Witajcie w rozdziale jedenastym! Dzisiaj troszkę krócej, ale wielkimi krokami zbliżamy
się do końca tej historii. Mam nadzieję że wytrwacie. Miłej lektury!
*~~~~~~~*~~~~~~~*
„Przewodnią myślą mego
życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym
nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie
obcy i straszny, nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego.” - Emily Jane Brontë "Wichrowe Wzgórza"
*
Pociąg sunął
po torach z cichym kołataniem. Minęła szesnasta więc za oknem zdążyło zrobić
się już ciemno. Siedzieli po przeciwnych stronach wagonu prefektów i w
milczeniu czytali Proroka Codziennego. Co chwilę jednak zerkali w swoją stronę
wciąż się do siebie nie odzywając i dopiero gdy ostatni z prefektów zamknął za
sobą drzwi do przedziału, Draco Malfoy wstał, odrzucił czytaną wcześniej gazetę
i usiadł obok Hermiony Granger, która wciąż wzrok miała utkwiony w lekturze.
- Za godzinę
będziemy w Hogwarcie. – powiedział i spojrzał w coraz gęstszy mrok za oknem.
- Mhm. –
mruknęła Gryfonka i przewróciła kolejną stronę Proroka.
Jasnowłosy
chłopak przymknął powieki i oparł głowę o czubek włosów Hermiony.
- Śpiący? –
zdziwiła się dziewczyna i odłożyła gazetę.
- Trochę. –
sapnął.
Hermiona
spojrzała z ukosa na jego bladą,
przystojną twarz i uśmiechnęła się pod nosem. Pomyślała o Sylwestrze i dwóch
ostatnich dniach ferii które spędzili w domu państwa Weasley wraz z Harrym,
Blaisem, Hanną, Nevillem, Luną i Pansy.
Pierwszego stycznia Harry i Ron cierpieli na gigantycznego kaca, jednak z
pomocą przyszedł im Blaise. Poił ich eliksirem „trzeźwej głowy” dotąd, aż nie
przestali jęczeć, a później niczym władca rozkazał wszystkim się ubrać i wyjść
przed dom.
- Jest prawie
minus dziesięć stopni Blaise, po co mamy tu sterczeć? – narzekał Ron.
- Zaraz się
rozgrzejecie. – powiedział mulat z zadowoleniem, po czym wyczarował dwie pary
sanek. Dał po jednym egzemplarzu każdemu ze zdziwionych chłopaków i szeroko się
uśmiechnął.
- Luno,
mówiłaś że niedaleko są wysokie wzniesienia, teraz pewnie świetnie ośnieżone,
więc prowadź. – zwrócił się w kierunku blondynki.
- Jasne! –
ucieszyła się Krukonka i pociągnęła za sobą Rona.
- Sanki? –
mruknął Draco w stronę przyjaciela. – Ile ty masz lat? –
- Wciąż za
mało! – roześmiał się Blaise i puścił oczko w kierunku Pansy która teatralnie
przewróciła oczami.
Zmarznięty
śnieg skrzypiał pod ich nogami wydając przyjemne dźwięki, dodatkowo zza chmur
wychyliło się nieśmiało styczniowe, blade słońce, dzięki czemu biały puch
iskrzył niczym miliony małych gwiazd. Szli już dobre dziesięć minut dzięki
czemu zdołali się trochę rozgrzać. Kilka minut później stanęli naprzeciwko
kilku wzniesieniom, z czego jedno było naprawdę sporych rozmiarów. Zadowolony
Blaise chwycił Pansy za rękę i zaprowadził ją w kierunku najwyższej górki.
Draco spojrzał niepewnie na Hermionę.
- Naprawdę
chcesz to robić? – zapytał.
Gryfonka
spojrzała na niego z lekkim przestrachem.
- Cóż, to
wzniesienie jest imponujące, ale jako dziecko jeździłam już na sankach i na
nartach, więc jakoś specjalnie się nie boję. A ty? –
Malfoy
zrobił kwaśną minę.
- Nigdy nie
jeździłem na sankach…. A co to są narty? – zapytał.
Hermiona
uśmiechnęła się do niego czule i wzięła go za ręce.
- Chodź! –
zawołała i pociągnęła go w kierunku górki. Przez ponad godzinę wszyscy
wchodzili na ośnieżone wzniesienia po czym z piskiem, krzykiem i śmiechem
zjeżdżali na sam dół. Ginny i Harry zmęczeni usiedli na sankach i przytulili
się do siebie cali w śniegu.
Luna wraz z
Ronem wznosiła ogromnego bałwana, który dzięki staraniom rudego Weasleya zaczął
przypominać kształtem gnoma. Hanna i Neville wciąż tak samo jak Blaise z Pansy
zjeżdżali z górki na sankach a Hermiona ze stojącym obok niej Draconem
podziwiała zimową panoramę.
- Pięknie
tu. – powiedziała po chwili.
Arystokrata
przytaknął jej skinieniem głowy. Pomyślał że spokój jakiego ostatnio zaznał
przydałby się też jego matce. Może spojrzałaby wtedy na świat inaczej? Może,
gdyby doświadczyła takiego szczęścia co on jej serce otworzyłoby się szerzej?
Pragnął by to było takie proste. Wziął głęboki, mroźny wdech i w tym samym
momencie zaraz za nimi rozległ się głos pani Weasley. Wydobywał się z małej,
srebrnej myszki, która unosiła się półtora metra nad ziemią. Draco od razu
rozpoznał duchowego chowańca jakim był patronus.
- Dzieci,
zapraszam na gorące kakao i gulasz. – powiedziała myszka i po chwili zniknęła
niczym kłęb dymu.
Wszyscy aż
pisnęli z zadowolenia i otrzepując się ze śniegu ruszyli w stronę domu Rona i
Ginny.
Na miejscu
przywitała ich uśmiechnięta pani Weasley, która ubrana w koronkowy kuchenny fartuch mieszała chochlą w ogromnym garze.
- Arturze,
przestań czytać gazetę i przynieś sztućce. – zwróciła się do męża.
Pan Weasley
wstał i skierował się do kredensu.
- A wy idźcie
umyć ręce i rozłóżcie talerze. – powiedziała w kierunku zziębniętej zgrai i
zdjęła garnek z ognia. Posiłek mijał w milczeniu i dopiero gdy wszyscy
najedzeni odetchnęli z błogim uśmiechem na ustach, Ron zagadnął ojca.
- Jak udał
się bal w Ministerstwie? Dobrze się bawiliście? -
- Było wspaniale, ale chyba przesadziłem z alkoholem.
– powiedział pan Weasley i spojrzał na żonę która o dziwo uśmiechała się pod
nosem.
-
Siedzieliśmy przy jednym stole z Kingsleyem Shackleboltem, więc wszyscy chcieli
się z nami napić i jednocześnie dopchać się do ministra. – zaśmiała się Molly
Weasley. – Ale było bardzo przyjemnie. Grała prawdziwa orkiestra, wszyscy byli
mugolami! – dodała zachwycona. – Żony muzyków są czarownicami, więc zespół
wiedział na jakiej imprezie się pojawi, ale i tak uważam to za mały kamień
węgielny w relacjach mugolsko – magicznych. – powiedziała i przelotnie
spojrzała na Dracona który wbił wzrok w pusty talerz. Nie uszło to uwadze
Hermiony. Kasztanowłosa zastanawiała się jakie uczucia żywi do jej chłopaka
matka jej przyjaciela. Zanim jednak mogła się głębiej nad tym zastanowić pan
Weasley poprosił by któryś z chłopców poszedł porąbać drewno do kominka, na co
Draco zerwał się z miejsca i błyskawicznie znalazł się na podwórku. Towarzystwo
zaczęło się rozchodzić, więc Hermiona pod pretekstem pomocy przy zmywaniu
zagadnęła panią Wesley.
- Ja zmywam
ty wycierasz, dobrze? – zapytała kobieta Hermionę i uśmiechnęła się czule.
Gryfonka
przytaknęła i przez pierwszych kilka minut w milczeniu wycierała umyte
naczynia.
W końcu
jednak zabrała głos.
- Pani
Weasley, przepraszam że zwaliłam się tak pani na głowę… z Draconem. – dodała.
Mama Rona i
Ginny przerwała zmywanie i spojrzała na kasztanowłosą.
- Nie masz
mnie za co przepraszać kochana. Ron uprzedzał mnie o waszym przybyciu. –
- Tak, ale…
wiem że to musi być trudne… bo to Ślizgoni… - odparła niepewnie.
Pani Weasley
wróciła do zmywania i odpowiedziała dopiero po chwili.
- Na balu w
Ministerstwie był cały tłum ludzi. Od zwykłych pracowników sklepów na Pokątnej,
po przedstawicieli władzy, w tym członkowie rodów czystej krwi, którzy w
mniejszym lub większym stopniu popierali politykę Voldemorta. Ci ostatni chyba
nie bawili się najlepiej. – przyznała Molly. – Siedzieli cicho, dumnie, ale z
pewną dozą pokory. Patrzyli jak Artur, mugole i niżsi rangą pracownicy brylują
w towarzystwie ministra i chyba czuli, że świat jaki znali nie wróci już nigdy.
Dostrzegłam w tłumie Narcyzę Malfoy. Na Merlina, przez dobrą sekundę zrobiło mi
się jej nawet żal. Widać że zmizerniała. Podeszła do nas, podziękowała Kingsleyowi
za zaproszenie i po chwili zniknęła. Pewnie wróciła do domu. Ale przez
chwilę nasze oczy się spotkały i wyczułam w nich ból… Wiem jaką osobą potrafi
być Narcyza i wiem jakim człowiekiem był, lub wciąż jest Lucjusz Malfoy, ale
ich syn to zupełnie coś innego. Ginny opowiadała mi trochę o was, bo gdy Ron
oświadczył że razem przyjdziecie na Sylwestra, to nie mogłam w to uwierzyć. Ale
z drugiej strony.. Jesteś Hermioną Granger. Kto jak nie ty, mógłby go zmienić?
– dodała z uśmiechem i wytarła ręce w szmatkę po skończonym zmywaniu. – Mam
nadzieję że starczy ci siły do wytrwania uporu Narcyzy i Lucjusza. Pamiętaj, że
zawsze możesz na nas liczyć. –
Hermiona
poczuła jak szklą jej się oczy. Przytuliła panią Weasley jak najprawdziwszą
matkę i uśmiechnęła się przez łzy. W tym samym momencie do domu wszedł Draco
który lewitował przed sobą całą górę drewna.
- Na Merlina
chłopcze, toż to połowa lasu! – zawołał pan Weasley i zaczął układać drewno w
kominku. – Dziękuję. – uśmiechnął się w stronę Dracona i rozpalił ogień.
Ostatni
dzień spędzili na miłym leniuchowaniu i przeglądaniu szkolnych kufrów, po czym
następnego dnia stawili się na peronie dziewięć i trzy czwarte.
- O czym
myślisz? – Hermiona usłyszała ukochany głos i podniosła wzrok. Za oknem wagonu
panowały egipskie ciemności.
-
Wspominałam święta. – odparła z uśmiechem.
Draco
odwzajemnił uśmiech, lecz po chwili zmarszczył brwi.
- Powiedz
mi, dlaczego nie wzięłaś ze sobą Krzywołapa? –
- Och,
widzisz. – zaśmiała się Gryfonka. – Moja babcia uwielbia koty, ale czasem aż za
bardzo i za mocno. Krzywołap przeżywa prawdziwe katusze za każdym razem gdy go
do niej zabieram, więc w tym roku zostawiłam go w zamku. Można powiedzieć, że
to taki mały prezent ode mnie. –
- Rozumiem,
ciekawe czy tęsknił. – zastanowił się Draco. - Na pewno się nie nudził. Przed
świętami widziałem jak łaził za Panią Norris. –
- Za tą
okropną kotką Filcha?! – zdziwiła się Hermiona.
- Cóż,
miłość nie wybiera. – zaśmiał się blondyn po czym pocałował Hermionę prosto w
jej zmarszczony w niesmaku nos.
*
Zanim skierowali się do dormitorium wiedzieli
że mimo zmęczenia muszą złożyć wizytę pani dyrektor w jej gabinecie. Gdy
Hermiona zapukała i po chwili usłyszeli zapraszający głos Minervy McGonagall,
weszli do środka i przywitawszy się usiedli na dwóch krzesłach stojących
naprzeciwko biurka dyrektorki.
- Witam
prefektów naczelnych, jak minęły wam święta? – zapytała Minerva spokojnie.
- Dziękuję,
dobrze. – odpowiedziała Hermiona.
- A panu, panie Malfoy? –
- Też
dobrze, dziękuję. – odparł chłopak.
- Miło mi to
słyszeć. Wierzę że w nowym semestrze będziecie się wywiązywać ze swoich
obowiązków równie sumiennie co w poprzednim i że egzaminy pójdą po waszej
myśli. Jednak... – przerwała na chwilę i wzięła do ręki leżący obok list. – W
trakcie ferii przyszedł do mnie list, którego nie jestem w stanie zignorować.
Chcę byście odnieśli się do jego treści, gdyż nie ukrywam, że może to zaważyć na
dalszym pełnieniu przez was funkcji prefektów naczelnych. –
Hermiona
zrobiła wielkie oczy a Draco spiął automatycznie wszystkie mięśnie. Domyślał
się kto mógł napisać do dyrektor w ich sprawie i czuł że narasta w nim gniew.
Minerva poprawiła swoje wąskie okulary i znów zabrała głos.
- Mianowicie,
w liście Narcyza Malfoy prosiła bym bliżej przyjrzała się relacjom jakie łączą
dwóch prefektów naczelnych. Zaznaczyła, iż ich znajomość i wspólne dormitorium
może zaszkodzić dobremu imieniu szkoły jak i im samym. Jak mam to rozumieć? –
zapytała i spojrzała surowym wzrokiem na swoich uczniów. Hermionę zmroziło. A
więc Narcyza już wiedziała. Wiedziała i robiła co tylko w jej mocy by ich
rozdzielić. Głos uwiązł jej w gardle, poczuła kropelki potu po wewnętrznej stronie
dłoni. Pierwszy raz w życiu nie znała prawidłowej odpowiedzi. Za to jego głos
rozbrzmiał pewnie i mocno, niczym dźwięk wielkiego dzwonu.
- Ja i
Hermiona Granger jesteśmy razem, pani dyrektor. – powiedział bez zająknięcia.
Zapadła
cisza. Hermiona wpatrywała się w Dracona wielkimi jak galeony oczami, obrazy
zamilkły i nawet portret Severusa Snapea, który jak dotąd zawsze był obojętny,
spojrzał na nich z niekrytym zdziwieniem. Minerva przez chwilę dała się ponieść
ogólnemu zaskoczeniu, jednak po chwili wyprostowała się w swoim fotelu.
- To znaczy?
– zapytała.
- To znaczy
że ja i Hermiona stanowimy parę, nie tylko jako prefekci naczelni ale i jako
dwójka bliskich sobie osób. – odparł z powagą. Hermiona spuściła wzrok. To
koniec, pomyślała.
- Czy to prawda?
– zwróciła się w jej w stronę Minerva.
- Tak. –
odpowiedziała cicho kasztanowłosa i spojrzała na dyrektor już trochę bardziej
pewna siebie. – To prawda. –
- Czy mogę
zobaczyć list od mojej matki? – zapytał Draco i wstał z krzesła. – Wiem że to
prywatna korespondencja i w żadnym innym wypadku nie prosiłbym o coś takiego. –
dodał i podszedł do biurka dyrektorki. Minerva zmarszczyła brwi i z
zaciśniętymi ustami podała Ślizgonowi list.
- Dziękuję.
– powiedział i szybko przeczytał jego treść. Po chwili zwrócił go McGonagall
i usiadł na swoim miejscu. - Tak jak
myślałem, moja matka nie wspomniała ani słowem o tym, z jakiego powodu wysłała
do pani ten list. Moja matka chce mnie wyswatać z Astorią Greengrass, oczywiście
nasze małżeństwo jak w większości rodzin czystej krwi, ma być aranżowane i ma
przynieść korzyści finansowe i społeczne. Nic nowego… Niestety, mój związek z
Hermioną Granger to komplikuje. – powiedział i wciąż patrzył dyrektor prosto w
oczy.
- A co ty
masz mi do powiedzenia? – zwróciła się do Gryfonki Minerva.
Hermiona
spojrzała na arystokratę który kiwnął głową. Poczuła jak rośnie w niej pewność
i determinacja. Wyprostowała się i
pewnym, mocnym głosem odparła.
- Darzę
Dracona Malfoya poważnym i szczerym uczuciem. Wiem też, że z racji mojego
pochodzenia może to nie być zbyt dobrze widziane w pewnych kręgach. – dodała i
mocniej zacisnęła pięści na poręczy krzesła.
Dyrektor
przez dłuższą chwilę przyglądała się prefektom naczelnym po czym westchnęła i
przetarła powieki pod okularami.
- To wszystko
na dzisiaj, możecie wrócić do dormitorium, jest już późno. – powiedziała, lecz
po chwili dodała. – Jestem świadoma waszej pełnoletniości i faktu iż kończycie
szkołę już jako dorośli ludzie, ale proszę o rozwagę i ostrożność jaką do tej
pory się wykazywaliście. – Jej surowy wzrok złagodniał a usta nie były już
jedną, cienką linią.
-
Oczywiście. – odparł Draco i otworzył przed Hermioną drzwi.
- Dobranoc
pani dyrektor. – powiedziała przyjaźnie kasztanowłosa.
- Dobranoc.
– odparła Minerva i gdy za parą prefektów naczelnych zamknęły się drzwi,
odwróciła się w stronę portretu Albusa Dumbledorea.
- Kto by
pomyślał. – mruknęła i uśmiechnęła się do siebie.
*
Siedziała na
prostym, drewnianym krześle w niewielkiej, kamiennej celi. Przed wejściem zabrali
jej różdżkę i oznajmili że na pokój zostały rzucone zaklęcia zabezpieczające
przed ucieczką. W małym, wąskim oknie umieszczono dwie, grube kraty. Gdy drzwi
do celi otworzyły się szeroko, w progu stanął wysoki, szczupły mężczyzna,
którego długie, platynowe włosy związane były w niedbały, niski kucyk. Ostatni
raz widziała go pół roku temu, w dniu gdy go zabrali. Wstała i szybkim krokiem
podeszła do mężczyzny. Objęła go i poczuła pod palcami że mocno schudł.
- Lucjuszu..
– wyszeptała.
Mężczyzna
wplótł szczupłe palce we włosy kobiety i wziął głęboki wdech. Jakby sam jej
zapach przynosił mu ukojenie. Stali tak przez kilka minut, by w końcu usiąść
obok siebie na dwóch, twardych krzesłach.
-
Zeszczuplałeś.. – powiedziała z troską i dotknęła ręką jego policzka.
- Nie myśl
że mnie tutaj głodzą. – odpowiedział Lucjusz z lekkim uśmiechem. – Wręcz
przeciwnie, jednak… - przerwał i spojrzał w zakratowane okienko. – Nie mam
apetytu. – dodał po chwili, jednak brzmiało to tak, jakby chciał powiedzieć coś
zupełnie innego.
Narcyza
zmarszczyła lekko brwi jednak nie naciskała na męża. Sięgnęła po paczkę stojąca
na stole i z uśmiechem przekazała ją Lucjuszowi.
-
Przywiozłam ci książki o które prosiłeś w liście. Przy wejściu sprawdzali
paczkę ze sto razy, ale na szczęście do niczego nie mieli zastrzeżeń. –
- Dziękuję.
– Lucjusz odłożył ciężki karton na bok i znów spojrzał na swoją żonę.
- Co słychać
u Dracona? – zapytał, na co Narcyza od razu się wyprostowała.
- Zaczął
drugi semestr. – odpowiedziała. – Ma naprawdę dużo nauki więc może mieć problem
z pisaniem… - tłumaczyła.
- Narcyzo,
nie mam mu za złe, że do mnie nie pisze. Prawdę mówiąc ja do niego też nie. –
- A-ale..
dlaczego? – zdumiała się kobieta.
Lucjusz
spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno.
- Nie wiem
od czego miałbym zacząć. Wszystko się zmieniło… ja się zmieniłem.. on.. List
mógłby okazać się pomyłką. –
Usta Narcyzy
zaczęły dziwnie drżeć. Wstała i podeszła do okna. Objęła się ramionami i wzięła
głęboki wdech.
-
Przechodzimy trudny okres, to fakt, ale nie pozwolę by cokolwiek zaszkodziło
naszej rodzinie Lucjuszu. – powiedziała twardo. – Wszelkie zmiany są
tymczasowe, zobaczysz.. –
- Nie uważam
tak. – odpowiedział arystokrata i wstał. – Nasz świat już nigdy nie będzie taki
sam, ale… ale nie odczuwam z tego powodu żalu. – dodał.
- A co z
nami? – zapytała Narcyza. – Ze mną, z Draconem? Jaka przyszłość czeka nas w tym
nowym świecie? –
Oboje
usiedli z powrotem na krzesłach i na dłuższą chwilę zapanowała cisza, którą w
końcu przerwała Narcyza.
- Jest coś o
czym muszę ci powiedzieć, a o czym nie wspominałam ci do końca w listach. –
zaczęła dziwnym, suchym tonem. – W święta odwiedzili nas państwo Greengrass…
-
*
Pokój
Blaisea wypełniał półmrok. Mulat leżał rozciągnięty na łóżku, a w fotelu obok
siedział Draco Malfoy, z wyraźnie niezadowoloną miną.
- Co jeżeli
nagada jej głupot? I po co w ogóle przylazł? – zastanawiał się głośno blondyn i
co chwilę pocierał czoło. Pół godziny wcześniej do wspólnego dormitorium Draco
i Hermiony zapukała sama Minerva McGonagall i poprosiła Hermionę by ta poszła
do jej gabinetu, gdyż czeka tam na nią Arnold Greengrass. Kasztanowłosa z lekką
paniką na twarzy spojrzała na Dracona, po czym szybko udała się do gabinetu
dyrektorki. Młody arystokrata chciał jej towarzyszyć, jednak McGonagall
kategorycznie mu tego zabroniła. Nie mogąc wytrzymać stresu, postanowił pójść czym prędzej do Zabiniego.
- Hermiona
nie jest kretynką, nie da się omamić Greengrassowi. – pocieszał przyjaciela
Blaise. – I przestań trzeć to czoło bo zaraz zedrzesz sobie skórę. –
Ledwo to
powiedział gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść. –
powiedział wciąż leżąc.
Do pokoju
weszła Daphne i gdy zamknęła za sobą drzwi od razu zwróciła się w kierunku
mulata.
- Wszystkich
witasz w ten sposób? – zapytała chłodno. – A gdyby to była Pansy? – dodała kąśliwie.
- Pansy nie
puka. Nie musi. – odpowiedział chłopak nie patrząc na nią.
-
Oczywiście.. –
Blondynka
spojrzała na siedzącego naprzeciwko Dracona i przygryzła lekko wargę.
- Chciałabym
z tobą porozmawiać Blaise… na osobności.. – powiedziała nieśmiało. Draco zaczął
wstawać, jednak Blaise usiadł na łóżku i machnięciem ręki kazał przyjacielowi
znów zająć miejsce w fotelu.
- Nie widzę
takiej potrzeby Daphne. Wszystko co mi powiesz powtórzę Draconowi, więc tylko
niepotrzebnie się nagadam. Wal. – powiedział i spojrzał na dziewczynę która
nagle przybrała wojowniczy wyraz twarzy.
- Jak sobie
chcesz. – wycedziła. – Widziałam się dzisiaj z ojcem. Poprosił byśmy wysłali
mojej matce wstępne plany naszego wesela. Nie mam bladego pojęcia jak sobie je
wyobrażasz, więc zanim napiszę do matki, chciałam znać twoje zdanie. –
powiedziała i spojrzała na chłopaka.
- Ja sobie
tego nie wyobrażam Daphne. – zaczął i już chciał położyć się z powrotem, gdy
nagle usłyszał kolejne pytanie Ślizgonki.
- To znaczy?
Wszystko ci jedno? –
Blaise
usiadł i głośno westchnął.
- Wczoraj
widziałem jak wymykasz się z Terencem Higgsem z dormitorium. Nie mam ci tego za
złe! – dodał szybko widząc jak na twarzy dziewczyny zaczyna malować się szok i
strach. – Ja też mam kogoś.. –
- Pansy. –
stwierdziła Daphne.
Blaise
kiwnął potwierdzająco głową i kontynuował.
- Jak sobie
wyobrażasz nasze życie? Nie mówię tu o ślubie i weselu, bo to samo w sobie jest
proste. Wypowiemy oklepaną formułkę, zjemy po kawałku tortu i będziemy pozować do
setek zdjęć. Łatwizna. Ale co potem? Co z każdym kolejnym dniem naszego życia?
Będziemy spać razem, czy każdy w osobnej sypialni, by Terence i Pansy mogli
spokojnie nas odwiedzać? A dzieci? Wyobrażasz to sobie? Spraw Salazarze byś
przez przypadek nie zaszła w ciążę z Terencem, bo wtedy od razu się wyda że nie
jestem ojcem. Nie żeby mi to przeszkadzało. – przerwał na chwilę gdy zauważył
lśniące łzy w kącikach oczu blondynki. – I kiedy zaczniemy się wspólnie
nienawidzić? Bo gwarantuję ci Daphne, że zaczniemy. – Zapanowała cisza podczas
której każde z nich wiedziało, że Blaise ma rację. Wizja lat spędzonych w
udawanym małżeństwie powoli dosięgała ich umysły i ciężką, ponurą aurą
zatruwała je od środka.
Dziewczyna
szybko otarła wilgotne powieki i znów dumnie się wyprostowała.
- Napiszę
matce, że twój frak ma być czarny. –
Blaise
westchnął i położył się plecami do Ślizgonki.
- Rób co
chcesz. – powiedział i po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi.
*
Hermiona
usiadła naprzeciwko potężnego Arnolda i siląc się na spokój i opanowanie wzięła
głęboki wdech. Pierwszy raz w życiu widziała tego człowieka, jednak czuła jak
bijąca od niego aura pewności siebie zaczyna ją przytłaczać. Ubrany w gruby kożuch
z futrzastym kołnierzem wydawał się być tak samo duży jak Hagrid, jednak nie
było w nim nic z łagodności gajowego.
- Luty w tym
roku jest wyjątkowo zimny. –powiedział mężczyzna po tym jak już wymienili
uprzejmości.
- Tak, to
prawda. – zgodziła się Hermiona i wygładziła swoją krótką spódniczkę. Musnęła
palcami odznakę Prefekta Naczelnego, by dodać sobie siły.
- Panno
Granger nie będę ukrywał, chciałem się spotkać
ponieważ oboje mamy kogoś, na kim nam ogromnie zależy. Ja mam moją córkę
Astorię, pani Dracona. Wiem o waszym związku od córki i wcale nie jestem zdziwiony.
Jest pani młodą, atrakcyjną i inteligentną kobietą, w dodatku już zdążyła się
pani zapisać na kartach historii magii, więc gdy dowiedziałem się że to pani
jest tą do której udał się w święta Malfoy, nie byłem zaskoczony. Jednak… -
przerwał na chwilę z czego skorzystała Hermiona i weszła mu w słowo.
- Jednak
jestem dla pana przeszkodą. – powiedziała twardo.
Greengrass
spojrzał na nią przenikliwie i po chwili się odezwał.
- Nie jest
pani przeszkodą, ale to z pani powodu Draco będzie miał opory przed ślubem z
moją córką. – odparł. – Nie wiem czy jest tego pani świadoma, ale podczas świąt
moja rodzina oraz państwo Malfoy uzgodniliśmy już pewne szczegóły.
- Tak, wiem.
–
Greengrass
uśmiechnął się pod nosem.
- Widzę że
nie macie przed sobą tajemnic. –
Hermiona nie
odpowiedziała. Arnold Greengrass poczuł się nieswojo. Już od dawna nie miał do
czynienia z kobietą która traktowałaby go w ten sposób. Czuł że młoda Gryfonka
ma w sobie siłę i dumę, z którą niełatwo będzie mu walczyć. Odkaszlnął i znów
podjął rozmowę.
- Czy nie
będzie pani przeszkadzało, gdy rodzina Malfoy popadnie w niełaskę? – zapytał i
dostrzegł jak mięśnie twarzy kasztanowłosej tężeją. – Zastanawiała się pani co
się stanie z majątkiem Dracona, jego matką i nim samym? –
Hermiona
zmarszczyła brwi.
- Panie
Greengrass, czy pan i panu podobni, zawsze uważacie że jedyną słuszną próbą
osiągnięcia czegokolwiek jest rozmowa o pieniądzach? Dlaczego nie zapyta mnie
pan o uczucia Dracona, a czy zna pan chociaż uczucia Astorii? –
- Astoria
kocha Dracona, to wiem aż za dobrze. – odpowiedział gorzko Arnold. – Ale to nie
ma nic do rzeczy. – dodał.
- Doprawdy?
– zdziwiła się Hermiona. – A czy nie będzie miał pan nic przeciwko, jeśli po
ślubie z Astorią Draco wciąż będzie miał ją za nic? –
Greengrass
zamilkł a jego twarz przybrała groźny wyraz. Oto przed Hermioną siedział człowiek, który nie znosił
sprzeciwu.
- Z całym
szacunkiem panno Granger, ale pochodzi pani z całkiem innego świata niż ja czy
Draco Malfoy. Nie oczekuję od pani pełnego zrozumienia, ale ufam że jest pani
na tyle inteligentna by pojąć, że małżeństwo Dracona z Astorią będzie dla niego
najlepszą i jedyną szansą, na normalny powrót do społeczeństwa czarodziejów. Chce
go pani skazać na biedę, wykluczenie i cierpienie z własnej woli? W imię czego?
Miłości? Ona szybko się kończy, a ostrzegam panią, że miłość nie wystarczy, gdy
rosnący w nim żal i gniew w końcu przeleją czarę goryczy. Rodzina Malfoy
popadła w niełaskę i potrzeba by cudu, by znów sprawowali władzę jak
poprzednio. Nawet sobie pani nie wyobraża jak o nich się teraz mówi w
towarzystwie. Dawna duma i honor przepadły wraz z zamknięciem Lucjusza w
Azkabanie a sam Draco nie jest w stanie oczyścić swojego nazwiska, tym bardziej
z taką przeszłością. Jeżeli go pani kocha, a z tego co widzę kocha go pani szczerze,
to proszę od niego odejść. Proszę pozwolić mi mu pomóc, chociaż wiem że metoda
nie przypadła pani do gustu. –
Arnold Greengrass
wstał i poprawił swój kożuch.
- Do
widzenia panno Granger, cieszę się że mogłem panią poznać i wierzę że wykaże
się pani zdrowym rozsądkiem. –
Po tych
słowach ukłonił się nisko i szybko wyszedł z gabinetu, zostawiając oniemiałą i
wstrząśniętą Hermionę samą.
~
Była w
połowie drogi do dormitorium, gdy poczuła że się dusi. Słowa, a raczej krzyk
próbował wyrwać się z jej gardła, więc szybko pobiegła ku wieży astronomicznej.
Gdy w biegu pchnęła drzwi i stanęła na tarasie jej oczom ukazało się czyste,
gwieździste, zimowe niebo. Ciche niczym ocean. Łzy zaczęły spływać po jej
policzkach a szloch który w końcu wyrwał się z pomiędzy warg z czasem nabierał
siły, aż w końcu przerodził się w krzyk. Stała tak płacząc w głos i wiedziała
że siarczysty mróz zaraz pozbawi ją tchu, ale nie dbała o to. Strach i żal wypełniały ją całą. Wiedziała że
Arnold Greengrass ma dużo racji. Draco się zmienił, ale gdy z czasem społeczeństwo
go odrzuci i nigdzie nie będzie mógł znaleźć dla siebie miejsca, jego uczucie
do niej może zastąpić zgorzknienie i złość. Była tego świadoma. Upadła na zimny
bruk i zakryła się zmarzniętymi rękami.
-Mamo… Tato…
- jęknęła. – Tak strasznie za wami tęsknię… -
Przypomniała
sobie jeden z tych wieczorów, kiedy razem z mamą siedziała przy kominku i pijąc
herbatę z sokiem rozmawiały na wszystkie tematy. Gdyby teraz miała ją przy
sobie, wiedziałaby co robić. Nie czułaby tej ogromnej, obezwładniającej
samotności, która niczym mgła co rusz zakradała się do jej serca by znów ją
sparaliżować. Ale przecież nie jestem sama, pomyślała. Chociaż nie ma przy mnie
rodziców, to wciąż nie jestem sama…
Poczuła jak
głośny płacz zmienia się w szloch. Szloch w ciche łkanie, aż w końcu całkowicie
przestała płakać i wstała. Otarła oczy i ponownie spojrzała w gwiazdy. Zimny
wiatr rozwiał jej długie, brązowe, proste włosy i przyniósł ze sobą świeże
opady śniegu. Gryfonka westchnęła i powoli opuściła wieżę.
*
Pierwszy raz
od dawna jadła śniadanie w Wielkiej Sali. Jak w każdą sobotę świeciła pustkami,
więc mogła w spokoju i ciszy przeczytać poranną gazetę. Od rozmowy z ojcem
Astorii minął tydzień i od tego czasu Draco wiercił jej o to dziurę w brzuchu.
Nie chciała mu powiedzieć wszystkiego. Bała się jego reakcji i tego, jak
mogłoby to na niego wpłynąć.
Gdy szła do
dormitorium po płaczu na wieży wmawiała sobie że od razu z nim zerwie. Bez
słowa wyjaśnienia, bez powodu. Tak by znienawidził ją na dobre. Jednak gdy
tylko przekroczyła ramę obrazu i zobaczyła jak wstaje z sofy wiedziała że z jej planu nic nie będzie. Rzuciła się w jego ramiona niczym mała, bezbronna dziewczynka i wtopiła twarz w delikatną czarną koszulę. Gdy tylko poczuła jego
dotyk i zapach perfum, od razu się uspokoiła. Nie umiałaby go zostawić, nawet
gdyby chciała. Nawet gdy wiedziała że tak byłoby lepiej, jej zachłanność i
potrzeba zwyciężyła. To on musi zrobić pierwszy krok. Jeśli mają się rozstać
będzie to musiało wyjść od niego.
Hermiona
zapłaciła sowie za Proroka Codziennego i gdy przeczytała nagłówek pierwszej
strony poczuła jak przeszywa ją zimny dreszcz. Tytuł głosił:
Tajemnicza śmierć magicznego małżeństwa z
Chesterfield.
Hermiona
odstawiła kawę na stół i zaczęła czytać.
Państwo McCras było szanowanym małżeństwem, które od
dwóch lat zażywało odpoczynku na zasłużonej, magicznej emeryturze. Gdy od dwóch
dni córka państwa McCras nie dostała od rodziców znaku życia i nie odpowiadali
na patronusowe wiadomości, postanowiła złożyć im niespodziewaną wizytę.
Niestety, na miejscu zastała rodziców martwych. Jak donosi nasz dziennikarz,
córka małżeństwa od razu powiadomiła Ministerstwo Magii, które wysłało na miejsce
kilkoro swoich pracowników. Po kilkugodzinnej pracy stwierdzili oni iż państwo
McCras nie zmarli w sposób naturalny, ani w wyniku fizycznych obrażeń, ale za
pomocą zaklęcia. Jak wszyscy wiemy, jedynym znanym zaklęciem uśmiercającym jest
Avada Kedavra, którego użycie podlega natychmiastowej i bezwzględnej każe
więzienia. Od czasu śmierci Voldemorta, który swego czasu lubował się w owym
zaklęciu, społeczeństwo magiczne miało nadzieję iż w końcu nastał czas pokoju.
Niestety, wygląda na to że pomimo śmierci tyrana wciąż istnieją ludzie którzy w
podobny sposób lubują się w zbrodni. Ministerstwo obiecuje iż dokłada wszelkich
starań by ująć mordercę i apeluje o spokój i niepopadanie w panikę.
Jednocześnie uczula by na wszelki wypadek rzucać na swoje domy zaklęcia
ochronne.
Hermiona
odłożyła gazetę i spojrzała przed siebie. Coś w jej wnętrzu aż krzyczało iż śmierć emerytów nie jest zwykłym przypadkiem, jednak na razie nie miała żadnych
podstaw by czuć niepokój bądź strach. Voldemort nie żyje, śmierciożercy zostali
zamknięci w Azkabanie, a ludzie którzy w jakimś stopniu popierali poczynania
Voldemorta w obecnej sytuacji woleli nie komplikować sobie życia. Hermiona
westchnęła. Przecież morderstwo nie musi mieć żadnego związku z przeszłością. W
świecie mugoli codziennie dochodzi do aktów mordu i przemocy i nie zawsze jest
to zwiastun większego zagrożenia, pocieszała się w duchu. Dopiła kawę i i gdy
mijała kosz na śmieci wrzuciła do niego nie w pełni przeczytaną gazetę.
*
Marzec
przyniósł ze sobą zimne deszcze, wznowienie treningów Quiddicha i próby
teatralne. Hermiona cieszyła się widząc że przez czas wolny osoby które brały
udział w przedstawieniu nie przestały szlifować swoich ról i teraz każdy
płynnie potrafił wypowiedzieć swoje kwestie. Gryfonka doceniała fakt iż w
zaistniałej sytuacji Draco, Blaise, Daphne i Astoria zachowują profesjonalizm i
podczas prób skupiają się jedynie na zbliżającej się premierze. Gdy nie
doglądała prób, siedziała z nosem w książkach i momentami cieszyła się gdy
Draco znikał na popołudniowych treningach, jednak za każdym razem musiała go
opatrzyć, gdyż wracał z niewielkimi obrażeniami i ciemnymi siniakami.
- Jesteś szukającym, od kogo tak obrywasz? – zdziwiła się i przyłożyła blondynowi
różdżkę do policzka. Wypowiedziała zaklęcia a małe rozcięcie od razu się zagoiło.
- W taką
pogodę ciężko utrzymać się na miotle i łatwo wpaść na innego gracza. – odparł
Draco i uśmiechnął się do Hermiony łobuzersko. – Już nie mogę się doczekać aż
się rozpogodzi. – dodał tajemniczo.
Hermiona
zmarszczyła lekko brwi, jednak po chwili zrozumiała o co mu chodzi.
- Wiesz
Draco, tak sobie pomyślałam… wiem co mówiłam na lodowisku, ale… -
- O nie! –
przerwał jej Ślizgon. – Nie ma mowy, nie wykręcisz się. Sama mnie poprosiłaś
bym nauczył cię latać na miotle, a ja ci to obiecałem więc słowa dotrzymam. Tym
bardziej, że.. – jednak nie dokończył zdania, tylko szybko wstał z sofy po czym
zniknął za drzwiami swojego pokoju. Zszokowana Hermiona zdążyła zaledwie
mrugnąć, gdy znów stał przed nią trzymając w rękach ogromny pakunek. – Chciałem
ci to dać przed samą nauką latania, ale myślę że to może być dla ciebie dobry
kopniak motywacyjny. –
- Kopniak
motywacyjny? – zdumiała się Hermiona. Draco położył paczkę na sofie obok
Gryfonki i uśmiechnął się szeroko.
- W
walentynki powiedziałaś że nie chcesz żadnego prezentu, oprócz mnie samego w
bieliźnie, na co przystałem. – zaśmiał się Draco widząc jak kasztanowłosa patrzy na niego spode łba. –
Jednak potraktuj to jako spóźniony prezent walentynkowy. Wszystkiego
najlepszego Hermiono! –
Gryfonka
jeszcze nigdy nie widziała go w tak szampańskim nastroju. Jedyne co wprawiało
go w taki nastrój to Quiddich, więc szybko domyśliła się co znajduje się w
ogromnej paczce.
- Malfoy,
chyba nie zrobiłeś tego co myślę że zrobiłeś, prawda? –
Draco nie
przestając się uśmiechać zaczął ją poganiać.
- No otwórz
to wreszcie Hermiono. Proszę. –
Gryfonka
westchnęła, wstała i zaczęła rozrywać ozdobny papier. Po chwili jej oczom
ukazała się piękna, elegancka miotła cała w bieli ze złotymi elementami. Na
rączce widniało jej imię i nazwisko jaśniejące złotym blaskiem. Hermiona
przyłożyła dłoń do ust. Miotła która przed nią leżała była damską wersją
Nimbusa 2001, robioną na specjalne zamówienie. Przeglądała kiedyś z nudów
katalog Harryego, więc ta informacja została jej w głowie. Nie mogła uwierzyć,
że ta warta ponad dwa tysiące galeonów miotła jest teraz jej, co nie ulegało
najmniejszej wątpliwości.
- Prawda że
wspaniała? –
Usłyszała
obok swojego lewego ucha głos Dracona i drgnęła. Miotła była nie tylko
wspaniała, była wręcz oszałamiająco piękna, lecz tak samo przytłaczająco droga.
Odwróciła wzrok od miotły i spojrzała na arystokratę.
- Draco.. –
zaczęła nieśmiało. – Ta miotła… to najwspanialsza i najpiękniejsza miotła jaką
widziałam, ale nie mogę jej przyjąć. Kosztowała majątek, a ty.. –
- A ja? –
- A ty nie
powinieneś tyle na mnie wydawać. – dodała i spuściła wzrok. „ Powinieneś teraz
oszczędzać bo Greengrass znowu będzie miał przewagę”, dodała w myślach. Poczuła
jak Draco łapie ją pod brodę zmuszając tym samym by spojrzała mu w oczy.
- Wiedziałem
że to powiesz, ale to na mnie nie działa. Cieszę się że miotła przypadła ci do
gustu, już nie mogę się doczekać naszych lekcji. – powiedział i przyciągnął ją
do siebie.
Więcej nie
protestowała. Jego namiętny pocałunek skutecznie zamknął jej usta, jednak
gdzieś w jej głowie wciąż tlił się strach i obawa.
~
Ostatnia
niedziela marca była pierwszym słonecznym i bezwietrznym dniem w tym roku. Hermiona
siedziała wraz z Ginny w salonie dormitorium i nerwowo ściskała swój prezent.
- Miona,
zaraz złamiesz te miotłę, spokojnie. – powiedziała Ginny i uśmiechnęła się do
przyjaciółki przyjaźnie.
- Chyba
zdezerteruję… Poważnie Ginny. – dodała Hermiona widząc minę przyjaciółki. – Nie
znoszę odrywać się od ziemi. Nie wiem dlaczego poprosiłam go by nauczył mnie
latać na miotle. To będzie tortura. – jęknęła. Jednak zanim zdążyła znowu się
odezwać w salonie nagle pojawił się patronus o kształcie wielkiego, srebrnego
wilka który przemówił głosem Dracona Malfoya.
- Czekam na
ciebie Hermiono. –
Ogromny i piękny
duchowy chowaniec zatrzymał się obok Hermiony i dał jej się dotknąć drżącą od
emocji dłonią, po czym zniknął rozpływając się niczym mgła. Hermiona spojrzała
na Ginny wielkimi oczami.
- Wyczarował
patronusa… - szepnęła. – Wyczarował mówiącego patronusa… - dodała, po czym
zerwała się na równe nogi i wybiegła z dormitorium mocno ściskając w ręku
miotłę.
~
Robił
kolejne okrążenie wokół pustego boiska. Dzisiaj większość uczniów wybrała się
do Hogsmeade, więc liczył na puste trybuny. Wciąż rozmyślał o patronusie,
którego wysłał do Gryfonki kilka minut temu. Fakt iż potrafi wyczarować
patronusa odkrył niedawno. Jak każdej nocy leżał obok Hermiony i tulił ją w
swoich ramionach. Zanurzył twarz w jej kasztanowych włosach i upajał się ich
zapachem. Pomyślał o tym jak wiele jej zawdzięcza. Wszystko co dobre, spotkało
go właśnie dzięki niej. Mimo iż wciąż wisiały nad nimi ciemne chmury, był
szczęśliwy. Spojrzał na swoje lewe przedramię na którym nie było już Mrocznego
Znaku i poczuł jak jego dusza znów się rozjaśnia. Mrok samotności i nienawiści
ustępował miejsca radości. Wyplątał się
z objęć Gryfonki i pocałował ją w policzek szepcząc że zaraz wraca.
Nieprzytomna Hermiona tylko odwróciła się na drugi bok i cicho jęknęła jakby
czuła, że ją zostawia. Draco oprócz radości, poczuł jak wypełnia go szczera
miłość do leżącej przed nim dziewczyny. Chciał być blisko niej każdego dnia,
chciał ją chronić i dawać jej wszystko czego zapragnie nie prosząc o nic w
zamian, a przecież to ona wciąż coś mu dawała. Wciąż pokazywała mu jak bardzo
go kocha i jak wspaniałe i pełne dobra może być życie. Wziął swoją różdżkę z
nocnej szafki i przeszedł do salonu. Usiadł na kanapie obok Krzywołapa i
pogłaskał puchatego kocura za uszami. Po chwili wstał, wziął głęboki wdech i
pomyślał o ostatnich tygodniach swojego życia. O świętach spędzonych u babci
Hermiony, o usunięciu tatuażu, o Sylwestrze
wśród przyjaciół i znajomych, o tych nocach i dniach z ukochaną dziewczyną
która była dla niego powodem do życia.
- Expecto
Patronum. – powiedział wyraźnie, a z jego różdżki wystrzelił ogromny blask
który przybrał kształt wielkiego wilka. Wpatrywał się w swojego chowańca z
niemym zachwytem. Gdy wilk podszedł do niego dumnym krokiem pogłaskał go po
głowie i przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem. Gdy w pokoju znów
zapanował półmrok Draco opadł na kanapę i uśmiechnął się do siebie. Więc jednak
może wyczarować patronusa. Jego dusza, skalana złem Voldemorta odzyskała blask
w który zaczął wątpić. Ale ona nie wątpiła.. Spojrzał na drzwi za którymi
spokojnie spała Gryfonka i nie czekając dłużej wrócił w jej objęcia. Kiedyś jej
go pokaże, obiecał sobie przed zaśnięciem.
Wylądował na
boisku widząc biegnącą w jego stronę Hermionę. Dziewczyna zatrzymała się przed
nim, oparła o miotłę i wzięła kilka głębszych wdechów.
- Pa-
patronus.. – wydyszała. – W- wilk. Twój patronus to wilk! Udało ci się Draco!
Tak się cieszę! – dodała radosnym lecz wciąż zdyszanym głosem.
Draco posłał
jej szeroki uśmiech i zatrzymał wzrok na miotle.
- Gotowa na
lekcję latania? – zapytał.
Hermiona
zrobiła kwaśną minę, jednak po chwili ruszyła za Ślizgonem na środek boiska.
Stanęli naprzeciwko siebie trzymając miotły w dłoniach.
- W
porządku. – zaczął raźnie blondyn. – Pamiętasz cokolwiek z pierwszej klasy?
Przywoływanie miotły, siadanie, pierwsze okrążenia dziesięć centymetrów nad
ziemią? – uśmiechnął się, lecz Hermiona poważnie kiwnęła głową. – Dobrze, więc
na początek będzie mała powtórka z podstaw. – dodał, po czym wsiadł na swojego Meteora 3000.
Gryfonka przez chwilę się wahała, jednak już po
minucie siedziała na biało-złotej miotle mocno ją ściskając. Unosili się
metr nad ziemią i Hermiona była pewna że w przeciwieństwie do jego postawy,
prostej, dumnej i pewnej, ona musi wyglądać pokracznie.
-
Najważniejsza jest równowaga. – odezwał się arystokrata po kilku minutach
krążenia nad stadionem. – Czujesz jak miotła delikatnie wibruje pod twoimi
palcami? –
Hermiona
skupiła się na rączce miotły i musiała przyznać, że faktycznie, czuje pod
skórą delikatne drżenie. Jakby dotykała zadowolonego Krzywołapa.
- Jesteś
pierwszą osobą która jej dotyka. – kontynuował Draco. – Miotły robione na
zamówienie posiadają wbudowany magiczny czujnik, który pozwala miotle rozpoznać
właściciela. Rzemieślnicy wytwarzają miotły w rękawiczkach, tak by nie miały
one wcześniej styczności z nikim innym. –
- To
niesamowite. – przyznała Gryfonka.
-
Przyśpieszymy? – zapytał Ślizgon.
- Dobrze. –
zgodziła się Hermiona i tak jak wcześniej pokazywał jej to Draco, mocniej
ścisnęła rękojeść miotły i lekko pochyliła się do przodu. Najtrudniejsze
okazało się dla niej zawracanie i hamowanie, jednak po dwóch godzinach szło jej
coraz lepiej. Zaczęła postrzegać miotły zupełnie inaczej. Powoli odkrywała
radość jaką czuli Harry i Ron, gdy dosiadali swoich mioteł. Wiatr rozwiewał jej
włosy a promienie słońca delikatnie muskały twarz. Poczuła, że chciałaby
spróbować czegoś więcej.
- Draco,
może wylecimy poza boisko? – zapytała.
- Jesteś
pewna? –
- Tak. –
odparła i po chwili wyleciała za Draconem na szkolne błonia.
-
Pomyślałem, że moglibyśmy odwiedzić Hardodzioba, co ty na to? – Draco zrównał
lot z Hermioną i spojrzał w kierunku chatki Hagrida.
- Doby
pomysł. To co, kto pierwszy? – uśmiechnęła się prowokująco i dostrzegła w
oczach blondyna jasne iskierki.
- Niech ci
będzie, ale ostrzegam, ja nie daję forów. – zaśmiał się.
- Ani się
waż!- powiedziała Hermiona i wystrzeliła przed siebie. Poczuła jak adrenalina
uderza jej do głowy a serce przyśpiesza. Już od dawna nie czuła czegoś
podobnego. Oczywiście już po chwili arystokrata wyprzedził ją bez najmniejszego
problemu, jednak była z siebie dumna. Spędziła prawie cały dzień na miotle, i
co najważniejsze, zaczęła rozumieć jak wspaniałe jest to uczucie.
Po chwili zeszła
z miotły na sztywnych nogach. Zachwiała się delikatnie i poczuła jak szczupłe
palce Dracona zaciskają się na jej ramieniu.
- I jak,
podobało się? – blondyn poprawił włosy Gryfonki czułym gestem i wyprostował się
dumnie.
- Było
cudownie. Mam nadzieję że jeszcze kiedyś to powtórzymy. –
Z chatki
Hagrida słychać było śmiech i rozmowy kilku osób, więc postanowili najpierw się
przywitać. Gdy drzwi otworzył im dobroduszny pół olbrzym, od razu zauważyli
siedzącego przy stole Harryego, Ginny i Rona.
- Hermiona!
Malfoy! – ucieszył się Hagrid na widok kolejnych gości. – Wchodźcie. –
Ślizgon i Gryfonka
zajęli miejsca obok kolegów i podziękowali za dwa kubki gorącej herbaty.
- Właśnie
rozmawialiśmy o tym morderstwie w Chesterfield. – zaczął Harry i odłożył kubek
na stół. – Jest w nim coś dziwnego. –
- To znaczy?
– zapytała Hermiona.
- Pomyślcie,
dwoje emerytów zostaje zamordowanych we własnym domu, z którego nic nie
skradziono. Z tego co donosił Prorok nie mieli wrogów, wręcz przeciwnie,
cieszyli się dobrą opinią wśród znajomych. Napisałem list w tej sprawie do
Kingsleya i jedyne czego się dowiedziałem to że oboje byli z wykształcenia
chemikami. Pani McCras zajmowała się chemią mugolską, a pan McCras alchemią
magiczną. Myślę że to bardzo ważny szczegół, ale wciąż nie mogę zrozumieć o co
w tym chodzi. – gryzł się z myślami Wybraniec.
- Może
popełnili jakiś błąd podczas wytwarzania eliksirów? – wtrącił się Ron.
- Przecież
zabiła ich Avada. – zauważyła Ginny.
- Cała ta
sprawa jest dziwna, cholibka. – mruknął Hagrid, lecz by zmienić temat zwrócił się do
zamyślonej Hermiony. – Nie wiedziałem że zaczęłaś latać na miotle Hermiono. –
uśmiechnął się szeroko gajowy.
- Och! Tak
tylko trochę, Draco mnie uczy.. – zaczęła się tłumaczyć speszona szatynka na co
wszyscy zachichotali.
- Gratuluję
Malfoy, jesteś pierwszą osobą która dokonała cudu. – zaśmiał się Ron i mrugnął
do Hermiony.
- Przestańcie się nabijać. – wzburzyła się
Gryfonka lecz w jej głosie słychać było nutkę wesołości. – Chodź Draco,
pójdziemy zobaczyć co u Hardodzioba. – kasztanowłosa wstała lecz w tym samym
momencie do chatki Hagrida wpadł mieniący się srebrnym blaskiem kot, patronus
Minervy McGonagall.
- Profesorze
Rubeusie, proszę niezwłocznie stawić się w moim gabinecie. – powiedział kot po
czym zniknął. Zaraz potem we wszystkich zakamarkach zamku i błoni rozbrzmiał
głos dyrektorki. – Wszyscy uczniowie bez wyjątku, w tym prefekci oraz prefekci
naczelni, mają natychmiast przejść do Wielkiej Sali. –
Głos umilkł
a Hogwart zdawał się wstrzymywać oddech. Harry zerwał się z miejsca jak
poparzony i pociągnął za sobą Ginny. Wszyscy wybiegli z chatki i udali
się do zamku nie zamieniając po drodze ze sobą choćby słowa. Każdy czuł, że
stało się coś niedobrego.
*
Wielka Sala
pękała w szwach. Uczniowie zajęli miejsca i z przejęciem wymieniali uwagi
dotyczące niezwykłego zamieszania. Kadra nauczycielska czekała aż dyrektor
wejdzie na katedrę i ogłosi szkole nowiny. Hermiona wraz z Draconem stała przy
drzwiach Wielkiej Sali by mieć na oku resztę uczniów. Kasztanowłosa co
chwilę zerkała w stronę stołu Gryfonów, czuła jak narasta w niej strach i
niepewność. Minerva McGonagall z poważną miną stanęła przed katedrą i
natychmiast zapanowała cisza. Zebrali się wszyscy, nawet duchy.
- Drodzy
uczniowie! – zawołała dyrektor donośnym głosem. – Dzisiaj miało miejsce okropne
wydarzenie. W godzinach popołudniowych zamaskowani sprawcy dokonali zbrojnego ataku na Azkaban, więzienie czarodziejów. Podczas ataku zginęło dwóch aurorów,
którzy dzielnie stawiali opór napastnikom. W wyniku zajścia zbiegło pięciu
śmierciożerców,
rodzeństwo
Carrow, Rudolf Lestrange, Goyle Sr, oraz Lucjusz Malfoy. Świat czarodziejów, a
tym bardziej Ministerstwo Magii zrobi wszystko by ująć sprawców ataku a
zbiegłych więźniów znów osadzić w Azkabanie. Jednak do tego czasu
bezpieczeństwo w Hogwarcie jest dla mnie sprawą najważniejszą, dlatego odwołuję
wszelkie wyjścia do Hogsmeade oraz wycieczki integracyjne klas od jeden do
pięć. Wszystkie wyjścia poza mury zamku mają odbywać się pod nadzorem jednego z
nauczycieli, a opuszczanie murów szkoły po zmroku jest absolutnie zabronione. –
dyrektor przerwała na chwilę i smutnym wzrokiem spojrzała na siedzących w ciszy
uczniów. – Mam nadzieję.. – kontynuowała. – Że świat czarodziejów w końcu zazna
zasłużonego pokoju. Dlatego proszę was o rozwagę i ostrożność, nie dajcie się
ponieść emocjom i pilnujcie siebie
nawzajem, gdyż nic tak nie działa na niekorzyść złu, jak jedność, przyjaźń i odwaga… Możecie rozejść się do
swoich dormitoriów. – dodała i zeszła z katedry.
Hermiona
spojrzała na Dracona który bledszy niż kiedykolwiek wpatrywał się przed siebie
pustym wzrokiem. Chciała chwycić go za rękę, jednak on odwrócił się na pięcie i
szybkim krokiem opuścił Wielką Salę.
Znowu to
samo, pomyślała, znowu ciemność zakrada się do naszego świata i kolejny raz
pragnie przypomnieć nam o swoim istnieniu. Spojrzała na stół Gryfonów przy
którym Harry wykłócał się o coś z Ginny i na Rona który mocno przytulał do
siebie Lunę. Ile jeszcze razy będę musiała żegnać swoje w miarę normalne życie,
i ile jeszcze ukochanych ludzi zniknie na zawsze? Zawahała się przez moment,
spojrzała na swoich przyjaciół i stwierdziła że porozmawia z nimi później.
Teraz musi odnaleźć chłopaka, który zapewne w tej chwili na powrót zamyka się w
sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz