tylko raz, trzy miesiące temu, gdy wraz z Harrym, Ronem i resztą rodziny Weasley przyszła odwiedzić Teddyego Lupina, osieroconego syna Nimfadory i Remusa Lupin. Harry starał się być przykładnym ojcem chrzestnym i odwiedzał malca w te wakacje tak często jak tylko mógł i za każdym razem zwracał się do Hermiony o pomoc w wybraniu prezentu dla chłopca. Kasztanowłosa spojrzała pytająco na Dracona gdy ten zatrzymał się  w pewnej odległości od domu.
- Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś? - zapytała.
Ślizgon odpowiedział jej wciąż na nią nie patrząc.
- Pomyślałem że moja ciotka będzie miała w swoim domu telewizor, w końcu jej mąż był pochodzenia mugolskiego. - wyjaśnił.
- Telewizor? - zdziwiła się. - Ale po co? -
- Żebyś mogła sprawdzić co z twoimi rodzicami. Chodźmy. - powiedział i uwolnił ramię z jej uścisku.
Hermiona poczuła jak w jej gardle rośnie coś mokrego. Wzruszenie zawładnęło jej ciałem, lecz ruszyła zaraz za arystokratą by po chwili stanąć obok niego naprzeciwko drzwi frontowych.
Draco zapukał do drzwi najciszej jak potrafił nie chcąc obudzić dziecka, jednak po chwili rozległ się płacz chłopca dochodzący z wnętrza domu. Usłyszeli jak Andromeda mówi coś do Teddyego i podchodzi do drzwi.
- Kto tam? - zapytała zanim je otworzyła.
- To ja ciociu, Draco. -
Brunetka otworzyła drzwi trzymając dziecko na rękach i nie kryła zdziwienia.
- Draco? Hermiona Granger? - zapytała przenosząc swój wzrok na dziewczynę.
- Dobry wieczór pani Tonks. - Hermiona poczuła się okropnie głupio. Nagle, bez zapowiedzi i w środku semestru szkolnego wparowała do domu obcej kobiety w towarzystwie jej siostrzeńca. Niby jak miałaby to wytłumaczyć?
- Wejdźcie do środka, na dworze jest bardzo zimno. - Pani Tonks zamknęła za nimi drzwi i przeszła do salonu. Włożyła spokojnego już chłopca do dziecinnego krzesełka i spojrzała na swoich gości wyczekująco.
- Ciociu, czy moglibyśmy przejść do kuchni? - zapytał Draco mając nadzieję że ciotka wyczyta w jego oczach niemą prośbę.
- Och, tak. Pomożesz mi zrobić herbatę. - powiedziała i po chwili zniknęła za kuchennymi drzwiami wraz z siostrzeńcem.
Hermiona rozejrzała się po salonie. Gdzieniegdzie leżały dynie z których Andromeda wyrzeźbiła piękne lampiony. Mimo iż Teddy był jeszcze za mały by cokolwiek z tego zrozumieć, najwidoczniej babcia chciała by wnuk obchodził swoją pierwszą Noc Duchów jak należy. Szatynka wstała i podeszła do chłopca który bawił się grzechotką.
- Nie jesteś śpiący? - zapytała głaszcząc go po głowie.
- Aguu! - uśmiech chłopca świadczył raczej o fakcie iż rozbudził się na dobre.
Jego niebieskie włosy nagle przybrały ten sam odcień co jej. Zaśmiała się i odwróciła gdy usłyszała za sobą głos gospodyni.
- To pierwszy raz gdy jego włosy przybrały taką barwę. Wygląda jak laleczka. - powiedziała z uśmiechem i postawiła filiżankę na stoliku.
- Proszę nam wybaczyć to niespodziewane najście. - zaczęła Hermiona przepraszającym tonem lecz Andromeda pokręciła głową i machnęła ręką.
- Nic nie szkodzi, proszę, tutaj jest pilot, na pewno wiesz jak go używać. - wręczyła Hermionie mały przedmiot i wskazała na telewizor. - Mój mąż uwielbiał telewizję. Po jego śmierci nie miałam serca pozbywać się odbiornika... z resztą, czasem też lubię coś obejrzeć. - dodała z uśmiechem.
Do pokoju wszedł Draco niosąc w rękach telefon stacjonarny na długim kablu. Położył go na stole obok filiżanki z herbatą i podszedł do Teddyego. Malec błyskawicznie zmienił kolor włosów na platynowy blond upodabniając się do Ślizgona.
- Wyglądają jak bracia. - zauważyła Andromeda. - Czy pozwolisz że na chwilę zostawię cię samą? Póki Draco ma oko na małego wzięłabym kąpiel. - dodała.
- Oczywiście, dziękuję pani Tonks. - Hermiona usiadła naprzeciwko telewizora i z bijącym sercem przerzuciła kanał na informacyjny. Okropne obrazy zalewały jej umysł. Zniszczone budynki, porozrzucane zwłoki, płaczący i biegnący we wszystkich kierunkach ludzie. Nie chciała na to patrzeć, nie chciała tego słuchać, jednak wiedziała że musi dowiedzieć się czy byli gdzieś tam jej rodzice. Do zamachów doszło wczesnym popołudniem, więc większość ofiar została już zidentyfikowana. Hermiona wybrała numer podany na ekranie i najpierw połączyła się punktem informacyjnym w Sydney.
- Wendell i Monica Wilkins.. - powiedziała do słuchawki. Chwila oczekiwania wydawała się jej wiecznością. - Tak, dziękuję. - powiedziała po chwili i odłożyła słuchawkę.
Draco nie odezwał się ani słowem, czekał aż Gryfonka sama powie czego się dowiedziała. Po chwili zabrała głos.
- W Sydney nie ma ich na liście ofiar. - powiedziała beznamiętnym tonem. O dziwo nie poczuła ulgi. Skoro nie było ich tam, prawdopodobne że są gdzie indziej. Wykręciła numer alarmowy kolejnego miasta i tak jak poprzednio czekała na odpowiedź po drugiej stronie. Arystokrata starał się jej nie przeszkadzać. Wyciągnął Teddyego z krzesełka gdy chłopiec wzniósł ku górze swoje małe rączki i podszedł z nim do okna. Na parapecie rozłożone były liczne zabawki należące do brzdąca, więc wybrał kilka, po czym usiadł na kanapie i posadził malca na kolanach. Hermiona właśnie odłożyła słuchawkę po ostatnim telefonie.
- Nigdzie ich nie zidentyfikowano. - powiedziała smutno. - Ale nie mogę przestać się martwić. - dodała i schowała twarz w dłoniach. - Możliwe że jeszcze za wcześnie, może trzeba jeszcze poczekać...-  Nagle poczuła jak ktoś dotyka jej ręki. Podniosła wzrok i spojrzała wprost w stalowo szare oczy Dracona.
- Zostaniemy ile będzie trzeba. -
- A szkoła? - zapytała prostując się w fotelu. - McGonagall pewnie już się zorientowała że nas nie ma... Nawet nie chcę myśleć w jakie kłopoty się przeze mnie wpakowałeś, ale nie martw się, powiem że sama cię do tego zmusiłam. -
- Przestań Granger. -przerwał jej Ślizgon. - Zanim wyszliśmy poinstruowałem twoich przyjaciół by skontaktowali się z Blaisem i Pansy. Razem na pewno coś wymyślą. A nawet jeśli dyrektor dowie się że nas nie ma, to przecież nie urwie nam głów i nie wtrąci do lochów. -
- Ku niezadowoleniu Filcha. - mruknęła Gryfonka i parsknęła pod nosem.
Spojrzeli na siebie przelotnie po czym oboje utkwili wzrok w telewizorze. Po chwili Hermiona zerknęła na Dracona który właśnie kołysał lekko Teddyego w ramionach. Ten widok ją rozczulił i pozwolił na krótką chwilę zapomnieć o bólu. Nie przypuszczała że Ślizgon tak świetnie radzi sobie z dziećmi. Uśmiechnęła się do siebie lecz chwila rozbawienia minęła tak szybko jak się pojawiła.
- Nie wiem jak ci się za to odwdzięczę. - zaczęła. - Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. - dodała.
- Może na początek w ramach wdzięczności przestań mnie unikać? - zapytał Draco, a w jego głosie można było dosłyszeć nutę pretensji. Hermiona spuściła wzrok.
- Przepraszam, ale to nie takie proste. - powiedziała wciąż przyglądając się swoim skarpetkom.
Blondyn zmarszczył brwi.
- Co nie jest proste? - starał się być spokojny zważając na fakt iż w ramionach wciąż trzymał śpiącego już malca, ale czuł że Gryfonka będzie się starała zamydlić mu oczy. - Wytłumacz mi, to może zrozumiem fakt iż praktycznie z dnia na dzień przestałaś się do mnie odzywać. - wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Nie zrozumiesz... - zaczęła cicho.
- Masz mnie za idiotę? -
- Nie, to nie tak.. -
- Więc jak? Przestań robić ze mnie durnia Granger i powiedz o co ci chodzi. Zawsze byłaś taka wygadana, a teraz nagle milczysz jak zaklęta. -
Do salonu weszła ciotka więc szybko przerwali tę niezbyt przyjemną wymianę zdań.
- Dziękuję że się nim zaopiekowałeś Draco. - powiedziała kobieta odbierając z rąk blondyna śpiącego wnuka.
- Żaden kłopot. - odpowiedział.
Po chwili znów zostali sami gdy Andromeda zniknęła z dzieckiem na schodach, zapewne by położyć go do łóżeczka. Hermiona wstała nie mogąc wytrzymać dłuższego siedzenia i podeszła do okna. Na zewnątrz nic nie było widać. Jedynie szum wiatru dawał o sobie znać w szczelinach ram. Westchnęła i przymknęła oczy. Nie chciała teraz myśleć o uczuciach do Malfoya które zaczęły się w niej rodzić od pewnego czasu. Ciężar strachu o rodziców już i tak wystarczająco ją przytłaczał, wiedziała że jeszcze trochę a całkiem straci tę resztkę spokoju którą w sobie miała. Najchętniej położyłaby się choćby i na podłodze i głośno wypłakała. Tłumienie tych wszystkich uczuć zaczynało ją palić od środka. Nagle poczuła na ramieniu dłoń. Spojrzała przed siebie i w odbiciu szyby dostrzegła stojącego obok niej Dracona. Przeniosła na niego swój wzrok, tak bardzo chciała by był przy niej teraz, jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę że im bliżej on jest, tym trudniej jej później będzie. Ale miała już dosyć, była potwornie zmęczona i osamotniona. Czuła że szpony żalu i rozpaczy zaczynają ściskać jej serce w żelaznym uścisku, więc nie zastanawiając się dłużej objęła Ślizgona w pasie i przytuliła się do niego mocno. Tak jakby sama jego obecność mogła przegonić wszystkie demony. Bała się że ją odepchnie, odrzuci i zwyzywa, jednak on zgodził się na tę bliskość i nie odezwał ani jednym słowem. Żadnych "będzie dobrze", "nic im się nie stało", czy "no już, nie płacz". Objął ją ramionami i pozwolił by cichy szloch zmoczył mu koszulę na wysokości serca. Po kilku minutach Gryfonka wyprostowała się i poprawiła ubranie.
- Dziękuję. - powiedziała i ponownie usiadła przed telefonem by kolejny raz obdzwonić wszystkie miasta.

~

Wracali do Hogwartu pod peleryną niewidką w milczeniu. Ciotka Andromeda obiecała że nie wspomni o ich niezapowiedzianych odwiedzinach Narcyzie, ani nikomu innemu. Na pożegnanie mocno wyściskała oboje i kazała obiecać że odwiedzą ją ponownie. Minęli właśnie ostatni zakręt prowadzący do ich dormitorium i po chwili przeszli pod obrazem. Ściągnęli z siebie niewidkę i ze zdumieniem zauważyli że salon jest pełen ludzi. Na jednym z foteli spał Blaise Zabini a na drugim Pansy Parkinson. Na kanapie oparci o swoje ramiona spokojnie drzemali Harry, Ron, Ginny i Luna. Hermionę rozczulił ten widok i chociaż niechętnie, podeszła do przyjaciół by ich obudzić.
- Harry, obudź się, Ginny, przepraszam, ale musisz wstać. - mówiła gdy kolejne osoby otwierały leniwie powieki. Kilka chwil później wszyscy przecierali oczy i przeciągali się w swoich miejscach.
- I jak, Hermiono? - zapytał ostrożnie Ron.
Gryfonka pokręciła przecząco głową.
- Nie ma ich na żadnej z list osób martwych czy zaginionych. -
- To, to chyba dobrze. - zauważył Blaise i wstał z fotela.
Ginny podeszła do przyjaciółki i mocno ją objęła.
- Najprawdopodobniej nic im się nie stało. - powiedziała blado uśmiechając się do przyjaciółki.
Hermiona usiadła na kanapie obok Harrego który z uczuciem poklepał ją po dłoni i uśmiechnął się do niej czule.
- A co z wami? - zapytała szatynka. - Nikt się nie zorientował że nas nie ma? -
Wszyscy spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się pod nosem.
- Blaise miał niezły plan. - zauważył Harry.
- Niezły, ale ryzykowny. - dodała Ginny.
- To znaczy? - zapytał blondyn nalewając sobie Ognistej do szklanki.
- Użyłem eliksiru wielosokowego by się w ciebie zmienić. - odparł z dumą Blaise.
- Co?! -
- Skąd miałeś eliksir? - zapytała Hermiona.
- Mam go trochę w swojej prywatnej kolekcji. - odpowiedział uśmiechając się szeroko. - Razem z Pansy byliśmy w dormitorium gdy wielki jeleń Harryego kazał nam szybko wyjść za drzwi. Czekali już tam na nas i gdy powiedzieli co się dzieje wróciłem po dwie fiolki eliksiru, po czym z powrotem przyszliśmy tutaj. Tak więc ja zmieniłem się w ciebie Draco, a Luna w Hermionę. Uważaliśmy że nasze niepojawienie się na uczcie nie wzbudzi zbyt dużych podejrzeń.  -
- Ale skąd mieliście włosy? - drążyła Gryfonka.
- Z waszych szczotek. - odpowiedziała Pansy.
- Na szczęście nie wyczyściliście ich do ostatniego włoska, inaczej plan poszedłby do kosza. - mruknął zaspanym głosem Ron.
- Fajnie było być Gryfonką przez jeden wieczór. - zauważyła Luna z rozmarzoną miną. 
- Mam nadzieję że nie wyprawiałeś nic głupiego z moim ciałem. - powiedział szorstko Draco patrząc na przyjaciela.
- Z imitacją twojego ciała. - poprawił go Zabini. - Nawet gdybym chciał to bym nie mógł, McGonagall przyglądała się nam wszystkim badawczo. Możliwe że po kilku pucharach ponczu byłem zbyt radosny. - wzruszył ramionami na co reszta się zaśmiała a arystokrata westchnął głośno.
- Powinniśmy się zbierać. - zauważyła Ginny. - Ale jest już po pierwszej i jeśli ktoś nas przyłapie zarobimy szlabany i dodatkowo cała intryga może się wydać. Jest nas za dużo. - dodała.
Draco schylił się do torby i wyjął z niej pelerynę niewidkę. Podał ją Harremu i krótko podziękował.
- My możemy iść pod peleryną, chociaż musimy uważać na nogi, reszta niech użyje zaklęcia kameleona. Co wy na to? - zapytał Wybraniec.
Wszyscy kiwnęli głowami na zgodę i po chwili zaczęli wychodzić z dormitorium małymi grupkami żegnając się wcześniej ze sobą. Gdy salon opustoszał Hermiona usiadła w swoim ulubionym fotelu i przymknęła zmęczone powieki. Była wdzięczna przyjaciołom i Ślizgonom za takie poświęcenie. Ryzykowali odkryciem i przykrymi konsekwencjami właśnie dla niej, czuła że Blaise i Pansy również stają się jej bliżsi. Zawsze tego pragnęła, jedności domów, zgody i współpracy między uczniami bez względu na przynależność. Fala ciepła i nadziei rozlała się po jej sercu. Wszystko wskazywało na fakt iż jej rodzice są bezpieczni, daleko od niej ale żywi. Przyjaciele jak zawsze gnali jej z pomocą, więc nie była sama, czuła że ma na kogo liczyć. Spojrzała na stojącego naprzeciwko kominka arystokratę. Z pewnością był zmęczony, jednak nie dał tego po sobie poznać. Odwrócił się w stronę szatynki i spojrzał jej w oczy. 
- Śpiąca? - zapytał odkładając pustą szklankę na barek i siadając na kanapie blisko jej fotela.
- Trochę. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Jeszcze raz ci dziękuję, Malfoy. Nigdy tego nie zapomnę. - dodała szczerze.
- Czy w ramach podziękowania mogłabyś mi coś obiecać? - zapytał patrząc w swoje splecione dłonie. Nie wiedział dlaczego to mówi i dlaczego chce ją o to prosić. Przecież to tylko zwykła Gryfonka. Ta, o której przez tyle lat miał masę negatywnych myśli. Przez tyle lat wpajano mu że jest gorsza, głupsza, szlamowatej krwi. To tylko Gryfonka, mądra, piękna i dzielna, dzięki której zaczął odzyskiwać radość życia - pomyślał.
- To zależy. - odpowiedziała niepewnie.
- Przestań mnie unikać. To jest męczące. - powiedział i spojrzał jej w twarz. - Albo chociaż powiedz co zrobiłem, że się tak zachowujesz. -
Hermiona wstała i podeszła do drzwi swojego pokoju. Odwróciła się jednak gdy poczuła uścisk chłodnej dłoni na swoim nadgarstku.
- Jeśli myślisz że pozwolę tak ci odejść to jesteś w błędzie. - warknął. 
Jej serce zaczęło szybciej bić, prawie ogłuszając ją swym rytmem. Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko. Zapach tak dobrze już znanych jej perfum wdarł się do świadomości i zawładnął zmysłami. Tak bardzo chciała się zbliżyć, jeszcze mocniej, jeszcze bardziej. Pragnęła tego jak jeszcze nigdy niczego na świecie i wiedziała że czegokolwiek by nie zrobiła, później będzie cierpieć. Ale ona zawsze walczyła o to czego pragnęła. Czy kiedykolwiek się poddała? Była Gryfonką, Hermioną Granger, piekielnie inteligentną, upartą i zawziętą czarownicą którą nawet tortury Bellatrix Lestrange nie zdołały złamać. Mimo to nie odważyła się zrobić tego jak należy, jej malinowe wargi dotknęły jedynie kącika jego ust, by po chwili oderwać się z uczuciem tęsknoty.
Draco zamarł i puścił jej rękę. Chciał coś powiedzieć, lecz zabrakło mu słów.
- Przepraszam jeśli moje poprzednie zachowanie cię zraniło, a to... to w ramach podziękowania. Dobranoc. - dodała i szybko zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Oparła się plecami o zamknięte drzwi i chwyciła za oba policzki. To było głupie i szalone, jednak... zrobiłaby to jeszcze raz, gdyby tylko mogła. Wiedziała jednak że w jego oczach pewnie wciąż jest warta mniej niż sklątka tylnowybuchowa.

Arystokrata stał wciąż wpatrując się w drzwi za którymi zniknęła. Tak słodko pachniała gdy się do niej zbliżył. W jej oczach zauważył wahanie i dziwne pragnienie, jednak nie potrafił odgadnąć co to oznacza. Nie przypuszczał że jej usta musną jego własne i że tak bardzo będzie pragnął więcej. Więcej jej dotyku, więcej jej ust i zapachu. Zapłonęła w nim żądza której nie czuł od niepamiętnych czasów. Chciał wejść do jej pokoju i ją pocałować, ale tak jak jeszcze nigdy nikogo. Długo i namiętnie, z uczuciem i pasją którą w sobie tłumił. Od dawna odpychał od siebie myśli iż coś go do niej przyciąga. Zrzucał winę na ich wspólne mieszkanie i codzienne patrole, lecz musiał w końcu to przed sobą przyznać. Gdyby teraz zniknęła, gdyby odeszła i już nigdy więcej nie było mu dane zamienić z nią choćby słowa, nie wytrzymałby tego. Przez te dwa miesiące powoli lecz skutecznie zakradała mu się do serca. Stała się częścią jego codzienności i lepszą stroną życia. Jej głos, gdy coś opowiadała żywo gestykulując, jej wyraz twarzy gdy nie zgadzała się z brutalnością i niesprawiedliwością świata, jej uśmiech którym go tak często obdarzała, nawet wtedy gdy on miał dla niej tylko chłodne spojrzenie. Była niczym promień słońca, w tym  szarym, pochmurnym życiu. Bronił się przed tymi myślami i jedyne co mógł to wściekać się na samego siebie za fakt, iż pozwolił by Hermiona Granger tak mocno zakorzeniła się w jego sercu. Odszedł od drzwi i chwycił stojącą na barku butelkę Ognistej. Musi przestać o tym myśleć, to donikąd go nie zaprowadzi. Nie istnieje rzeczywistość w której mógłby pozwolić sobie na to uczucie. Ona, jasna, czysta i niewinna bohaterka wojenna gotowa oddać życie za przyjaciół. On, były sługa Voldemorta z wypalonym Mrocznym Znakiem, który już na zawsze miał być piętnem na jego honorze. Wszedł do swojego pokoju, położył się na łóżku nie zdejmując nawet butów i zamknął oczy. Chociaż we śnie mogła być jego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz