poniedziałek, 6 listopada 2017

Rozdział 11.

Witajcie w rozdziale jedenastym! Dzisiaj troszkę krócej, ale wielkimi krokami zbliżamy się do końca tej historii. Mam nadzieję że wytrwacie. Miłej lektury!
*~~~~~~~*~~~~~~~*
„Przewodnią myślą mego życia jest on. Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego.”  -  Emily Jane Brontë "Wichrowe Wzgórza"


*

Pociąg sunął po torach z cichym kołataniem. Minęła szesnasta więc za oknem zdążyło zrobić się już ciemno. Siedzieli po przeciwnych stronach wagonu prefektów i w milczeniu czytali Proroka Codziennego. Co chwilę jednak zerkali w swoją stronę wciąż się do siebie nie odzywając i dopiero gdy ostatni z prefektów zamknął za sobą drzwi do przedziału, Draco Malfoy wstał, odrzucił czytaną wcześniej gazetę i usiadł obok Hermiony Granger, która wciąż wzrok miała utkwiony w lekturze.
- Za godzinę będziemy w Hogwarcie. – powiedział i spojrzał w coraz gęstszy mrok za oknem.
- Mhm. – mruknęła Gryfonka i przewróciła kolejną stronę Proroka.
Jasnowłosy chłopak przymknął powieki i oparł głowę o czubek włosów Hermiony.
- Śpiący? – zdziwiła się dziewczyna i odłożyła gazetę.
- Trochę. – sapnął.
Hermiona spojrzała z  ukosa na jego bladą, przystojną twarz i uśmiechnęła się pod nosem. Pomyślała o Sylwestrze i dwóch ostatnich dniach ferii które spędzili w domu państwa Weasley wraz z Harrym, Blaisem, Hanną,  Nevillem, Luną i Pansy. Pierwszego stycznia Harry i Ron cierpieli na gigantycznego kaca, jednak z pomocą przyszedł im Blaise. Poił ich eliksirem „trzeźwej głowy” dotąd, aż nie przestali jęczeć, a później niczym władca rozkazał wszystkim się ubrać i wyjść przed dom.
- Jest prawie minus dziesięć stopni Blaise, po co mamy tu sterczeć? – narzekał Ron.
- Zaraz się rozgrzejecie. – powiedział mulat z zadowoleniem, po czym wyczarował dwie pary sanek. Dał po jednym egzemplarzu każdemu ze zdziwionych chłopaków i szeroko się uśmiechnął.
- Luno, mówiłaś że niedaleko są wysokie wzniesienia, teraz pewnie świetnie ośnieżone, więc prowadź. – zwrócił się w kierunku blondynki.
- Jasne! – ucieszyła się Krukonka i pociągnęła za sobą Rona.
- Sanki? – mruknął Draco w stronę przyjaciela. – Ile ty masz lat? –
- Wciąż za mało! – roześmiał się Blaise i puścił oczko w kierunku Pansy która teatralnie przewróciła oczami.
Zmarznięty śnieg skrzypiał pod ich nogami wydając przyjemne dźwięki, dodatkowo zza chmur wychyliło się nieśmiało styczniowe, blade słońce, dzięki czemu biały puch iskrzył niczym miliony małych gwiazd. Szli już dobre dziesięć minut dzięki czemu zdołali się trochę rozgrzać. Kilka minut później stanęli naprzeciwko kilku wzniesieniom, z czego jedno było naprawdę sporych rozmiarów. Zadowolony Blaise chwycił Pansy za rękę i zaprowadził ją w kierunku najwyższej górki. Draco spojrzał niepewnie na Hermionę.
- Naprawdę chcesz to robić? – zapytał.
Gryfonka spojrzała na niego z lekkim przestrachem.
- Cóż, to wzniesienie jest imponujące, ale jako dziecko jeździłam już na sankach i na nartach, więc jakoś specjalnie się nie boję. A ty? –
Malfoy zrobił kwaśną minę.
- Nigdy nie jeździłem na sankach…. A co to są narty? – zapytał.
Hermiona uśmiechnęła się do niego czule i wzięła go za ręce.
- Chodź! – zawołała i pociągnęła go w kierunku górki. Przez ponad godzinę wszyscy wchodzili na ośnieżone wzniesienia po czym z piskiem, krzykiem i śmiechem zjeżdżali na sam dół. Ginny i Harry zmęczeni usiedli na sankach i przytulili się do siebie cali w śniegu.
Luna wraz z Ronem wznosiła ogromnego bałwana, który dzięki staraniom rudego Weasleya zaczął przypominać kształtem gnoma. Hanna i Neville wciąż tak samo jak Blaise z Pansy zjeżdżali z górki na sankach a Hermiona ze stojącym obok niej Draconem podziwiała zimową panoramę.
- Pięknie tu. – powiedziała po chwili.
Arystokrata przytaknął jej skinieniem głowy. Pomyślał że spokój jakiego ostatnio zaznał przydałby się też jego matce. Może spojrzałaby wtedy na świat inaczej? Może, gdyby doświadczyła takiego szczęścia co on jej serce otworzyłoby się szerzej? Pragnął by to było takie proste. Wziął głęboki, mroźny wdech i w tym samym momencie zaraz za nimi rozległ się głos pani Weasley. Wydobywał się z małej, srebrnej myszki, która unosiła się półtora metra nad ziemią. Draco od razu rozpoznał duchowego chowańca jakim był patronus.
- Dzieci, zapraszam na gorące kakao i gulasz. – powiedziała myszka i po chwili zniknęła niczym kłęb dymu.
Wszyscy aż pisnęli z zadowolenia i otrzepując się ze śniegu ruszyli w stronę domu Rona i Ginny.
Na miejscu przywitała ich uśmiechnięta pani Weasley, która ubrana w koronkowy kuchenny fartuch  mieszała chochlą w ogromnym garze.
- Arturze, przestań czytać gazetę i przynieś sztućce. – zwróciła się do męża.
Pan Weasley wstał i skierował się do kredensu.
- A wy idźcie umyć ręce i rozłóżcie talerze. – powiedziała w kierunku zziębniętej zgrai i zdjęła garnek z ognia. Posiłek mijał w milczeniu i dopiero gdy wszyscy najedzeni odetchnęli z błogim uśmiechem na ustach, Ron zagadnął ojca.
- Jak udał się bal w Ministerstwie? Dobrze się bawiliście? -
 - Było wspaniale, ale chyba przesadziłem z alkoholem. – powiedział pan Weasley i spojrzał na żonę która o dziwo uśmiechała się pod nosem.
- Siedzieliśmy przy jednym stole z Kingsleyem Shackleboltem, więc wszyscy chcieli się z nami napić i jednocześnie dopchać się do ministra. – zaśmiała się Molly Weasley. – Ale było bardzo przyjemnie. Grała prawdziwa orkiestra, wszyscy byli mugolami! – dodała zachwycona. – Żony muzyków są czarownicami, więc zespół wiedział na jakiej imprezie się pojawi, ale i tak uważam to za mały kamień węgielny w relacjach mugolsko – magicznych. – powiedziała i przelotnie spojrzała na Dracona który wbił wzrok w pusty talerz. Nie uszło to uwadze Hermiony. Kasztanowłosa zastanawiała się jakie uczucia żywi do jej chłopaka matka jej przyjaciela. Zanim jednak mogła się głębiej nad tym zastanowić pan Weasley poprosił by któryś z chłopców poszedł porąbać drewno do kominka, na co Draco zerwał się z miejsca i błyskawicznie znalazł się na podwórku. Towarzystwo zaczęło się rozchodzić, więc Hermiona pod pretekstem pomocy przy zmywaniu zagadnęła panią Wesley.
- Ja zmywam ty wycierasz, dobrze? – zapytała kobieta Hermionę i uśmiechnęła się czule.
Gryfonka przytaknęła i przez pierwszych kilka minut w milczeniu wycierała umyte naczynia.
W końcu jednak zabrała głos.
- Pani Weasley, przepraszam że zwaliłam się tak pani na głowę… z Draconem. – dodała.
Mama Rona i Ginny przerwała zmywanie i spojrzała na kasztanowłosą.
- Nie masz mnie za co przepraszać kochana. Ron uprzedzał mnie o waszym przybyciu. –
- Tak, ale… wiem że to musi być trudne… bo to Ślizgoni… - odparła niepewnie.
Pani Weasley wróciła do zmywania i odpowiedziała dopiero po chwili.
- Na balu w Ministerstwie był cały tłum ludzi. Od zwykłych pracowników sklepów na Pokątnej, po przedstawicieli władzy, w tym członkowie rodów czystej krwi, którzy w mniejszym lub większym stopniu popierali politykę Voldemorta. Ci ostatni chyba nie bawili się najlepiej. – przyznała Molly. – Siedzieli cicho, dumnie, ale z pewną dozą pokory. Patrzyli jak Artur, mugole i niżsi rangą pracownicy brylują w towarzystwie ministra i chyba czuli, że świat jaki znali nie wróci już nigdy. Dostrzegłam w tłumie Narcyzę Malfoy. Na Merlina, przez dobrą sekundę zrobiło mi się jej nawet żal. Widać że zmizerniała. Podeszła do nas, podziękowała Kingsleyowi za zaproszenie i po chwili zniknęła. Pewnie wróciła do domu. Ale przez chwilę nasze oczy się spotkały i wyczułam w nich ból… Wiem jaką osobą potrafi być Narcyza i wiem jakim człowiekiem był, lub wciąż jest Lucjusz Malfoy, ale ich syn to zupełnie coś innego. Ginny opowiadała mi trochę o was, bo gdy Ron oświadczył że razem przyjdziecie na Sylwestra, to nie mogłam w to uwierzyć. Ale z drugiej strony.. Jesteś Hermioną Granger. Kto jak nie ty, mógłby go zmienić? – dodała z uśmiechem i wytarła ręce w szmatkę po skończonym zmywaniu. – Mam nadzieję że starczy ci siły do wytrwania uporu Narcyzy i Lucjusza. Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. –
Hermiona poczuła jak szklą jej się oczy. Przytuliła panią Weasley jak najprawdziwszą matkę i uśmiechnęła się przez łzy. W tym samym momencie do domu wszedł Draco który lewitował przed sobą całą górę drewna.
- Na Merlina chłopcze, toż to połowa lasu! – zawołał pan Weasley i zaczął układać drewno w kominku. – Dziękuję. – uśmiechnął się w stronę Dracona i rozpalił ogień.
Ostatni dzień spędzili na miłym leniuchowaniu i przeglądaniu szkolnych kufrów, po czym następnego dnia stawili się na peronie dziewięć i trzy czwarte.
- O czym myślisz? – Hermiona usłyszała ukochany głos i podniosła wzrok. Za oknem wagonu panowały egipskie ciemności.
- Wspominałam święta. – odparła z uśmiechem.
Draco odwzajemnił uśmiech, lecz po chwili zmarszczył brwi.
- Powiedz mi, dlaczego nie wzięłaś ze sobą Krzywołapa? –
- Och, widzisz. – zaśmiała się Gryfonka. – Moja babcia uwielbia koty, ale czasem aż za bardzo i za mocno. Krzywołap przeżywa prawdziwe katusze za każdym razem gdy go do niej zabieram, więc w tym roku zostawiłam go w zamku. Można powiedzieć, że to taki mały prezent ode mnie. –
- Rozumiem, ciekawe czy tęsknił. – zastanowił się Draco. - Na pewno się nie nudził. Przed świętami widziałem jak łaził za Panią Norris. –
- Za tą okropną kotką Filcha?! – zdziwiła się Hermiona.
- Cóż, miłość nie wybiera. – zaśmiał się blondyn po czym pocałował Hermionę prosto w jej zmarszczony w niesmaku nos.

*

 Zanim skierowali się do dormitorium wiedzieli że mimo zmęczenia muszą złożyć wizytę pani dyrektor w jej gabinecie. Gdy Hermiona zapukała i po chwili usłyszeli zapraszający głos Minervy McGonagall, weszli do środka i przywitawszy się usiedli na dwóch krzesłach stojących naprzeciwko biurka dyrektorki.
- Witam prefektów naczelnych, jak minęły wam święta? – zapytała Minerva spokojnie.
- Dziękuję, dobrze. – odpowiedziała Hermiona.
-  A panu, panie Malfoy? –
- Też dobrze, dziękuję. – odparł chłopak.
- Miło mi to słyszeć. Wierzę że w nowym semestrze będziecie się wywiązywać ze swoich obowiązków równie sumiennie co w poprzednim i że egzaminy pójdą po waszej myśli. Jednak... – przerwała na chwilę i wzięła do ręki leżący obok list. – W trakcie ferii przyszedł do mnie list, którego nie jestem w stanie zignorować. Chcę byście odnieśli się do jego treści, gdyż nie ukrywam, że może to zaważyć na dalszym pełnieniu przez was funkcji prefektów naczelnych. –
Hermiona zrobiła wielkie oczy a Draco spiął automatycznie wszystkie mięśnie. Domyślał się kto mógł napisać do dyrektor w ich sprawie i czuł że narasta w nim gniew. Minerva poprawiła swoje wąskie okulary i znów zabrała głos.
- Mianowicie, w liście Narcyza Malfoy prosiła bym bliżej przyjrzała się relacjom jakie łączą dwóch prefektów naczelnych. Zaznaczyła, iż ich znajomość i wspólne dormitorium może zaszkodzić dobremu imieniu szkoły jak i im samym. Jak mam to rozumieć? – zapytała i spojrzała surowym wzrokiem na swoich uczniów. Hermionę zmroziło. A więc Narcyza już wiedziała. Wiedziała i robiła co tylko w jej mocy by ich rozdzielić. Głos uwiązł jej w gardle, poczuła kropelki potu po wewnętrznej stronie dłoni. Pierwszy raz w życiu nie znała prawidłowej odpowiedzi. Za to jego głos rozbrzmiał pewnie i mocno, niczym dźwięk wielkiego dzwonu.
- Ja i Hermiona Granger jesteśmy razem, pani dyrektor. – powiedział bez zająknięcia.
Zapadła cisza. Hermiona wpatrywała się w Dracona wielkimi jak galeony oczami, obrazy zamilkły i nawet portret Severusa Snapea, który jak dotąd zawsze był obojętny, spojrzał na nich z niekrytym zdziwieniem. Minerva przez chwilę dała się ponieść ogólnemu zaskoczeniu, jednak po chwili wyprostowała się w swoim fotelu.
- To znaczy? – zapytała.
- To znaczy że ja i Hermiona stanowimy parę, nie tylko jako prefekci naczelni ale i jako dwójka bliskich sobie osób. – odparł z powagą. Hermiona spuściła wzrok. To koniec, pomyślała.
- Czy to prawda? – zwróciła się w jej w stronę Minerva.
- Tak. – odpowiedziała cicho kasztanowłosa i spojrzała na dyrektor już trochę bardziej pewna siebie. – To prawda. –
- Czy mogę zobaczyć list od mojej matki? – zapytał Draco i wstał z krzesła. – Wiem że to prywatna korespondencja i w żadnym innym wypadku nie prosiłbym o coś takiego. – dodał i podszedł do biurka dyrektorki. Minerva zmarszczyła brwi i z zaciśniętymi ustami podała Ślizgonowi list.
- Dziękuję. – powiedział i szybko przeczytał jego treść. Po chwili zwrócił go McGonagall i  usiadł na swoim miejscu. - Tak jak myślałem, moja matka nie wspomniała ani słowem o tym, z jakiego powodu wysłała do pani ten list. Moja matka chce mnie wyswatać z Astorią Greengrass, oczywiście nasze małżeństwo jak w większości rodzin czystej krwi, ma być aranżowane i ma przynieść korzyści finansowe i społeczne. Nic nowego… Niestety, mój związek z Hermioną Granger to komplikuje. – powiedział i wciąż patrzył dyrektor prosto w oczy.
- A co ty masz mi do powiedzenia? – zwróciła się do Gryfonki Minerva.
Hermiona spojrzała na arystokratę który kiwnął głową. Poczuła jak rośnie w niej pewność i determinacja.  Wyprostowała się i pewnym, mocnym głosem odparła.
- Darzę Dracona Malfoya poważnym i szczerym uczuciem. Wiem też, że z racji mojego pochodzenia może to nie być zbyt dobrze widziane w pewnych kręgach. – dodała i mocniej zacisnęła pięści na poręczy krzesła.
Dyrektor przez dłuższą chwilę przyglądała się prefektom naczelnym po czym westchnęła i przetarła powieki pod okularami.
- To wszystko na dzisiaj, możecie wrócić do dormitorium, jest już późno. – powiedziała, lecz po chwili dodała. – Jestem świadoma waszej pełnoletniości i faktu iż kończycie szkołę już jako dorośli ludzie, ale proszę o rozwagę i ostrożność jaką do tej pory się wykazywaliście. – Jej surowy wzrok złagodniał a usta nie były już jedną, cienką linią.
- Oczywiście. – odparł Draco i otworzył przed Hermioną drzwi.
- Dobranoc pani dyrektor. – powiedziała przyjaźnie kasztanowłosa.
- Dobranoc. – odparła Minerva i gdy za parą prefektów naczelnych zamknęły się drzwi, odwróciła się w stronę portretu Albusa Dumbledorea.
- Kto by pomyślał. – mruknęła i uśmiechnęła się do siebie.

*

Siedziała na prostym, drewnianym krześle w niewielkiej, kamiennej celi. Przed wejściem zabrali jej różdżkę i oznajmili że na pokój zostały rzucone zaklęcia zabezpieczające przed ucieczką. W małym, wąskim oknie umieszczono dwie, grube kraty. Gdy drzwi do celi otworzyły się szeroko, w progu stanął wysoki, szczupły mężczyzna, którego długie, platynowe włosy związane były w niedbały, niski kucyk. Ostatni raz widziała go pół roku temu, w dniu gdy go zabrali. Wstała i szybkim krokiem podeszła do mężczyzny. Objęła go i poczuła pod palcami że mocno schudł.
- Lucjuszu.. – wyszeptała.
Mężczyzna wplótł szczupłe palce we włosy kobiety i wziął głęboki wdech. Jakby sam jej zapach przynosił mu ukojenie. Stali tak przez kilka minut, by w końcu usiąść obok siebie na dwóch, twardych krzesłach.
- Zeszczuplałeś.. – powiedziała z troską i dotknęła ręką jego policzka.
- Nie myśl że mnie tutaj głodzą. – odpowiedział Lucjusz z lekkim uśmiechem. – Wręcz przeciwnie, jednak… - przerwał i spojrzał w zakratowane okienko. – Nie mam apetytu. – dodał po chwili, jednak brzmiało to tak, jakby chciał powiedzieć coś zupełnie innego.
Narcyza zmarszczyła lekko brwi jednak nie naciskała na męża. Sięgnęła po paczkę stojąca na stole i z uśmiechem przekazała ją Lucjuszowi.
- Przywiozłam ci książki o które prosiłeś w liście. Przy wejściu sprawdzali paczkę ze sto razy, ale na szczęście do niczego nie mieli zastrzeżeń. –
- Dziękuję. – Lucjusz odłożył ciężki karton na bok i znów spojrzał na swoją żonę.
- Co słychać u Dracona? – zapytał, na co Narcyza od razu się wyprostowała.
- Zaczął drugi semestr. – odpowiedziała. – Ma naprawdę dużo nauki więc może mieć problem z pisaniem… - tłumaczyła.
- Narcyzo, nie mam mu za złe, że do mnie nie pisze. Prawdę mówiąc ja do niego też nie. –
- A-ale.. dlaczego? – zdumiała się kobieta.
Lucjusz spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno.
- Nie wiem od czego miałbym zacząć. Wszystko się zmieniło… ja się zmieniłem.. on.. List mógłby okazać się pomyłką. –
Usta Narcyzy zaczęły dziwnie drżeć. Wstała i podeszła do okna. Objęła się ramionami i wzięła głęboki wdech.
- Przechodzimy trudny okres, to fakt, ale nie pozwolę by cokolwiek zaszkodziło naszej rodzinie Lucjuszu. – powiedziała twardo. – Wszelkie zmiany są tymczasowe, zobaczysz.. –
- Nie uważam tak. – odpowiedział arystokrata i wstał. – Nasz świat już nigdy nie będzie taki sam, ale… ale nie odczuwam z tego powodu żalu. – dodał.
- A co z nami? – zapytała Narcyza. – Ze mną, z Draconem? Jaka przyszłość czeka nas w tym nowym świecie? –
Oboje usiedli z powrotem na krzesłach i na dłuższą chwilę zapanowała cisza, którą w końcu przerwała Narcyza.
- Jest coś o czym muszę ci powiedzieć, a o czym nie wspominałam ci do końca w listach. – zaczęła dziwnym, suchym tonem. – W święta odwiedzili nas państwo Greengrass… - 

*

Pokój Blaisea wypełniał półmrok. Mulat leżał rozciągnięty na łóżku, a w fotelu obok siedział Draco Malfoy, z wyraźnie niezadowoloną miną.
- Co jeżeli nagada jej głupot? I po co w ogóle przylazł? – zastanawiał się głośno blondyn i co chwilę pocierał czoło. Pół godziny wcześniej do wspólnego dormitorium Draco i Hermiony zapukała sama Minerva McGonagall i poprosiła Hermionę by ta poszła do jej gabinetu, gdyż czeka tam na nią Arnold Greengrass. Kasztanowłosa z lekką paniką na twarzy spojrzała na Dracona, po czym szybko udała się do gabinetu dyrektorki. Młody arystokrata chciał jej towarzyszyć, jednak McGonagall kategorycznie mu tego zabroniła. Nie mogąc wytrzymać stresu, postanowił  pójść czym prędzej do Zabiniego.
- Hermiona nie jest kretynką, nie da się omamić Greengrassowi. – pocieszał przyjaciela Blaise. – I przestań trzeć to czoło bo zaraz zedrzesz sobie skórę. –
Ledwo to powiedział gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść. – powiedział wciąż leżąc.
Do pokoju weszła Daphne i gdy zamknęła za sobą drzwi od razu zwróciła się w kierunku mulata.
- Wszystkich witasz w ten sposób? – zapytała chłodno. – A gdyby to była Pansy? – dodała kąśliwie.
- Pansy nie puka. Nie musi. – odpowiedział chłopak nie patrząc na nią.
- Oczywiście.. –
Blondynka spojrzała na siedzącego naprzeciwko Dracona i przygryzła lekko wargę.
- Chciałabym z tobą porozmawiać Blaise… na osobności.. – powiedziała nieśmiało. Draco zaczął wstawać, jednak Blaise usiadł na łóżku i machnięciem ręki kazał przyjacielowi znów zająć miejsce w fotelu.
- Nie widzę takiej potrzeby Daphne. Wszystko co mi powiesz powtórzę Draconowi, więc tylko niepotrzebnie się nagadam. Wal. – powiedział i spojrzał na dziewczynę która nagle przybrała wojowniczy wyraz twarzy.
- Jak sobie chcesz. – wycedziła. – Widziałam się dzisiaj z ojcem. Poprosił byśmy wysłali mojej matce wstępne plany naszego wesela. Nie mam bladego pojęcia jak sobie je wyobrażasz, więc zanim napiszę do matki, chciałam znać twoje zdanie. – powiedziała i spojrzała na chłopaka.
- Ja sobie tego nie wyobrażam Daphne. – zaczął i już chciał położyć się z powrotem, gdy nagle usłyszał kolejne pytanie Ślizgonki.
- To znaczy? Wszystko ci jedno? –
Blaise usiadł i głośno westchnął.
- Wczoraj widziałem jak wymykasz się z Terencem Higgsem z dormitorium. Nie mam ci tego za złe! – dodał szybko widząc jak na twarzy dziewczyny zaczyna malować się szok i strach. – Ja też mam kogoś.. –
- Pansy. – stwierdziła Daphne.
Blaise kiwnął potwierdzająco głową i kontynuował.
- Jak sobie wyobrażasz nasze życie? Nie mówię tu o ślubie i weselu, bo to samo w sobie jest proste. Wypowiemy oklepaną formułkę, zjemy po kawałku tortu i będziemy pozować do setek zdjęć. Łatwizna. Ale co potem? Co z każdym kolejnym dniem naszego życia? Będziemy spać razem, czy każdy w osobnej sypialni, by Terence i Pansy mogli spokojnie nas odwiedzać? A dzieci? Wyobrażasz to sobie? Spraw Salazarze byś przez przypadek nie zaszła w ciążę z Terencem, bo wtedy od razu się wyda że nie jestem ojcem. Nie żeby mi to przeszkadzało. – przerwał na chwilę gdy zauważył lśniące łzy w kącikach oczu blondynki. – I kiedy zaczniemy się wspólnie nienawidzić? Bo gwarantuję ci Daphne, że zaczniemy. – Zapanowała cisza podczas której każde z nich wiedziało, że Blaise ma rację. Wizja lat spędzonych w udawanym małżeństwie powoli dosięgała ich umysły i ciężką, ponurą aurą zatruwała je od środka.
Dziewczyna szybko otarła wilgotne powieki i znów dumnie się wyprostowała.
- Napiszę matce, że twój frak ma być czarny. –
Blaise westchnął i położył się plecami do Ślizgonki.
- Rób co chcesz. – powiedział i po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi.
*

Hermiona usiadła naprzeciwko potężnego Arnolda i siląc się na spokój i opanowanie wzięła głęboki wdech. Pierwszy raz w życiu widziała tego człowieka, jednak czuła jak bijąca od niego aura pewności siebie zaczyna ją przytłaczać. Ubrany w gruby kożuch z futrzastym kołnierzem wydawał się być tak samo duży jak Hagrid, jednak nie było w nim nic z łagodności gajowego.
- Luty w tym roku jest wyjątkowo zimny. –powiedział mężczyzna po tym jak już wymienili uprzejmości.
- Tak, to prawda. – zgodziła się Hermiona i wygładziła swoją krótką spódniczkę. Musnęła palcami odznakę Prefekta Naczelnego, by dodać sobie siły.
- Panno Granger nie będę ukrywał, chciałem się spotkać  ponieważ oboje mamy kogoś, na kim nam ogromnie zależy. Ja mam moją córkę Astorię, pani Dracona. Wiem o waszym związku od córki i wcale nie jestem zdziwiony. Jest pani młodą, atrakcyjną i inteligentną kobietą, w dodatku już zdążyła się pani zapisać na kartach historii magii, więc gdy dowiedziałem się że to pani jest tą do której udał się w święta Malfoy, nie byłem zaskoczony. Jednak… - przerwał na chwilę z czego skorzystała Hermiona i weszła mu w słowo.
- Jednak jestem dla pana przeszkodą. – powiedziała twardo.
Greengrass spojrzał na nią przenikliwie i po chwili się odezwał.
- Nie jest pani przeszkodą, ale to z pani powodu Draco będzie miał opory przed ślubem z moją córką. – odparł. – Nie wiem czy jest tego pani świadoma, ale podczas świąt moja rodzina oraz państwo Malfoy uzgodniliśmy już pewne szczegóły.
- Tak, wiem. –
Greengrass uśmiechnął się pod nosem.
- Widzę że nie macie przed sobą tajemnic. –
Hermiona nie odpowiedziała. Arnold Greengrass poczuł się nieswojo. Już od dawna nie miał do czynienia z kobietą która traktowałaby go w ten sposób. Czuł że młoda Gryfonka ma w sobie siłę i dumę, z którą niełatwo będzie mu walczyć. Odkaszlnął i znów podjął rozmowę.
- Czy nie będzie pani przeszkadzało, gdy rodzina Malfoy popadnie w niełaskę? – zapytał i dostrzegł jak mięśnie twarzy kasztanowłosej tężeją. – Zastanawiała się pani co się stanie z majątkiem Dracona, jego matką i nim samym? –
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Panie Greengrass, czy pan i panu podobni, zawsze uważacie że jedyną słuszną próbą osiągnięcia czegokolwiek jest rozmowa o pieniądzach? Dlaczego nie zapyta mnie pan o uczucia Dracona, a czy zna pan chociaż uczucia Astorii? –
- Astoria kocha Dracona, to wiem aż za dobrze. – odpowiedział gorzko Arnold. – Ale to nie ma nic do rzeczy. – dodał.
- Doprawdy? – zdziwiła się Hermiona. – A czy nie będzie miał pan nic przeciwko, jeśli po ślubie z Astorią Draco wciąż będzie miał ją za nic? –
Greengrass zamilkł a jego twarz przybrała groźny wyraz. Oto przed Hermioną  siedział człowiek, który nie znosił sprzeciwu.
- Z całym szacunkiem panno Granger, ale pochodzi pani z całkiem innego świata niż ja czy Draco Malfoy. Nie oczekuję od pani pełnego zrozumienia, ale ufam że jest pani na tyle inteligentna by pojąć, że małżeństwo Dracona z Astorią będzie dla niego najlepszą i jedyną szansą, na normalny powrót do społeczeństwa czarodziejów. Chce go pani skazać na biedę, wykluczenie i cierpienie z własnej woli? W imię czego? Miłości? Ona szybko się kończy, a ostrzegam panią, że miłość nie wystarczy, gdy rosnący w nim żal i gniew w końcu przeleją czarę goryczy. Rodzina Malfoy popadła w niełaskę i potrzeba by cudu, by znów sprawowali władzę jak poprzednio. Nawet sobie pani nie wyobraża jak o nich się teraz mówi w towarzystwie. Dawna duma i honor przepadły wraz z zamknięciem Lucjusza w Azkabanie a sam Draco nie jest w stanie oczyścić swojego nazwiska, tym bardziej z taką przeszłością. Jeżeli go pani kocha, a z tego co widzę kocha go pani szczerze, to proszę od niego odejść. Proszę pozwolić mi mu pomóc, chociaż wiem że metoda nie przypadła pani do gustu. –
Arnold Greengrass wstał i poprawił swój kożuch.
- Do widzenia panno Granger, cieszę się że mogłem panią poznać i wierzę że wykaże się pani zdrowym rozsądkiem. –
Po tych słowach ukłonił się nisko i szybko wyszedł z gabinetu, zostawiając oniemiałą i wstrząśniętą Hermionę samą.

~

Była w połowie drogi do dormitorium, gdy poczuła że się dusi. Słowa, a raczej krzyk próbował wyrwać się z jej gardła, więc szybko pobiegła ku wieży astronomicznej. Gdy w biegu pchnęła drzwi i stanęła na tarasie jej oczom ukazało się czyste, gwieździste, zimowe niebo. Ciche niczym ocean. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach a szloch który w końcu wyrwał się z pomiędzy warg z czasem nabierał siły, aż w końcu przerodził się w krzyk. Stała tak płacząc w głos i wiedziała że siarczysty mróz zaraz pozbawi ją tchu, ale nie dbała o to.  Strach i żal wypełniały ją całą. Wiedziała że Arnold Greengrass ma dużo racji. Draco się zmienił, ale gdy z czasem społeczeństwo go odrzuci i nigdzie nie będzie mógł znaleźć dla siebie miejsca, jego uczucie do niej może zastąpić zgorzknienie i złość. Była tego świadoma. Upadła na zimny bruk i zakryła się zmarzniętymi rękami.
-Mamo… Tato… - jęknęła. – Tak strasznie za wami tęsknię… -
Przypomniała sobie jeden z tych wieczorów, kiedy razem z mamą siedziała przy kominku i pijąc herbatę z sokiem rozmawiały na wszystkie tematy. Gdyby teraz miała ją przy sobie, wiedziałaby co robić. Nie czułaby tej ogromnej, obezwładniającej samotności, która niczym mgła co rusz zakradała się do jej serca by znów ją sparaliżować. Ale przecież nie jestem sama, pomyślała. Chociaż nie ma przy mnie rodziców, to wciąż nie jestem sama…
Poczuła jak głośny płacz zmienia się w szloch. Szloch w ciche łkanie, aż w końcu całkowicie przestała płakać i wstała. Otarła oczy i ponownie spojrzała w gwiazdy. Zimny wiatr rozwiał jej długie, brązowe, proste włosy i przyniósł ze sobą świeże opady śniegu. Gryfonka westchnęła i powoli opuściła wieżę. 

*

Pierwszy raz od dawna jadła śniadanie w Wielkiej Sali. Jak w każdą sobotę świeciła pustkami, więc mogła w spokoju i ciszy przeczytać poranną gazetę. Od rozmowy z ojcem Astorii minął tydzień i od tego czasu Draco wiercił jej o to dziurę w brzuchu. Nie chciała mu powiedzieć wszystkiego. Bała się jego reakcji i tego, jak mogłoby to na niego wpłynąć.
Gdy szła do dormitorium po płaczu na wieży wmawiała sobie że od razu z nim zerwie. Bez słowa wyjaśnienia, bez powodu. Tak by znienawidził ją na dobre. Jednak gdy tylko przekroczyła ramę obrazu i zobaczyła jak wstaje z sofy wiedziała że z jej planu nic nie będzieRzuciła się w jego ramiona niczym mała, bezbronna dziewczynka i wtopiła twarz w delikatną czarną koszulę. Gdy tylko poczuła jego dotyk i zapach perfum, od razu się uspokoiła. Nie umiałaby go zostawić, nawet gdyby chciała. Nawet gdy wiedziała że tak byłoby lepiej, jej zachłanność i potrzeba zwyciężyła. To on musi zrobić pierwszy krok. Jeśli mają się rozstać będzie to musiało wyjść od niego.
Hermiona zapłaciła sowie za Proroka Codziennego i gdy przeczytała nagłówek pierwszej strony poczuła jak przeszywa ją zimny dreszcz. Tytuł głosił:
Tajemnicza śmierć magicznego małżeństwa z Chesterfield.
Hermiona odstawiła kawę na stół i zaczęła czytać.
Państwo McCras było szanowanym małżeństwem, które od dwóch lat zażywało odpoczynku na zasłużonej, magicznej emeryturze. Gdy od dwóch dni córka państwa McCras nie dostała od rodziców znaku życia i nie odpowiadali na patronusowe wiadomości, postanowiła złożyć im niespodziewaną wizytę. Niestety, na miejscu zastała rodziców martwych. Jak donosi nasz dziennikarz, córka małżeństwa od razu powiadomiła Ministerstwo Magii, które wysłało na miejsce kilkoro swoich pracowników. Po kilkugodzinnej pracy stwierdzili oni iż państwo McCras nie zmarli w sposób naturalny, ani w wyniku fizycznych obrażeń, ale za pomocą zaklęcia. Jak wszyscy wiemy, jedynym znanym zaklęciem uśmiercającym jest Avada Kedavra, którego użycie podlega natychmiastowej i bezwzględnej każe więzienia. Od czasu śmierci Voldemorta, który swego czasu lubował się w owym zaklęciu, społeczeństwo magiczne miało nadzieję iż w końcu nastał czas pokoju. Niestety, wygląda na to że pomimo śmierci tyrana wciąż istnieją ludzie którzy w podobny sposób lubują się w zbrodni. Ministerstwo obiecuje iż dokłada wszelkich starań by ująć mordercę i apeluje o spokój i niepopadanie w panikę. Jednocześnie uczula by na wszelki wypadek rzucać na swoje domy zaklęcia ochronne.
Hermiona odłożyła gazetę i spojrzała przed siebie. Coś w jej wnętrzu aż krzyczało iż śmierć emerytów nie jest zwykłym przypadkiem, jednak na razie nie miała żadnych podstaw by czuć niepokój bądź strach. Voldemort nie żyje, śmierciożercy zostali zamknięci w Azkabanie, a ludzie którzy w jakimś stopniu popierali poczynania Voldemorta w obecnej sytuacji woleli nie komplikować sobie życia. Hermiona westchnęła. Przecież morderstwo nie musi mieć żadnego związku z przeszłością. W świecie mugoli codziennie dochodzi do aktów mordu i przemocy i nie zawsze jest to zwiastun większego zagrożenia, pocieszała się w duchu. Dopiła kawę i i gdy mijała kosz na śmieci wrzuciła do niego nie w pełni przeczytaną gazetę.

*

Marzec przyniósł ze sobą zimne deszcze, wznowienie treningów Quiddicha i próby teatralne. Hermiona cieszyła się widząc że przez czas wolny osoby które brały udział w przedstawieniu nie przestały szlifować swoich ról i teraz każdy płynnie potrafił wypowiedzieć swoje kwestie. Gryfonka doceniała fakt iż w zaistniałej sytuacji Draco, Blaise, Daphne i Astoria zachowują profesjonalizm i podczas prób skupiają się jedynie na zbliżającej się premierze. Gdy nie doglądała prób, siedziała z nosem w książkach i momentami cieszyła się gdy Draco znikał na popołudniowych treningach, jednak za każdym razem musiała go opatrzyć, gdyż wracał z niewielkimi obrażeniami i ciemnymi siniakami.
- Jesteś szukającym, od kogo tak obrywasz? – zdziwiła się i przyłożyła blondynowi różdżkę do policzka. Wypowiedziała zaklęcia a małe rozcięcie od razu się zagoiło.
- W taką pogodę ciężko utrzymać się na miotle i łatwo wpaść na innego gracza. – odparł Draco i uśmiechnął się do Hermiony łobuzersko. – Już nie mogę się doczekać aż się rozpogodzi. – dodał tajemniczo.
Hermiona zmarszczyła lekko brwi, jednak po chwili zrozumiała o co mu chodzi.
- Wiesz Draco, tak sobie pomyślałam… wiem co mówiłam na lodowisku, ale… -
- O nie! – przerwał jej Ślizgon. – Nie ma mowy, nie wykręcisz się. Sama mnie poprosiłaś bym nauczył cię latać na miotle, a ja ci to obiecałem więc słowa dotrzymam. Tym bardziej, że.. – jednak nie dokończył zdania, tylko szybko wstał z sofy po czym zniknął za drzwiami swojego pokoju. Zszokowana Hermiona zdążyła zaledwie mrugnąć, gdy znów stał przed nią trzymając w rękach ogromny pakunek. – Chciałem ci to dać przed samą nauką latania, ale myślę że to może być dla ciebie dobry kopniak motywacyjny. –
- Kopniak motywacyjny? – zdumiała się Hermiona. Draco położył paczkę na sofie obok Gryfonki i uśmiechnął się szeroko.
- W walentynki powiedziałaś że nie chcesz żadnego prezentu, oprócz mnie samego w bieliźnie, na co przystałem. – zaśmiał się Draco widząc jak  kasztanowłosa patrzy na niego spode łba. – Jednak potraktuj to jako spóźniony prezent walentynkowy. Wszystkiego najlepszego Hermiono! –
Gryfonka jeszcze nigdy nie widziała go w tak szampańskim nastroju. Jedyne co wprawiało go w taki nastrój to Quiddich, więc szybko domyśliła się co znajduje się w ogromnej paczce.
- Malfoy, chyba nie zrobiłeś tego co myślę że zrobiłeś, prawda? –
Draco nie przestając się uśmiechać zaczął ją poganiać.
- No otwórz to wreszcie Hermiono. Proszę. –
Gryfonka westchnęła, wstała i zaczęła rozrywać ozdobny papier. Po chwili jej oczom ukazała się piękna, elegancka miotła cała w bieli ze złotymi elementami. Na rączce widniało jej imię i nazwisko jaśniejące złotym blaskiem. Hermiona przyłożyła dłoń do ust. Miotła która przed nią leżała była damską wersją Nimbusa 2001, robioną na specjalne zamówienie. Przeglądała kiedyś z nudów katalog Harryego, więc ta informacja została jej w głowie. Nie mogła uwierzyć, że ta warta ponad dwa tysiące galeonów miotła jest teraz jej, co nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
- Prawda że wspaniała? –
Usłyszała obok swojego lewego ucha głos Dracona i drgnęła. Miotła była nie tylko wspaniała, była wręcz oszałamiająco piękna, lecz tak samo przytłaczająco droga. Odwróciła wzrok od miotły i spojrzała na arystokratę.
- Draco.. – zaczęła nieśmiało. – Ta miotła… to najwspanialsza i najpiękniejsza miotła jaką widziałam, ale nie mogę jej przyjąć. Kosztowała majątek, a ty.. –
- A ja? –
- A ty nie powinieneś tyle na mnie wydawać. – dodała i spuściła wzrok. „ Powinieneś teraz oszczędzać bo Greengrass znowu będzie miał przewagę”, dodała w myślach. Poczuła jak Draco łapie ją pod brodę zmuszając tym samym by spojrzała mu w oczy.
- Wiedziałem że to powiesz, ale to na mnie nie działa. Cieszę się że miotła przypadła ci do gustu, już nie mogę się doczekać naszych lekcji. – powiedział i przyciągnął ją do siebie.
Więcej nie protestowała. Jego namiętny pocałunek skutecznie zamknął jej usta, jednak gdzieś w jej głowie wciąż tlił się strach i obawa.

~

Ostatnia niedziela marca była pierwszym słonecznym i bezwietrznym dniem w tym roku. Hermiona siedziała wraz z Ginny w salonie dormitorium i nerwowo ściskała swój prezent.
- Miona, zaraz złamiesz te miotłę, spokojnie. – powiedziała Ginny i uśmiechnęła się do przyjaciółki przyjaźnie.
- Chyba zdezerteruję… Poważnie Ginny. – dodała Hermiona widząc minę przyjaciółki. – Nie znoszę odrywać się od ziemi. Nie wiem dlaczego poprosiłam go by nauczył mnie latać na miotle. To będzie tortura. – jęknęła. Jednak zanim zdążyła znowu się odezwać w salonie nagle pojawił się patronus o kształcie wielkiego, srebrnego wilka który przemówił głosem Dracona Malfoya.
- Czekam na ciebie Hermiono. –
Ogromny i piękny duchowy chowaniec zatrzymał się obok Hermiony i dał jej się dotknąć drżącą od emocji dłonią, po czym zniknął rozpływając się niczym mgła. Hermiona spojrzała na Ginny wielkimi oczami.
- Wyczarował patronusa… - szepnęła. – Wyczarował mówiącego patronusa… - dodała, po czym zerwała się na równe nogi i wybiegła z dormitorium mocno ściskając w ręku miotłę.

~

Robił kolejne okrążenie wokół pustego boiska. Dzisiaj większość uczniów wybrała się do Hogsmeade, więc liczył na puste trybuny. Wciąż rozmyślał o patronusie, którego wysłał do Gryfonki kilka minut temu. Fakt iż potrafi wyczarować patronusa odkrył niedawno. Jak każdej nocy leżał obok Hermiony i tulił ją w swoich ramionach. Zanurzył twarz w jej kasztanowych włosach i upajał się ich zapachem. Pomyślał o tym jak wiele jej zawdzięcza. Wszystko co dobre, spotkało go właśnie dzięki niej. Mimo iż wciąż wisiały nad nimi ciemne chmury, był szczęśliwy. Spojrzał na swoje lewe przedramię na którym nie było już Mrocznego Znaku i poczuł jak jego dusza znów się rozjaśnia. Mrok samotności i nienawiści ustępował miejsca radości.  Wyplątał się z objęć Gryfonki i pocałował ją w policzek szepcząc że zaraz wraca. Nieprzytomna Hermiona tylko odwróciła się na drugi bok i cicho jęknęła jakby czuła, że ją zostawia. Draco oprócz radości, poczuł jak wypełnia go szczera miłość do leżącej przed nim dziewczyny. Chciał być blisko niej każdego dnia, chciał ją chronić i dawać jej wszystko czego zapragnie nie prosząc o nic w zamian, a przecież to ona wciąż coś mu dawała. Wciąż pokazywała mu jak bardzo go kocha i jak wspaniałe i pełne dobra może być życie. Wziął swoją różdżkę z nocnej szafki i przeszedł do salonu. Usiadł na kanapie obok Krzywołapa i pogłaskał puchatego kocura za uszami. Po chwili wstał, wziął głęboki wdech i pomyślał o ostatnich tygodniach swojego życia. O świętach spędzonych u babci Hermiony, o usunięciu tatuażu,  o Sylwestrze wśród przyjaciół i znajomych, o tych nocach i dniach z ukochaną dziewczyną która była dla niego powodem do życia.
- Expecto Patronum. – powiedział wyraźnie, a z jego różdżki wystrzelił ogromny blask który przybrał kształt wielkiego wilka. Wpatrywał się w swojego chowańca z niemym zachwytem. Gdy wilk podszedł do niego dumnym krokiem pogłaskał go po głowie i przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem. Gdy w pokoju znów zapanował półmrok Draco opadł na kanapę i uśmiechnął się do siebie. Więc jednak może wyczarować patronusa. Jego dusza, skalana złem Voldemorta odzyskała blask w który zaczął wątpić. Ale ona nie wątpiła.. Spojrzał na drzwi za którymi spokojnie spała Gryfonka i nie czekając dłużej wrócił w jej objęcia. Kiedyś jej go pokaże, obiecał sobie przed zaśnięciem.
Wylądował na boisku widząc biegnącą w jego stronę Hermionę. Dziewczyna zatrzymała się przed nim, oparła o miotłę i wzięła kilka głębszych wdechów.
- Pa- patronus.. – wydyszała. – W- wilk. Twój patronus to wilk! Udało ci się Draco! Tak się cieszę! – dodała radosnym lecz wciąż zdyszanym głosem.
Draco posłał jej szeroki uśmiech i zatrzymał wzrok na miotle.
- Gotowa na lekcję latania? – zapytał.
Hermiona zrobiła kwaśną minę, jednak po chwili ruszyła za Ślizgonem na środek boiska. Stanęli naprzeciwko siebie trzymając miotły w dłoniach.
- W porządku. – zaczął raźnie blondyn. – Pamiętasz cokolwiek z pierwszej klasy? Przywoływanie miotły, siadanie, pierwsze okrążenia dziesięć centymetrów nad ziemią? – uśmiechnął się, lecz Hermiona poważnie kiwnęła głową. – Dobrze, więc na początek będzie mała powtórka z podstaw. – dodał,  po czym wsiadł na swojego Meteora 3000. Gryfonka przez chwilę się wahała, jednak już po  minucie siedziała na biało-złotej miotle mocno ją ściskając. Unosili się metr nad ziemią i Hermiona była pewna że w przeciwieństwie do jego postawy, prostej, dumnej i pewnej, ona musi wyglądać pokracznie.
- Najważniejsza jest równowaga. – odezwał się arystokrata po kilku minutach krążenia nad stadionem. – Czujesz jak miotła delikatnie wibruje pod twoimi palcami? –
Hermiona skupiła się na rączce miotły i musiała przyznać, że faktycznie, czuje pod skórą delikatne drżenie. Jakby dotykała zadowolonego Krzywołapa.
- Jesteś pierwszą osobą która jej dotyka. – kontynuował Draco. – Miotły robione na zamówienie posiadają wbudowany magiczny czujnik, który pozwala miotle rozpoznać właściciela. Rzemieślnicy wytwarzają miotły w rękawiczkach, tak by nie miały one wcześniej styczności z nikim innym. –
- To niesamowite. – przyznała Gryfonka.
- Przyśpieszymy? – zapytał Ślizgon.
- Dobrze. – zgodziła się Hermiona i tak jak wcześniej pokazywał jej to Draco, mocniej ścisnęła rękojeść miotły i lekko pochyliła się do przodu. Najtrudniejsze okazało się dla niej zawracanie i hamowanie, jednak po dwóch godzinach szło jej coraz lepiej. Zaczęła postrzegać miotły zupełnie inaczej. Powoli odkrywała radość jaką czuli Harry i Ron, gdy dosiadali swoich mioteł. Wiatr rozwiewał jej włosy a promienie słońca delikatnie muskały twarz. Poczuła, że chciałaby spróbować czegoś więcej.
- Draco, może wylecimy poza boisko? – zapytała.
- Jesteś pewna? –
- Tak. – odparła i po chwili wyleciała za Draconem na szkolne błonia.
- Pomyślałem, że moglibyśmy odwiedzić Hardodzioba, co ty na to? – Draco zrównał lot z Hermioną i spojrzał w kierunku chatki Hagrida.
- Doby pomysł. To co, kto pierwszy? – uśmiechnęła się prowokująco i dostrzegła w oczach blondyna jasne iskierki.
- Niech ci będzie, ale ostrzegam, ja nie daję forów. – zaśmiał się.
- Ani się waż!- powiedziała Hermiona i wystrzeliła przed siebie. Poczuła jak adrenalina uderza jej do głowy a serce przyśpiesza. Już od dawna nie czuła czegoś podobnego. Oczywiście już po chwili arystokrata wyprzedził ją bez najmniejszego problemu, jednak była z siebie dumna. Spędziła prawie cały dzień na miotle, i co najważniejsze, zaczęła rozumieć jak wspaniałe jest to uczucie.
Po chwili zeszła z miotły na sztywnych nogach. Zachwiała się delikatnie i poczuła jak szczupłe palce Dracona zaciskają się na jej ramieniu.
- I jak, podobało się? – blondyn poprawił włosy Gryfonki czułym gestem i wyprostował się dumnie.
- Było cudownie. Mam nadzieję że jeszcze kiedyś to powtórzymy. –
Z chatki Hagrida słychać było śmiech i rozmowy kilku osób, więc postanowili najpierw się przywitać. Gdy drzwi otworzył im dobroduszny pół olbrzym, od razu zauważyli siedzącego przy stole Harryego, Ginny i Rona.
- Hermiona! Malfoy! – ucieszył się Hagrid na widok kolejnych gości. – Wchodźcie. –
Ślizgon i Gryfonka zajęli miejsca obok kolegów i podziękowali za dwa kubki gorącej herbaty.
- Właśnie rozmawialiśmy o tym morderstwie w Chesterfield. – zaczął Harry i odłożył kubek na stół. – Jest w nim coś dziwnego. –
- To znaczy? – zapytała Hermiona.
- Pomyślcie, dwoje emerytów zostaje zamordowanych we własnym domu, z którego nic nie skradziono. Z tego co donosił Prorok nie mieli wrogów, wręcz przeciwnie, cieszyli się dobrą opinią wśród znajomych. Napisałem list w tej sprawie do Kingsleya i jedyne czego się dowiedziałem to że oboje byli z wykształcenia chemikami. Pani McCras zajmowała się chemią mugolską, a pan McCras alchemią magiczną. Myślę że to bardzo ważny szczegół, ale wciąż nie mogę zrozumieć o co w tym chodzi. – gryzł się z myślami Wybraniec.
- Może popełnili jakiś błąd podczas wytwarzania eliksirów? – wtrącił się Ron.
- Przecież zabiła ich Avada. – zauważyła Ginny.
- Cała ta sprawa jest dziwna, cholibka. – mruknął Hagrid, lecz by zmienić temat zwrócił się do zamyślonej Hermiony. – Nie wiedziałem że zaczęłaś latać na miotle Hermiono. – uśmiechnął się szeroko gajowy.
- Och! Tak tylko trochę, Draco mnie uczy.. – zaczęła się tłumaczyć speszona szatynka na co wszyscy zachichotali.
- Gratuluję Malfoy, jesteś pierwszą osobą która dokonała cudu. – zaśmiał się Ron i mrugnął do Hermiony.
 - Przestańcie się nabijać. – wzburzyła się Gryfonka lecz w jej głosie słychać było nutkę wesołości. – Chodź Draco, pójdziemy zobaczyć co u Hardodzioba. – kasztanowłosa wstała lecz w tym samym momencie do chatki Hagrida wpadł mieniący się srebrnym blaskiem kot, patronus Minervy McGonagall.
- Profesorze Rubeusie, proszę niezwłocznie stawić się w moim gabinecie. – powiedział kot po czym zniknął. Zaraz potem we wszystkich zakamarkach zamku i błoni rozbrzmiał głos dyrektorki. – Wszyscy uczniowie bez wyjątku, w tym prefekci oraz prefekci naczelni, mają natychmiast przejść do Wielkiej Sali. –
Głos umilkł a Hogwart zdawał się wstrzymywać oddech. Harry zerwał się z miejsca jak poparzony i pociągnął za sobą Ginny. Wszyscy wybiegli z chatki i udali się do zamku nie zamieniając po drodze ze sobą choćby słowa. Każdy czuł, że stało się coś niedobrego.

*

Wielka Sala pękała w szwach. Uczniowie zajęli miejsca i z przejęciem wymieniali uwagi dotyczące niezwykłego zamieszania. Kadra nauczycielska czekała aż dyrektor wejdzie na katedrę i ogłosi szkole nowiny. Hermiona wraz z Draconem stała przy drzwiach Wielkiej Sali by mieć na oku resztę uczniów. Kasztanowłosa co chwilę zerkała w stronę stołu Gryfonów, czuła jak narasta w niej strach i niepewność. Minerva McGonagall z poważną miną stanęła przed katedrą i natychmiast zapanowała cisza. Zebrali się wszyscy, nawet duchy.
- Drodzy uczniowie! – zawołała dyrektor donośnym głosem. – Dzisiaj miało miejsce okropne wydarzenie. W godzinach popołudniowych zamaskowani sprawcy dokonali zbrojnego ataku na Azkaban, więzienie czarodziejów. Podczas ataku zginęło dwóch aurorów, którzy dzielnie stawiali opór napastnikom. W wyniku zajścia zbiegło pięciu śmierciożerców,
rodzeństwo Carrow, Rudolf Lestrange, Goyle Sr, oraz Lucjusz Malfoy. Świat czarodziejów, a tym bardziej Ministerstwo Magii zrobi wszystko by ująć sprawców ataku a zbiegłych więźniów znów osadzić w Azkabanie. Jednak do tego czasu bezpieczeństwo w Hogwarcie jest dla mnie sprawą najważniejszą, dlatego odwołuję wszelkie wyjścia do Hogsmeade oraz wycieczki integracyjne klas od jeden do pięć. Wszystkie wyjścia poza mury zamku mają odbywać się pod nadzorem jednego z nauczycieli, a opuszczanie murów szkoły po zmroku jest absolutnie zabronione. – dyrektor przerwała na chwilę i smutnym wzrokiem spojrzała na siedzących w ciszy uczniów. – Mam nadzieję.. – kontynuowała. – Że świat czarodziejów w końcu zazna zasłużonego pokoju. Dlatego proszę was o rozwagę i ostrożność, nie dajcie się ponieść emocjom i  pilnujcie siebie nawzajem, gdyż nic tak nie działa na niekorzyść złu, jak jedność, przyjaźń i odwaga… Możecie rozejść się do swoich dormitoriów. – dodała i zeszła z katedry.
Hermiona spojrzała na Dracona który bledszy niż kiedykolwiek wpatrywał się przed siebie pustym wzrokiem. Chciała chwycić go za rękę, jednak on odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił Wielką Salę.

Znowu to samo, pomyślała, znowu ciemność zakrada się do naszego świata i kolejny raz pragnie przypomnieć nam o swoim istnieniu. Spojrzała na stół Gryfonów przy którym Harry wykłócał się o coś z Ginny i na Rona który mocno przytulał do siebie Lunę. Ile jeszcze razy będę musiała żegnać swoje w miarę normalne życie, i ile jeszcze ukochanych ludzi zniknie na zawsze? Zawahała się przez moment, spojrzała na swoich przyjaciół i stwierdziła że porozmawia z nimi później. Teraz musi odnaleźć chłopaka, który zapewne w tej chwili na powrót zamyka się w sobie.  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz