Witam w rozdziale czternastym! Zapraszam do lektury i
zachęcam do komentowania .
*~~~~~~*~~~~~~*
„Zakochaliśmy się w sobie mimo dzielących nas różnic, a gdy
już to się stało, zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Moim zdaniem w ten
sposób kocha się tylko raz i dlatego każda nasza wspólna minuta jest na trwałe
wyryta w mej pamięci. Nigdy nie zapomnę ani jednej chwili.” - Nicholas Sparks –
Pamiętnik
*
Pewnego dnia, gdy była małą dziewczynką ojciec zabrał ją nad
jezioro. Było wielkie i głębokie, dookoła otoczone gęstym, ciemnym lasem. Słońce
było w zenicie i przyjemnie grzało ich twarze. Wypłynęli łódką na środek
jeziora i obserwowali pływające w nim ryby, oraz inne wodne stworzenia.
Dziewczynka miała na sobie kapok, jednak nie był zbyt dobrze dopasowany przez
co ją uwierał i podrażniał skórę. Gdy ojciec odwrócił wzrok by przyjrzeć się
przelatującemu stadu dzikich kaczek dziewczynka zdjęła kapok i po chwili
zwróciła uwagę na olbrzymią rybę która przepływała obok. Nie minęła minuta jak
straciła balans i wpadła do jeziora z głośnym pluskiem. Nie zdążyła nabrać
powietrza więc resztki tlenu które miała w ustach nie starczyły na długo. Miała
wrażenie że czas się zatrzymał, jednak jej serce waliło jak młotem. Przerażona
machała rękami jednak nic to nie dawało. Bała się że tata nie zauważył, albo że
nie zdąży a ona umrze, jak te wszystkie dzieci które przez własną głupotę i
nieuwagę nigdy nie będą miały szansy dorosnąć. Jednak gdy już miała zamknąć
powieki zauważyła nad sobą duży cień. Po chwili ręka ojca chwyciła jej własną i
pociągnęła ku słońcu.
Wypluwała z siebie wodę i gdy poczuła że może swobodnie
oddychać zaniosła się głośnym płaczem. Ojciec później powiedział że chyba
ostatni raz tak płakała na własnych narodzinach. Gdy minął szok i razem usiedli
przy brzegu by słońce choć trochę mogło ich osuszyć, mężczyzna zwrócił się do
córki spokojnym lecz zdecydowanym tonem.
- Hermiono, nie powiem mamie o tym co się dzisiaj wydarzyło,
lecz proszę cię o jedną rzecz. –
Mała dziewczynka spojrzała w zarumienioną twarz swojego taty
i przytaknęła głową na znak zrozumienia.
- Proszę cię, byś już nigdy nie pakowała się w takie
tarapaty. Błagam, nie strasz mnie tak więcej. – dodał i przytulił ją mocno do
siebie. –
- Dobrze tatusiu. – odpowiedziała i przyrzekła sobie w duchu
że dołoży wszelkich starań by już nigdy nie być dla ojca powodem do zmartwień.
Jednak kilka lat później do jej domu zapukali ludzie którzy
twierdzili iż posiada magiczną moc i powinna pójść do nieznanej jej szkoły
Hogwart, by móc tam szlifować swoje magiczne umiejętności. I choć bardzo się
cieszyła, czuła że obietnica dana ojcu zostanie wystawiona na próbę.
Nie myliła się.
Praktycznie rok w rok narażała swoje życie za każdym razem
wplątując się w niebezpieczną przygodę, towarzysząc Harryemu Potterowi w jego
walce z Lordem Voldemortem.
- Przepraszam tato że znowu złamałam obietnicę. – pomyślała.
– Ale najbardziej przepraszam za to, że wcale tego nie żałuję. –
*
Pierwszą rzeczą którą była w stanie wyczuć swoimi zmysłami,
był chłód i wilgoć podłogi na której się znajdowała. Bolały ją wszystkie
mięśnie a powieki zdawały się być zbyt ciężkie by mogła je otworzyć. Westchnęła
cicho i zmusiła się do wysiłku. Zamrugała kilkakrotnie i stwierdziła że leży na
posadzce w jakiejś piwnicy, którą oświetlała jedna jedyna żarówka zwisająca z
sufitu. Gdy próbowała wstać usłyszała dziwny hałas. Spojrzała w dół i z
przerażeniem odkryła że jej prawa noga jest skuta łańcuchem i przykuta do
kamiennej ściany. Próbowała nie wpaść w panikę, jednak każda próba uwolnienia
się spełzła na niczym. Rozejrzała się po dużym pomieszczeniu i dokonała
kolejnego szokującego odkrycia. Nie była tu sama. W najdalszym kącie piwnicy
rękami do ściany został przykuty mężczyzna. Jego głowa zwisała bezwładnie a długie, jasne włosy sięgały niemal kamiennej
posadzki. Był do połowy nagi, a na jego torsie Hermiona dostrzegła rany i
siniaki. Chciała podejść do mężczyzny jednak jej łańcuch okazał się za krótki.
Nie była pewna czy mężczyzna wciąż żyje, jednak gdy skupiła na nim wzrok
dostrzegła delikatnie poruszającą się klatkę piersiową.
- Halo, słyszy mnie pan? – zaczęła nieśmiało. Minęło parę
chwil lecz wciąż nie dostała odpowiedzi. Czując jak ogarnia ją bezsilność
usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Próbowała sobie przypomnieć jak się
tutaj dostała. Wiedziała że szkołę zaatakowali Śmierciożercy, a ona wraz z
Draconem pobiegła pomóc nauczycielom. Jednak Draco chciał za wszelką cenę ukryć
ją w wieży Gryffindoru, więc ciągnął ją wzdłuż korytarzy, aż nagle zza posągu
Jednookiej Wiedźmy wychylił się Nott… No tak, Nott, pomyślała. To jego twarz
widziała nad sobą po tym jak zaklęcie Dracona uderzyło w bombę. Więc to na
pewno on ją tutaj przywlókł. Miała nadzieję że Draconowi nic się nie stało.
Zaczęła zżerać ją niepewność a brak różdżki działał na nerwy.
Gdy po kilku minutach usłyszała jak otwierają się drzwi do
piwnicy stanęła na równe nogi. „Uspokój się”, pomyślała i wzięła głębszy wdech.
Teodor Nott zszedł powoli i gdy dostrzegł że Gryfonka już nie śpi stanął i
oparł się o poręcz drewnianych schodów.
- Dobrze się spało? –
zakpił.
- Gdzie ja jestem Nott? – warknęła Hermiona nie siląc się na
uprzejmości. – Dlaczego skułeś mnie łańcuchem? –
- Ech Granger, Granger. – zacmokał chłopak. – Ja zadaję ci
grzeczne pytanie, a ty odpowiadasz w taki okropny sposób. No ale cóż.. –
westchnął. – Czego więcej można było się spodziewać po brudnej szlamie? –
zapytał a jego twarz z obojętnej nagle zrobiła się przerażająca. Wyciągnął z
kieszeni różdżkę Hermiony i obrócił ją w palcach kilkakrotnie.
- Moja różdżka. – szepnęła szatynka i zmarszczyła brwi.
Hermiona cofnęła się pod ścianę i poczuła jak adrenalina
zaczyna uderzać jej do głowy. Wiedziała że Nott jest teraz nieobliczalny więc
wolała już nic nie mówić.
- Nic na to nie odpowiesz? – zdziwił się chłopak. – Zawsze
byłaś taka wygadana. – Teodor podwinął rękawy swojej czarnej koszuli i
kontynuował. – Nie interesuje cię kto leży pod tamtą ścianą? – zapytał i ruchem
głowy wskazał na ledwie żyjącego mężczyznę. – Obudźmy go. – dodał i podszedł do
więźnia. Podniósł mu głowę i wlał do rozchylonych ust dziwnie pachnący eliksir.
Hermiona od razu poznała że jest to mikstura otrzeźwiająca. Blondyn po chwili
zakasłał,zamrugał i rozejrzał się tępo po piwnicy. Na widok stojącego przed nim
Notta skulił się w sobie.
- Dzień dobry, mamy gościa. – powiedział Teodor i wskazał
różdżką w kierunku dziewczyny. – Oto twoja kandydatka na synową, szlama numer
jeden Hogwartu, Hermiona Granger. Przywitaj się ładnie. –
Kasztanowłosa nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten
sponiewierany, wychudzony i jak widać torturowany mężczyzna był nikim innym jak
Lucjuszem Malfoyem, ojcem Dracona. Zawsze pamiętała go jako wysokiego,
eleganckiego i dumnego mężczyznę. Teraz leżał na podłodze i wyglądał jakby już
wyzionął ducha. Nic nie zostało z jego dawnej prezencji ani dumy.
- Co… Coś ty mu zrobił?! – zawołała Hermiona i podeszła do
Notta na tyle na ile pozwalał jej łańcuch. Nie mogła uwierzyć że Teodor w ten
sposób potraktował ojca swojego najlepszego przyjaciela.
- Cóż, Lucjusz od początku stawiał pewne opory, więc
myślałem że zdołam go złamać pewnymi sprawdzonymi sposobami. Niestety, okazały
się daremne. Wyobraź sobie, nędzna, brudna szlamo, że nie zmienił zdania nawet
po tym, gdy powiedziałem mu o twoim związku z Draconem. – powiedział brunet
zniesmaczonym tonem. Kucnął przed Lucjuszem i podniósł jego brodę za pomocą
końca różdżki Hermiony. – Powiedz mi, Malfoy, jak to jest umierać niczym zwykły
mugol? – warknął i stanął na równe nogi. – Skoro ani Lucjusz, ani Draco nie
chcą się do mnie przyłączyć, to muszą zginąć. Dopuścili się zdrady a w naszych
szeregach zdradę każe się śmiercią. – odparł i spojrzał w wielkie, brązowe oczy
Gryfonki. – Muszę przyznać że strach w twoich oczach jest naprawdę wspaniały. –
dodał po chwili i zanim Hermiona zdołała wziąć choćby głębszy wdech wycelował w
nią jej własną różdżką i wypowiedział zaklęcie.
~
Jej krzyk odbijał się echem po całej piwnicy. Próbowała się
powstrzymać, lecz ból wdzierał się do każdego zakamarka jej ciała. Zastanawiała
się dlaczego nie zabił jej od razu. Jeden, krótki błysk zielonego światła i
byłoby po wszystkim. Po bólu, po cierpieniu. Jednak gdy uświadomiła sobie że
wtedy już nigdy nie miałaby zobaczyć Dracona, mimo cierpienia jakie jej zadawał
była mu wdzięczna. Może zanim zniknie zdąży zobaczyć jego twarz chociaż raz. W
chwilach wytchnienia myślała o rodzicach, o obietnicach których już nigdy nie
spełni, objęciach których nie poczuje. Pomyślała o babci Rosie, która jako
pierwsza okazała Draco swoje wsparcie i dobroć. Tak bardzo za nią tęskniła…
Jej przepocona i zakrwawiona koszula już dawno przestała być
biała. Spódniczka pokryła się brudem i kurzem z posadzki, a długie, kasztanowe włosy zwisały smętnie.
Leżąc twarzą do ziemi brała krótkie, przerywane oddechy. Liczyła w myślach
godziny jednak już dawno straciła rachubę. Nie wiedziała od jak dawna się tutaj
znajduje i czy ktoś w ogóle ruszył na jej poszukiwania. Nie wątpiła w Dracona,
medalik ze smokiem który podarował jej w święta wciąż wisiał uparcie na jej
szyi, jednak w myślach błagała by był bezpieczny. By nie ruszał się z Hogwartu
i czekał na dzień w którym znowu się zobaczą. Między jedną torturą a drugą Nott
lubił sobie pogadać. Miała wtedy ochotę wrzasnąć do niego by się zamknął, ale
dzięki jego paplaniu czegoś się dowiedziała. Znajdowali się w opuszczonej
leśniczówce na obrzeżach jakiegoś parku. Wcześniej Nott miał swoją dziuplę na
przedmieściach Londynu, lecz jak sam stwierdził „Tu ma więcej
przestrzeni.” Oprócz niego w domu
znajdowali się także pozostali uwolnieni przez niego Śmierciożercy, lecz aby
jej wrzaski nikogo nie denerwowały Nott wyciszył pomieszczenie zaklęciem.
Zrezygnowana leżała na mokrej i cuchnącej posadzce, zdając sobie sprawę z tego
w jak strasznym znajduje się położeniu. Gdy brunet wyszedł z piwnicy i zamknął
za sobą drzwi, zebrała w sobie wszystkie siły i z uporem próbowała wyrwać
łańcuch ze ściany.
- Daj sobie spokój, to nic nie da. –
Usłyszała zachrypnięty, umęczony głos i przestała się
szarpać.
- W najlepszym wypadku skręcisz kostkę, w najgorszym zranisz
sobie nogę i dostaniesz zakażenia. –
- Wiem… - wyszeptała i spojrzała na wychudzonego Lucjusza
Malfoya. Zawahała się przez chwilę, jednak skoro mężczyzna znalazł w sobie tyle
siły by przez moment porozmawiać, postanowiła skorzystać z okazji. – Długo pana
tak więzi? – zapytała nagle.
- Od samego początku. – odpowiedział jej Lucjusz. Hermiona
nie potrafiła pojąć dlaczego ten niegdyś zagorzały poplecznik Voldemorta
odmówił Nottowi swojego wsparcia.
- Dlaczego.. –
- Dlaczego się do niego nie przyłączyłem? – uprzedził ją
arystokrata. – Cóż, czasami sam się sobie dziwię… Jednak w Azkabanie, z dala od
Cyzi i Dracona zrozumiałem jak wielkim szczęściarzem kiedyś byłem. Miałem
pozycję, pieniądze, piękną, kochającą żonę i wspaniałego syna. Owszem,
wychowałem go na swoje własne podobieństwo, ale mimo to w moich oczach był
idealny. – odparł i spojrzał wprost na nią. – Opowiedz mi jak Draconowi minął
ten rok w Hogwarcie. Od miesięcy nie mam z nim kontaktu… -
- To był z pańskiej strony błąd. – Hermiona uniosła się na
obolałym ramieniu i przeczesała palcami włosy. – Oboje jesteście tak samo
uparci. – westchnęła i zamilkła na chwilę. Nie było teraz sensu go umoralniać.
Siedzą w piwnicy jakiegoś obskurnego domu,a Nott co chwilę zabawia się nimi
jakby wstąpił w niego duch samej Bellatrix Lestrange. Jeżeli ma coś
opowiedzieć, niech będą to dobre wspomnienia. – Draco w finałowym meczu złapał
znicza, w tym roku Puchar Quiddicha przypadł Slytherinowi. – zaczęła, a widząc
zdumione spojrzenie Lucjusza kontynuowała.
– Na zakończeniu szkoły, podczas przedstawienia wystąpi w roli Romea,
naprawdę świetnie mu szło na próbach, jestem pewna że da sobie radę podczas
premiery. –
Hermiona opowiadała o tym w jaki sposób Draco dowiedział się
że jest uczulony na koty. Opowiedziała o nauce latania i wytrwałości Dracona
podczas nauki zaklęcia patronusa.
- Jego patronusem jest wilk. – dodała z uśmiechem. – Jeszcze
nigdy nie widziałam go tak zadowolonego z siebie, gdy mi go pokazywał. –
zaśmiała się, lecz po chwili spoważniała. Ból i żal znów wpełzły na jej twarz.
– Wiem co pan o mnie myśli. – zaczęła cicho. – Nie powinnam się tak spoufalać…
W końcu on i ja.. – zabrakło jej słów. Mogłaby godzinami opowiadać o tym jak
bardzo go kocha i jak ważny stał się dla niej jego syn. Wiedziała jednak że to
nic nie da. Zrezygnowana położyła się na podłodze i przymknęła powieki. –
Pański syn cały czas cierpiał. – zaczęła po chwili. – Zauważyłam to już w
wakacje, podczas odbudowy zamku. Jego arogancja, duma i pycha zniknęły bez
śladu, jednak zastąpiło ją coś, w moim mniemaniu, o stokroć gorszego. Wszyscy
byli mu obojętni, na nic nie zwracał uwagi, z niczego nie czerpał radości. Przepełniony
bólem i z piętnem Śmierciożercy spędzał dni na piciu w odosobnieniu. Ale ja,
panie Malfoy, nie byłabym sobą, gdybym się nie wtrąciła. Wiedziałam że działam
mu na nerwy, jak mała kręcąca się przy uchu mucha, jednak jego apatia była
gorsza od nienawiści. – przerwała na chwilę i spojrzała na swoje splecione
dłonie. Nie miała odwagi spojrzeć na Lucjusza. – Lecz kiedy z czasem poznałam
go lepiej, zobaczyłam całą masę barw jakich wcześniej u niego nie dostrzegałam.
Jest łagodny i dobry dla zwierząt, nie traktuje
skrzatów z pogardą, szanuje swoich przyjaciół i troszczy się o nich. Gdy
gra wkłada w to całe serce i nigdy nie idzie na łatwiznę. Lubi książki, Ognistą
Whisky i dobre perfumy. Kocha matkę chociaż ostatnio działała mu na nerwy i bardzo, bardzo za panem tęskni. –
powiedziała i poczuła jak po jej policzkach spływają łzy.
Lucjusz uważnie przyglądał się młodej Gryfonce. Doznał szoku
gdy tak wymieniała cechy osobowości jego syna i gdy opowiadała jak bardzo się w
ciągu tego roku zmienił. Znała go lepiej niż on sam, dostrzegła w nim mrok i
dołożyła wszelkich starań by mu pomóc się z niego wydostać nim będzie za późno.
„Brudna krew”, pomyślał, brudna krew tej dziewczyny stała się dla niego
najczystszym złotem.
*
Lecieli trzymając się za ręce już dobre sto kilometrów.
Dzięki zaklęciom wiatr nie chłostał ich twarzy więc lot sam w sobie był
przyjemny, jednak Draco wciąż nie mógł się nadziwić że są w stanie pokonać taką
odległość. Nie miał pojęcia czy to zasługa grupy, czy determinacji. Lecieli
wysoko, otoczeni warstwą białej mgły i tylko różdżka dzięki zaklęciu
nawigacyjnemu wskazywała im właściwą drogę.
Gdy zbliżali się do Snowdonia National Park, poczuł w sercu dziwny
ucisk. Skrzętnie odganiał od siebie wizje udręczonej, ledwo żywej Gryfonki,
lecz wiedział że taki widok też może zastać. Z zamyślenia wyrwał go głos
Pottera.
- Lądujmy! Jesteśmy blisko. –
Draco kiwnął głową na znak zgody i po chwili wszyscy stali
na skraju wielkiego, ciemnego lasu.
- Czy dobrze mi się wydaje, czy właśnie dokonaliśmy czegoś
niemożliwego? – zapytał Blaise otrzepując swoje ciemne dżinsy. – Flitwick mówił
że Śmierciożercy latali na maksimum dziesięć kilometrów, a my pokonaliśmy
niemal połowę kraju niczym odrzutowiec. –
zachwycał się. – Nikt nie ma zawrotów głowy? – zapytał i w tym samym momencie
usłyszał dźwięk wymiotowania. – Trzymaj
si ę Longbottom, to jeszcze nie koniec wrażeń. – odparł i ruszył w kierunku
przyjaciela. – Co teraz? – zapytał nie patrząc na Dracona za to wpatrując się w ścianę lasu.
- Różdżka wskazuje mi drogę. Musimy iść. – odparł blondyn i
nie czekając wkroczył między drzewa. Po chwili wszyscy ruszyli za nim.
Po godzinie marszu Ginny rozdała wszystkim wodę, którą
dzięki zaklęciu zmniejszającemu ukryła w małym woreczku przypiętym do
nadgarstka.
- Nie chcę narzekać, ale.. – zaczął Blaise lecz szybko
przerwał gdy odbił się od niewidzialnej ściany i upadł na leśne poszycie.
- Wszystko w porządku? – Pansy podała chłopakowi rękę i
pomogła mu wstać.
- Tutaj jest bariera. – Luna dotykała niewidzialnej
przeszkody dłońmi. Ron po chwili zrobił to samo.
- I co teraz? – zapytał Weasley.
Draco myślał intensywnie. Taką barierę mógł postawić tylko
czarodziej, a skoro tym czarodziejem jest Nott lub któryś ze Śmierciożerców, to
jedyną przepustką mógł się okazać Mroczny Znak. Jednak on swojego już nie miał.
Jednak zanim zawładnęła nim rozpacz i beznadzieja, pomyślał o czymś o czym
wiedział już od drugiej klasy.
- Potter, wciąż umiesz mówić w języku węży? –
Harry spojrzał na arystokratę jakby ten zwariował.
- N-nie wiem… Chyba tak.. A co? –
- Spróbuj powiedzieć żeby bariera się otworzyła. – dodał bez
słowa wyjaśnienia.
Harry wyprostował się i powoli, niespiesznie zaczął wydawać
z siebie ciąg dziwnych dźwięków. Draco pewnym krokiem ruszył przed siebie
jednak tak jak wcześniej Blaise, odbił się od niewidocznej barykady.
- Mógłbyś się trochę postarać? – zniecierpliwił się
arystokrata. – Nie mamy czasu! –
- Nie warcz na mnie Malfoy,nic na to nie poradzę, nie mam
bodźca. – odparł Harry.
- Bodźca? –
- To może być cokolwiek, obraz, rzeźba lub najzwyklejszy
leśny wąż. Ale muszę widzieć do czego mówię. – wyjaśnił mu Gryfon.
Sprawa zrobiła się beznadziejna. Nikt nie wiedział skąd
nagle wytrzasnąć węża, jednak Harryemu z pomocą przyszła Pansy. Wyczarowała
patronusa o kształcie kobry egipskiej i stanęła naprzeciwko Wybrańca.
- A to może być? – zapytała i spojrzała na Zabiniego. –
Blaise, ty wyczaruj swojego! – zawołała. Mulat poszedł w ślady Pansy i po
chwili przed Harrym znalazły się dwa, olbrzymie, duchowe węże. Spróbował
jeszcze raz, patrząc w ruchome ślepia gadów i wiedział że tym razem się uda.
Już po minucie wszyscy przeszli przez barierę z niekrytym zadowoleniem.
Jednak ich radość nie trwała długo, gdy ścieżkę prowadzącą
do drewnianego domu zagrodził im Rudolf Lestrange, Goyle Senior, oraz
rodzeństwo Carrow.
*
Dopijała resztkę stęchłej wody gdy drzwi do piwnicy stanęły
otworem, a na stromych schodach pojawiła się sylwetka Teodora Notta. Zauważyła
że coś się w nim zmieniło. Był spięty i podekscytowany. Wmaszerował do piwnicy
raźnym krokiem i stanął naprzeciwko niej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Mamy gości. – zaczął niewinnie. – Twój kochaś chyba
przystał na moje zaproszenie i postanowił się tu zjawić. Niestety, jak mogłem
się domyślać przywlókł ze sobą całe stado patałachów. – powiedział i widząc
zdumioną minę Gryfonki uśmiechnął się pod nosem. – Jak tylko z nimi skończę
przyjdzie wasza kolej. Mam już was wszystkich dosyć. – powiedział po czym
wyszedł z piwnicy zatrzaskując za sobą drzwi.
Hermiona poczuła jak zalewa ją fala paniki. Draco tutaj
jest… przybył jej na ratunek. A skoro on jest tutaj to z pewnością jest także
Blaise i Pansy. Nott wspominał że jest ich dużo, czyli pewnie Harry, Ron i
Ginny też tutaj są. Nie wykluczała także Nevilla i Luny, gdyż nie raz wykazali
się odwagą i męstwem w podobnych sytuacjach. Wiedząc że śmiertelne niebezpieczeństwo
grozi jej przyjaciołom na powrót zaczęła szarpać się z łańcuchem, lecz ten
uparcie więził jej nogę i nie puszczał, chociaż próbowała go wyrwać z całych
sił. Zrezygnowana i zrozpaczona upadła na podłogę. Nic nie mogła zrobić. Nie
było żadnej siły która mogłaby jej teraz pomóc. W myślach zaczęła błagać o
pomoc, gdyż nic innego już jej nie zostało. „Godryku, Merlinie i Boże w
Niebiosach, błagam… Pomóżcie mi..” łkała. „Tak bardzo chcę im pomóc." Nagle usłyszała donośny, metaliczny dźwięk. Coś upadło na podłogę zaraz obok jej nóg. Podniosła głowę i
w zdumieniu szerzej otworzyła oczy. Po drugiej stronie piwnicy Lucjusz Malfoy
wydał z siebie jęk zachwytu.
Obok łańcucha leżał duży, srebrny miecz, którego rękojeść
była wysadzana rubinami. Nie mogła uwierzyć że to działo się naprawdę. Oto przy
jej nogach leżał legendarny, wykonany z czystego srebra miecz Godryka
Gryffindora, jednego z założycieli Hogwartu, o ponad tysiącletniej historii.
Tym właśnie mieczem Harry w drugiej klasie zabił Bazyliszka, Ron zniszczył
jeden z Horkruksów a Neville zabił Nagini, ogromnego węża Voldemorta w którym czarnoksiężnik ukrył część swej duszy. Tylko prawdziwy Gryfon o szlachetnym i prawym sercu
mógł dzierżyć ów miecz, który ukazywał się tym którzy go potrzebowali. Hermiona
zdławiła łzy wzruszenia i drżącą ręką sięgnęła po broń. Nie miała najmniejszych
wątpliwości, że właśnie tego chce od niej miecz. Wstała i podniosła magiczny
przedmiot. Ku własnemu zdziwieniu odkryła że choć miecz wyglądał na ciężki i
toporny, był w rzeczywistości lekki niczym rapier. Na dwa lata przed Hogwartem
w każdy weekend ćwiczyła się w sztuce szermierki wraz z tatą, więc miała
nadzieję że zostały jej w głowie jakieś podstawy. Spojrzała na łańcuch który wydał
jej się teraz niebywale kruchy. Chwyciła miecz oburącz i choć przez chwilę bała
się czy nie utnie sobie nogi, wzięła zamach i wyprowadziła cios. Miecz zarył o
kamienną podłogę jednocześnie niszcząc zardzewiały łańcuch na strzępy. Została
z niego jedynie metalowa obręcz zatrzaśnięta na jej kostce. W końcu była wolna.
Odetchnęła z ulgą i po chwili podeszła do Lucjusza w którego
oczach zaczął błądzić strach.
- Proszę się nie ruszać. – powiedziała twardo i tak jak
poprzednio chwyciła miecz w obie dłonie i jednym, szybkim uderzeniem miecza
przerwała krępujące mężczyznę więzy. Lucjusz upadł na podłogę a kikuty łańcucha
zwisały smętnie z jego nadgarstków. Hermiona rozejrzała się po piwnicy. W
najdalszym kącie pomieszczenia dostrzegła kilka starych koców, więc czym
prędzej wzięła jeden i rozłożyła go na kamieniach. Choć stary Malfoy był mocno
wychudzony i pozbawiony siły, Hermiona z niemałym wysiłkiem położyła go na kocu
i przykryła drugim. Mężczyzna spojrzał na nią wielkimi oczami, chciał coś
powiedzieć lecz zabrakło mu siły.
- Proszę się trzymać panie Malfoy. – zaczęła Gryfonka
opatulając wynędzniałego arystokratę. – Jeżeli pan umrze zrani pan tym Dracona,
a tego panu nigdy nie wybaczę. – dodała patrząc mu w oczy. Mężczyzna lekko
skinął głową na znak zrozumienia i zamknął powieki. Hermiona jeszcze przez
chwilę wpatrywała się w jego zapadłą twarz po czym chwyciła leżący obok miecz i
szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu z piwnicy.
*
Na widok komitetu powitalnego wszyscy ścisnęli mocniej
trzymane w rękach różdżki. Pierwszy odezwał się Lestrange, patrząc wprost na
siostrzeńca swojej zmarłej żony.
- Witaj Draco. – powiedział i uśmiechnął się obrzydliwie. –
Widzę że za bardzo się bałeś by przyjść tutaj w pojedynkę. – dodał kąśliwie na
co reszta głośno zarechotała. – Taki duży chłopiec, a taki tchórz… -
Arystokrata poczuł jak zaczyna wrzeć w nim krew. Nienawidził
gdy ktoś zarzucał mu tchórzostwo, tym bardziej po tym jak w szóstej klasie nie
zdołał zabić Dubmledorea, na polecenie Voldemorta. Nie był tchórzem, po prostu
nie mógł tego zrobić. Wściekły i rozsierdzony zrobił krok do przodu jednak
mocna dłoń Blaisea zacisnęła się na jego przedramieniu.
- Nie daj się sprowokować Draco, oni tylko na to czekają. –
Głos przyjaciela skutecznie go uspokoił. Zaczął się
zastanawiać skąd ta banda kretynów ma różdżki, jednak wiedział że Nott zapewne
już wcześniej o to zadbał, dopuszczając się ohydnych czynów.
Lestrange widząc że nic nie wskóra z młodym Malfoyem,
spojrzał na pozostałych i zatrzymał swój wzrok na Nevillu Longbottomie. Tego mu
było trzeba.
- Jak tam rodzice Longbottom? – zapytał obślizłym, wstrętnym
tonem, w którym mogli dosłyszeć się triumfu chorej satysfakcji. Wszyscy
natychmiast się najeżyli. Dzięki Prorokowi Codziennemu który opublikował
zbrodnie jakich dopuścili się Śmierciożercy, cały świat czarodziejów dowiedział
się o okrutnym losie jaki spotkał rodziców chłopaka. Rok po narodzinach
Nevilla, Bellatrix Lestrange, ciotka Dracona i żona Rudolfa torturowała państwo
Longbottom w celu uzyskania od nich informacji, dotyczących zniknięcia Czarnego
Pana, jednak oni nic nie wiedzieli. Klątwa Cruciatus doprowadziła Franka i
Alicję Longbottom do utraty zmysłów, przez co resztę życia spędzą na oddziale
psychiatrycznym w szpitalu Świętego Munga. Gdy Draco przeczytał te rewelacje w
gazecie pierwszym jego odruchem była całkowita niemoc. Gdyby tylko wiedział… Poczuł
wtedy do siebie jeszcze większą odrazę, za te wszystkie lata upokarzania i
gnębienia szkolnego kolegi. Teraz spojrzał na zdeterminowaną twarz chłopaka i
wiedział że już nic go nie powstrzyma.
- Poczują się lepiej gdy im powiem że kolejny Lestrange
poszedł do piachu! – wrzasnął i w ułamku sekundy rzucił zaklęcie, które
ugodziło Rudolfa w pierś. Lestrange gruchnął o ziemię niczym worek ziemniaków,
po czym wszyscy jak jeden mąż zaczęli rzucać w siebie urokami. Mimo iż ich było
więcej Śmierciożercy radzili sobie doskonale. Lata praktyki w torturowaniu,
ucieczkach przed aurorami i misjach zadawanych przed Voldemorta nauczyły
starego Goylea i rodzeństwo Carrow jak radzić sobie w takich sytuacjach.
Blokowali zaklęcia rzucane przez uczniów Hogwartu i z wyrazem triumfu rzucali
własne. Gdy Pansy zręcznie odbiła zaklęcie Hestii Carrow spojrzała w stronę
Dracona i wrzasnęła.
- Biegnij do domu Draco! Biegnij do Hermiony! Będę cię
osłaniać. –
Blondyn zawahał się przez moment jednak po chwili pędził
przed siebie niczym wariat. Jeszcze kilkanaście metrów i stanie na ganku tej
zapyziałej dziury. Znów ją zobaczy, poczuje jej ciepło, spojrzy w wielkie,
brązowe oczy. Jednak gdy dobiegał na miejsce drogę zagrodził mu Nott. Zatrzymał
się w pół kroku i zacisnął palce na różdżce.
- Odsuń się Teodor. – warknął i zmarszczył gniewnie brwi. –
Zejdź mi z tej cholernej drogi! –
- Po co te nerwy? – odpowiedział mu spokojnie Nott i zszedł
z ganku na pokrytą żwirem ścieżkę. – Byłem pewny że przyjdziesz. – dodał i
obrócił w palcach różdżkę jak pałeczkę od perkusji. – Szkoda że nie sam. –
Draco prychnął pod nosem.
- Chciałem, jednak w przeciwieństwie do ciebie mam trochę
oleju w głowie. – nagle usłyszał odgłos wybuchu i czyiś donośny krzyk. Chciał
się odwrócić, jednak wiedział że jeśli to zrobi Nott z pewnością go zaatakuje.
- Szkoda.. – mruknął cicho brunet. – Ale wygląda na to że
będę musiał cię zabić. –
Zanim jednak zdążył wycelować w niego różdżkę na ganku
pojawiła się osoba której najmniej się spodziewał. On jak i Draco spojrzeli na
nią w tym samym momencie.
*
Drzwi do piwnicy nie były zamknięte na klucz więc otworzyła
je z łatwością. Trzymając miecz w prawej ręce nieco chwiejnym krokiem przeszła
przez korytarz i salon. Oba pomieszczenia były mocno zaniedbane i brudne.
Wewnątrz domu panował bałagan a w powietrzu unosił się smród alkoholu i
papierosów. Usłyszała dochodzące z zewnątrz odgłosy bitwy, krzyków i eksplozji,
więc czym prędzej zmusiła swoje obolałe ciało do wysiłku. Wyszła na ganek a
blade słońce popołudnia na chwilę ją oślepiło. Odzyskawszy wzrok oprócz
stojącego po jej lewej stronie Notta, z prawej strony dostrzegła Dracona, który
przyglądał się jej oniemiały. Wiedziała że musi wyglądać okropnie, w
potarganych ubraniach, brudna, zakrwawiona i śmierdząca zatęchłą piwnicą.
Jednak potrzeba znalezienia się przy nim była większa niż kiedykolwiek.
Ścisnęła mocniej miecz i podbiegła do Dracona w kilku krokach. Ten w
międzyczasie szybkim ruchem wyczarował między nimi a Teodorem niewidzialną
barierę i chwycił Gryfonkę w ramiona niczym małe, bezbronne dziecko. Jej stan
go przerażał, nie chciał nawet sobie wyobrażać co Teodor z nią wyprawiał,
jednak teraz liczył się dla niego tylko fakt że jest żywa i stoi obok niego w
ręku trzymając piękny, wielki miecz.
- Skąd.. skąd go wytrzasnęłaś.. – wydyszał Nott i wpatrywał
się w miecz wielkimi od zdumienia oczami.
Hermiona uśmiechnęła się krzywo i wycelowała w chłopaka
ostrze które błysnęło złotym blaskiem w świetle słońca.
- Poddaj się Teodor, pozwól sobie pomóc. –
Chłopak zmarszczył brwi i wycelował w nią swoją różdżkę.
Draco nie pozostał mu dłużny.
- Pomóc? Ty chcesz pomóc mnie?! A w jaki sposób taka szlama
mogłaby mi pomóc w czymkolwiek?! – zawył. – Nic nie wiesz o odrzuceniu i
samotności. O przegranej i stracie! Jednego dnia mamy wszystkich u swoich stóp
by następnego stać się wyrzutkami społeczeństwa! Nie piszę się na to Granger.
Nigdy więcej.. –
Hermiona zrozumiała jak wielką krzywdę Śmierciożercy
wyrządzili swoim dzieciom. Wyrośli w przekonaniu że racja jest po ich stronie a
wszyscy dookoła się mylą. Nie znali innej drogi, innego spojrzenia na świat.
Bardziej szkoleni niż wychowywani każdego roku byli coraz bardziej przyuczani
do ślepego wykonywania poleceń swoich przełożonych w szeregach Voldemorta. Coś
podobnego miało już miejsce, w odległej przeszłości mugolskiego świata.
Przypominali jej chłopców z Hitlerjugend
którzy przekonani o boskości swojego lidera o raz rodziców, ślepo zawierzali im
swoje życie i los. Wiedziała że nie zdoła przekonać Notta do swoich racji, więc
cicho szepnęła do Dracona przez ramię „osłaniaj mnie”, po czym ruszyła na
Teodora z mieczem w prawej ręce. Zauważyła że jej różdżka wystaje z jednej
kieszeni jego spodni, więc gdy Draco zręcznie odbijał zaklęcia bruneta, ona
podbiegła i wytrącając mu końcem miecza różdżkę z dłoni, upadając wyciągnęła
własną i rzuciła zaklęciem ogłuszającym w plecy chłopaka.
Nott wyłożył się na żwirze jak długi. Draco podbiegł i
zabrał mu różdżkę po czym chwycił Hermionę w objęcia. Trzymał ją i dławił w
sobie szloch. W końcu znów jest przy nim, w końcu może znowu bezpiecznie
trzymać ją w ramionach. Oboje jednak wiedzieli że to jeszcze nie koniec, więc
chwycili Notta z obu stron, położyli obok chatki związując zaklęciem i tak
szybko jak to było możliwe pobiegli w stronę wciąż toczącej się walki.
~
Nie wiedziała kto to zrobił, ale gdy podczas potyczki
przybyli Aurorzy ktoś rzucił w tłumie peruwiański proszek natychmiastowej
ciemności. Las stał się nieprzenikniony i rzucanie zaklęć było całkowicie
niemożliwe. Biegła w kierunku drewnianej chatki, tam gdzie powinna być Hermiona
z Draconem, jednak obok ganku zauważyła tylko nieprzytomnego Notta. W panice
rozejrzała się dookoła i nie zauważyła jak zza drzew rzuca się na nią Rudolf
Lestrange. Upadła pod ciężarem mężczyzny a jej rude włosy rozsypały się kaskadą
po szarym, ostrym żwirze. Śmierciożerca obrócił ją na plecy i zacisnął obie
dłonie na jej gardle.
- Mała Weasley. – zasyczał z szaleństwem w oczach. – Co tam
słychać u Artura? – dodał i zacisnął mocniej palce. Ginny wierzgała nogami jak
oszalała i próbowała wbić paznokcie w dłonie Rudolfa, jednak czuła że nic to nie
da. Lestrange z uporem maniaka i wybałuszonymi oczami przyglądał się agonii
dziewczyny charcząc niczym dzikie zwierzę. Jednak w pewnej chwili coś
pociągnęło mężczyznę do tyłu a Gryfonka znów była wolna. Trzymając się za
obolałą szyję, próbując wziąć choćby najmniejszy oddech spojrzała przed siebie
i nie wierząc własnym oczom, widziała jak wychudzony, obity i zakrwawiony
Lucjusz Malfoy oplótł kark Rudolfa łańcuchem zwisającym z jego nadgarstków.
Oboje upadli na ziemię i dopiero gdy Lestrange przestał się ruszać Lucjusz
puścił łańcuch. Wyglądał jakby sam miał za chwilę wyzionąć ducha więc Ginny
czym prędzej do niego podbiegła i odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zobaczyła
że w jej kierunku zbliżają się Aurorzy z Ministerstwa.
*
Szpitalna biel kuła ją w oczy. Zapach medykamentów drażnił
nos i na samą ich woń skrzywiła się okropnie. Draco widząc jej minę zmarszczył
brwi i odłożył poranne wydanie Proroka Codziennego.
- Jeżeli zastanawiasz się w jaki sposób ominąć choćby jedną
dawkę leku, to masz to sobie natychmiast wybić z głowy. – powiedział i podał
jej fiolki które wcześniej przyniosła pielęgniarka. Kobieta oczarowana
szelmowskim uśmiechem Dracona przystała na pomysł, by to on doglądał brania przez Gryfonkę
eliksirów. Hermiona z naburmuszoną miną wzięła pierwszą fiolkę do ręki i z miną
cierpiętnicy połknęła gorzki płyn.
- Brawo, a teraz zjedz trochę obiadu. Rano ledwie ruszyłaś
kanapki. – zakomenderował i ponownie otworzył gazetę na czytanej wcześniej
stronie. Hermiona westchnęła ciężko. Draco od kilku dni zachowywał się jak
mały, smoczy tyran. Nie odstępował jej na krok, chyba że już koniecznie musiał
skorzystać z łazienki. Wróciła wspomnieniami do ostatnich wydarzeń i wzdrygnęła
się lekko.
Gdy Aurorzy z Ministerstwa rozprawili się z rodzeństwem
Carrow oraz starym Goylem i gdy zabrali ze sobą nieprzytomnego Notta oraz
Lestrangea, w końcu mogli odetchnąć. Hermiona poczuła że leci na ziemię jeszcze
zanim zdołała zapytać czy nikomu nic się nie stało. Na szczęście okazało się że
jej przyjaciele oprócz drobnych urazów z potyczki wyszli zwycięsko. Mimo
protestów, wszystkich zabrano na badania do Świętego Munga, gdzie po
kilkudziesięciu minutach zjawił się prawdziwy tłum. Narcyza Malfoy, Pani
Zabini, Ojciec Pansy, tym razem o dziwo w stanie trzeźwym, Artur i Molly
Weasley, babcia Nevilla i Hermiony, oraz ojciec Luny, Ksenofilius Lovegood. Oprócz
członków rodzin pacjentów do szpitala próbowali dostać się reporterzy, więc
Aurorzy zostali zmuszeni do zajęcia stanowiska tymczasowych ochroniarzy. Gdy
Hermiona po raz pierwszy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą twarz babci i
Dracona, który siedział obok niej na małym, szpitalnym stołku i trzymał ją za
rękę. Dopiero teraz Gryfonka pozwoliła sobie by zawładnęły nią uczucia. Na
widok ukochanej babci i nie mniej ukochanego mężczyzny zalała się łzami. Była
taka szczęśliwa, koszmar w końcu się skończył.
Drugiego dnia jej pobytu w szpitalu, odwiedziła ją Minerva
McGonagall. Oprócz niej i Dracona do sali poprosiła przebywających na
obserwacji Blaisea, Pansy, Lunę, Ginny której gardło całkowicie wróciło już do
normy, Rona, Harryego oraz Nevilla. Z początku zrobiła im długi i wyczerpujący
wykład o tym jak bezmyślnie się zachowali i że jednie cud i szybki kontakt z
Ministerstwem uratował ich przed śmiercią, ale gdy już skończyła, wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się ciepło
ciesząc się że nic nikomu się nie stało i że mimo wszystko każdy z nich wykazał się ogromną odwagą. Hermiona sięgnęła pod łóżko i ku zdumieniu pozostałych wyciągnęła spod niego miecz Gryffindora.
- Ponoć gdy zemdlałam wciąż miałam go w rękach i za nic nie
chciałam puścić. – zaśmiała się do siebie kasztanowłosa. – Wiem że był w
gablocie, za biurkiem w pani gabinecie.. Czy to pani go wysłała? – zapytała i
spojrzała w zaskoczone oczy dyrektorki.
- Nie, to nie ja. – odparła Minerva. - Prawdę mówiąc gdy
wróciłam z Ministerstwa zauważyłam że miecz zniknął, jednak nikt oprócz mnie
nie mógł wejść do mojego gabinetu. Cóż.. Od dawna sądzę iż miecz ten jest
obdarzony swego rodzaju świadomością. Pojawia się w nieoczekiwanych momentach i
tak naprawdę nie należy do nikogo. Jest wielką dumą Gryffindoru i jednocześnie
jedną z największych magicznych zagadek. – odparła.
- Niech go pani schowa z powrotem w gabinecie. – powiedziała po chwili szatynka. – Możliwe
że kiedyś znów komuś się przyda. – po czym podała McGonagall wspaniały miecz.
Do zakończenia roku został tydzień i Hermiona na wieść o
tym, że Astoria zrezygnowała z roli Julii prawie dostała zawału. Jej lamentom
nie było końca, dopóki Draco nie usiadł obok niej na łóżku i z łobuzerskim
uśmiechem nie oznajmił że to ona zagra czy to się jej podoba czy nie. To ostatnie czego chciała, upokorzenia przed
całą szkołą, jednak nie miała wyboru, rola Julii nie mogła zostać nieobsadzona.
~
- Byłeś u taty? – zapytała nagle obierając jabłko w
całkowicie pozbawiony magii sposób. Lucjusz Malfoy do szpitala trafił w stanie
przedagonalnym więc magomedycy musieli wprowadzić go w stan śpiączki. Narcyza
widząc swojego męża w takim stanie osunęła się po szpitalnej podłodze i
zaniosła najprawdziwszym płaczem. Dzięki Hermionie wszyscy dowiedzieli się że
Lucjusz nie brał udziału w napadach i walce, lecz od samego początku był siłą
więziony przez Teodora Notta, który trafił do Azkabanu tak jak pozostali i
został poddany leczeniu.
- Byłem, jego stan się poprawia, ale wciąż jest
nieprzytomny. – odparł sucho Draco. W jego głosie słychać było ból i strach. Z
jednej strony cierpiał widząc swojego ojca w takim stanie, ale z drugiej bał
się co będzie dalej, gdy ojciec się obudzi. Przerażała go myśl że może kazać mu
zerwać wszelkie kontakty z Hermioną i poprze Arnolda Greengrassa, który nawet
nie chciał słyszeć o zerwaniu zaręczyn. Narcyza jak na razie w ogóle nie
wypowiadała się na ten temat. Zmartwiona i milcząca cały czas siedziała przy
szpitalnym łóżku swojego męża i jedyne na co się godziła to na krótkie
odwiedziny ich syna.
- Draco? – zagadnęła go Hermiona i uśmiechnęła się do niego
czule. Nie chciała by znów się zamartwiał. – Przytul mnie. – powiedziała, a on
od razu wszedł do jej łóżka i objął ją ramieniem. Jutro wracają do Hogwartu. Do
murów które tak ukochali, do przyjaciół którzy już tam na nich czekają. Wracają
by zakończyć ostatni rok nauki w szkole w której tyle przeżyli i która stała
się dla nich drugim domem. Zmęczeni zasnęli praktycznie jednocześnie więc nie
zauważyli jak Narcyza Malfoy przez chwilę im się przygląda, po czym wychodzi
cicho zamykając za sobą drzwi.