Witajcie w rozdziale dziesiątym! Opuszczamy na chwilę
Hogwart by przenieść się do świata mugoli! Czy Draco znajdzie w nim swoje
miejsce? Zapraszam do lektury!
*~~~~~~~*~~~~~~~*
"Błądzę w ciemnościach wspomnień i w rezultacie mylę
się w rzeczach bardzo zasadniczych." - Antoine de Saint-Exupéry,Mały
Książę.
*
Cienka warstwa świeżego śniegu pokryła ulice i ogrody.
Pierwszy raz od lat biały puch nie topniał wraz z dotknięciem ziemi, lecz
czystą, jasną kołdrą pokrył wszystko dookoła. Temperatura wskazywała do minus
dziesięciu stopni, więc większość ludzi okopała się we własnych, ciepłych
domach i ani myśleli stamtąd wychodzić.
Jednak on już nie mógł się doczekać by spakować walizkę i wyjść
frontowymi drzwiami. Choć minęły dopiero dwa dni świąt, czuł że powoli ma
dosyć. Cieszył się z obecności ciotki Andromedy i małego Teddyego, jednak nieuchronna wizja
kolacji z państwem Greengrass przyprawiała go o ból żołądka. Wpatrywał się w krajobraz
za oknem i gdy poczuł że coś szarpie go za nogawkę czarnych spodni spojrzał w
dół i ujrzał jak Teddy uśmiecha się do niego promiennie. Schylił się i wziął
malca na ręce. Odkąd przyjechał z babcią na święta, chłopczyk nie przestawał go
zaczepiać. Nie żeby to Draconowi przeszkadzało. Wciąż wymyślał dla niego nowe
zabawy za pomocą różdżki, na które malec reagował perlistym śmiechem. Czasem
wyczarowywał mydlane bańki rozmiarem dorównujące piłkom lekarskim, czasem zaczarowywał zabawki tak, by przez niedługi
czas same chodziły lub wydawały przeróżne, zabawne dźwięki, a czasami, tak jak
teraz, brał go na ręce i mierzwił mu włosy, które od przyjazdu były tego samego
koloru co jego własne. Usłyszał jak do salonu wchodzą matka i ciotka, więc
odwrócił się od okna i usiadł przy stole z malcem na kolanach.
- To ciasto jest naprawdę wyśmienite. - zachwalała siostrę
Narcyza. - Nie mogę uwierzyć, że sama je upiekłaś, dasz mi przepis? -
- Oczywiście. - odparła Andromeda i postawiła na stole
wielką tacę z czajnikiem i trzema filiżankami.
Zapach ciasta rozszedł się po salonie i nawet mały Teddy
otworzył szerzej oczy na jego widok.
- Mogę dać mu trochę? - zapytał Draco nakładając sobie
ciasto jedną ręką.
- Ale tylko troszkę. - uśmiechnęła się do niego Andromeda i podała
mu mokre chusteczki, na wypadek gdyby Teddy się pobrudził.
- Czy naprawdę musicie jutro wyjeżdżać? - zapytała Narcyza
rozlewając herbatę do filiżanek. - Możecie zostać ile tylko chcecie. Jutro
przychodzą do nas znajomi, ale to żaden problem. - dodała i podała siostrze filiżankę.
- Przykro mi, ale już obiecałam państwu Weasley że do nich
wpadniemy na kilka dni. - odpowiedziała starsza z sióstr i upiła łyk herbaty. -
Harry spędza z nimi święta i bardzo chciał się zobaczyć z Teddym. - dodała po chwili.
- Rozumiem. - odpowiedziała Narcyza trochę smutniejszym
tonem.
- A kto was odwiedza? - zapytała nagle Andromeda.
Draco poczuł jak serce zaczyna mu bić szybciej. Już dawno
chciał powiedzieć ciotce o zamiarach jego matki, jednak nie miał na tyle
odwagi. Zauważył że Narcyza poruszyła się nieznacznie w krześle i dotknęła
prawą ręką swojej szyi. Zawsze tak robiła gdy się czymś denerwowała.
- Pani Zabini i jej syn Blaise, oraz państwo Greengrass... z
córkami. - dodała i przyłożyła do ust filiżankę.
- A cóż to za okazja? - zapytała Andromeda nalewając sobie
kolejną porcję herbaty. - Rozumiem że Blaise to przyjaciel Dracona, ale państwo
Greengrass? -
- Cóż, myślałam żeby pomogli nam w interesach, dopóki
Lucjusz... dopóki Lucjusz tam jest. -
"Tam, czyli w Azkabanie", pomyślał ze złością
Draco.
- Rozumiem. - odparła Andromeda. - A w czym konkretnie
mieliby wam pomóc? - zapytała po chwili. - Z tego co wiem, wasze udziały w
złocie i kamieniach szlachetnych Gringotta pozostają bez zmian. Nie zamierzasz
chyba przyznać Greengrassom części udziałów? -
- Nie, nie zamierzam, ale jeśli Lucjusz szybko nie wyjdzie,
a raczej się na to nie zanosi, to obawiam się że nasze udziały mogą drastycznie
spaść, a wtedy.. A wtedy to wszystko przepadnie. - dodała blondynka i spojrzała
smutno w pustą filiżankę.
- Narcyzo. - zaczęła spokojnie Andromeda. - Nie chcę być
nieuprzejma, ale posiadasz ogromną fortunę. Nawet jeśli zasoby waszego skarbca
nieco stopnieją, to możesz sprzedać Malfoy Manor i kupić coś mniejszego, nadal
żyjąc luksusowo. - powiedziała i spojrzała w twarz swojego siostrzeńca który
wydał jej się bledszy niż kiedykolwiek.
- Sprzedać.. ten dom? - wydukała Narcyza. - Ja... ja nigdy
bym czegoś takiego nie zrobiła. - dodała pewniejszym głosem.
- Więc co zamierzasz? - Andromeda zmarszczyła brwi i
spojrzała na swoją siostrę która wydawała się być myślami daleko stąd. Przez
chwilę panowała cisza, jednak głos Dracona przerwał ją na dobre.
- Matka zamierza ożenić mnie z Astorią Greengrass, by
połączyć nasze rody i zapewnić sobie, oraz mnie oczywiście, stały, pewny byt.
Czyż nie tak mamo? - zapytał kąśliwie, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Narcyza spojrzała na niego z przestrachem.
- Słucham? - Andromeda spojrzała w twarz swojej siostry z
niekrytym zdziwieniem. - Czy ja dobrze zrozumiałam? -
- Przykro mi Andromedo, ale to nie twoja sprawa. - odparła
Narcyza sucho. - Draconie, weź proszę Teddyego do swojego pokoju i zostaw nas
na chwilę same.
- Nie moja.. nie moja sprawa? - wykrztusiła Andromeda. -
Doprawdy Narcyzo, nie przypuszczałabym że jesteś zdolna do czegoś takiego. -
- A niby co takiego robię? -
- Robisz z własnego syna polisę ubezpieczeniową! Robisz
dokładnie to samo co nasi rodzicie lata temu, na całe szczęście w porę się im
sprzeciwiłam, bo inaczej skończyłabym z Rudolfem Lestrangem! -
- I zamiast ciebie ożenił się z Bellą. Ale nigdy jej nie
kochał, zawsze myślał o tobie. - dodała kwaśno Narcyza.
- Na Merlina, a ty znowu to samo? Przez cały rok od dnia
mojego ślubu z Tedem wysyłałaś mi listy o tym, jak to niby bardzo skrzywdziłam
Rudolfa! Raczę przypomnieć że dostał dożywocie i już nigdy nie wyjdzie z
Azkabanu. Takiego życia dla mnie chciałaś? - zapytała rozemocjonowana
Andromeda. - Ale nie zmieniajmy tematu! Draco zasługuje na to, czego ani ty,
ani Bellatrix od naszych rodziców nie dostałyście. Wolność. Chcesz mu ją
zabrać tylko po to, by zachować kilka sztabek złota? Nie wierzę.. - sapnęła i
chwyciła się palcami u nasady nosa.
- Nie zrozumiesz.. - Narcyza wstała i podeszła do okna.
Spojrzała na ciemniejące za oknem chmury i cicho westchnęła. - Gdyby chodziło
tylko o dobytek, to pewnie zrobiłabym tak jak mówisz, albo postarałabym się
jakoś temu zaradzić. Ale zrozum, postaraj się pojąć że przez to wszystko co się
stało, Draco nie ma innego wyjścia, jak tylko wżenić się z szanowaną, nieskalaną
związkiem z Voldemortem rodzinę. Za pół roku skończy szkołę. Jaka przyszłość go
czeka? Kto da mu pracę? Kto spojrzy na niego przychylnym okiem? Jego ojciec
został zamknięty w Azkabanie, sam ma na lewym przedramieniu ten okropny znak, a
nasze nazwisko już praktycznie nic nie znaczy. - powiedziała smutno i odwróciła
się twarzą do siostry. - Małżeństwo z Astorią jest dla niego jedynym wyjściem.
Andromeda wstała od stołu, poprawiła swoją ciemnogranatową
suknię i głosem zimnym jak lód odparła.
- Jesteś piękną i inteligentną kobietą, Narcyzo. Ale
czasami, czasami równie naiwną i zaślepioną jak niegdyś nasza matka. Popełniasz
ogromny błąd i najgorsze w nim jest to, że zapłacić za niego nie przyjdzie tobie,
lecz Draconowi. - powiedziała i poszła w kierunku korytarza, za którym
wcześniej zniknął Draco.
~
Wyczarował kolejną porcję baniek które wypełniły cały jego
pokój. Nie podsłuchiwał, lecz udało mu się usłyszeć początek rozmowy. Westchnął
i z Teddym na rękach zamknął się w swojej sypialni. Malec, oczami wielkimi jak
galeony wpatrywał się w tęczowe bańki i śmiał za każdym razem gdy zaczęły
pękać. Po kilku minutach takiej zabawy usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę. - zawołał.
Do pokoju weszła Andromeda i widząc roześmianą twarz wnuka
sama mimowolnie się uśmiechnęła. Usiadła na łóżku obok Dracona i przez chwilę
wspólnie obserwowali chłopca.
- Wiem że to zabrzmi potwornie, ale czasem mu zazdroszczę. -
powiedział blondyn wpatrując się w kuzyna. Poczuł jak ciepła dłoń ciotki dotyka
jego ramienia i delikatnie się na nim zaciska.
- Stracił oboje rodziców, ale wciąż ma babcię, która go
kocha, wujka i ojca chrzestnego który zawsze będzie dla niego wsparciem i całą
resztę ludzi którzy zawsze będą o niego dbali... I wolność. - dodał po chwili.
- Ty nigdy mu jej nie zabierzesz, prawda ciociu? - zapytał wciąż na nią nie
patrząc.
- Moja córka została aurorem i wyszła za wilkołaka. To chyba
wystarczający dowód. - odpowiedziała łagodnie, po czym wzięła Dracona pod brodę
i odwróciła jego twarz w swoją stronę. - Czasami wolność trzeba sobie wywalczyć
Draco. Wydrapać ją, wyszarpać i ponieść ciężkie rany, ale nigdy dobrowolnie z
niej nie rezygnuj. - dodała i przytuliła go mocno do siebie. Poczuła jak
chłopak drży w jej ramionach i zauważyła dwie, lśniące łzy. Mimo wszystko, cały
czas nie przestawał wyczarowywać kolorowych baniek.
~
Następnego dnia, gdy ciotka wraz z wnukiem opuścili Malfoy
Manor by udać się do Weasleyowskiej "Nory", Draco za wszelką cenę
starał się unikać matki. Poprosił Zmorka, domowego skrzata, by informował go za
każdym razem gdy Narcyza zacznie go szukać. Prawie pół dnia spędził zaszywając
się w pokojach na strychu, lecz i tak wolał to niż rozmowę z matką na temat
dzisiejszego przyjęcia. Niestety, dziesięć minut przed przyjściem gości Narcyza
teleportowała się prosto do jego pokoju, czego nigdy wcześniej nie robiła z
szacunku do jego prywatności i kazała mu zejść na dół wyraźnie poddenerwowana.
Draco stał przy oknie i dziękował Salazarowi za to że nie zrobiła tego pięć
sekund wcześniej. Zanim przyszła, gdy przyglądał się śnieżnej burzy która
rozpętała się za oknem nagle jasne, błękitne, ciepłe światło zmaterializowało
się na środku jego pokoju. Uśmiechnął się widząc małą wydrę, która głosem Hermiony
Granger oznajmiła iż już nie może się go doczekać, a jej babcia napiekła tyle
ciast że spokojnie mogliby obdarować nimi domy Slytherinu i Gryffindoru, a
pewnie i tak jeszcze dużo by zostało. Po chwili wydra zwinnym ruchem znalazła
się zaraz naprzeciwko jego twarzy i dotknęła noskiem koniuszka jego własnego
nosa. "Chyba mnie pocałowała", pomyślał zaskoczony Draco, jednak sekundę
później wydra zniknęła za oknem, a on poczuł ogromną tęsknotę za jej
właścicielką. Zszedł do salonu i
spojrzał na swoją matkę która już chciała coś powiedzieć, jednak w tym samym
momencie rozległo się pukanie do drzwi. Wstała, poprawiła suknię i ze
wspaniałym uśmiechem na ustach przywitała gości. Draco niechętnie pomógł zdjąć
Astorii płaszcz i nie odwzajemnił uśmiechu dziewczyny gdy ta spojrzała mu w
oczy. Czuł że "stary Malfoy" powoli znów zaczyna przejmować nad nim
kontrolę. Spojrzał na Blaisea którego mina wyrażała głęboki strach. Jego
przyjaciel wyglądał tak, jakby chciał wziąć nogi za pas i najzwyczajniej uciec.
Nie mógł mu się dziwić. Po chwili wszyscy skierowali się do salonu gdzie stół
uginał się od wykwintnych dań i wszelkiego rodzaju napitku.
- Narcyzo, nie musiałaś urządzać takiej uczty! - zaśmiał się
pan Greengrass, jednocześnie w jego oczach Draco dostrzegł błysk zadowolenia.
Krzesło z ciemnego mahoniu aż zaskrzypiało, gdy usiadł na nim ten wysoki i
jednocześnie szeroki mężczyzna. Pani Greengrass, szczupła i o dwie głowy niższa
od swojego męża brunetka usiadła obok Narcyzy i uśmiechała się blado. Po
drugiej stronie zasiadł Blaise z matką oraz Astoria wraz z Daphne. Draco przez
krótką chwilę miał ochotę usiąść jak najdalej, jednak ostatecznie zajął drugie,
wolne miejsce obok Narcyzy.
- Okropna wichura! - kontynuował ojciec sióstr Greengrass i
upił spory łyk najlepszego, czerwonego wina jakie Narcyza miała w piwnicy. -
Ale to nieistotnie, ważne że możemy się tutaj wszyscy spotkać. - dodał i dolał
sobie trunku.
Kolacja trwała w najlepsze. Ciszę, która co jakiś czas
zapadała przerywały uprzejme rozmowy kobiet i głośne opinie wtrącane przez pana
Greengrassa. Po deserze, na który składała się szarlotka z bitą śmietaną i
gorąca czekolada z Miodowego Królestwa, wszyscy poczuli się pełni i zmęczeni. Jednak
leniwą atmosferę przerwało pytanie zadane przez wielkiego mężczyznę.
- Narcyzo, wybacz śmiałość, ale czy wiesz kiedy Lucjusz..
mógłby się z nami spotkać? -
Draco spojrzał na matkę, lecz ta z twarzą na której malował
się spokój i opanowanie odpowiedziała uprzejmie.
- Niestety nie, Arnoldzie, jednak wydaje mi się, że nie
prędzej niż za dwa, trzy lata. -
Arnold Greengrass mruknął i podrapał się po brodzie.
- To nie wydaje się być zbyt odległym terminem. - zauważył.
- Astoria kończy szkołę dopiero za dwa lata, narzeczeństwo też może potrwać
rok, czy dwa, więc nie widzę problemu. - dodał. - Za to ślub Daphne i Blaisea
można by nieco przyśpieszyć, co pani o tym uważa, pani Zabini? -
Ciemnoskóra kobieta, ubrana w bordową kreację upiła łyk wina
z pucharu po czym odstawiła naczynie na stół. Spojrzała prosto w okrągłą jak
księżyc twarz Arnolda i odparła.
- Nie mam nic przeciwko. Blaise i Daphne mogą wziąć ślub
choćby i w przyszłe wakacje. -
Na te słowa Greengrass klasnął w dłonie i wrzasnął
"świetnie, świetnie!". Draco spojrzał na siedzącego naprzeciwko
przyjaciela i od razu zrozumiał że świetnie nie jest. Blaise wyglądał jakby go
spetryfikowało. Mimo iż był mulatem, wydawało mu się że nie tyle co pobladł ale
i pozieleniał na twarzy. Za to Daphne, zazwyczaj wygadana, wyszczekana i butna,
siedziała teraz ze wzrokiem utkwionym w talerzu. Draco wyobraził sobie przyszłe
lato. Piękną, słoneczną pogodę i smutny ślub. Dwoje nieszczęśliwych, nie
kochających się ludzi którzy zostaną zmuszeni do bycia ze sobą już do końca życia.
Czuł jak zaczynają drżeć mu dłonie więc schował je pod stół. Wizja nagle się
zmieniła. Zamiast Daphne i Blaisea na ślubnym kobiercu stał on a naprzeciwko
niego Astoria. Czuł że robi mu się z nerwów niedobrze.
- To była wspaniała kolacja Narcyzo, doprawdy wspaniała! Mam
nadzieję że po ślubie naszych dzieci będziemy widywać się częściej. - Dodał z
zadowoleniem i powoli wstał od stołu. - Draconie. - zaczął, na co młody arystokrata
z przestrachem na niego spojrzał. - Może miałbyś ochotę spędzić resztę wolnego
czasu w naszej rezydencji? - zapytał Arnold, po czym zapadła głucha cisza.
Draco wstał i odkaszlnął bo czuł że głos uwiązł mu w gardle.
- Bardzo dziękuję za tę propozycję, ale niestety muszę
odmówić. Wcześniej już złożyłem obietnicę wizyty przyjacielowi. - powiedział
twardo. Kątem oka zauważył jak Narcyza zaciska ze złości szczęki.
- Och, rozumiem. - odparł z zawodem Greengrass. - W takim
razie zapewne i Blaise nie będzie mógł przyjąć naszego zaproszenia? - zapytał
zwracając się w kierunku mulata, jednak zanim chłopak zdążył wykrztusić choćby słowo, z odpowiedzią pospieszyła mu jego matka.
- Ależ skąd. Blaise bardzo chętnie spędzi u państwa resztę
ferii. - odparła i uśmiechnęła się szeroko pani Zabini.
Kilkanaście minut później, gdy goście opuścili dom (Blaise
na odchodnym szepnął Draconowi do ucha żeby go ratował), Draco popędził do
swojego pokoju, wyciągnął z szafy wielką walizę i zaczął się pakować. Po chwili usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę. - rzucił przez ramię wciąż nie przestając machać
różdżką.
Do pokoju weszła Narcyza cicho zamykając za sobą drzwi.
- Odwołasz to spotkanie i pojedziesz do państwa Greengrass,
tak jak Blaise. - powiedziała spokojnie, lecz w Draconie coś aż się zagotowało.
- To prośba? - zapytał z irytacją wciąż nie odwracając się w
jej stronę.
- Powiedzmy. - odparła.
- Wybacz, ale nigdzie nie jadę. To znaczy, jadę, ale nie do
państwa Greengrass. - dodał zamykając walizkę.
- Dlaczego to robisz? -
Usłyszał głos matki w którym wychwycił nutę bólu więc się
odwrócił i spojrzał jej w twarz.
- O co dokładnie ci chodzi? -
Narcyza oplotła się ramionami i podeszła do syna.
- Jedziesz do niej, prawda? Do tej mugolaczki Granger,
zgadza się? - zapytała.
Draco poczuł jak wzbiera w nim panika. Skąd do diabła jego
matka mogła o tym wiedzieć?! Jednak odpowiedź zaświtała mu w głowie szybciej
niż mógł się tego spodziewać.
- Powiedz mi matko, którą z sióstr Greengrass poprosiłaś by
zdawała ci relację co do mnie? Daphne, czy Astorię? A może obie? -
- Ja, ja chciałam tylko wiedzieć.. - zaczęła nieśmiało
Narcyza. - Jakiś czas temu dostałam od Daphne list, w którym napisała mi o
twojej coraz bardziej zażyłej relacji z tamtą Gryfonką. -
- I ?- zapytał oschle Draco.
- Nigdy nie pomyślałabym że ty.... i ta dziewczyna..
- Że co.
- Że może łączyć was coś więcej. - dodała i zbliżyła się o
krok. - Przecież ty i Astoria.. -
Draco ubrał czarny długi płaszcz, chwycił za walizkę oraz
szkolny kufer który zmniejszył do bardziej rozsądnych rozmiarów i spojrzał
matce w oczy.
- Nawet jeśli wyjdę za Astorię, to nigdy nie powiedziałem że
będę jej wierny. Nie oczekuj że obdarzę ją miłością i stworzymy kochającą się
rodzinkę. Nasze małżeństwo, jeśli w ogóle do niego dojdzie, będzie czysto
teoretyczne. - powiedział i ruszył w kierunku drzwi. Narcyza złapała go za
przedramię i spojrzała na niego pełnymi bólu oczami. Zrobiło się mu jej żal.
Zawahał się gdy pomyślał że spędzi sama całą resztę świąt, a później zobaczy ją
dopiero w połowie wiosny, jednak kolejne słowa matki całkowicie pozbyły się
jego niepewności.
- Dlaczego ona, dlaczego ta szlama. - jęknęła.
Draco momentalnie zesztywniał. Wyswobodził rękę i odszedł na
krok.
- Jeszcze raz nazwiesz ją szlamą, a zgłoszę cię
Ministerstwu. - powiedział i wyszedł z pokoju. Po chwili Narcyza usłyszała jak
w salonie rozbrzmiewa dźwięk teleportacji.
*
Hermiona rozejrzała się po salonie. Od rana czuła się spięta
i nawet kubek ulubionej herbaty nie ukoił nerwów. Choinka która stała obok
kominka iskrzyła się dziesiątkami jasnych światełek, co przypominało Hermionie
rozgwieżdżone niebo. Była już dziewiętnasta i kasztanowłosa obawiała się, czy
Draco zdąży na kolacje i czy w ogóle się pojawi. Strach i niepewność ścisnęły
jej serce więc aby nie dać ponieść się nerwom poprawiła swoją kremową,
koronkową sukienkę przed kolano i rzuciła na nią zaklęcie plamoodporności.
Usiadła na sofie z cichym westchnieniem, jednak już po chwili zerwała się na
równe nogi gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Z bijącym sercem otworzyła je na
oścież a jej oczom ukazał się wysoki, jasnowłosy mężczyzna w czarnym płaszczu,
w jednej ręce trzymający walizkę i kufer, a w drugiej dwa bukiety pięknych kwiatów.
- Draco. - powiedziała czule. - Witaj. -
- Witaj, przepraszam za spóźnienie. - odpowiedział i
uśmiechnął się do niej.
Stali tak przez chwilę aż w końcu Hermiona oprzytomniała i
zaprosiła gościa do środka. Obserwowała jak Ślizgon zdejmuje płaszcz i odwiesza
go na miejsce obok jej długiej, czarnej, zimowej kurtki. Nie mogła uwierzyć że
ten oto Malfoy, dziedzic rodu czystej krwi stoi w jej domu jak gdyby nigdy nic.
Draco odwrócił się w jej stronę i obdarzył ją krótkim, ciepłym pocałunkiem, po
czym wręczył jeden z bukietów.
- Gdzie jest twoja babcia? - zapytał dziewczynę gdy weszli
do salonu.
- Babciu, Draco już przyszedł! - zawołała Hermiona i już po
chwili zza kuchennych drzwi wyłoniła się niska, szczupła babuleńka, z okularami
jak spodki od filiżanek i wysokim, siwym kokiem na głowie. Draco pomyślał że
kobieta wygląda jak ucieleśnienie bajkowych babć. Zdecydowanym krokiem podszedł
do staruszki, chwycił jej delikatną dłoń i złożył na niej pocałunek kłaniając
się nisko.
- Miło mi poznać babcię Hermiony. - zaczął poważnym, pełnym
szacunku tonem. - Nazywam się Draco Malfoy, jestem wdzięczny że pozwoliła mi
pani spędzić resztę ferii w swoim domu. Proszę, to dla pani. - dodał i wręczył
jej bukiet. Kobieta oniemiała z wrażenia jakie wywarł na niej Draco zamrugała
energicznie i wtopiła nos w kwiaty. Po chwili zadarła wysoko głowę i
uśmiechnęła się czule.
- Miło mi poznać tak eleganckiego młodzieńca, czuj się jak u
siebie. - powiedziała i uśmiechnęła się szerzej. - Musiałeś zmarznąć w trakcie
podróży, zapraszam do stołu. -
- Babciu, daj mi bukiet, włożę oba do wazonów. - Hermiona
przejęła oba bukiety i po chwili postawiła je w jednym wielkim wazonie na
środku stołu. Zaraz jednak zrezygnowała z tego pomysłu, gdyż kwiaty przesłoniły
cały widok. W końcu zdecydowała postawić je na stoliku do kawy i zajęła miejsce
obok Dracona.
- Mam nadzieję, że nie sprawiam pani kłopotu. - odezwał się
Draco po chwili.
- Ależ skąd, jesteśmy tutaj same we dwie, więc tym bardziej
cieszę się że przyjechałeś. - odpowiedziała szybko babcia Rosie. - Miesiąc temu
naszej sąsiadce, a mojej drogiej przyjaciółce Klementynie, zmarł mąż, więc
codziennie ją odwiedzam, by nie czuła się samotna. Przez to zaniedbuję
Hermionę, ale od teraz już nie będzie siedzieć sama. - dodała kobieta pełna
entuzjazmu. - Macie jakieś plany na kolejne dni? - zapytała nakładając
wszystkim na talerze sałatki warzywnej.
Draco spojrzał na Hermionę, a ta uśmiechnęła się do niego
tajemniczo.
- Tak, chcę pokazać Draconowi mugolski Londyn i okolice.
Jeszcze nigdy nie był w takich miejscach. - odpowiedziała kasztanowłosa.
- Och, Londyn to wspaniałe miasto, ale jak dla mnie za
głośne i zbyt tłoczne. Dlatego wolę mieszkać na jego obrzeżach. - uśmiechnęła
się staruszka. - Smakuje wam sałatka? -
Draco i Hermiona pokiwali głowami jednocześnie się
uśmiechając, gdyż usta mieli pełne jedzenia.
Wieczór mijał w przyjaznej, ciepłej atmosferze. Draco czuł
że już dawno się tak nie objadł. Babcia Rosie po kolacji wyjęła stare albumy
rodzinne i ku rozpaczy zażenowanej Hermiony zaczęła pokazywać Draconowi zdjęcia
z jej dzieciństwa. Draco nie mógł powstrzymać uśmiechu który wpełzał mu na
twarz za każdym razem gdy widział małą, zadziorną dziewczynkę która na każdym
zdjęciu była albo słodko uśmiechnięta, albo uroczo naburmuszona. Gdy godzinę
później babcia oznajmiła że idzie do łóżka, Gryfonka odetchnęła z ulgą chociaż
Draco i tak zobaczył większość zdjęć. W salonie wciąż rozchodził się słodki
zapach szarlotki i herbaty gdy zostali sami. Usiedli razem na kanapie i
chwycili się za ręce. Hermiona oparła głowę na prawym ramieniu arystokraty i
uśmiechnęła się do siebie.
- Jak minęły ci pierwsze dni świąt? - zapytała niepewnie i
spojrzała na jego profil. Draco nie odpowiedział od razu. Najpierw wziął
głęboki wdech i cicho odetchnął.
- Pół na pół. - odparł. - Z ciotką Andromedą i Teddym było
przyjemnie, później nieco się popsuło. -
Hermiona dobrze wiedziała co Draco ma na myśli. Z jednej
strony chciała by wszystko dokładnie jej opowiedział, jednak z drugiej chciała
jemu i przy okazji sobie, oszczędzić bólu.
- Nie myślmy o tym na razie. - powiedziała raźnym tonem i
wstała z kanapy. - Chodź, pokażę ci twoją sypialnię. -
Draco uśmiechnął się lekko i wstał poprawiając koszulę. Czuł
że niepokojące myśli kłębiące się w jego głowie zaczynają odchodzić im dłużej
znajduje się w tym niewielkim, przytulnym domku Pani Granger.
~
Śnieg nie przestawał sypać. Stali na przystanku i truchtali
w miejscu by choć trochę spróbować się ogrzać.
- Myślałem że użyjemy teleportacji łącznej. - marudził Draco
trąc swoje skostniałe od mrozu ramiona.
- Nie ma mowy. - odpowiedziała Hermiona i po raz kolejny
przyjrzała się wiszącemu obok rozkładowi jazdy. - Nie możemy teleportować się
do centrum Londynu, tam jest pełno mugoli. Z resztą, jazda autobusem to dla
ciebie na pewno będzie nowe przeżycie. - dodała z uśmiechem.
- O ile zaraz tutaj nie zamarznę. - burknął arystokrata i
zmarszczył brwi.
Hermiona podeszła do niego i oplotła go rękami. Zadarła
głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Mogę cię ogrzać. - powiedziała ciepłym, spokojnym tonem.
Draco mruknął, objął ją w pasie i przyciągnął lekko do siebie.
- A jak zamierzasz to zrobić? - zapytał i przybliżył swoją
twarz do twarzy Gryfonki.
- Mogłabym... na przykład... pana pocałować... panie
Malfoy.. - odpowiedziała zadziornie.
- No to zrób to. - powiedział władczo blondyn i przybliżył
się tak, że dzieliło ich od siebie jedynie kilka centymetrów.
- Draco.. - szepnęła Hermiona i po chwili poczuła usta
Dracona na swoich własnych. Były chłodne i zmarznięte, jednak z każdą chwilą
nabierały ciepła. Nie całowali się tak od balu, od chwili ich pierwszego, niezapomnianego
razu. Mimo iż stali na przystanku, zdążyli zapomnieć o tym gdzie się znajdują i
dopiero dźwięk hamującego autobusu sprowadził ich na ziemię. Hermiona czuła że
pomimo panującego mrozu płoną jej policzki. Zapłaciła za przejazd i usiadła
obok Dracona, który zajął miejsce obok okna.
- Strasznie tu trzęsie. - powiedział szeptem do Hermiony
chwilę później na co ona przewróciła oczami.
- Zbyt twardo dla arystokratycznej pupki? - zaśmiała się
cicho.
Draco zmarszczył brwi i spojrzał za okno. Domy i ulice
ozdobione były setkami kolorowych światełek i ozdób. Widział ludzi
spacerujących pomimo nieprzyjaznej pogody, zakochane pary idące za rękę, dzieci
ciągnące sanki i śmiejące się w głos, gdy któreś nagle rozpoczęło bitwę na
śnieżki. Świat za oknem autobusu wydawał mu się przyjazny i radosny, zupełnie
odmienny od tego w którym na co dzień żył. Zastanawiał się jak wyglądałoby jego
życie, gdyby urodził się w zupełnie zwyczajnej rodzinie. Czy miałby więcej
wolności? Więcej swobody i niezależności? Westchnął i spojrzał na siedzącą obok
niego Hermionę, która właśnie uśmiechała się do siedzącego na kolanach matki
berbecia. "Przynajmniej poznałem ją" pomyślał i znów spojrzał za
okno. Zniknęły domy a zaczęły się pojawiać gęste zabudowania, wysokie
kamienice, hotele, muzea, restauracje. Miasto mieniło się od bożonarodzeniowych
dekoracji a ludzie wydawali się gnać przed siebie jednocześnie wciąż
uśmiechając się do siebie serdecznie.
- Draco, wychodzimy. - usłyszał nagle głos dziewczyny.
Blondyn wstał i wyszedł za Hermioną na zatłoczona ulicę.
Gryfonka chwyciła go za rękę i uśmiechnęła się promiennie.
- Dokąd idziemy? - zapytał i poprawił kołnierz od płaszcza.
Hermiona uśmiechnęła się szerzej a w jej oczach zatańczyły małe iskierki.
- Zaraz zobaczysz. - odpowiedziała tajemniczo i pociągnęła
go w kierunku parku Hyde.
Kilka minut później Draco przeklinał w myślach Hermionę,
Gryffindor i całą rodzinę Grangerów.
- Granger, ostrzegam, jeżeli chociaż raz się przewrócę to
nie daruję ci tej hańby. -
- Widzę że świetnie się pan bawi, panie Malfoy. -
odpowiedziała i zaśmiała się głośno. Wiedziała że widok miny Dracona gdy
zobaczył olbrzymie lodowisko i jeżdżących po nim ludzi zostanie w jej pamięci
już na zawsze. Z oczami jak dwa galeony obserwował jak Hermiona szybkim,
zwinnym ruchem wyczarowywuje im po parze łyżew (dla siebie białe, dla niego
czarne) i prowadzi go za rękę na groźnie wyglądającą taflę.
- Na Salazara, Granger.. - jęknął Draco gdy po raz kolejny
stracił równowagę i mocniej zacisnął ręce na balkoniku, który służył osobom
początkującym za pomoc w jeździe. - Wyglądam i czuję się idiotycznie... za to ty..
widzę że sobie radzisz. - dodał z nieukrytym podziwem.
Hermiona płynnym i zwinnym ruchem lawirowała między
pozostałymi ludźmi i co jakiś czas odjeżdżała dalej by "rozprostować
kości" i wykonać kilka nieskomplikowanych figur.
- Zanim trafiłam do Hogwartu uczęszczałam do szkoły
baletowej. Od dziecka też kocham łyżwy. - uśmiechnęła się i stanęła przed
balkonikiem Dracona.
- To wiele tłumaczy. - mruknął.
- Zostaw to i chwyć mnie za ręce. - powiedziała i wyciągnęła
przed siebie obie dłonie.
Draco z pewnym oporem i lękiem oderwał ręce od balkoniku i
niczym rzep uczepił się Gryfonki.
- Nie panikuj, spójrz na mnie. - uśmiechnęła się i zrobiła
pierwszy krok. Jeździli wolniej niż pozostali, lecz po kilku minutach Draco
poczuł się pewniej. Przyśpieszył nieco i spojrzał na Hermionę z zadowoleniem.
- Nie jest tak źle, prawda? - zapytała przyjaźnie.
- Całkiem przyjemnie. - odparł i obrócił się w miejscu. -
Ale i tak wolę Quiddicha. - dodał z łobuzerskim uśmiechem który Hermiona tak
uwielbiała.
- Nauczysz mnie? - zapytała cicho i spojrzała w jego stalowo
szare oczy. - Nauczysz mnie latać na miotle? -
Draco nagle zachwiał się tracąc równowagę i wpadł na
Hermionę. Dziewczyna objęła go mocno i zaparła się łyżwami o lód, by uniknąć
upadku.
- Na prawdę? - zapytał zaskoczony. - Pewnie, jeśli tylko
chcesz! - dodał z entuzjazmem. - Kupię ci miotłę i kilka gadżetów i.. -
- Nie kupisz mi miotły, Draco. Bez przesady. - fuknęła
Hermiona.
- Dlaczego? To na czym będziesz latać? Te szkolne są.. -
Draco skrzywił się na samą myśl o wolnych i przedpotopowych szkolnych miotłach.
- Pożyczę od Harryego lub Rona. - odpowiedziała Gryfonka
wzruszając ramionami.
- Nie ma mowy. -
- Dlaczego? -
- Bo nie. -
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Do mnie nie dociera argument "bo nie" Draco,
mów. - nakazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Zawsze jesteś taka władcza? - zapytał unosząc brew. - Bo
wiesz, mogłabyś spróbować być na przykład dzisiaj wieczorem, twoja babcia idzie
na noc do swojej koleżanki i.. -
Nie dane mu było dokończyć zdania gdyż Hermiona pociągnęła
go za rękaw i aby nie wyrżnąć orła na lodzie musiał skupić na jeździe całą
swoją uwagę.
- Może usiądziemy? - zapytała i trzymając go za rękę
zjechała z lodowiska. Gdy Hermiona na powrót z łyżew wyczarowała buty
skierowali się w stronę wielkiego diabelskiego młyna, po drodze kupując po
kubku gorącej czekolady. Widok jaki rozpościerał się za oknem przeszklonego
wagoniku zawsze sprawiał że oczy Hermiony wyglądały jak dwie, roziskrzone
gwiazdy. Zapłacili za dwa przejazdy pod rząd, więc cieszyła się myślą iż czeka
ich miła półgodzinna przejażdżka. Odwróciła się i spojrzała na siedzącego obok
Dracona, który zamiast na widok za oknem spoglądał wprost na nią. Na zewnątrz
panował już mrok, jednak blask lampek, karuzel i całego miasta które wręcz
tętniło życiem skutecznie rozświetlał noc.
- O czym myślisz? - zapytała przysuwając się bliżej niego.
Draco chwycił pukiel jej kasztanowych włosów, delikatnie
okręcił wokół palca i po chwili wypuścił go z ręki.
- O niczym. - odparł spokojnie. - Pierwszy raz od lat...
Mogę po prostu być. - dodał, po czym złożył na malinowych ustach dziewczyny
długi pocałunek.
Muzyka karuzeli, śmiechy ludzi, odgłosy miasta. To wszystko
ucichło gdy byli sami, wysoko ponad lodowiskiem w jednym z wagoników kręcących
się wolnym tempem. Hermiona poczuła jak jej serce przyśpiesza więc dotknęła
jego policzka, po czym wplotła dłoń w jego półdługie, jasne włosy. Zapach
perfum i mrozu stworzył magiczną mieszankę. Dotyk jego ust i ciepłego języka przyprawił
o zawrót głowy. Czuła jakby frunęła, daleko od zmartwień, bólu i smutku, który
zawsze gdzieś czaił się za rogiem. Oderwali się na chwilę od siebie i
przytulili mocno, wciąż stykając się lekko ciepłymi policzkami. Hermiona
wyprostowała się w ramionach arystokraty i spojrzała przez okno. Przez kilka
minut panowała cisza, lecz po chwili Gryfonka z lekko nieobecnym wzrokiem
zabrała głos.
- Draco, przepraszam że pytam i to w takiej chwili, ale
pomyślałam o czymś i muszę wiedzieć. Ile właściwie wziąłeś ze sobą pieniędzy? -
Blondyn bez zająknięcia odpowiedział na nietypowe pytanie
Gryfonki, jednak jako dziedzic fortuny musiał być przyzwyczajony do lekkiego
mówienia o pieniądzach.
- Plus minus dwadzieścia tysięcy funtów. Mam nadzieję że
starczy do końca mojego pobytu. -
Oczy Hermiony momentalnie zrobiły się wielkie jak spodki. Podejrzewała iż Malfoy może oscylować w kwocie kilku tysięcy, ale nie aż tylu!
- D-dwadzieścia... tysięcy.. funtów? - wyjąkała.
- Za mało?- zdziwił się Draco. - Cóż, goblin u Gringotta
mówił że faktycznie, może to być skromna suma... ale jakoś tak dziwnie się przy
tym uśmiechał. - dodał i podrapał się po brodzie.
Hermiona spojrzała na niego spode łba i westchnęła.
- Następnym razem powiedz temu goblinowi, że jeżeli zbiera
mu się na żarty to niech wstąpi do cyrku. -
- Do cyrku? A co to? - zapytał blondyn z zainteresowaniem.
- Taki Slytherin, tyle że śmieszniejszy. - odpowiedziała
szatynka uśmiechając się pod nosem. - A tak na poważnie, Draco, dwadzieścia
tysięcy funtów to olbrzymia kwota, gdy wrócisz do domu zwróć większość do banku. - powiedziała poważnie i po chwili
dodała. - Ale jutro trochę z tej kwoty ci ubędzie. - uśmiechnęła się znów
tajemniczo.
- Aż się boję zapytać. - odparł Draco i skrzyżował ręce na
piersi.
~
Ku zdziwieniu Dracona do domu babci wrócili za pomocą
teleportacji. Było już grubo po dziesiątej, więc Hermiona wybrała jedną z
ciemnych i pustych uliczek. W cichym salonie na stoliku do kawy Gryfonka
znalazła list w którym babcia potwierdziła swoje nocowanie u przyjaciółki i życzyła
młodym miłego wieczoru. "Jeżeli będziecie głodni, w lodówce jest wszystko.
Buziaki." głosiła ostatnia linijka listu. Hermiona zaparzyła herbaty i po
wypiciu całego kubka oznajmiła iż idzie pod prysznic.
- Sama. - dodała twardo gdy zauważyła jak Draco podnosi się
za nią z kanapy.
Chłopak zrobił niepocieszoną minę i poszedł do swojego
pokoju, który kiedyś, za czasów młodości musiał należeć do ojca Hermiony.
Położył na drewnianym biurku kolorową pocztówkę i zastanawiał się przez chwilę czy
nie wysłać jej do matki. Jednak złość jaką wciąż czuł skutecznie uniemożliwiała
mu napisanie choćby zdania na odwrocie kartki, więc położył się na łóżku i
zakrył oczy ręką. Po dziesięciu minutach usłyszał jak Gryfonka woła iż łazienka
jest już wolna, więc wstał i powolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Myślał
że będzie potwornie zmęczony, jednak ciepła woda rozluźniła mięśnie i
skutecznie go odprężyła. Nie zapalając światła położył się na łóżku w samym
ręczniku i gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi mocno się zdziwił.
- Mogę przyjść się przytulić? - zapytała Hermiona cicho i
jakby ze skrępowaniem.
- Jasne. - odparł i przesunął się by zrobić jej miejsce.
Dziewczyna położyła się obok niego i szybko oplotła
ramionami.
- J-jesteś goły? - wydukała gdy poczuła pod palcami nagą
skórę.
- W samym ręczniku. - odpowiedział spokojnie.
- Nie jest ci.. zimno? - zapytała czując zmieszanie.
- Trochę. - odparł i przytulił ją mocniej.
Hermiona zawahała się na chwilę, lecz po cichym westchnieniu
pocałowała Dracona w odsłonięty obojczyk. Chłopak wtopił twarz w jej długie,
lekko falowane włosy i zaczął całować jej szyję i dekolt. Tak bardzo za sobą
tęsknili, tak bardzo siebie pragnęli, że nawet gdyby chcieli to zatrzymać, to
by już nie potrafili. Gdyby chcieli.. Hermiona jednym, zwinnym ruchem zerwała z
Dracona ręcznik i zarzuciła na nich kołdrę. Draco powoli, niespiesznie odpinał
guziki jej nocnej koszuli i za każdym razem całował miejsce w którym znajdował
się wcześniej dany guziczek. Jego ciepły oddech drażnij jej zmysły i
doprowadzał do drżenia. Wplotła palce między jego jasne, niemal platynowe włosy
i głośno jęknęła. Po kilku chwilach oboje, nadzy, leżeli objęci w swoich
ramionach i żadne z nich nie myślało o spaniu, a choć za oknem rozpętała się
śnieżyca, ich pokój wypełniał prawdziwy żar.
~
Gdy babcia Rosie wróciła do domu zastała Dracona i Hermionę
przy stole w kuchni, jedzących późne śniadanie. Na widok staruszki Draco wstał
z miejsca i zaproponował herbatę.
- Dziękuję ci chłopcze, z przyjemnością się napiję. -
odpowiedziała i usiadła obok Hermiony. - Jak było wczoraj? - zapytała i
spojrzała z czułością na wnuczkę.
- Nauczyłam Dracona jeździć na łyżwach! - odpowiedziała
dumnie Gryfonka. - Na prawdę jest w tym dobry. - dodała i spojrzała na Ślizgona
który za pomocą różdżki podgrzewał wodę w czajniku.
- Nie przesadzajmy. - mruknął zawstydzony.
- Hermiona od dziecka uwielbiała łyżwy. - odezwała się po
chwili babcia i podziękowała Draco za herbatę. - A ty uprawiasz jakiś sport? -
zapytała chłopaka gdy ten usiadł po drugiej stronie stołu.
- Gram w Quiddicha, nie wiem czy Hermiona mówiła pani co to
jest. - odpowiedział uprzejmie.
- Coś tam wspominała. Jesteś... szukającym tak? -
- Tak. - przytaknął jej Draco.
- Cóż, takie latanie na miotle musi być niesamowitym
przeżyciem. - powiedziała i upiła łyk gorącej herbaty. - Mmmm na Boga czegoś ty
tutaj dodał? - zapytała babcia wybałuszając oczy.
- C-cynamonu. - wydukał Draco z przestrachem.
- Przepyszne. - odpowiedziała staruszka uśmiechając się
szeroko i wzięła kolejny łyk.
- Babciu, może zrobię dzisiaj na obiad kotlety drobiowe, co
ty na to? - zapytała Hermiona i wstała od stołu by pozmywać po śniadaniu.
- Dobrze, ale najpierw trzeba odśnieżyć podjazd, ledwo weszłam
do domu. - odparła staruszka i powoli zaczęła wstawać.
- Ja to zrobię. - Draco poderwał się z miejsca i gdy już
miał wyjść z kuchni zatrzymał się w połowie kroku i zwrócił w kierunku
Hermiony. - A jak to się robi? - zapytał, po czym oblał się delikatnym
rumieńcem gdy Hermiona wraz z babcią wybuchły gromkim, szczerym śmiechem.
~
Czuł że zaczyna się nieźle pocić pod puchową kurtką jaką
dała mu babcia Hermiony zanim wyszedł na dwór. Gryfonka po wcześniejszym
zademonstrowaniu sztuki odśnieżania wręczyła mu ogromną łopatę i z uśmiechem na
ustach życzyła powodzenia. Po godzinie energicznego machania podejrzewał, że
Filch z najczystszą satysfakcją uczyniłby odśnieżanie błoni karą dla wielu
uczniów. Gdy skończył, stanął na podjeździe i oparł się o łopatę wbitą w kupkę
odgarniętego śniegu. Kilka minut wcześniej dzieci z sąsiedniego domu wyszły
przed dom i ze śmiechem na ustach, oraz z garnkiem, szalikiem, marchewką i starą
miotłą w rękach zaczęły ku zdziwieniu Dracona babrać się w śniegu. Już miał
wracać do domu gdy nagle usłyszał wołanie jednego z chłopców.
- Proszę panaaaa! Może nam pan pomóc? -
Ślizgon spojrzał na dwóch chłopców którzy machali do niego
energicznie i zaklął w duchu. "Cholera, czego te mugolskie dzieciaki
ode mnie chcą." pomyślał kwaśno.
- Proszęęęę paaanaaa! - wył starszy z braci.
Draco westchnął i niechętnie ruszył w stronę chłopców.
- Słucham? - zapytał po chwili.
- Czy może nam pan pomóc ulepić bałwana? - chłopiec wskazał
na dwie kule stojące obok siebie które były dość dużych rozmiarów. - Zrobiliśmy
trochę za duże i nie możemy podnieść. - tłumaczył się starszy z braci.
- Bałwana? - powtórzył Draco. - Ale... ale ja nigdy tego nie
robiłem. - dodał zmieszany.
Chłopcy wybałuszyli oczy i spojrzeli na siebie.
- Nigdy?! -
- Ale nigdy nigdy?!- zawyli.
- Pochodzę z ciepłych krajów gdzie nie ma śniegu. - skłamał
szybko Draco. - Tak więc nigdy nie lepiłem bałwana. - dodał i już chciał
odejść, lecz chłopcy z szerokimi uśmiechami chwycili go za ręce i pociągnęli w
kierunku śniegowych kul.
- My panu pokażemy! - zawołali chórem. - Te dwie kule trzeba
dać jedna na drugą, a potem zrobić trzecią i dać marchewkę i garnek.. -
Draco nawet gdyby chciał nie mógł już czmychnąć ukradkiem do
domu, jednak ku własnemu zdziwieniu wcale o tym nie myślał.
W międzyczasie Hermiona zaczęła przygotowywać wszystkie
składniki do zrobienia wcześniejszego obiadu, gdyż planowała wyjść z domu przed
drugą.
- Na Merlina gdzie ten Draco. - jęknęła głośno i wyciągnęła
patelnię z szafki.
- Lepi bałwana. - odpowiedziała jej spokojnym tonem babcia
Rosie.
- Aha... co?!- dziewczyna rzuciła się do okna i nie mogła
uwierzyć w to co widzi. Draco wraz z roześmianymi dziećmi sąsiadów kończył
lepienie i dekorowanie głowy bałwana garnkiem, marchewką, dwoma węgielkami i szalikiem.
- Ja... zaraz wrócę babciu. - rzuciła pospiesznie Hermiona i włożyła wysokie,
zimowe kozaki jednocześnie zakładając kurtkę. Już po chwili znalazła się na
dworze.
- Dzień dobry chłopcy. - powiedziała przyjaźnie w kierunku
braci.
- Hermiona! - krzyknęli oboje i rzucili się jej na
powitanie.
- Wiesz, nauczyliśmy twojego chłopaka lepić bałwana, bo nie
umiał! - pochwalił się jeden.
- Właśnie widzę. - uśmiechnęła się Gryfonka i spojrzała z
rozbawieniem na arystokratę który uciekał przed nią wzrokiem.
Nagle z domu chłopców wyszedł wysoki mężczyzna w puchowej
kurtce i rozwianymi włosami.
- Jo, Mike!- zawołał. - Ile razy mam powtarzać że bez mojej
i mamy zgody nie wolno wam wychodzić przed dom! - zawył. - Witaj Hermiono,
widzę że przyjechałaś do babci na święta. - powiedział łapiąc powietrze w
płuca.
- Witam panie Wilson. - przywitała się z uśmiechem szatynka.
- Tak, przyjechałam do babci wraz z chłopakiem. -
Draco podszedł do mężczyzny i wyciągnął w jego kierunku
zmarzniętą dłoń.
- Draco Malfoy, miło mi. -
- Joe Wilson, mnie również miło. - odparł mężczyzna.
- Tato, tato! - zawołał mały Jo. - Nauczyliśmy chłopaka
Hermiony lepić bałwana! -
- Przyjechał z ciepłych krajów! - dodał Mike i pociągnął
nosem.
- Bardzo się cieszę. - odparł pan Wilson i spojrzał na
Hermionę i Dracona. - Przepraszam was za nich, miesiąc temu moja żona urodziła
córeczkę, Annie, jednak mała ma okropne kolki i w nocy nie daje nam spać. Te
łobuzy musiały się wymknąć gdy jeszcze odsypialiśmy z żoną nockę. - dodał
mężczyzna i spojrzał z uczuciem na swoich synów.
- Mówi pan kolki? - zamyśliła się Gryfonka. - Niech pan na
chwilę zaczeka. - powiedziała i ruszyła szybkim krokiem w kierunku domu. Kilka
minut później wróciła trzymając w ręce czarny flakonik. Draco od razu poznał że
musi być to jeden z czarodziejskich eliksirów. Hermiona podała zdziwionemu
mężczyźnie fiolkę i szeroko się uśmiechnęła.
- Proszę podawać córce jedną kroplę dziennie przez tydzień.
Jestem pewna że kolki ustaną. To nowy eli... syrop z Francji. Babci pomógł, a
muszę zaznaczyć że moja babcia ma żołądek bardziej delikatny niż niemowlę, więc
proszę się nie obawiać o małą Annie. -
Joe Wilson wyglądał jakby miał się rozpłakać ze szczęścia.
Nie wiedząc jak dziękować wyprzytulał Hermionę i stojącego obok Dracona i
prawie biegł z powrotem do domu wołając za sobą chłopców.
- Syrop z Francji? - zdziwił się Draco unosząc brew.
- Oj cicho bądź bałwanku. - odburknęła Hermiona i
uśmiechnęła się pod nosem.
Dwie godziny później oboje wysiedli z autobusu przed
wielkim, eleganckim budynkiem. Draco nie miał pojęcia w jakie miejsce zabiera
go teraz Gryfonka, lecz zanim jednak przekroczyli próg Hermiona stanęła na
wprost niego i wzięła głęboki wdech.
- Draco, posłuchaj. - zaczęła tonem który Ślizgonowi od razu
nie przypadł do gustu. - To jest klinika medycyny estetycznej, usuwają tu też
tatuaże... pomyślałam że możemy spróbować usunąć... usunąć twój znak. Jeżeli Voldemort
wtopił go w twoje ciało na tej samej zasadzie co zwykły tusz, to istnieje duże
prawdopodobieństwo że uda się go całkowicie usunąć. Przepraszam że nie
powiedziałam ci o tym wcześniej, ale bałam się że nie będziesz chciał nawet
tutaj przyjechać. - powiedziała i z drżącym sercem patrzyła na jego twarz.
Draco bił się z myślami. Automatycznie chwycił się za lewe
przedramię na którym znajdował się Mroczny Znak i mocno je ścisnął. Nie
działały na niego żadne zaklęcia, eliksiry czy magiczne maści i wątpił czy istnieje
jakikolwiek sposób by pozbyć się znaku, jakim naznaczył go Voldemort. Poczuł że
zaczyna mieć nadzieję iż mugole w jakiś niewyobrażalny dla niego sposób będą w stanie
pozbyć się tego piętna, ale jednocześnie bał się że skończy się tylko na dobrych
chęciach.
- Chcę.. chcę spróbować. - powiedział twardo jednak w jego
głosie czuć było wahanie. Hermiona kiwnęła głową na znak zgody i po chwili
przekroczyli drzwi kliniki. Hol był duży, przestronny i urządzony w barwach
bieli i stali, co sprawiało wrażenie sterylności i czystości. Przy kontuarze po
prawej stronie siedziała młoda recepcjonistka i na widok nowych pacjentów
uśmiechnęła się serdecznie.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała uprzejmie.
- Dzień dobry, wczoraj rejestrowałam mojego partnera,
Dracona Malfoya do pana doktora Howarda.
Recepcjonistka przewróciła kartki w białym, eleganckim
notatniku i kiwnęła głową.
- Zgadza się, gabinet numer trzy, drugie piętro. -
powiedziała z uśmiechem.
- Dziękuję. - odparła Hermiona i wzięła Dracona za rękę.
Szli razem po schodach i gdy zatrzymali się przed gabinetem numer trzy, na
chwilę spojrzeli sobie w oczy.
- Nie chcę robić sobie zbyt dużych nadziei. - powiedział
szczerze Draco.
- Wiem. - Hermiona puściła rękę Dracona, zapukała do drzwi i
po chwili weszła z Malfoyem do gabinetu.
Wysoki, ciemnowłosy lekarz w okularach wyglądający na
pięćdziesiąt lat uśmiechnął się do Hermiony i Dracona i wskazał im krzesła
naprzeciwko własnego biurka.
- Witam, z jakim problemem państwo do mnie przychodzą? -
zapytał uprzejmie.
Draco wpatrywał się w mugolskiego lekarza jak zaklęty, więc
z odpowiedzią pospieszyła Hermiona.
- Mój partner ma tatuaż którego chciałby się pozbyć, jednak
obawia się czy to w ogóle będzie możliwe. - powiedziała i spojrzała na siedzącego
obok Ślizgona.
- Rozumiem, gdzie znajduje się tatuaż? -
- Na lewym przedramieniu po wewnętrznej stronie. - tym razem
odpowiedział mu Draco.
- Proszę pokazać. - zarządził lekarz, po czym Draco ściągnął
płaszcz i podwinął rękaw czarnego golfu.
Czuł się niekomfortowo ponieważ pierwszy raz w życiu z
własnej woli musiał pokazać Mroczny Znak całkowicie obcej osobie, jednak
świadomość iż dla mugolskiego lekarza był to zwyczajny tatuaż bez większego znaczenia,
pozwalała mu się trochę odprężyć.
- Tatuaż jest dosyć duży i ma w miarę jasną barwę. - zaczął
doktor Howard. - Kiedy został zrobiony? -
- Prawie dwa lata temu. - odpowiedział Draco.
- Tusz powinien być o wiele bardziej widoczny, ktoś spaprał
panu robotę ale to dobrze, łatwiej będzie się go pozbyć. - dodał z satysfakcją
lekarz i poprawił okulary. - Pierwszy zabieg możemy wykonać już teraz, drugi za
dwa dni, o ile wszystko będzie się ładnie goiło, co pan na to, panie Malfoy? -
W gabinecie zapadła cisza. Oczy lekarza i Hermiony utkwione
były w młodym arystokracie i dopiero po chwili usłyszeli jego zdecydowany głos.
- Dobrze, chcę go usunąć. -
- Świetnie, ale muszę pana ostrzec że pomimo znieczulenia
może pan odczuwać dość silny ból. Proszę tutaj zaczekać, muszę przygotować
wszystko do zabiegu. - odparł lekarz i wyszedł z gabinetu zostawiając ich
samych. Hermiona wyciągnęła spod kurtki podłużny przedmiot, kazała Draconowi
odsłonić przedramię i stuknęła w nie różdżką.
- Rzuciłam na twoją rękę zaklęcie znieczulające, wraz z
mugolskim znieczuleniem z pewnością nic nie będziesz czuł. - uśmiechnęła się do
niego czule i schowała różdżkę z powrotem pod kurtką.
- Nie boję się bólu, ale co jeżeli w trakcie zabiegu okaże
się że tatuaż nie chce zniknąć? - zapytał marszcząc brwi.
- Wtedy rzucę na nich zaklęcie zapomnienia i nie będą nawet
pamiętać że tutaj byliśmy. - odparła Hermiona.
- Czasami prawdziwa z ciebie wiedźma. - szepnął Draco i już
chciał pocałować dziewczynę jednak w tej samej chwili do gabinetu wszedł lekarz
z pielęgniarką i poprosił by Draco poszedł za nim do gabinetu zabiegowego.
Hermionę poproszono o przejście do poczekalni. Minuty wlokły się niczym w
smole. Gryfonka już dziesięć razy zdążyła przeczytać te same gazety które
leżały na stojaku obok foteli i zaczynała śmiertelnie się nudzić. Gdy poczuła
że jej powieki niebezpiecznie opadają w dół, drzwi od gabinetu otworzyły się na
oścież i stanął w nich Draco z miną której nie mogła odgadnąć. Przedramię miał
zabandażowane więc nie widziała efektu, jednak po chwili Draco pełen przejęcia
podszedł do niej i powiedział.
- Znika, tatuaż znika! -
Hermiona szeroko się uśmiechnęła i spojrzała na stojącego za
nimi lekarza.
- Proszę przyjść w czwartek, jeżeli wszystko będzie w
porządku dokończymy zabieg. - powiedział doktor i zniknął za drzwiami
zabiegówki.
- Nic nie bolało, chociaż gdy zauważyłem co ten lekarz chce
mi wbić w rękę za pierwszym razem miałem ochotę stamtąd wybiec. - powiedział
Draco zakładając płaszcz.
- Wypij, to eliksir przyspieszający gojenie, dzięki temu w
czwartek na pewno będzie już po wszystkim. - powiedziała i podała blondynowi
zielony flakonik.
Wychodząc Draco zapłacił za pierwszy zabieg ponad tysiąc
funtów i z radością jakiej nie czuł już od bardzo dawna wyszedł na mroźną,
zatłoczoną ulicę Londynu.
~
Środa mijała im pod znakiem filmów i gier. Hermiona ciągnęła
Dracona po kinach i wszelkiego rodzaju arkadach gdzie znajdowały się wszelakie
interaktywne gry i zabawy. Arystokrata jednak nie wydawał się być tym wszystkim
zmęczony lub znużony. Z przyjemnością płacił za kolejne seanse, które swoją
drogą niesamowicie przypadły mu do gustu. Wielka galeria w której spędzili
większość czasu tętniła życiem, a oni co rusz zatrzymywali się w którymś ze
sklepów. Draco po przymierzeniu i kupieniu pięciu ekskluzywnych koszul wszedł
do działu kobiecego i kazał Hermionie wybierać.
- Nie stać mnie Draco. - szepnęła Gryfonka konspiracyjnie.
- Ja płacę, więc się nie przejmuj. - powiedział arystokrata
i rozejrzał się po wieszakach.
- Nie ma mowy. - wysyczała szatynka.
- Nie dyskutuj! - jęknął i pchnął ją w kierunku działu z
sukienkami.
Hermiona westchnęła i po kilkunastu minutach weszła do
przymierzalni z kilkoma wieszakami w ręce. Za każdym razem gdy coś przymierzała
Draco prosił ją by mu się pokazała. Ani razu nie zgłosił sprzeciwu, co bardzo
ucieszyło Hermionę, bo to znaczyło że z jej gustem nie jest jeszcze tak źle.
- Kupiłem to dla twojej babci, myślisz że się jej spodoba? -
zapytał Draco i pokazał Hermionie piękny, jedwabny szal.
- Będzie zachwycona! - przyznała Gryfonka i uśmiechnęła się
czule do chłopaka.
Pół godziny później zajęli miejsce w jednej z galeryjnych
restauracji.
- Zaczekaj na mnie chwilę, zaraz wrócę. - powiedział Draco
gdy dopił herbatę i po chwili zniknął Hermionie z oczu.
Kasztanowłosa siedziała w wygodnym fotelu i delektowała się
zamówionymi wcześniej lodami. Gdy skończyła jeść zaczęła się lekko denerwować,
jednak zanim wpadła w panikę Draco zdążył wrócić.
- Przepraszam że czekałaś, możemy iść? -
- Tak. - przytaknęła mu Hermiona i gdy blondyn zapłacił
rachunek wspólnie udali się do uliczki, w której za pomocą teleportacji znów
znaleźli się przed domem babci.
~
Drugi zabieg usunięcia tatuażu minął szybciej niż poprzedni.
Gdy znalazł się w domu i czekał aż Hermiona skończy brać prysznic wciąż
przyglądał się swojemu "nowemu" przedramieniu.
Znak zniknął na dobre, był już tylko mglistym, złym
wspomnieniem które Draco za wszelką cenę chciał usunąć z pamięci. Ku swojemu
zaskoczeniu fantomowy ból który czuł przez prawie dwa lata od momentu wyjścia z
kliniki już się nie pojawił. Miał ochotę wpaść do swojego domu, odsłonić rękę i
pokazać matce czego dokonali mugole, a czego nikt w magicznym świecie nie mógł
dla niego zrobić. Od czasu przyjazdu do domku babci Rosie czuł że zaczyna
rozumieć świat w jakim urodziła się i wychowała dziewczyna którą pokochał. Rano
Mike i Jo znów poprosili go o pomoc w lepieniu bałwana, tym razem na podjeździe
pani Granger, ich ojciec po skończonej zabawie zaprosił go na małe piwko w
garażu gdzie własnoręcznie zbijał dla córki nowe łóżeczko. Wieczorem, po
powrocie z kliniki babcia Rosie wmusiła w nich po kilka kawałków ciasta i
napoiła ciepłym kakao. Czuł że zaczyna zapominać o swoim dawnym życiu i domu.
Nie bał się tego, lecz powrotu do rzeczywistości. Nie wiedział co go w niej
czeka i z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Gdy po gorącym prysznicu wbił się w
szary dres i usiadł na łóżku gdzie już czekała na niego Gryfonka w jasnoróżowej
piżamie, ogarnęła go senność. Położył się pod kołdrą, zamknął oczy i głośno ziewnął.
- Twoja babcia nie będzie zła, jeśli cię tutaj przyłapie? -
zapytał sennym głosem.
- Babcia już śpi a ja za chwilę wychodzę. - odparła Hermiona
i odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Zostań. - mruknął i objął ją ramionami przyciągając bliżej
siebie.
Hermiona położyła się obok Dracona i wtuliła w jego klatkę
piersiową. Czuła jak ogarnia ją błogi sen. Silne, ciepłe ramiona chłopaka
otoczyły ją i ukoiły. Wtuliła się mocniej i choć wiedziała że powinna wyjść już
po minucie jej świadomość odpłynęła w krainę sennych marzeń. Oboje będąc
pogrążonymi w głębokim, spokojnym śnie, nie zauważyli jak babcia uśmiechając
się na ich widok gasi światło w pokoju i cicho zamyka za sobą drzwi.
~
Siedział na dywanie przed kanapą już od kilku dobrych
godzin z przerwami, i ledwo mógł wytrzymać potok łez wypływający z oczu Gryfonki
którą trzymał w objęciach. Dzień przed Sylwestrem którego mieli spędzić w
całkowicie innym miejscu (jakim, tego mu Hermiona nie chciała wyjawić), zgodził
się na obejrzenie dwóch wersji kinowych "Romea i Julii" by, jak to
ujęła Hermiona "jeszcze lepiej wczuł się w rolę Romea". Pierwszy film
kostiumowy będący praktycznie wiernym oddaniem książki uważał za udany, jednak
drugi, będący jego całkowitym przeciwieństwem wywarł na nim ogromne wrażenie.
Reżyser postanowił umieścić historię kochanków w teraźniejszości i zamiast
dwóch rodów szlacheckich, wplótł motyw dwóch mugolskich gangów. Muzyka, szybkie
tempo akcji, kolory, gra aktorska, to wszystko sprawiło że historia nabrała
zupełnie innego wymiaru niż wersja klasyczna. Czuł, że w jakiś dziwny sposób
jest mu bliska. Raz tylko poczuł ukłucie zazdrości gdy Hermiona widząc aktora
na ekranie jęknęła "Ach, DiCaprio!", lecz widząc jego minę tylko się
zaśmiała i lekko zarumieniła. Scena w której Julia strzeliła sobie w głowę z
pistoletu (co to pistolet Hermiona wytłumaczyła mu na początku filmu), zrobiła
na Draconie największe wrażenie. Po seansie, gdy Gryfonka ocierała z policzków łzy
wzruszenia Draco wyjął z kieszeni podłużne pudełeczko, otworzył je, odgarnął
włosy Hermiony na bok i zawiesił na jej szyi mały, lśniący przedmiot.
Hermiona spojrzała w dół a jej oczom ukazał się piękny,
złoty łańcuszek delikatny niczym pajęcza nić. Pośrodku znajdował się wisiorek w
kształcie małego smoka z rozpostartymi skrzydłami, którego oczy przyozdabiały
dwa, lśniące diamenciki. Dotknęła ozdoby palcami i odwróciła się by spojrzeć chłopakowi
w twarz.
- Jest piękny. - stwierdziła wzruszona. - Dziękuję. -
- Chcę, by przypominał ci o mnie w chwilach gdy nie będę
mógł być blisko ciebie. - powiedział Draco i spojrzał na delikatny wisiorek.
Hermiona wyczytała niepewność w stalowo szarych oczach, więc
objęła dłońmi jego twarz i złożyła długi, ciepły pocałunek na jego chłodnych
wargach.
"Oby tych chwil bez ciebie było jak najmniej"
pomyślała i wtopiła się w jego ramiona jeszcze mocniej.
~
Pożegnanie babci Rosie nie obyło się bez łez. Hermiona z
zaczerwienionymi oczami obiecała pisać jak najczęściej, a Draco przytulił
staruszkę i przyrzekł że latem też postara się ją odwiedzić. Odnosił wrażenie
jakby żegnał się z własną babcią i z własnym domem rodzinnym. Omiótł wzrokiem
salon i przedpokój, spojrzał w sufit by przypomnieć sobie stary pokój pana
Grangera i gdy Hermiona złapała go za ramię dał się prowadzić w nieznane mu
miejsce dzięki teleportacji łącznej. Wylądował twardo na ubitej, zmarzniętej
ziemi i nie mógł uwierzyć w widok który jawił mu się przed oczami.
*
Dom przed którym się znalazł ciężko było zaliczyć do
jakichkolwiek standardowych domów. Każde piętro budowli było innego koloru i
znajdowało się również pod innym kątem niż pozostałe. Z każdej kondygnacji
wyrastał kolorowy komin i miał wrażenie że ta dziwna wieża z koślawych pięter
zaraz runie.
- Witaj w Norze! - krzyknęła uradowana Hermiona. - To dom
rodzinny państwa Weasley. - dodała z dumą.
Draco słysząc tę wiadomość otworzył oczy ze zdumienia
jeszcze szerzej.
- To... to jest dom Weasleyów? - wydukał.
- Wiem że może wydawać się dziwny, ale moim zdaniem jest
oryginalny. - stwierdziła Hermiona.
- Oryginalny... to dobre słowo. - powiedział i zaraz dodał
bardziej przytomnym tonem. - Chcesz spędzić Sylwestra w domu Weasleyów? -
- Dostaliśmy zaproszenie od Rona i Ginny, nie mówiłam ci
wcześniej bo pewnie chciałbyś się wykręcić. -
- No raczej. - burknął i zmarszczył brwi.
- Blaise i Pansy też zostali zaproszeni i z tego co wiem, to
chyba już tu są. - powiedziała Hermiona z zadowoleniem i podeszła do drzwi po
czym energicznie w nie zapukała.
- Jak to Blaise i Pansy też tutaj są? Dlaczego ja nic o tym
nie wiem. - zaczął zrzędzić Draco, jednak gdy drzwi otworzył im Artur Weasley,
ojciec Rona i Ginny, automatycznie zamilkł.
- Dobry wieczór panie Weasley! - zawołała Hermiona i
przeszła przez próg ciągnąc za sobą Dracona.
- Dobry wieczór Hermiono, witaj Draconie. - odezwał się
Artur miłym tonem i podał Ślizgonowi dłoń. Draco lekko się zmieszał jednak
odwzajemnił zdecydowany uścisk pana domu.
- Przepraszamy, że zwalamy się tak państwu na głowę. -
zaczęła Hermiona i odstawiła na bok walizki i kufer.
- Nic nie szkodzi Hermiono, ja i Molly i tak spędzamy ten
wieczór w Ministerstwie. Tegoroczny bal zapowiada się naprawdę niesamowicie. -
odparł pan Weasley i gestem dłoni wskazał im wejście do salonu, gdzie czekali
już na nich przyjaciele.
Harry, Ron, Ginny, Neville, Hanna i Luna zerwali się z
miejsc i zaczęli energicznie witać się z Hermioną oraz nieco bardziej
zdystansowanie z Draconem. Blaise podszedł do przyjaciela, ścisnął mu dłoń i
mocno poklepał go po plecach. Pansy nigdzie nie było widać. Kilka minut później
z góry zeszła Molly Weasley, żona pana Artura, ubrana w czarną, elegancką
kreację. Draco zapamiętał tę kobietę jako pulchną i pełną wigoru, jednak po wojnie
i stracie jednego z synów jej aparycja trochę się zmieniła. Straciła nieco na
wadze a i oczy jakby zdawały się być smutniejsze i pozbawione dawnego błysku.
Poczuł dziwny ból w klatce na widok matki Rona.
Molly Weasley stanęła obok męża i wzięła go pod ramię.
- Życzę wam udanej zabawy Sylwestrowej, dzieci. Wiem że
jesteście już dorośli ale pamiętajcie żeby mimo wszystko się zachowywać i nie
puścić domu z dymem. - powiedziała poważnie jednak po chwili uśmiechnęła się
czule i spojrzała na męża z dumą.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - zawołał Artur i zaraz po tych
słowach okręcił się w miejscu wraz z małżonką, by po chwili zniknąć dzięki
teleportacji.
Ron opadł na kanapę i głośno westchnął.
- No w końcu! Luna, kotku, mogłabyś mi zrobić tego drinka co
wczoraj? - zapytał stojącą obok blond dziewczynę.
- Jasne! - odparła Luna i ochoczo podeszła do barku.
Ginny pociągnęła Hermionę do kuchni i od progu zalała ją
gradem pytań.
- Jak ci minęły święta? A Draco? Podobało mu się u ciebie?
Opowiadaj! - pisnęła.
- Było naprawdę super, ale zanim przejdę do konkretów
powiedz mi gdzie jest Pansy? Nigdzie je nie widzę. - zdziwiła się szatynka.
Ginny westchnęła i pokazała palcem sufit.
- Jest w starym pokoju Percyego, nie wychodzi z niego od
wczoraj, odkąd przyjechał Blaise. -
Hermiona zmarszczyła brwi. Z salonu zaczęły dobiegać głośne
dźwięki muzyki i śmiech Harryego.
- Nie może spędzić tak Sylwestra. - uparła się Hermiona. -
Idę z nią pogadać. Zaraz wrócę i opowiem ci jak było u babci. - powiedziała i
uśmiechnęła się do płomiennie rudej przyjaciółki. Po pokonaniu dwóch pięter
schodów, stanęła w końcu przed drzwiami pokoju Percyego i zapukała w nie
delikatnie.
- Cześć Pansy tu Hermiona, mogę wejść? - zapytała i dopiero
po minucie usłyszała w odpowiedzi ciche "wejdź".
Gdy Gryfonka zamknęła za sobą drzwi i spojrzała przed siebie
ujrzała stojącą na balkonie Pansy, wpatrzoną w nocne, gwieździste niebo. Zanim
podeszła do dziewczyny wyczarowała dwa, ciepłe palta i zarzuciła jedno na
siebie.
- Proszę. - powiedziała i podała Ślizgonce drugie. Pansy
kiwnęła w podziękowaniu głową i okryła ramiona przyjemnym materiałem.
Przez chwilę obie stały w milczeniu i podziwiały zimowe
niebo. Pierwsza odezwała się Pansy wciąż przyglądając się gwiazdom.
- Jak Draco przeżył wizytę u mugoli? - zapytała niby to od
niechcenia.
Hermiona wzruszyła ramionami i odpowiedziała spokojnie.
- Chyba mu się podobało. Lepił bałwany, jeździł na łyżwach,
zwiedzał Londyn i pił mugolskie piwo z moim sąsiadem. -
Pansy przeniosła wzrok na Gryfonkę.
- Narcyza chyba cię zabije, zepsułaś jej syna. -
Hermiona spojrzała w czarne oczy dziewczyny i w tym samym momencie obie wybuchły śmiechem.
- Tak, można tak powiedzieć. - zaśmiała się szatynka. - W
lepieniu bałwanów z dzieciakami osiągnął już mistrzostwo. -
Pansy pokręciła głową z niedowierzaniem i znów spojrzała w
niebo.
- Jest w tobie coś, co sprawia że zmieniasz ludzi. -
stwierdziła Ślizgonka i zaraz posmutniała. - Nie musisz tu ze mną siedzieć, na
dole zaczęła się już pewnie impreza. - dodała.
- Chodź ze mną, bez ciebie nie będzie fajnie. - odparła
Hermiona.
Pansy prychnęła.
- Jasne. -
- Siedzisz tutaj bo na dole jest Blaise? - zapytała
kasztanowłosa prosto z mostu.
Brunetka spuściła wzrok. Jej czarne włosy zasłoniły twarz
ciemną kaskadą.
- Coś ci powiem, bo już nie mogę dłużej wytrzymać.. -
powiedziała nagle Pansy, a jej głos przybrał dziwną, mroczną barwę. - Jak
myślisz, jak minęły mi święta? - zwróciła się w kierunku Hermiony.
Gryfonka wiedziała że odkąd matka Pansy trafiła do Azkabanu,
w jej domu mieszka już tylko ojciec. Święta raczej nie należały do zbyt
radosnych.
- Podejrzewam że było dosyć smutno. - odparła.
Pansy zrobiła kwaśną minę.
- Wręcz przeciwnie. Mój stary nawalił się jak szpadel i w
kółko śpiewał świąteczne piosenki. Nic tylko darł się godzinami na cały dom, aż
w końcu zasnął. Każdego ranka skrzaty sprzątały po jego libacjach a on każdego
wieczoru od nowa zaczynał pić. Pierwszego dnia, w Wigilię odwiedził nas mój
starszy brat z żoną. Wtedy jeszcze ojciec trzymał fason, ale gdy tylko wyszli z
domu od razu chwycił za butelkę. - przerwała na chwilę Pansy, a Hermiona
poczuła że robi jej się zimno, ale nie z powodu panującego na zewnątrz chłodu.
Po chwili dziewczyna kontynuowała. - Trzeciego dnia, gdy próbowałam położyć go
do łóżka zaczął wywrzaskiwać że nasza matka to kawał zdziry, bo zamiast zająć
się nim ganiała za Voldemortem więc ma co chciała. Oznajmił że nie pozwoli by spotkał
mnie taki sam los, więc po skończeniu Hogwartu mam się zacząć szykować do
ożenku, oczywiście z kimś z rodu czystej krwi, bo ze mnie i tak lepszego
pożytku nie będzie... później zachwiał się, przewrócił i zasnął. - Pansy
uniosła głowę i spojrzała w gwiazdy. Wyciągnęła przed siebie prawą rękę i
zacisnęła ją kilkakrotnie, jakby chciała złapać odległe planety i gwiazdy. -
Blaise i Draco mieli w drugi dzień świąt spotkanie w Malfoy Manor z państwem
Greengrass. Można powiedzieć że klamka już zapadła... jak ty to znosisz? -
zapytała Hermionę odwracając w jej kierunku swoją twarz.
- Ja... ja.. - Hermiona poczuła zmieszanie. - Wierzę, że
jeszcze nic nie jest przesądzone. - odpowiedziała i dotknęła złotego smoka
zawieszonego na swojej szyi.
Pansy uśmiechnęła się krzywo.
- Zazdroszczę ci tej wiary. - powiedziała i spojrzała w
niebo. - Ja jedyne w co wierzę to w to, że życie moje, Dracona i Blaisea, oraz
całej reszty rodów czystej krwi to jedno wielkie gówno. Jako jednostki nie
liczymy się dla nikogo. Mój własny ojciec ma mnie gdzieś. Mogłabym przestać
istnieć, a jego by to nawet nie obeszło... Matka... wiem że popierała Voldemorta,
ale dzięki niej choć trochę czułam się kochana... Czy to zbrodnia że za nią
tęsknię? - zapytała cicho.
- Nie. - odpowiedziała jej Hermiona. - Bez względu na to kim
była i co robiła, to twoja mama. - dodała.
- Teraz nie mam już nikogo... - głos dziewczyny był coraz
bardziej ponury.
- Masz Blaisea. - odparła szatynka.
Pansy pokręciła głową.
- To Daphne Greengrass go ma... ta cholerna... okropna...
Daphne Greengrass... - jęknęła brunetka a po jej policzkach popłynęły łzy.
Hermiona pierwszy raz w życiu widziała jak Ślizgonka płacze.
Pełna bólu, cierpienia, samotności i złości. Świat czarodziejów który dla
Hermiony wydawał się być czymś nieskończenie niesamowitym, dla innych był przykrą,
brutalną rzeczywistością. Ramiona Pansy drżały od szlochu, jednak Hermiona nie
ośmieliła się jej dotknąć.
- Kochasz Blaisea. - stwierdziła cicho po chwili. - Mówiłaś
mu to? -
- Niby po co. - warknęła brunetka. - Nigdy nie był i nigdy
nie będzie mój. - dodała.
- Skąd wiesz? - odezwał się nagle głos z końca pokoju.
Dziewczyny odwróciły się i zobaczyły Blaisea Zabiniego
stojącego w drzwiach.
- Pójdę zobaczyć czy Ginny mnie nie szuka. - przerwała ciszę
Hermiona i szybko wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi.
Pansy chciała ruszyć za nią lecz gdy mijała Blaisea ten
chwycił ją za ramię i nie chciał puścić.
- Jeżeli myślisz że dam ci teraz tak po prostu wyjść, to się
grubo mylisz. - powiedział i spojrzał w zapłakane oczy Parkinson.
- Nic ci nie powiem. - odparła dziewczyna.
- Nie musisz. - Blaise przyciągnął ją do siebie i zamknął w
objęciach swoich silnych ramion.
Drżąc, czując jak kolejne łzy spływają jej po policzkach
pozwoliła sobie na to by zatopić się w
jego pełnych, ciepłych ustach których tak pragnęła a które już nigdy nie miały
być jej.
~
Hermiona prawie biegiem zeszła na dół i zatrzymała się
dopiero gdy u końcu schodów Draco chwycił ją za rękę.
- Co się stało? - zapytał widząc jej minę.
Gryfonka potrząsnęła głową i poprowadziła arystokratę do
kuchni.
- Rozmawiałem z Blaisem, poszedł na górę bo martwił się o
Pansy. Powiedziała ci coś? - Draco nie krył zdenerwowania.
Hermiona znowu potrząsnęła głową i nagle, niczym małe
dziecko wtuliła się w Dracona uczepiając się jego czarnej koszuli. Gdy usłyszał
jej szloch nie potrzebował słów. Skoro nic nie szło dobrze, a wszystko dookoła
zdawało się być jednym, wielkim bałaganem, rozumiał jak sprzeczne emocje rodzą się w ich
sercach. Znajdzie miejsce, odnajdzie sposób na to by wszystko jeszcze się
udało, chociaż nie miał na razie pojęcia jak.
- Jestem z tobą. - powiedział i przytulił ją mocniej. -
Jestem z tobą... -
Stali tak przez chwilę aż w końcu do kuchni weszła Ginny i
oznajmiła że jeszcze trochę, a Harry wraz z Ronem w pojedynkę opróżnią cały
barek. Pół godziny później do salonu zeszła Pansy a zaraz za nią Blaise. Głośna
muzyka, alkohol i przyjemna atmosfera pozwoliły choć na chwilę zapomnieć o
smutkach codzienności. Pary co jakiś czas wstawały z miejsca by zatańczyć,
zrobić sobie kolejnego drinka lub wziąć coś do jedzenia. Pięć minut przed
północą wszyscy wyszli do ogródka, gdzie wcześniej Harry wraz z Nevillem rozstawili
fajerwerki.
- Ostatni pocałunek w tym roku. - powiedziała z uśmiechem
Hermiona na co Draco natychmiast ją pocałował. - I pierwszy w nowym. - dodała
kilka minut później i znów poczuła jego usta, wcześniej zwilżone szampanem. Fajerwerki
wystrzeliwały w górę ze świstem i niczym małe komety pędziły ku zimowemu niebu.
Rozświetlały ogród i całą okolicę setkami kolorów, odbijały się w oczach
patrzących na nie z zachwytem zebranych i napawały nadzieją na lepsze jutro.
Jutro, które wciąż było niepewne i nieznane.